Przyznam, że trochę irytuje mnie coroczny rytuał chwalenia gen. Franco w rocznicę jego zgonu WYŁĄCZNIE za bycie pogromcą komunizmu. Paradoksalnie jest to pochwała zbyt bezpieczna, a nawet nieco konformistyczna, bo któż poza jakimiś troglodytami powie, że komunizm był czymś dobrym, a poza tym dziś to już papierowy tygrys. Tymczasem hiszpańska Krucjata z lat 1936-39 była czymś daleko bardziej złożonym zarówno w negatywnym, jak i pozytywnym aspekcie. Wrogami byli nie tylko komuniści - zresztą ci stalinowscy byli na początku rzeczywiście marginesem reżimu rewolucyjnego, a ci trockistowscy to byli naiwni durnie - ani nawet nie socjaliści i anarchiści, ale również rak masonerii i liberalizmu, toczący Hiszpanię od ponad stu lat. A dla prawdziwych tradycjonalistów gra toczyła się nie tylko o pokonanie komunistów, lecz o restaurację Tradycji katolicko-monarchicznej w jej integralnym kształcie. Dopiero z tego punktu widzenia należałoby dokonywać ewaluacji frankizmu, a wówczas ocena może być co najwyżej dst+, albowiem fasada państwa Franco była tradycjonalistyczna, ale treść biurokratyczno-centralistyczna, z nalotami totalitarnymi w pierwszym okresie, a chadecko-liberalnymi w drugim; per saldo frankizm to była autorytarna chadecja, która na koniec i tak skapitulowała przed demoliberalizmem.
Za: facebook.com