Wcześniej jakoś nikogo ten fakt specjalnie nie wzruszał. Dopiero zdjęcie z Grzegorzem Braunem wywołało istne szaleństwo. Szaleństwo, które pokazało – ni mniej, ni więcej – że komentujący zdjęcie Brauna ze Swiridowem to debile. Przesadziłam? Zajrzyjmy zatem do definicji pojęcia debilizm.
Słownik Języka Polskiego PWN: med. «najlżejsza forma niedorozwoju umysłowego». Wielki Słownik Języka Polskiego: «cecha czegoś, co świadczy o czyjejś bezmyślności lub ograniczoności umysłowej». Wikipedia: «Osoby takie są samodzielne i zaradne społecznie, nie powinny jednak wykonywać zawodów wymagających podejmowania decyzji, ponieważ nie osiągnęły etapu myślenia abstrakcyjnego w rozwoju poznawczym».
DOMNIEMANIE NIEWINNOŚCI
Ktoś tu jednak podjął decyzję, by ruszyć z medialną kampanią kłamliwych insynuacji na temat kulisów powstania zdjęcia pstrykniętego w Moskwie. Jako że to właśnie ja organizowałam plan zdjęciowy w Rosji, to czuję się upoważniona, by zaspokoić wreszcie ciekawość wiodących telewizji, gazet i portali oraz ich ograniczonych umysłowo odbiorców. Celowo poczekałam z tym do premiery filmu, gdyż jest on najlepszym dowodem na to, że nie kryją się za tym rosyjskie specsłużby.
Słynne zdjęcia z Moskwy obiegły niemal wszystkie redakcje w Polsce. Skąd takie zainteresowanie? Widoczny na fotografiach rosyjski dziennikarz przed laty został u nas persona non grata. O Swiridowie kolportowano dziwnej treści wieści, jakoby został wydalony z Polski za szpiegostwo na rzecz Rosji. Tymczasem jest to bzdura, co w trzech punktach wykażę.
Po pierwsze, gdyby nieposiadającego paszportu dyplomatycznego Swiridowa przyłapano na szpiegostwie w Polsce, to zostałby aresztowany, a następnie postawiony przed sądem i/lub wymieniony na jakiegoś zachodniego szpiega złapanego w Rosji. Tymczasem Swiridowa nikt w Polsce nie aresztował.
Po drugie, Leonid Swiridow nie został nawet wydalony za podejrzenie szpiegostwa, ponieważ wyjechał z Polski z innego powodu. Rosyjskiemu dziennikarzowi strona polska zdecydowała się anulować status rezydenta Unii Europejskiej, pod pretekstem zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa polskiego.
Po trzecie, gdyby Swiridow faktycznie stanowił zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa polskiego, to po wydaniu takiej opinii przez ABW, nie mieszkałby swobodnie w Polsce przez kolejnych piętnaście miesięcy.
Wynika z tego, że powyższa opinia bezpieki była jedynie wykonaniem zlecenia politycznego, by pod publiczkę „dowalić jakiemuś Ruskowi”, a nie faktycznym stanem rzeczy. Jeśli się mylę, to niech ktoś mi wyjaśni, dlaczego Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego pozwalała na to, aby w ich mniemaniu „zagrożenie” swobodnie chodziło po ulicach Warszawy?
Sensacja wokół Swiridowa jest mocno wydumana. Rosjanin od 2003 roku był zagranicznym korespondentem akredytowanym w Polsce. W takim przypadku pozwolenie na pobyt wygasa, ale w związku z tym, że Siwirodw uzyskał oficjalnie kartę rezydenta UE dożywotnio, to już nie było potrzebne żadne przedłużenie. Swiridow musiał jedynie raz na dziesięć lat wymianiać kartę rezydenta na nową (podobnie jak wymienia się paszport).
Swiridow pozostał więc w Polsce do tego momentu jak Urząd ds. Cudzoziemców w Warszawie w listopadzie 2015 roku ostatecznie podjął decyzję o anulowaniu statusu rezydenta UE w Polsce. Wtedy dziennikarz był zmuszony wyjechać do Rosji. Gdyby nie zrobił tego dobrowolnie, zostałby deportowany. Obecnie sprawa Swiridowa jest rozpatrywana w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu (nr sprawy 3148/19), gdyż Rosjanin zaskarżył Polskę za powyższe działania.
Jestem zwolenniczką prawa rzymskiego, które zakłada domniemanie niewinności. Dopóki nikt nie udowodnił Leonidowi Swiridowoi szpiegostwa (ani nawet nie postawił aktu oskarżenia), to nie widzę powodu, abym pod wpływem nierzetelnych mediów głównego ścieku, miała uznać człowieka za winnego.
Co więcej, należę do dziennikarzy dociekliwych. Z tego też powodu w 2017 roku zagadałam do Swiridowa, dając mu możliwość przedstawienia swojego punktu widzenia na temat zamieszania wokół jego osoby. Wtedy też poznałam go osobiście. Zatem, to ja pierwsza zaczepiłam słynnego rosyjskiego dziennikarza. W ten sposób nie tylko zdobyłam interesujący wywiad do publikacji, ale otworzyłam sobie wiele drzwi w Federacji Rosyjskiej.
Tymczasem ćwierćinteligentom pracującym w polskojęzycznych mediach – którzy i mnie wyzywali potem od „ruskiej agentury” – nie przyszło do głowy, że jako wnuczka żołnierzy podziemnej Armii Krajowej (którzy mocno wpłynęli na moje wychowanie), mogę być na tyle zaradna i sprytna, że sama z własnej inicjatywy organizuję sobie siatkę międzynarodowych kontaktów.
W jakim celu? Ano choćby po to, aby zdobywać ciekawe materiały do publikacji o jakich zniewoleni dziennikarze głównego nurtu mogą tylko pomarzyć. Przede wszystkim jednak po to, aby prewencyjne szukać przestrzeni do dialogu, na przekór złowrogim siłom, które dokonują wszelkich starań, aby wepchnąć Polskę do wojny.
Zresztą, mój śp. Przyjaciel rozmawiając ze mną na łożu śmierci pozostawił mi niespisany testament o treści: „Trzeba zrobić wszystko, aby Polacy nie dali się wciągnąć do wojny z Putinem”. Czyż to nie wystarczająca motywacja do działania na odcinku rosyjskim?
INTRYGUJĄCE DZIAŁANIA
Czasem z tych międzynarodowych kontaktów wychodzą też inne korzyści. Dla przykładu, na prośbę reżysera Grzegorza Brauna i producenta Włodzimierza Skalika, zorganizowałam w Moskwie i Sankt Petersburgu plan zdjęciowy. Wyprawa do Rosji była niezbędna do powstania filmu „Gietrzwałd 1877. Wojna Światów”, wszak dokument skupia się na okresie, w którym Carska Rosja z czasów Aleksandra II miała swój istotny udział.
Historia opowiedziana w filmie Brauna jest szalenie ciekawa. Oto bowiem, wiele wskazuje na to, że już w 1877 roku miała wybuchnąć pierwsza wojna światowa. Jako podpałkę zewnętrzni podżegacze chcieli użyć Polaków. Nasz naród miał pójść do kolejnego powstania przeciwko Rosjanom. Gdyby wtedy Polacy ulegli, skończyłoby się niewyobrażalną katastrofą.
Swoją wizję tamtych wydarzeń Braun opowiedział w Moskwie Swiridowowi (to ja ich wtedy ze sobą poznałam). Podczas wspólnej kolacji przysłuchiwałam się całej rozmowie. Jeśli ktoś tu kogoś „werbował”, to prędzej polski reżyser rosyjskiego dziennikarza, niż na odwrót. Tymczasem debilom z Polski taki scenariusz nawet nie przemknął przez szare komórki.
Pracownicy polskojęzycznych mediów są tak ograniczeni i zakompleksieni, że ich niedorozwinięte umysły nie są w stanie założyć innego scenariusza, niż taki, że Rosjanie werbują Polaków. Debile nie rozumieją, że Polacy mogą być na tyle sprawni w kontaktach z Rosjanami, by kulturalnie i bez prymitywnego wywyższania się opowiadać im o swojej wizji historii.
Kilka miesięcy po zrobieniu w Moskwie słynnego zdjęcia – gdzie było wiadomym, iż organizowałam tę wyprawę – otrzymałam propozycję pracy w archiwum Telewizyjnej Agencji Informacyjnej TVP. Nagła oferta totalnie mnie zaskoczyła. Jako że z pracą na ogół u mnie ciężko, przystałam na propozycję, która wydawała mi się neutralna.
Teraz moi drodzy Czytelnicy uruchomię Waszą wyobraźnię. Pracę w siedzibie TVP (przy placu Powstańców Warszawskich, gdzie mieści się też redakcja „Wiadomości”) miałam zacząć od czerwca 2019 roku. Kilka dni wcześniej, w głównym wydaniu „Wiadomości” – ostanie godziny przed ciszą wyborczą – wyemitowano materiał uderzający w Konfederację, gdzie pokazano słynne zdjęcie Brauna ze Swiridowem, na którym jestem także ja (choć moje nazwisko zostało przemilczane).
Materiał „Wiadomości” to część zorganizowanej kampanii, mającej przedstawiać Konfederację jako środowisko powiązane z „ruską agenturą”. Cel został osiągnięty. Mimo wcześniejszych sondaży wskazujących na przekroczenie progu wyborczego, Konfederacja ostatecznie poległa w tamtejszych wyborach i nie dostała się do Parlamentu Europejskiego.
Zastanawiające, że z propozycji pracy w archiwum, Telewizja Polska nie wycofała się. Nie przeszkadzała im dziennikarka Agnieszka Piwar pozująca w Moskwie do zdjęcia z Leonidem Swiridowem, ale reżyser Grzegorz Braun na tej samej fotografii już tak. Dziwne, prawda?
Jako niezależna dziennikarka (poza godzinami pracy w archiwum nadal pisałam artykuły) nie podporządkowałam się pod narrację głównego ścieku nt. wojny na Ukrainie. A wcześniej nie szczekałam jak większość w sprawie fałszywej pandemii. Po prostu, w przeciwieństwie do wielu innych osób, nie dało się mnie przekupić (uciszyć) pensją, ani niczym innym.