O ile zaranie XX wieku upływało w cieniu
czerwonego sztandaru, o tyle lata międzywojenne rzuciły śmiałe wyzwanie
ruchom wyrastającym ze zbrodniczej doktryny marksistowskiej, które
właśnie wtedy rozpoczynały swój zwycięski (z perspektywy czasu) „marsz
przez instytucje”. W latach ’20, a jeszcze bardziej ’30 światową prawicę
(a zwłaszcza europejską) stać było na stawienie czoła temu lewackiemu
spychaczowi, który właśnie nabierał rozpędu, i na zaproponowanie
antykomunistycznej alternatywy. W niemal wszystkich krajach krzewiły się
ruchy podejmujące walkę z lewicową doktrynologią Hitlera i Stalina. A
choć wszystkie niemal zostały zniszczone w toku II wojny światowej i jej
bezpośrednich następstw, to jednak ich rozkwit jest niezwykle
fascynującym faktem, który ukazuje, że historia nie musi ewoluować
wyłącznie w kierunku totalnego zlewaczenia, że możliwy jest skuteczny
opór i odzyskanie utraconych posterunków.
Jak trafnie spostrzega prof. Jacek
Bartyzel, większość tych ruchów chciała być „komunizmem a rebours” –
komunizmem „od tyłu”, „na opak”. Widzimy organizacje na wskroś
nowoczesne, które odżegnują się od prawicowości czy lewicowości, a dla
których kapitalizm i marksizm są porządkami równie zbrodniczymi. Nie
przypominają one XIX-wiecznego klubu starszych panów, którzy w dymie
cygar nostalgicznie wspominają „stare dobre czasy”. Żywe jest tu
odwołanie do żywiołu robotniczego i próba uchronienia go przed
komunistyczną propagandą. „Nasze miejsce jest na wolnym powietrzu, pod
czystym nocnym niebem, z bronią w ręku i na wysokości, w gwiazdach” –
jak powiadał bohater niniejszego artykułu.
Widzimy twardą, bezkompromisową retorykę, charyzmatycznych przywódców,
którzy nie lękają się śmierci i nie odżegnują od przemocy. Którzy śmiało
wchodzą między masy, aby głosić wśród nich ideę opartą na prastarych
wartościach, a jednak na wskroś współczesną. Którzy z nadzieją i bez
sentymentalnego spoglądania w zwierciadło historii prowadzą swych ludzi w
karnych szeregach ku nowoczesności, którą witają uśmiechem.
Jednym z takich przywódców, nieodrodnym
synem swej epoki, był właśnie Jose Antonio Primo de Rivera, legendarny
założyciel i wódz hiszpańskiej Falangi. Urodził się 1903 roku w rodzinie
arystokratycznej – jego ojcem był Miguel Primo de Rivera y Orbanega,
markiz de Estella. Postać i poglądy ojca wywarły ogromny wpływ na
młodego Jose Antonio, jako że był generałem i weteranem wojen w Maroko i
na Kubie. W obliczu trudnej sytuacji w kraju wykorzystał poparcie
wojska i przejął władzę, piastując w latach 1923-1930 urząd premiera.
Siedmiolecie jego rządów było okresem stabilizacji i rozwoju, jednak
Wielki Kryzys 1929 roku zupełnie zmienił realia i nastroje społeczne. W
1930 roku Miguel Primo de Rivera ustępuje, zaś władzę w kraju przejmują
Republikanie – dla Hiszpanii rozpoczyna się smutny okres rządów lewicy.
W tym czasie Jose Antonio odebrał
staranne wykształcenie w kierunku prawniczym i otworzył własną praktykę
adwokacką w Madrycie. Zdobywał szlify publicystyczne broniąc na łamach
La Nacion polityki ojca. Był również działaczem jego konserwatywnej i
monarchistycznej partii Union Patriotica. Stopniowo jednak jego poglądy
ewoluowały w kierunku nacjonalizmu i „rewolucyjnego tradycjonalizmu”.
Największy wpływ na to wywarły z jednej strony sukcesy włoskiego
faszyzmu i coraz bardziej gmatwająca się sytuacja Hiszpanii rządzonej
przez lewicę, z drugiej zaś recepcja myśli Ortegi y Gasseta,
niestrudzonego piewcy rządów republikańskich.
„Hiszpania przestała być katolicka!”
Hiszpania początku lat ’30 XX wieku była
stosunkowo ubogim krajem, w którym większość gruntów rolnych skupiała
się w rękach latyfundystów, zaś Wielki Kryzys pogłębiał niekorzystne
procesy wewnętrzne. Kolejne rządy lewicowe, witane z nadzieją przez
zubożałe społeczeństwo nie spełniały oczekiwań. Jednak po wprowadzeniu
pewnych reform m. in. w obszarze rolnictwa (zresztą nieudanych)
republikanie koncentrowali się na kwestiach ideologicznych, za wszelką
cenę chcąc z Hiszpanii uczynić kraj świecki i na wskroś socjalistyczny.
Już w 1931 roku wprowadzono cenzurę
prasy. Majątek Kościoła został skonfiskowany, zaś zgromadzenia zakonne
rozwiązane i pozbawione możliwości nauczania. Wtedy też następują ataki
bojówek anarchistycznych i komunistycznych na kościoły i klasztory –
winowajcy uchodzą bezkarnie, zaś protestujący prymas został zmuszony do
opuszczenia kraju. Lewicowy premier (a późniejszy prezydent) Manuel
Azana powiedział wówczas: „wszystkie kościoły Hiszpanii razem wzięte nie
są warte życia nawet jednego republikanina”. Silnie rozbrajano i
redukowano armię, którą uważano za ostoję starego porządku.
W tym czasie poglądy Jose Antonio
krystalizowały się. W obliczu czerwonej dyktatury na ołtarzu ojczyzny z
złożył swoją karierę i przyszłość, stając się bojownikiem idei – mógł
pozwolić, aby nad Hiszpanią zatriumfował sierp i młot. 29 października
1933 roku w madryckim Teatrze Komedii proklamował utworzenie Falangi
Hiszpańskiej. Ta początkowo niewielka organizacja stopniowo krzepła
stając się filarem późniejszych oddziałów powstańczych i rządów gen.
Franco po zakończeniu wojny domowej.
Widział, że rewolucja, pomimo iż niesie
nowoczesność, to jest jednak okupiona straszliwymi stratami. Widział
też, że tradycjonalizm, choć staje w obronie fundamentalnych wartości,
jest skazany na porażkę, bo częstokroć chce powstrzymać wszelkie zmiany.
Jak powiadał Bierdiajew, absurdem jest wzdychać do Boga o przywrócenie
warunków sprzed rewolucji, gdyż rewolucję należy upatrywać właśnie jako
karę Bożą za grzechy tejże epoki niż brutalne przecięcie jej sielankowej
atmosfery.
Jose Antonio wyciągnął wnioski z
konfliktów targających jego krajem. Dlatego też w swoim ruchu starał się
połączyć wartościowe pierwiastki obydwu nurtów, tak aby uzyskać ideę
opartą na uniwersalnych wartościach, ale na wskroś nowoczesną, która
zaproponuje drogę pośrednią pomiędzy liberalizmem i kapitalizmem a
marksizmem. Tak powstał narodowy syndykalizm – ruch skierowany przede
wszystkim do robotników, dający im alternatywę wobec agresywnej
indoktrynacji lewicy.
Jose Antonio występował przeciwko regionalnym separatyzmom opowiadając się za zjednoczoną Hiszpanią. Odrzucał walkę klas – interesy pracowników i pracodawców miały być realizowane w ramach syndykatów. Jednak jego celem było stworzenie masowego ruchu społecznego, który nie będzie partią i który nie tylko będzie zdolny kształtować stosunki wewnątrz państwa, lecz jeszcze bardziej osobowość obywatela, tak aby stał się on gorliwym patriotą żywo interesującym się losami wspólnoty. Kluczem i fundamentem była jednak religia katolicka, której Jose Antonio był wręcz mistycznym wyznawcą.
Z sympatii do Hitlera, żywej w wielu ruchach ówczesnej Europy, wyleczył się szybko. Już po pierwszym – i ostatnim – spotkaniu (maj 1934 roku) nabrał doń odrazy. „To zły człowiek, bo nie wierzy w Boga” miał oświadczyć współpracownikom. Toteż współpraca z JONS i jego stylizującym się na niemieckiego dyktatora przywódcą nie trwała długo.
„Cara al Sol!”
Rok 1935 Jose Antonio spędził na
objeżdżaniu kraju i zakładaniu komórek Falangi. Był błyskotliwym mówcą, a
w dodatku młodym i przystojnym, dlatego też jego przemówienia wszędzie
gromadziły liczne audytorium. Pomimo iż organizacja wzrastała w
warunkach terroru politycznego, to jednak powstawały kolejne placówki,
zaś szeregi falangistów rosły. Szybko zostali zauważeni przez
politycznych nieprzyjaciół, stając się obiektami napaści z rąk
anarchistów i komunistów. Jose Antonio początkowo starał się chłodzić
nastroje – miał świadomość, do czego może doprowadzić eskalacja
przemocy. Jednak powtarzające się akty agresji zmusiły falangistów do
samoobrony i ataków odwetowych. W 1936 roku Falanga liczyła już ok. 40
000 tys. członków – karnych, zdyscyplinowanych i gotowych do walki z
czerwoną hydrą.
Gdy brakuje siły argumentów, zawsze pozostaje argument siły: doświadczyli tego Corneliu Codreanu, przywódca rumuńskiego Legionu św. Michała Archanioła, działacze przedwojennego ONR zamykani w Berezie Kartuskiej, czy estońscy Wabsowie. Nie inaczej stało się z wieloma członkami Falangi i z samym Jose Antonio.
W 1936 roku władzę obejął rewolucyjny
Front Ludowy. Represje polityczne i prześladowania religijne były
chlebem powszednim. Podpalenia kościołów, profanacje i napaści na
wiernych stały się smutną codziennością. Masowe morderstwa na osobach
duchownych przybrały wręcz charakter zorganizowanych pogromów. Wszystko
przy całkowitej bierności władz. Represje sięgnęły zenitu latem: 12
lipca zginął Jose Calvo Sotelo zamordowany przez Gwardię Szturmową –
nigdy dotąd nie zdarzyło się, aby przywódca legalnej opozycji i
parlamentarzysta padł ofiarą zamachu z rąk funkcjonariuszy publicznych!
Co ciekawe, towarzyszyła mu policyjna ochrona, która nie śmiała
reagować. Miesiąc później doszło do słynnej masakry w Modelo – 1800
więźniów politycznych wyselekcjonowano 70 osób, które następnie
rozstrzelali anarchiści. Śmierć ponieśli profesorowie, lekarze,
prawnicy, mężowie stanu – ich największą winą był ich światopogląd.
Zginął również Fernando Primo de Rivera – młodszy brat założyciela
Falangi, lekarz i szef madryckich struktur.
14 marca 1936 roku został aresztowany
sam Jose Antonio. Ostatnie miesiące życia spędził w więzieniu. Zachował
jednak możliwość korespondencji ze światem zewnętrznym, z czego obficie
korzystał wysyłając listy do podwładnych i powstańców, którzy już
prowadzili działania zbrojne. 17 listopada został uznany winnym
działalności spiskowej i planowania rebelii zbrojnej oraz skazany na
śmierć. Jose Antonio Primo de Rivera y Saenz de Heredia, III markiz de
Estella, został rozstrzelany o świcie trzy dni później.
„Niech inni zajmują się nadal swoimi ucztami. My, na zewnątrz, w napiętej czujności, żarliwej i niezawodnej, już przeczuwamy brzask w radości naszych dusz.”
„Niech inni zajmują się nadal swoimi ucztami. My, na zewnątrz, w napiętej czujności, żarliwej i niezawodnej, już przeczuwamy brzask w radości naszych dusz.”