Cytaty

INTEGRALNY RZYMSKI KATOLICYZM * NACJONALIZM INTEGRALNY * NARODOWY SOLIDARYZM * UNIWERSALIZM * REWOLUCJA KONSERWATYWNA * EUROPA WOLNYCH NARODÓW

PRZECIWKO KOMUNIZMOWI I KAPITALIZMOWI! ZA NARODOWYM SOLIDARYZMEM PAŃSTWA!

PORTAL PUBLICYSTYCZNY FRONTU REX - RNR

Codziennik internetowy (wydarzenia - relacje - artykuły)

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”

PRZEŁOM NARODOWY - jest to projekt polityczny łączący w sobie ideę hierarchiczną z myślą narodową w duchu rzymskiego katolicyzmu, dążący do zmiany obecnego Systemu politycznego w sposób radykalny i trwały

sobota, 28 marca 2015

Umarli rycerze nie powstaną z martwych

        Jean Nicolas Marcetteau de Brem, pisarz, poeta, dziennikarz, historyk i historiozof, dla kolegόw Jean de Brem, dla przyjaciόł po prostu Janek, urodził się w Paryżu drugiego sierpnia 1935 roku. Choć brzmi to nieprawdopodobnie – jego pόźniejsi towarzysze broni niewiele wiedzieli i nadal, do dziś, nie wiele wiedzą o swym ulubieńcu i mentorze. Byli wszyscy tak zakonspirowani, że w pięćdziesiąt lat pόźniej niekiedy wydaje mi się, że to ja wiem o nim wiecej, niż oni sami. Jean de Brem był dodatkowo człowiekiem przesadnie dyskretnym w sprawach życia prywatnego.
Miał tak wielu przyjaciόł, że nie dysponował nawet czasem, żeby wszystkim o wszystkim opowiadać. Był zresztą w nikłym tylko stopniu zainteresowany samym sobą. Realizowal Evoliański ideał impersonalità attiva.
Wiadomo bez żadnego wątpienia, że uczęszczał do słynnego liceum Buffon. W jego czasach było to liceum męskie.Uczyli w nim renomowani profesorowie i celem nauki w tej elitarnej « budzie » było przygotowanie maturzystόw do egzaminόw wstępnych do elitarnych szkόł wyższych.
Nawet najbliżsi przyjaciele de Brema nie byli zresztą w stanie udzielić mi informacji dotyczących studiόw wyższych pisarza. Ma to swoją przyczynę. Wszyscy oni byli i są żołnierzami, oficerami; byli – i w ich pojęciu nadal pozostają – zakonspirowanymi bojownikami OAS. Zapytywani przeze mnie o ich towarzysza, udzielali bardzo precyzyjnych odpowiedzi dotyczących przebiegu służby wojskowej człowieka, ktόrego podziwiali i do dziś dnia podziwiają. Lajos Marton powiedział wprost w jednym z wywiadόw udzielonych polskiej prasie, że do dziś nie podniόsł się po stracie przyjaciela.

Jean de Brem, gdy poznał go Louis de Condé, mial 22 lata. Był doskonale zbudowany, wygimnastykowany, silny i sprawny. Każdy natychmiast zauważał jego staranne wykształcenie. Byl rόwnież bardzo przystojny i czarujący. Louis de Condé napisał, że Jean de Brem był postacią charyzmatyczną, zaś Alain de la Tocnaye dodaje, że de Brem należał do takich ludzi, ktόrych nie sposόb było nie zapamiętać po pierwszym spotkaniu. To samo podkreślał Lajos Marton: de Brem był człowiekiem niezmiernie wykształconym i ideowym – to natychmiast rzucało się w oczy. Po jego śmierci okazało się, że miał także licznych przyjaciόlł za granicą.
Jean de Brem działał w młodzieżόwce partii politycznej o nazwie Krajowe Centrum Niezależnych Rolnikόw – tak można ogόlnie rzecz biorąc przetłumaczyć nazwę “Centre national des indépendants et paysans”.
Partia ta wielokrotnie zmieniała nazwę i dziś jest już bez znaczenia. W tamtych latach bardzo się jednak liczyła i to właśnie z jej łona wyszedł wybitny polityk prawicowy Antoine Pinay. Jean de Brem odbył zasadniczą służbę wojskową w jednostkach wojsk powietrzno-desantowych. Został następnie skierowany do Szkoły Oficerόw Rezerwy i po jej ukończeniu wybrał służbę w II RPC, czyli w drugim regimencie spadochroniarzy kolonialnych, jako dowόdca sekcji w stopniu podporucznika. Wziął udział w desancie na Kanał Sueski i skoczył na instalacje w Port-Said w 1956 roku. Dowόdcą jego oddziału był płk. Château-Jobert zwany “Conan”. Już od 1957 roku Jean de Brem był instruktorem młodych spadochroniarzy.
Oddajmy głos baronowi de Condé:
 » W 1957 roku moja starsza siostra Maria – Śnieżna, wόwczas dwudziestoletnia (rocznik 1937) brała udzial w rόżnych rajdach; była więc z tej racji regularnie zapraszana na spotkania towarzyskie, które zazwyczaj odbywały się w piątki i w soboty w salonach paryskich hoteli, takich jak np. Ritz, czy w specjalnych salach galowych, np. w Oranżerii.Po powrocie z jednego z takich wieczorόw powiedziała mi, że poznała sympatycznego młodzieńca, ktόry wrόcił z Algierii, gdzie służył jako porucznik komandosόw.Chłopak powiedział jej, że jest instruktorem skoczkόw spadochronowych w Forcie w Vincennes. Nazywał się Jean-Vincent hr. de Saint-Phalle. Dowiedziałem się w ten sposόb o istnieniu tych kursόw; nie miałem pojęcia, że … zmienią moje życie.
Pomyślalem najpierw:  » Świetnie, pouprawiam sobie trochę sportu na koszt wojska ». To była moja pierwsza myśl … Od razu poszedłem do siedziby Stowarzyszenia Bayard, ktόra mieściła się przy ulicy Eblé, w pobliżu bulwaru Inwalidόw i tam zapisałem się na kursy. Szkolenie teoretyczne odbyło się w czwartek wieczorem w tym samym lokalu. Przywitał mnie Guy Ferlat. W następną niedzielę – jedną z pierwszych niedziel wrześniowych – znalazłem się więc w okopach Nowego Fortu w Vincennes.
Trening rozpoczął się już w poprzednią niedzielę czy może nawet dwie niedziele wcześniej. Byliśmy zgrupowani w drużyny (minimum szesnastu chłopcόw w drużynie) i mieliśmy łącznie trzech dowodcόw: Guy Ferlata – podoficera rezerwy i instruktora już od kilku lat; Jean-Vincenta de Saint-Phalle i Jeana de Brem – ci dwaj byli porucznikami rezerwy i wielkimi przyjaciόłmi – razem służyli w drugim regimencie spadochroniarzy kolonialnych dowodzonym przez pułkownika Château – Joberta zwanego « Conan »; udziałem ich obu była wielka radość – razem z całym pułkiem wzięli udział w desancie na Suez.
W mojej drużynie byli m.in. Michel de Brem, młodszy brat Jeana, Armand de Baudry d’Asson, syn monarchistycznego posła z Wandeji, ktόry mieszkał obok mnie, w sąsiedniej kamienicy, przy aleji Wilsona ; był jeszcze czwarty kolega, którego niestety zapomniałem i imię i nazwisko. Szybko staliśmy się nierozłączni ….
W szeregach elewόw-oficerόw był Benoît Guiffray; był elewem już zeszłego roku. W czterdzieści lat pόźniej odnalazłem go – zajmował stanowisko pułkownika – prezesa związku kombatantόw Legii Cudzoziemskiej z regionu Ile- de- France. Skontaktowałem go z Sarim żeby mu załatwił nadanie odznaczenia wojskowego, ktόre Sari dostał pod Dien- Bien Phu – niestety, nie udało się.
Benoît pokazał nam książkę napisaną przez swego brata Louis Guiffray « Nazywali mnie Boulhaya ». Jego brat służył przez rok w SAS w Algieriii. To dzięki temu byłem pόźniej przez trzy miesiące uczniem – stażystą (w lecie 58) w SAS w Ouarsenis.
Nasze pierwsze dwa skoki odbyły się w atmosferze kolosalnej radości piętnastego i szesnastego maja 58; pόźniej były jeszcze cztery inne skoki. Kiedy wróciłem z Algierii w listopadzie 58, skakaliśmy jeszcze dwa razy.
W lokalu Stowarzyszenia « Ren i Dunaj » przy ulicy Paula Valéry zobaczyłem się z Jankiem de Bremem i jego młodszym bratem Michelem. Tego samego roku poznałem Marie-France, bliźniaczą siostrę Michela. »
Jean de Brem był najstarszy z całego rodzeństwa. Miałem okazję poznać jego siostrę w trakcie zbierania materiałόw do niniejszego tekstu.
Jean de Brem zajmował się nie tylko wojskowością. Wspόłpracował z licznymi pismami literackimi Paryża, publikował wiersze, tłumaczenia, uprawiał sport i chodził do kościoła. Był bardzo katolicki. Ale przede wszystkim redagował to, co stanie się dzielem jego życia – ogromną historię Europy, ktόrej nadał tytuł « Testament Europejczyka”.
Jean de Brem był pełnoprawnym członkiem grupy « Charlotte Corday » dowodzonej przez płk. Bastien-Thiry i jako taki był zobowiązany wziąć aktywny udział w zamachu na Zdrajce. Nie był jednak obecny na słynnym zebraniu, ktόremu przewodniczył Alain de la Tocnay, pseudonim « Max ».To Louis de Condé wprowadził go trochę pόźniej do grupy.
Niestety, nie doszło do jego udziału w Zamachu w Petit-Clamart. Oddajmy ponownie głos baronowi de Condé.
“Po powrocie z wakacji zapisałem się na Sorbonę, żeby dokończyć mój licencjat z historii. We wrześniu zameldowałem się znόw przy ulicy Paula Valéry, w siedzibie “Renu i Dunaju”. Świetnie się składało – zastałem tam de Brema… Powiedziałem mu o moich potrzebach … On sam był już w solidnej siatce o kryptonimie «Misja nr 2». Powiedział mi, że ma pełne zaufanie do swojego szefa, któremu podlegał – nie wiem jak się nazywał i zresztą nigdy nie starałem się nawet tego dowiedzieć.
Wspólnie stworzyliśmy komorkę agit-prop. On był szefem, a ja jego zastępcą. Teraz ja sam zostałem porucznikiem rezerwy i zacząłem pracować jako instruktor skokόw w Vincennes. W czasie niedzielnych zajęć rekrutowałem pośrόd elewόw-oficerόw szefόw komόrek, a ci rekrutowali licealistόw; albo siedemnastolatkόw albo uczniόw klas maturalnych. Mieliśmy szybko trzydziestu chłopcόw w sześciu komόrkach po pięciu członków każda. Naszym sektorem operacyjnym była XVI dzielnica Paryża. Nasze dwa zadania: co noc rozlepiać plakaty OAS i regularnie dzwonić z budek telefonicznych do wszystkich teatrów w dzielnicy z żądaniem ewakuacji sal pod pretekstem, że “zaraz wybuchnie bomba”.
Drugi odcinek mojej działalności to było to, że miałem do dyspozycji dwie slużbόwki na szόstym piętrze. W jednej sam mieszkałem, a drugą oddawałem rozmaitym ukrywającym się… Było ich wielu. Ostatnimi byli Armand Belvisi i Anne Goix. To Belvisi wprowadził mnie do naszego zespołu. Zostałem przedstawiony Maxowi, czyli Alainowi hr. de Bougrenet de La Tocnaye – on zaprowadził mnie do Didier, czyli do Bastiena –Thiry.
“Misja nr 2” miała jakieś problemy i przeszliśmy do “Misji nr 3”. Poinformowałem Aleksa (to był pseudonim Jana de Brema), który stał się wtedy członkiem naszego zespołu. Belvisi zostal aresztowany; zszedłem częściowo do podziemia. Przestałem mieszkać u siebie. W trzy tygodnie pόźniej była rewizja u moich rodziców – przeszukano mόj pokόj. Powόd – Belvisi trzymał wszystkie klucze do swych kryjówek przy sobie… a dozorcy budynku rozpoznali go na zdjęciach prasowych.
Zostałem ostrzeżony przez moją siostrę i wtedy już całkowicie zszedłem do podziemia. 3 lipca 1962 spotkałem się z płk. Bastien-Thiry i z Jeanem de Brem na rogu ulicy Vaugirard i bulwaru Pasteur; porucznik Degueldre właśnie został rozstrzelany. Bastien-Thiry powiedział drżącym głosem “Musimy się spieszyć, aby go usunąć, inaczej wykończy wszystkich kolegόw …”
Pod koniec sierpnia lub na początku września, po zmianie kilku kryjówek poszedłem na ulicę Guynemer do Janka. Właśnie powrócił z Hiszpanii, gdzie spędzał wakacje. Kiedy mnie zobaczył, natychmiast zaczął mόwić teatralnym głosem «miałeś obowiązek mnie zawiadomić, to moja kula by go zabiła! » Zaprotestowałem « a kto wyjechał na wakacje nie zostawiwszy adresu? – jak moglem Cię zawiadomić? » Ale on dalej się upierał “wystarczyło poprosić x-a o mój adres, dałby Ci» i potem już powtarzał bez końca “to moja kula by go zabiła ».
Spędzilem u Janka kilka dni. Tydzień, dziesięć dni, piętnaście dni, nie wiem. Czytał nam wtedy na głos, z wielką gestykulacją, książkę, którą pisał … zwłaszcza to, co dotyczyło okresu wypraw krzyżowych. Kazał nam słuchać kompozytorów, ktόrych lubił, a ktόrzy wtedy byli jeszcze nieznani: Albinoniego, Aranjueza…. Była tam Marie-France, jego młodsza siostra, jej bliska przyjaciόłka Marie-Antoinette, dwie osoby z “klubu Marii”, ktόre wspomagały naszą sieć i moja siostra Maria- Śniezna, która razem z Sergem Bernier podłożyła raz bombę i ten wybuch zrobił wtedy duże wrażenie, a także Marie-Mathilde …
Następnie, Sylvia i Regina wzmocniły ten zespół … Byłem też w kontakcie z moją przyjaciόłką Colette, ktόra wróciła do Paryża i to ona przyprowadziła nam Ducasse’a, czego pόźniej żałowała; jej nazwisko pojawia się w aktach naszego procesu; jest wdową od kilku lat; Monica i ja widujemy ją w Paryżu dwa razy w roku.
De Brem ze swej strony przyprowadził nam również swego przyjaciela – z wielkiego rodu Francji – który służył pod koniec wojny w Indochinach i nigdy potem nie był niepokojony, i z ktόrym już po wypadkach kilka razy widziałem się w Paryżu. Ja sam przyprowadziłem dwóch spadochroniarzy, ktόrych poznałem w latach 57- 58 przy okazji skokόw … Jeden z nich stał się potem bardzo sławny… ale z innych powodów.”
Powyższy fragment wspomnień barona de Condé wymaga dogłębnej analizy i dokładnego wyjaśnienia. Jest on bowiem bardzo charakterystyczny i bogaty w zaskakującą treść. Według wszystkich świadectw, do ktόrych udało mi się dotrzec, Jean de Brem był pełnoprawnym członkiem komanda “Charlotte Corday”. Komando to, działające pod dowόdztwem płk.Bastien-Thiry postawiło sobie za cel fizyczną eliminację de Gaulle’a. Było częścią OAS –Organisation d’Armée Secrete – Organizacji Tajnej Armii – sekcji “Metropolia” czyli sekcji działającej na obszarze Francji kontynentalnej. OAS było luźną strukturą podziemną złożoną głόwnie z oficerόw i podoficerόw. Dla OAS działali rόwnież cywile, głόwnie studenci i licealiści.
Ci z Czytelnikόw, ktόrzy pamiętają podziemne struktury NSZZ “SOLIDARNOŚĆ” bez trudu mogą wyobrazić sobie sposόb funkcjonowania OAS-Metropolia. Rożnica polegała tylko na tym, że OAS działała przy użyciu metod walki zbrojnej – choć nie tylko. Tak samo i OAS rozlepiała nocą afisze na murach, rozrzucała ulotki… Nie tylko strzelano i nie tylko podkładano bomby. Interesujący nas w naszym eseju Jean de Brem włączył się do prac komanda złożonego wyłącznie z oficerόw i z podoficerόw. Sam był oficerem wojsk powietrzno-desantowych.
Trwała wojna. Wyjazd na wakacje w trakcie przygotowań do akcji zbrojnej ma w wojsku swoją nazwę i nazywa się…. dezercją.
Jean de Brem wyjechał do słonecznej Hiszpanii w momencie, w ktόrym właśnie najbardiej mόgłby się swojemu oddziałowi przydać. Żaden z jego kolegόw nie wpadł nawet na pomysł, żeby mu to pόźniej poważnie wyrzucać. Przekomarzania, jakie w cytowanym fragmencie opisuje dwudziestokilkuletni wόwczas baron de Condé (o ktόrym w swych wspomnieniach Alain de la Tocnay wyraża się jako o “młodym chłopcu”) są zwyczajną grą towarzyską między chłopakami z dobrych rodzin, czego śwadkiem nie raz zdarzyło mi się być osobiście w chwilach o wiele mniej dramatycznych.
Nikomu nie przyszło nawet do głowy, że de Brem – w warunkach wojny – zasługuje na….. kulkę w łeb. Zresztą, komu mogło było to przyjść do głowy? Nie było dowόdztwa, większość ludzi była już w areszcie lub na tamtym świecie, albo ukrywała się; niektόrzy bardzo się bali. Inni nie byli szczegόlnie pewni siebie.
Dwie osoby – celowo zatajam ich nazwiska – bez bicia (w dosłownym tego zwrotu znaczeniu!), z własnej, nieprzymuszonej woli i nie pytane o nic przez nikogo, spontanicznie poddały się przypadkowo napotkanym patrolom policyjnym, ktόre pytały ich o zupełnie coś innego. Jeden z nich dokładnie opisał wszystko, o co go nie pytano!
W przypadku końcowego okresu OAS-Metropolia, grupy działały lub nie działały w całkowitym rozproszeniu. Chłopcy, bo ich wiek uprawnia mnie do nazwania ich “chłopcami” byli ludźmi honoru, płakali nad trumnami poległych kolegόw, bardzo się przyjaźnili i… słuchali muzyki poważnej, czytali książki, popijali wino, palili papierosy ( de Brem palil – jest jego bardzo słynne zdjęcie z papierosem w ustach); troche kopali piłkę. Dziewczęta być może grały w tenisa i ich krόtkie, białe spόdniczki podobały się chłopakom. To była “ich wojna” w Metropolii, czy raczej na terytorium, ktόre niegdyś było metrpolią imperium francuskiego. Po naszym przedwojniu (ostrygi, białe wino, te sprawy…) – nastała nasza wojna. Panny chodziły z koszyczkami na rynek, robiły zakupy i gotowały smaczne potrawy.A tymczasem trwała wojna!
Wszystko to unaocznia dobitnie, że OAS metropolia nie bylo wojskiem, a tylko siecią przyjaciόł w mundurach. Przyjaciόł, ale jednak żołnierzy i potomkόw wielkiej szlachty. Letniskowe sceny i dyskusje z opisu barona de Condé bardziej przypominają “Opowieści kantrerberyjskie” Chaucera niż biwak oddziału Narodowych Sił Zbrojnych!
Ale Jean de Brem, pod młodzieńczym uśmiechem, pod maską arogancji charakterystyczną dla jego warstwy społecznej, ukrywał nieustający płacz po stracie najukochańszego przyjaciela, swego ukochanego dowόdcy, płk.Bastien-Thiry. Bardzo boleśnie odczuł swą dezercję. Cały, bardzo krόtki już okres życia, ktόry mu wtedy jeszcze został, starał się poświęcić już tylko Przyjacielowi.Układał dla Niego wiersze, pragnął pomścić śmierć ukochanego komendanta.
Tak pisze o de Bremie Jean-Marie Curutchet w książce « Je veux la tourmente » wydanej w wydawnictwie Robert Laffont.
« Dowiedziałem się właśnie od żony o śmierci mojego przyjaciela Jeana de Brema, zwanego Aleks. Zgodził się był wcześniej pracować u mego boku za granicą. Ale z lojalności dla swoich paryskich towarzyszy broni i zwierzchnikόw postanowił powrόcić do Paryża, gdzie miał do wypełnienia jeszcze jedno, ostatnie zadanie. Śmierć spotkała go właśnie w trakcie tej ostatniej misji.
Razem z Sergem Bernier zostali zaskoczeni przez policjantόw w chwili, kiedy pozyskiwali samochόd, ktόry miał być pόźniej wykorzystany w akcji w terenie. Aleks zaczął się ostrzeliwać. Śmiertelnie zranił jednego z policjantόw, ale sam dostał serię z karabinu maszynowego. Upadł na ziemię i połknął kartkę paieru, na ktόrej zapisane były jakieś dane, ktόre nie były powinny wpaść w ręce przeciwnika.Pewien policjant przybliżył się do niego, dobił go strzałem w głowę i rozciął mu gardło, żeby wydobyć kartkę z jego krtani.
« Umrę bezpotomnie, wysterylizowany przez atom lub zamordowany przez fanatyka » – pisał Jean de Brem w przedmowie do “Testamentu Europejczyka”.
Serge Bernier, ktόrego policjanci złapali i położyli na ziemi zawdzieczał życie wyłącznie niespodziewanemu pojawieniu się w okolicy jakichś spόźnionych przechodniόw.
Opisane przeze mnie wydarzenie miało miejsce 18 kwietnia 1963 roku, w centrum Paryża, na ulicy de l’Estrapade, o dwa kroki od Panteonu.
Jean de Brem jak meteor przeleciał przez mroczne niebo mojej pracy w podziemiu. Nasza przyjazń nie trwała nawet trzy miesiące. Jednak nie jestem w stanie zapomnieć tego dwudziestosiedmioletniego, świetlanego przyjaciela. Ani nocy spędzonych na dyskusjach o przyszłości, ktόrą chcieliśmy razem budować. Ani tej ostatniej nocy w Pully, w Szwajcarii, na tydzień przed jego śmiercią, a na 48 godzin przed moim aresztowaniem. Ani dwudziestego pierwszego koncertu Mozarta, ktόry tamtego wieczoru przesłuchiwaliśmy kilka razy z rzędu – teraz zawsze kiedy słucham jego andante, zawsze myśę o moim zamordowanym bracie”.
Zanim poległ, zanim dołączył « do grona zimnych czaszek do grona (…) Gilgamesza, Hektora, Rolanda, obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów… “
Jean de Brem zastrzelił 6 marca 1963 roku bankiera Henri Lafonda, ktόry odmόwił bycia świadkiem obrony w procesie Bastiena-Thiry i członkόw komanda” Charlotte Corday”. Bankier Lafond dawał pieniądze na OAS. Ta ostatnia dowiedziała się, że jej darczyńca daje pieniądze wszystkim ugrupowaniom politycznym w Metropolii, w tym partii komunistycznej. Otrzymal dwa listy ostrzegawcze. Nie podzialały. Jean de Brem “wykonał wyrok”. Lafond zginął. Przed oddaniem strzału de Brem wykrzyknął “To od Bastiena-Thiry!“
Przed śmiercia de Brem napisał francuską wersję (parafrazę) pieśni żałobnejIch hatte einen Kameraden. Napisał ją dla płk.Bastien-Thiry i tylko dla Niego. Napisał rόwnież elegię Jemu poświęconą. Zginął z bronią w ręku 18 kwietnia 1963 roku w starciu z policją w pobliżu wzgόrza Św.Genowefy w Paryżu. Razem z innym członkiem komanda, Sergem Bernier usiłowali “pozyskać samochόd”.
Wybrali najgorszą z dzielnic, jaką tylko mogli wybrać. Wcześniej było tam wiele kradzieży samochodόw – mieszkańcy złożyli skargę na policję i policja obserwowała osiedle. Wpadli natychmiast. Wedlug niesprawdzonej legendy Jean de Brem połknął przed śmiercią kartkę z jakimiś adresami i policjant otworzył mu nożem gardło, żeby tę kartkę wyjąć z jego trupiej krtani. Nie ma na to dowodόw.
Jean de Brem żył niecałe 28 lat. O jego śmierci Lajos Marton dowiedział się z radia, ktόrego słuchał przy goleniu. Po śmierci syna, jego ojciec dokończył gotową w 95% historię Europy i wydał tę ogromną pracę w wydawnictwie « Edition de la Table ronde » pod tytułem « Testament Europejczyka ». Niedawno wznowiło ją zasłużone wydawnictwo DETERNA (Philippe Randa).
W internecie znalazłem liczne pochwały tej prawie 700-stronnicowej pracy. Nie znalazłem jednak żadnego poważnego opracowania na jej temat. Często cytowany jest tylko fragment jego przedmowy, bardzo słynny:
« Czuję na moich nędznych barkach ogromny ciężar, nieproporcjonalny ciężar najchwalebniejszego dziedzictwa. Mnie, który nie jestem nikim i niczego nie dokonuję, cywilizacja dała gigantyczny dar. Tym darem jest europejskie dziedzictwo. Każdy z nas musi odczuwać taki sam dramat. Każdy z nas jest ostatnim Europejczykiem. Jestem słabowitym księciem – potomkiem rodu tytanόw i być może będę ostatnim z rodu. Umrę bezpotomnie, wysterylizowany przez atom lub zamordowany przez fanatyka. Moich braci spotka ten sam los.
Poprzedzili nas giganci: bohaterowie i naukowcy, badacze Ziemi i badacze duszy, Juliusze i Antoniusze, monarchowie i wodzowie, surowe sylwetki w habitach, piękne kurtyzany i nieugięte bestie. Cały korowόd wielkich postaci, ich olśniewający blask i moc rozwija się przed naszymi oczami – straszne obciążenie dla naszych śmiesznych współczesnych. Oto zbierają się na wschodzie złowieszcze chmury pogańskiego i barbarzyńskiego najazdu. Umrę. Umieram. Europa umiera ze mną. Z nami. Wszystek umrę.
Przez pięćdziesiąt lat roztrwoniłem spadek. Królestwo niebieskie zostawiłem leżące odłogiem. W tym nieprzyjaznym i chaotycznym świecie nie będę miał spadkobierców. Mogę pozostawić tylko jedno podanie: historię, piękną historię śmiertelnej cywilizacji, która wierzyla, że jest niezwyciężona. Cywilizacji, za którą miliardy ludzi walczyły i zwyciężały przez trzydzieści wieków. Nikt nie będzie czytał moich pism. Bez znaczenia.
Oto jakby ostatni krzyk gniewu i goryczy: nazywajcie mnie romantykiem! To też jest bez znaczenia! Dla mnie skarby świata, to “Infantka” Velasqueza, opery Wagnera i gotyckie katedry. Cyd, Victor Hugo. Grobowiec w kościele Inwalidόw, Wielki Orzeł z Schönbrunn, Alcazar w Toledo, Koloseum w Rzymie, Tower of London, Wieża w Galacie, krew Budapesztu czy pełne pychy zasieki Bramy Brandenburskiej, ktόra stała się posterunkiem granicznym okaleczonej Europy.
Za te kamienie, za te orły i za te krzyże, za pamięć bohaterstwa i geniuszu naszych ojców, za naszą ziemię zagrożoną niewolą, i za pamięć o wielkiej przeszłości walka nigdy nie będzie próżna! Wątła Święta Genowefo, patronko Paryża, patronko Europy, samotna wobec mongolskich hord – Ty symbolizujesz ducha oporu.
I Ty, Zwycięzco jasnowłosy o boskim obliczu, Macedończyku z dziesięćioma tysiącami wiernych, Aleksandrze, ktόry podbiłeś Wschόd umysłem i mieczem, na przekόr przeznaczeniu i kierunkowi dziejόw, Ty jesteś symbolem możliwego triumfu imperialnej Europy. « 
Jean de Brem padł jako bojownik, z bronią w ręku.
Jean de Brem zawdzięcza dziś swą sławę (można śmiało mόwić o sławie) właśnie swym poematom poświęconym płk.Bastien-Thiry: jednemu, napisanemu wierszem białym, drugiemu–parafrazie niemieckiej pieśni. To one są czytane.
Na grobie płk. Bastien-Thiry znajduje się tabliczka, a na niej wyryto epitafium zaczerpnięte z poezji Jeana de Brema, z jego czytelnym podpisem. Tabliczka została sfotografowana i zdjęcie obiegło swego czasu całą prasę narodową we Francji.To dzięki temu zdjęciu m.in. nazwisko porucznika znane jest dziświelu ludziom. Pieśń « Cavalcade » wykonywana jest zawsze przy ceremonii wyporowadzania zwłok z kościoła podczas kolejnych pogrzebόw żołnierzy OAS i ich przyjaciόł. Takich pogrzebόw nie brakuje, wziąwszy pod uwagę wiek pozostałych przy życiu kombatantόw.
Przez długie lata siostra porucznika, żona znanego dziennikarza narodowego Jeana Duranda, pani Marie-France de Brem-Durand pracowała w redakcji dziennika « Présent ». Jej mąż zmarł na za pόźno wykryte zapalenie wyrostka robaczkowego z perforacją. To właśnie ona powiedziała mi, że książkę syna dokończył ojciec. Zachęciła mnie jednocześnie do napisania i wydrukowania w Polsce noty biograficznej o jej bracie. Nie jest już w tej chwili czynna w kręgach kombatanckich.
Mało kto czytał książkę de Brema, ktόry – jak widzieliśmy – przewidział taki rozwόj wypadkόw. Pewnie zresztą jest już przestarzała.
Nazwiska głόwnych protagonistόw algierskiej zawieruchy nikomu nic już dziś we Francji nie mόwią. Cała sprawa poszłaby zresztą w zapomnienie o wiele szybciej, gdyby nie niezwykła postać płk.Bastien-Thiry.
To prawda, że we Francji działają nadal i działałyby tak czy inaczej liczne organizacje samopomocy repatriantόw z Algierii i organizacje pomocy Francuzom wyznania mahometańskiego, ktόrzy walczyli u boku Francji w czasie wojny w Algierii. Ale – jak to głoszą słowa jednej z piosenek Jeana-Paxa Mefreta, biografa Pułkownika « unosi się nad nami cień płk. Bastien-Thiry ». Czym byłby proces Petit-Clamart gdyby nie wspaniała postawa tego człowieka?
Z jego sylwetki biła nadludzka siła i ogromna determinacja. Kiedy przechodził z celi śmierci do furgonteki, ktόra miała zawieźć go na miejsce kaźni-żolnierze byli poruszeni samym Jego widokiem. To Bastienowi-Thiry walka OAS-Metropolia zawdzięcza swą nieśmiertelną chwałę. OAS-Algieria zawdzięcza ją por. Degueldre’owi, a OAS-Metropolia płk. Bastien-Thiry.
Bezpośrednią przyczyną śmierci Pułkownika było nie zorganizowanie zamachu na de Gaulle’a, ale Deklaracja wygłoszona przed nielegalnym “sądem”, ktęry go “sądził”. To Jemu i tylko Jemu zawdzięcza swą pośmiertną chwałę rόwnież Jean de Brem. Żył dla Boga, dla Europy, dla Francji; zginął dla Przyjaciela i Dowόdcy.
Polegli żołnierze OAS-Metropolia nie są śpiącymi rycerzami, ktόrzy powrόcą, kiedy na Francję przyjdą ciężkie czasy. Nie obudzą się nigdy. Są rycerzami umarłymi. Martwymi rycerzami nieżywej Francji.
***

Oto tłumaczenia dwόch wspomnianych poematόw tego człowieka, ktόry tak bardzo kochał honor, iż po splamieniu go okupił się niepotrzebną śmiercią.

Antoine Ratnik, 20 września 2014, w rocznicę założenia NSZ

Z poezji Jeana de Brema.

Jean de Brem
Zimny poranek w Forcie w Ivry
Nie byłeś samochwałą, Panie Pułkowniku,
Ani legendarną postacią,
Ani wybitnym dowόdcą oddziału partyzanckiego,
Ani panem gόrskiego łańcucha.
Nie byłeś faszystą,
Ani szuanem przesiąkniętym tradycją,
Ani automatem rodem z szeregόw Wiet-Minu,
Ani oficerem, ktόrego zgubiła pycha.
Nie byłeś komandosem.
Nie było w Tobie miłości ku straconym sprawom.
Nie wyznawałeś kultu Beznazdzieji.
Nie byłeś prόżnym żołnierzem elitarnych wojsk.

Nie byłeś rerwolucjonistą,
Nie pragnąłeś stanowisk.
Ani nie było w Tobie goryczy,
Ani nienawiści nie taiłeś w sercu.
Nie było odrazy w Twym spojrzeniu,
Ani obelgi na Twych ustach.
Nic z tego.
Byłeś jedynie człowiekiem pokoju;
Spokojnym, uczciwym, odpowiedzialnym,
Czystym i świadomym chrześijaninem,
Sumiennym officerem,
Młodym naukowcem, rozważnym technikiem.
Wiodłeś zwyczajne życie,
pełne troski o żonę i o cόrki.
Lecz pewnego dnia…
Pewnego dnia zabrakło w ojczyźnie pokoju.
Pycha wkroczyła w mury miasta.
Aby zdusić Ojczyznę w imię Ojczyzny,
Żeby podrzeć chorągwie przy dzwiękach fanfarόw,
Żeby przetrzebić wojsko – siłę Narodu,
Żeby zbeszcześcić Funkcję – elitę Narodu,
Żeby przekupić Kościόł – sumienie Narodu,
Po to, żeby oszukać Narόd,
Żeby każdą kleskę nazwać triumfem,
Każdą zbrodnię – cudem…
Żeby Komedię nazwać Prawością,
Niemoc – wytrwałością,
Kapitulację – sukcesem,
Nienawiść – umiarkowaniem,
Obojętność – realizmem,
A Plebiscyty – Referndami.
A Ciebie nauczono wierności danemu słowu;
Że Francja jest jedna i niepodzielna,
Że prawo jest dla wszystkich jednakowe,
Że telewizja ma służyć dobru wspόlnemu ;
I wiele innych podobnych rzeczy jeszcze Cię nauczono.
Zobaczyłeś jak wielcy, potężni, dygnitarze – najpierw leniwie protestowali,
A kiedy poczuli pałkę – natychmiast zamilkli.
I wtedy Ty –
Nie zrozumiałeś ich nikczemności;
Bo Ty sam nigdy nie złamałeś przysięgi,
Nigdy się nie zawahałeś i nigdy nie skłamałeś.
Twoje życie było prawe jak morski horyzont.
I patrzyłeś Słońcu w twarz.
Generałowie mogli podtrzymać Francję przy życiu,
I tak samo urzędnicy,
Biskupi,
Profesorowie,
Posłowie,
Sędziowie,
I tak samo wielka burżuazja,
Finansiści,
Dziennikarze.
Ale oni woleli niewolę.
Sprzedali wolność za trzydzieści srebrnikόw,
Za trzydzieści srebrnikόw kupili prawo do przeżycia po śmierci Ojczyzny,
Prawo do pełzania jak obleńce,
Do mrowienia się jak robactwo w ruinach płonącego świata.
Wtedy Ty, Panie Pułkowniku,
Nieznany obywatel, nieznany patriota, zrozumiałeś, że wybiła godzina!
I stałeś się mieczem,
I uderzyłeś przed Bogiem i ludźmi.
W parodii procesu, zawlekli Cię przed sędziόw,
Przed roboty w gronostajach,
Przed Funkcjonariuszy rzeźni skrojonych na miarę Księcia.
W imię ludu Francji śmieli się z Twoich słόw;
Zatkali sobie uszy, żeby Cię nie słyszeć,
I mechanicznym głosem odczytali wyrok skazujący Cię na opuszczenie Komedii Ludzkiej.
Przeszkadzałeś im – bo Ty nie udawałeś.
Stali się zabrudzeni – przy Tobie, Czystym.
Trzeba było zagłuszyć Twόj głos czysty – świadectwo odwiecznej Historii.
Trzeba było go zdusić – żeby nie widzieć już więcej czerwonych czόł i czarnych dusz wystrojonych dworakόw przerażonych odwagą Wolnego Człowieka.
Żegnaj, Brutusie!
Zginąłeś z rόżańcem owiniętym wokόł palcόw.
Bez gniewu ni nienawiści, jak nieruchomy heros.
Znaleziono żołnierzy, aby Cię zabili.
Położyli Cię na trawie w Forcie.
Wrzucili Twe ciało do rowu,
Zroszone lekką mżawką poranka.
O niebieską tunikę lotnika rzucili kości.
Rozerwali sznur, a naramienniki srebrne i złote rozrzucili na wiatr Historii.
Ci szaleńcy myśleli, że skoro podeptali Twą pamięć, a wspomnienie o Tobie wymazali dekretem to na zawsze zamilknie Twόj głos.
Tymczasem Twoja cicha śmierć oddała nam ostanią posługę.
Spόjrz Pułkowniku na nas z Nieba bez mieczy.
Spόjrz na nas!

Masz teraz dziesięć tysięcy wiernych,
Ktόrych Twoje męczeństwo oficera przywrόciło życiu.
Przed Bogiem przysiegają porozwrywać łańcuchy i
okazać Twoje oblicze.
Pewnego dnia, w słońcu lata,
W aleji Twojego Imienia,
Tysiące ludzi o dumnych oczach razem przejdą rόwnym krokiem, defiladą
Prowadzeni przez forpoczty potomności,
I na rozkaz, w jednym geście,
Spojrzą w Twόj wizerunek,
Na zawsze uświęcony przez ludzi.
Śpij teraz, Pułkowniku,
Wszedłeś na zawsze do Krainy Pokoju…
Ale tu, na Ziemi, niech klątwa nie przeminie….
Niech krew Twoja na Piłatόw i Judaszy,
Niech trwa ich żywot insektόw okupiony tak wielką zbrodnią…
I niech nasze łzy gorące bόlem i gniewem sprawią, że z żyznych pόl Europy i Afryki wytryśnie nowa rasa ludzi Zachodu…
Dziękuję za wszystko, Panie Pułkowniku;
Za to, że żyłeś jak Francuz, i za to, że zginąłeś jak oficer.
Przyszła chwila, kiedy po takim przykładzie,
Ty nakażesz nam zwycięstwo.

Jean de Brem
Szarża
Kiedy szliśmy tyralierą,
Ku nieznanym celom – szliśmy razem.
Byłeś moim kolegą,
Moim najlepszym kolegą.
Moim najlepszym kolegą.

Jeździec od innych zacieklejszy,
Ze swoich najdzielniejszy,
We mnie mierzył swym estokiem.
Ty przyjąłeś miecz.
Ty przyjąłeś miecz.
Pomściłem ranę kłutą,
Ktόrą Ci zadał wrόg,
Ale w przygodnej zasadzce,
Straciłem Cię, Kolego.
Nigdy więcej nie będę się śmiał.
Nigdy więcej nie będę się śmiał.
Dowόdco, wysłuchaj mej piesni i mego krzyku rozpaczy!
Poproś Matkę Żołnierzy,
żeby mego kolegę,
Zaprowadziła na prawicę Pana.
Na prawicę Pana.

Opracowanie materiału biograficznego Jeana de Brema i translacja wierszy : Antoine Ratnik.

Za:  https://antoineratnik.wordpress.com/