Potwierdza się, to co napisałem z okazji ostatnich urodzin Korwina: Korwin-Mikke bywał ciekawy, Mentzen jest po prostu mieszczańsko-nudny. Korwin potrafił powiedzieć coś o broni palnej, przygodzie, monarchii, ryzyku. Mentzen i jego „endeckie” alter-ego Krzysztof Bosak mają już tylko marzenia typowego jankesa z przedmieścia. Korwin był typem „pioniera”, XIX-wiecznego podróżnika, kogoś w rodzaju Fredericka Burnaby’ego – pomimo akomodacji w zdegenerowanym nurcie ideologicznym libertarianizmu zachował jeszcze pewne cechy „męskie”. Mentzen to już jedynie mentalność postpłciowego korposzczura definiującego swoją męskość grubością portfela i liczbą zer na koncie, który nawet swój przydomowy kawałek zieleni stylizuje na biurowy dywan zamieniając go w przystrzyżony „trawnik” i w takim quasi-biurze widzi też swoje miejsce wypoczynku.
Ale właśnie – konfederacki „ideał” przedstawiony przez Mentzena jest wizją typowo jankeską, gdyby sięgnąć również do Korwina to też po części „wiktoriańską”, co potwierdza że formacja Mentzena-Bosaka to twór cywilizacyjnie anglosaski i całkowicie zwesternizowany. Taka sobie partia małych białych domków, rodziny 2+3, białych koszul i krawatów, kapitalizmu, przystrzyżonych trawników i fantazji rodem z pin-upów. Miałkie to wszystko, nudne, dawno sfalsyfikowane, również empirycznie – przez historię.
Co w zasadzie należałoby temu przeciwstawić w perspektywie tożsamościowej i słowianofilskiej?
Zacząć chyba trzeba od początku, czyli od podmiotu i zarazem
„podstawowej komórki społecznej”. Nie jednostka zatem, tylko klan lub
kamractwo. Czyli bractwo mężczyzn wraz z ich żonami, dziećmi,
mężczyznami pozostającymi pod ich opieką (młodszymi braćmi,
młodzieńcami, starcami), zwierzętami. Alians rodów związanych ze sobą
przez krew (szczep) i/lub los.
Powinna być to jednostka zintegrowana terytorialnie, czyli zajmująca jakąś „okolicę” z jedną lub kilkoma osadami. Powinna być zintegrowana ekonomicznie, czyli zaspokajać swoje podstawowe potrzeby we własnym zakresie – kobiety powinny pracować w obejściu, mężczyźni własnymi rękami na własnej ziemi. Powinna być zintegrowana społecznie – w imieniu danego gospodarstwa występowali by gospodarze-głowy rodzin, pozostali zaś mieli w obrębie gospodarstwa rożny stopień podmiotowości. Powinna być zintegrowana funkcjonalnie, czyli dokonywać transmisji kultury i doświadczenia życiowego (kształcenie domowe) oraz sprawować podstawową opiekę (medyczną – medycyna naturalna, wychowawczą, socjalną, sądową itp.) w obrębie klanu. Powinna być zintegrowana w zakresie bezpieczeństwa, czyli być zdolną bronić się i mścić krzywdy (vendetta) a także oczyszczać się ze zbrodni (samosądy) we własnym zakresie.
Tożsamościowy wzorzec osobowy nie miałby zatem wiele wspólnego ani z mentzenowskim ideałem millenialsa-korposzczura w krawacie ani z korwinowskim „wiktoriańskim” ideałem „gentlemana-hipokryty” w muszce. Byłby to ktoś wewnętrznie zintegrowany duchowo wokół wewnętrznej „osi duchowej” – świadomy, że „atman to Brahman”. Byłby to ktoś zintegrowany psychicznie czyli lojalny wobec kamratów-mężczyzn i odpowiedzialny za poddane jego opiece gospodarstwo i jego uczestników (rodzinę, podopiecznych, mienie itd.). Byłby to ktoś zintegrowany fizycznie, czyli ogólnie panujący nad swoim ciałem, zdolny walczyć i posiadający różne praktyczne umiejętności z surwiwalowymi i gospodarskimi na czele (czytanie Natury, majsterkowanie, praca na roli itp.). Byłby to ktoś zintegrowany socjo-ekonomicznie, czyli uczestniczący twórczo w gospodarce i samoobronie/pospolitym ruszeniu własnej społeczności.
Ten model osobowy implikuje też odmienny niż wymarzony przez Konfederatów typ cywilizacji. Nie cywilizacji samochodów, tylko raczej przemieszczania się siłą własnego ciała (chodzenie, bieganie, pływanie, jazda na rowerze itp.). Nie cywilizacji mobilności, tylko zakorzenienia i lokalizmu (spędzanie życia w swojej okolicy, znajomość swojej przestrzeni i zżycie z własnym biotopem). Nie cywilizacji trawników, tylko łąk, mokradeł, rzek, lasów, przydomowych ogródków. Nie cywilizacji osiedli-”ulicówek”, tylko osad typu „okolnic” z „majdanem” po środku gdzie starsi i kobiety mogliby doglądać bawiących się dzieci i razem spędzać czas. Nie cywilizacji „wakacji”, tylko pracy domowej i „rodzin na swoim”. Nie cywilizacji „śladu węglowego”, tylko zrównoważonego gospodarowania i potlaczu.
Konfederacki mentzenizm-bosakizm nie ma nic wspólnego ze słowiańską
mentalnością (wspólnotową) i cywilizacją (bioregionalizmu).
Mentzenizm-bosakizm to żałosny przejaw amerykanizacji polskiej prawicy,
wyrażającej się w wulgarnym ekonomizmie i materializmie oraz w duchowej
płyciźnie i wykorzenieniu.
Kiedyś na pewnym kongresie byłem świadkiem wystąpienia pana Macieja
Maciaka, który stwierdził że ideałem każdego Polaka jest „domek z
basenem” i to właśnie powinno stać się hasłem partii antysystemowej. Z
sali rozległy się wtedy głosy, że pan Maciak sufluje nam „mentalność
żydowską”. Nie znam się na kulturze żydowskiej i nie wiem czy
rzeczywiście jest tak wulgarnie materialistyczna ale jeśli nawet, to
jednak posiada też przecież swoje duchowe głębie. Aksjologia i ideał
cywilizacyjny formułowane przez ludzi takich jak panowie Maciak i
Mentzen-Bosak pozbawione są natomiast jakichkolwiek wartościowych
odniesień w rodzaju choćby tych obecnych jeszcze w przekazie Korwina, w
kulturze wiktoriańskiej, nie wspominając już o kulturze żydowskiej.
Maciakizm-konfederatyzm to czysty wulgarny i płytki jak woda w kałuży
indywidualizm-materializm rodem z przedmieść USA w latach 1950.
Tego typu idee w ich północnoamerykańskiej ojczyźnie dawno już sczezły i zostały obśmiane jeszcze przez bitników. Byłoby wobec tego wyjątkowo żałosne, gdyby korzenie zapuściły dziś w Polsce. Jeśli już chcemy czerpać z USA, to są tam przecież nurty całkiem współczesne, nowatorskie i zarazem naprawdę nonkonformistyczne, po co więc odgrzewać tego skamieniałego już kotleta „baby-boomers” sprzed siedemdziesięciu lat?
Ronald Lasecki