Pisma teoretyków Kontrrewolucji ukazują rewolucję we Francji jako starcie francuskiego Oświecenia z francuską monarchią Ludwików. Zgodnie z odmalowanym w nich obrazem filozofia Oświecenia, ze swoimi formułami „suwerenności ludu”, „prawa natury”, „praw człowieka” i tak dalej, przez kilka dekad poprzedzających rok 1789 tym właśnie się zajmowała: pracowała nad przygotowaniem ataku na tradycyjną monarchię. Rzeczywistość historyczna była, jak zwykle, bardziej skomplikowana, niż jej portret w literaturze.
Oświecenie jako formacja kulturowa nie tworzyło monolitu. Składało się na nie wiele różnych nurtów. Nie wszystkie one były programowo anty-konserwatywne. W innych idee tradycyjne mieszały się w przedziwny sposób z ideami wrogimi wobec tradycji. Cała epoka i jej myśl wymaga zatem – również od konserwatystów – zniuansowanej oceny, dalekiej od wrzucania do jednego worka. Za przykład niech posłuży nam jeden z najbardziej prominentnych wyrazicieli francuskiego Oświecenia, Paul Tiry baron d’Holbach.
Ze szkolnych podręczników Holbacha zapamiętałem jako najgorszego z oświeceniowych mącicieli. Mianowicie, w swoich kolportowanych we Francji anonimowo książkach propagował całkowicie ateistyczną i materialistyczną wizję świata, nacechowaną wrogością do chrześcijaństwa. W 1776 r. opublikował jednak dzieło o odmiennej wymowie, zatytułowane „Etokracja czyli rząd oparty na moralności”. Zaniechał w nim ataków na religię, zastępując je programem umiarkowanej reformy Kościoła. Współczesny polski wydawca tej pracy poprzedził ją nawet uwagą, iż Holbach zbliżył się do tego kierunku epoki, który możemy nazwać „katolickim Oświeceniem” (1). Wydawca pospieszył też zaraz z sugestią, że był to zabieg nieszczery, oportunistyczny, że w „Etokracji” myśliciel celowo ukrył swoje autentyczne poglądy, by przynajmniej część z nich miała szansę przebić się do opinii publicznej i przede wszystkim na dwór królewski. No i po co ta rozpaczliwa obrona wizerunku Holbacha jako antyklerykała? Ja wolę myśleć – bo to równie dobre wytłumaczenie – że w dojrzalszym wieku po prostu zmądrzał.
Na książkę Holbacha zwrócono już kiedyś uwagę w polskim ruchu monarchistycznym. Uczynił to Artur Górski (1970-2016), prezes Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego (2). Zainteresowanie ze strony monarchistów może się niejednemu wydać zaskakujące. Kto utrwalił w głowie kanoniczny obraz Oświecenia jako epoki publicystów bohatersko wyśmiewających w anonimowych pisemkach rytuały namaszczenia i koronacji czy prawo jednego człowieka do dziedzicznego sprawowania władzy nad ogółem, spodziewa się zapewne ujrzeć ateusza Holbacha na takich właśnie pozycjach. Jakaż zatem będzie jego reakcja, gdy przeczyta otwierające „Etokrację” słowa: „Ludwikowi XVI, Królowi Francji i Nawarry; Monarsze sprawiedliwemu, ludzkiemu, dobroczynnemu; przyjacielowi prawdy, cnoty, prostoty; wrogowi pochlebstwa, zepsucia, przepychu, tyranii; odnowicielowi porządku i obyczajów; ojcu swojego ludu; protektorowi ubogich, którego panowanie jest nadzieją dobrych, postrachem złych, pocieszeniem prawdziwych obywateli – utwór ten ofiaruje, dedykuje, poświęca obywatel wierny, gorliwy, pełen szacunku, który mówi prawdę władcy pragnącemu jej słuchać.” (3).
Monarchia, nawet w tak szczątkowej postaci, jaką ciągle widzimy w krajach Beneluksu, Wielkiej Brytanii czy Skandynawii, wydaje się nam – dumnym dzieciom świata nowoczesnego (niektórzy nawet mówią, że ponowoczesnego) – czymś egzotycznym i dziwnym: dlaczego oni mają jakiegoś króla, zamiast normalnego prezydenta, jak wszędzie?! W rzeczywistości jednak to nasz sposób myślenia jest czymś historycznie nienormalnym i dziwnym. Mieszkańcom osiemnastowiecznej, oświeceniowej Europy monarchia jawiła się jako ustrój naturalny i oczywisty. We Francji przed rewolucją monarchistą był nie tylko Holbach. Nawet Jean-Paul Marat, który parę lat później miał zostać największym piewcą rządów ulicznego motłochu, demokracji rynsztoka, jeszcze w wydanym w sierpniu 1789 r. (!) dziełku „Projekt deklaracji praw człowieka i obywatela wraz z zarysem konstytucji sprawiedliwej, mądrej i wolnej” obwieszczał, że należy „ustanowić najlepszy ustrój władzy monarchicznej”. Marat domagał się przekazania władzy prawodawczej nowemu parlamentowi pod nazwą Senatu Narodowego, ale zarazem chciał, by król stał na czele rządu i armii, dobierał i mianował ministrów oraz zachował prawo sankcji (weta) w stosunku do ustaw uchwalanych przez parlament. Przyszły rewolucyjny demagog zastrzegł, że osoba monarchy powinna być święta i nietykalna.
Piszący na kilkanaście lat przed rewolucją Holbach namawiał wprawdzie w swoim traktacie Ludwika XVI do zamiany Francji w monarchię w stylu angielskim, z liberalną wolnością druku oraz rządem wyłanianym przez parlament i przed nim odpowiedzialnym. Nie przeszkadzało mu to jednak uznać pożytków płynących z absolutyzmu: „Władza absolutna, której tylu złych władców zwykle nadużywa, w rękach sprawiedliwego monarchy staje się bronią konieczną dla unicestwienia zakusów i spisków knowanych przez nieprawość.” (4). Według Holbacha monarchia absolutna stwarza większe, niż inne formy rządu, możliwości sprawnego działania i dlatego ma szansę uzdrowić zepsute społeczeństwo. Wszystko to wszelako pod warunkiem, że na tronie zasiada odpowiednio uformowany władca: „Władza absolutna jest bardzo pożyteczna wówczas, gdy stawia sobie za cel zniesienie nadużyć, obalenie niesprawiedliwości, poprawienie wad, zreformowanie obyczajów. Despotyzm należałoby uznać za najlepszy z rządów, gdyby można było się spodziewać, iż będzie sprawowany przez Tytusów, Trajanów, Antoniuszów. Jednak zazwyczaj jest w rękach ludzi niezdolnych do roztropnego posługiwania się nim.” (5). Ale nawet jeśli los złożył władzę despotyczną w nieodpowiednie ręce, despotyzm jest w każdym razie lepszy od anarchii (6) – w tej kwestii Holbach wyznawał zupełnie nieliberalne poglądy. Potępiał z odrazą „dziwaczny rząd” (tj. ustrój) Polski właśnie jako anarchiczny, pozbawiony dostatecznie silnego zwierzchnika (7).
Francuski myśliciel występował nie tylko przeciw anarchii politycznej, ale również moralnej. Pisał, że „rozpustnicy, cudzołożnicy, uwodziciele” powinni poczuć karzącą rękę monarchy (8). Nijak się to ma zarówno do erotomańskich obsesji upudrowanych wolnomyślicieli z XVIII wieku, jak i do poglądów dzisiejszych liberałów, którzy tak chętnie powołują się na Oświecenie.
Liberałowie opowiadają się za chaosem i dowolnością (indywidualizmem) w sferze moralnej, ale także za chaosem i dowolnością w sferze gospodarczej, w przekonaniu, że z owego chaosu wyłania się samoczynnie optymalny porządek. Zgodnie z ich światopoglądem tzw. „wolna gospodarka” nie tylko dokonuje najsprawiedliwszej, najbardziej racjonalnej i najdoskonalszej dystrybucji własności, lecz ponadto kształtuje najlepszy ład społeczny rozumiany szerzej, czyli również w jego pozaekonomicznych aspektach. Dlatego też liberalna wizja świata zawsze (choćby część liberałów temu zaprzeczała) implikuje prymat gospodarki – rozumianej jednostronnie jako zysk – nad polityką, nad kulturą, nad niekomercyjnymi więziami społecznymi. I zawsze wiedzie do praktycznej konkluzji, że w społeczeństwie pod każdym względem najwyższe miejsca zajmują i powinni zajmować ci, co wykazali największą skuteczność w zagarnianiu bogactwa. Bo tak rozstrzygnął Rynek, najmądrzejszy, najsprawiedliwszy, nieomylny sędzia spraw ludzkich, którego wyroków nikomu nie wolno uchylać czy korygować. Z liberalnej wizji świata zatem jako optymalny ustrój społeczny dziwnym trafem zawsze wyłania się plutokracja, oligarchia bogaczy.
Holbach w swojej dojrzałej refleksji społecznej podążał za nieufnym wobec kapitalizmu, konserwatywnym przeświadczeniem, iż przyjmowanie groszoróbstwa za miernik doskonałości premiuje chciwość, bezwzględność, śmiałość w eksploatacji innych ludzi – a mówiąc delikatnie, nie są to cnoty. I dlatego nowobogaccy prezentują na ogół mizerny poziom moralny: „Wielkie fortuny (…) są zazwyczaj owocami niesprawiedliwości, zgubnej przemyślności i przemocy” (9). I nic dziwnego, albowiem zasadnicza motywacja kierująca działaniami dorobkiewiczów – chęć osiągnięcia bogactwa – ze swej natury nie skłania bynajmniej do bycia dobrym i cnotliwym: „Żądza posiadania jest namiętnością podłą, egoistyczną, niespołeczną, a stąd nie dającą się pogodzić z prawdziwym patriotyzmem, z miłością dobra publicznego, a nawet z prawdziwą wolnością. Wszystko jest na sprzedaż u ludu zarażonego tą ohydną epidemią; chodzi tylko o uzgodnienie ceny.” (10).
Ci, którzy zarabiają najwięcej, właśnie z tego powodu są najmniej skłonni do dzielenia się z potrzebującymi. Reguła ta podważa starą liberalną tezę głoszącą, że mecenat kultury, opieka społeczna czy szpitalnictwo powinny być finansowane z dobrowolnej ofiarności bogaczy, a nie z państwowego skarbca, czyli z podatków. „Najbogatsi zawsze najmniej łożą na potrzeby państwa.” – zauważył Holbach (11) i jakże aktualna to do dziś obserwacja. Tam, gdzie społeczeństwo przesiąknie takim pragmatycznym, „biznesowym” podejściem do życia, przesiąkają nim również prawa. Sprzyjają egoizmowi, pozwalają bez żadnych ograniczeń wykorzystywać słabość bliźniego, legalnie naciągać, oszukiwać i ograbiać, bo budowane są na założeniu, że nie ma niegodziwych sposobów osiągania zysku: „Ustawodawcy narodów kupieckich reprezentują często moralność nader swobodną.” (12). Do uwalnianych w ten sposób patologicznych zjawisk gospodarczych należy między innymi lichwa, zwana eufemistycznie działalnością kredytową. Model gospodarki pozwalający dysponować kapitałem, którego się w rzeczywistości nie ma, sprzyja wszelki szwindlom: „Kredyt zarówno publiczny, jak i prywatny jest złem, albowiem nadużywa go i rząd, i obywatel.” (13).
A co powiedziałby Holbach o tak dobrze nam znanym giełdziarskim kapitalizmie spekulacyjnym? Ano to, że „w spekulacjach handlowych ten, kto ryzykuje dobro bliźniego dla niepewnych przedsięwzięć, mających na celu szybkie wzbogacenie się, jak również ten, kto pożycza więcej pieniędzy, niż posiada ich w ogóle, jest człowiekiem chciwym, nie mającym skrupułów, który zasługuje na karę za występne zuchwalstwo. Głupiec może ryzykować to, co posiada, ale byłoby wielką niesprawiedliwością ryzykowanie dobra innych. Gdyby kupcy uznali te maksymy za zbyt surowe, to należałoby przyznać, że ich sposób prowadzenia handlu nie jest zgodny ze zdrową moralnością, której prawa nie powinny być nigdy zapomniane. Trudno byłoby jednak pogodzić moralność chciwości, ohydnego interesu, skąpstwa, namiętności bogacenia się z surową moralnością nieugiętej sprawiedliwości.” (14).
Karać zaś należy zwłaszcza tak zwanych przedsiębiorców żerujących na ludzkiej łatwowierności, którzy sami kreują sztuczne „potrzeby”, żeby potem móc je „zaspokajać”, wyciągając od ludzi pieniądze w zamian za rzeczy wcale im niepotrzebne. W istocie „sprzedawca i wytwórca towarów luksusowych są publicznymi trucicielami, których powabne artykuły wnoszą wszędzie zarazę i szaleństwo. Można ich porównać z tymi żeglarzami, którzy chcąc bez trudu ujarzmić dzikie narody, zawożą mężczyznom broń, noże, wódkę, a kobietom naszyjniki, lusterka i bezwartościowe zabawki. Słowem, precyzując myśl, handlem pożytecznym nazwiemy taki handel, który dostarcza narodom przedmiotów koniecznych do życia, do zaspokojenia ich pierwszych potrzeb, a nawet zapewnienia wygody i przyjemności; natomiast handlem luksusowym albo handlem bezużytecznym i zgubnym nazwiemy handel dostarczający obywatelom rzeczy w istocie zbędnych, które nadają się tylko do zaspokojenia wyimaginowanych potrzeb wynikających z próżności. Ustawodawca byłby bardzo nieroztropny, gdyby faworyzował fatalną namiętność, której – jeśli nie może jej karać ani hamować – nie powinien przynajmniej popierać.” (15). Trzeba skończyć z iluzją wzrostu gospodarczego, jaki rzekomo przynosi bogacenie się cieniutkiej warstewki społecznej kosztem wszystkich. Stan, w jakim nie stwarza się możliwości nieograniczonego wzbogacania, ale w społeczeństwie panuje (dzięki temu) zdrowszy ład, jest korzystniejszy dla ogółu, niż stan odwrotny: „Lepiej, żeby państwo miało dobre obyczaje niż ogromny handel i nieprawe bogactwa.” (16). W pierwszej kolejności poskromiona musi zostać „lichwa finansistów, której orędownicy, będąc posiadaczami wszystkich pieniędzy i panami kredytu publicznego, stają się ludźmi tak koniecznymi, że uważa się ich czasami za podpory państwa, a ich chciwości daje się wolną rękę. Przez liczne i pomysłowe sposoby wymuszania rujnują oni rolnictwo, handel, przemysł i oddają władcy, po utuczeniu się kosztem ludu, opuszczone wioski, zniechęconych rolników, zrujnowanych kupców i zdemoralizowane miasta.” (17).
Holbachowski atak na plutokrację antycypował krytykę, jaką przez cały XIX wiek przeciw nowym, kapitalistycznym stosunkom społecznym i gospodarczym, przeciw panoszeniu się pazernej burżuazji z jej handlarskim stylem życia i myślenia kierowali reakcjoniści i radykalni konserwatyści.
Rewolucja przeciw „przestarzałemu” porządkowi politycznemu z reguły kończy się ustanowieniem lub umocnieniem plutokracji. Przykłady rewolucji angielskiej, amerykańskiej i trzech francuskich (1789-1794, 1830, 1848) są tu chyba dostatecznie wymowne. Rewolucja we Francji, tytułowana „wielką”, uchodzi za praktyczne urzeczywistnienie wcześniejszej myśli oświeceniowej. Holbach należał do najwybitniejszych przedstawicieli francuskiego Oświecenia i był zdeklarowanym przeciwnikiem wszelkich rewolucji. Pisał o nich: „(…) rany narodów będą się mogły zasklepić nie przez niebezpieczne konwulsje, nie przez walki, królobójstwa i niepotrzebne zbrodnie. (…). Głos rozumu nie jest ani buntowniczy, ani żądny krwi. Reformy, które on proponuje, są powolne, ale za to bardziej pokojowe.” (18).
On sam miał tej rewolucji nie dożyć. Zmarł, gdy nad Francją z wolna rozpościerał się już pomruk nadciągającej burzy, 21 stycznia 1789 r. – dokładnie cztery lata przed dniem mordu dokonanego przez rewolucjonistów na królu Ludwiku XVI, dla którego napisał swoje ostatnie i najwybitniejsze dzieło. Ale gdyby baron Holbach pożył dłużej, czy ze swoimi poglądami nie znalazłby się w obozie przeciwników rewolucji? Czy zostałby rojalistycznym émigré w Londynie, jak wielu nie wierzących w Boga ludzi starego reżimu, na czele z hrabią Artois, późniejszym „królem-ultrasem” Karolem X? A może zginąłby na gilotynie w Paryżu w roku 1793 lub 1794, uznany za arystokratę i kontrrewolucjonistę?
Adam Danek
1. Marian Skrzypek, Między fizjokratyzmem a etokracją. Myśl społeczna Holbacha, [w:] Paul Tiry d’Holbach, Etokracja czyli rząd oparty na moralności, przeł. Marian Skrzypek, Warszawa 1979, s. XXIII.
2. Artur Górski, Idea rządów dla Ludwika XVI, [w:] tenże, Myśli reakcyjne, Warszawa 1994, s. 126-129. Pierwodruk w: „Pro Fide, Rege et Lege”, 1993, nr 15.
3. Paul Tiry d’Holbach, Etokracja czyli rząd…, s. 2.
4. Tamże, s. 5.
5. Tamże, s. 11.
6. Tamże, s. 39 (przyp.).
7. Tamże.
8. Tamże, s. 35.
9. Tamże, s. 86.
10. Tamże, s. 93-94.
11. Tamże, s. 43 (przyp.).
12. Tamże, s. 180.
13. Tamże, s. 176.
14. Tamże, s. 180.
15. Tamże, s. 94-95.
16. Tamże, s. 180.
17. Tamże, s. 178.
18. Tamże, s. L.