Zbliżamy się do czerwonej linii. Ze strony osób publicznych – na przykład członków rady medycznej przy premierze, bądź urzędników państwowych czy polityków – pojawiają coraz częściej sugestie o ewentualnym wprowadzeniu przymusu szczepieniowego. To już zwiastuny działań totalitarnych.
Przekonani o potrzebie zaszczepienia się mieli wystarczająco dużo czasu, żeby to zrobić – przynajmniej zarejestrować się i przyjąć pierwszą dawkę. Uczyniło tak dotychczas około 16,5 miliona Polaków (w pełni zaszczepionych jest ponad 12 mln – podał niedawno rząd). Pozostali najwyraźniej nie czują się zbytnio zagrożeni z powodu koronawirusa bo, na przykład, są zdrowi i dbają o naturalną odporność, bądź nieprzesadnie ufają totalnej propagandzie pro-zastrzykowej.
Powodów do takiego dystansu jest kilka. Intensywność tej kampanii kontrastuje z daleko posuniętą rezerwą (lekko rzecz ujmując) władz medycznych wobec preparatów polecanych i z powodzeniem stosowanych przez niektórych lekarzy, w gruncie rzeczy niemalże w konspiracji.
Skoro mamy do czynienia z bardzo groźną pandemią, która pochłania życie tysięcy osób, to kwestią pierwszej potrzeby powinno być znalezienie i wdrożenie skutecznego lekarstwa. Tymczasem pojawienie się zachęcających efektów kuracji (w przypadku amantadyny) a także – dodatkowo – wyników wielu rzetelnych badań w kierunku leczenia Covid-19 (casus iwermektyny) jak się wydaje, stanowi dla zarządzających w Polsce walką z „pandemią” coś w rodzaju problemu.
W kwietniu miały być znane wstępne rezultaty przeciąganych klinicznych analiz skuteczności amantadyny, używanej od dłuższego czasu z dobrym skutkiem m.in. przez doktora Włodzimierza Bodnara z Przemyśla. Wyników nie ma. Drugiego z wymienionych leków nie udało się jeszcze nagłośnić w Polsce na tyle, by musieli na jego temat wypowiedzieć się przedstawiciele rządu. Nieliczne głosy wskazujące na to, że już w kilku krajach iwermektyna została dopuszczona do niwelowania skutków koronawirusa bądź nawet trafiła do standardowego schematu leczenia, nikną w zgiełku narosłego wokół rzekomo bezalternatywnej szczepionki.
Po zdjęciu z anteny programu Jana Pospieszalskiego „Warto Rozmawiać” w mediach publicznych praktycznie brak niezależnych, polemicznych głosów lekarzy na temat sposobów walki z chorobą wywoływaną koronawirusem. Nie istnieje na przykład kwestia „Deklaracji z Barrington” czy badań nad iwermektyną. Wszelkie wątpliwości wokół skuteczności zastrzyków oraz ich wpływu na ludzki organizm automatycznie lądują w szufladzie z teoriami spiskowymi. Owszem, w internecie można – jeszcze – znaleźć czy zweryfikować informacje o różnych metodach leczenia, podobnie jak na temat ludzi, którzy podczas szczepionkowej loterii wylosowali czarną kulę. Wśród tych ostatnich nie brakuje pretendentów do nagrody Darwina. W mediach społecznościowych w charakterze dobitnego memento widnieją zarówno wyrażane przez nich szyderstwa na temat sceptyków, jak i pełne zaskoczenia i żalu doniesienia o nagłych zgonach autorów tych wpisów.
Zmowa milczenia wokół ofiar eksperymentu zakazuje jednak dochodzenia czy nawet domniemywania, że zdrowy, nierzadko niestary „wyszczepiony” człowiek zszedł ze świata z powodu przyjęcia zastrzyku, który miał chronić jego zdrowie. Obowiązuje za to a priori formuła o „przypadkowej koincydencji czasowej” bądź też braku powiązania śmierci z iniekcją. Czy jednak przeprowadzenie sekcji zwłok i rzetelne wyjaśnienie przyczyn zgonu nie powinno być w takich przypadkach standardem? Decydenci i eksperci nieprzestający zapewniać nas o bezpieczeństwie aplikowanych masowo preparatów powinni być raczej zainteresowani przejrzystością operacji prowadzonej „na żywca” na narodowym organizmie. Zaniechanie tych procedur tylko na krótką metę pomaga ich narracji. W dalszej perspektywie wzmaga wręcz podejrzenia, że coś tu jednak jest nie tak.
Tymczasem nieliczni medycy otwarcie kwestionujący linię postępowania władz otrzymują wezwania do złożenia wyjaśnień w Naczelnej Izbie Lekarskiej. Z kolei chorzy co do zasady zdani są na „leczenie” poprzez teleporady i… czekanie. Muszą też liczyć na to, że ich własny system odpornościowy nie dopuści do rozwinięcia się objawów, bo w przeciwnym razie narażeni będą na poważne komplikacje. Kwarantanna bez osobistego lekarskiego badania dla osoby podatnej na niszczycielskie działanie wirusa oznacza tyle co udział w rosyjskiej ruletce. Olbrzymia większość przejdzie przez to bez uszczerbku, ale niejeden chory skończy pod respiratorem bądź wręcz pożegna się z ziemskim padołem.
Zatem do internetowej sieci – wyjąwszy nieliczne publikacje książkowe i prasowe – ogranicza się dostęp do badań, analiz, danych i artykułów niepodążających za oficjalnym przekazem. Jednostronnej narracji towarzyszy silny moralny szantaż wobec wszystkich zdystansowanych względem niespójnej i nielogicznej narracji głównego nurtu. Kto ma wątpliwości, ten foliarz i płaskoziemiec. Mało komu zaś przeszkadza nadzwyczaj nachalna, wszechobecna promocja preparatów, które w świetle prawa farmaceutycznego teoretycznie nie mogą być reklamowane. Udział w stręczeniu szczepionek biorą nie tylko lekarze, lecz także celebryci i gwiazdy popkultury, na przykład popularni sportowcy. Ostatnio zaś, widząc mocno opadającą falę zainteresowania udziałem w eksperymencie, rząd rozpoczął akcję telefonowania do osób, które nie zostały zarejestrowane w systemie jako chętne do przyjęcia preparatów Moderny, Astry Zeneki czy Pfizera. W związku z taką nachalnością ze strony władz medycznych pojawiły się już pierwsze zapowiedzi procesów sądowych przeciwko operatorom telefonii komórkowej za nieuprawnione przekazanie NFZ prywatnych danych teleadresowych.
Tłumienie prawdziwej dyskusji na temat sposobów walki z chorobą, która uderza dotkliwie tylko w niewielki odsetek populacji, pogłębia przypuszczenia, że w operacji „Covid-19” nie do końca chodzi o ludzkie zdrowie, a raczej po prostu o zyski grup interesu oraz o poszerzenie zakresu władzy państw nad jednostkami i całymi narodami. Rządy uzyskały ją w stopniu dotychczas niedostępnym, jeśli nie liczyć jawnych dyktatur, stanów wyjątkowych i tym podobnych okoliczności.
Żyjemy jednak w społeczeństwach postchrześcijańskich, w których zachowanie zdrowia i ziemskiego życia jest najczęściej wynoszone na piedestał absolutnie najwyższej wartości. Najłatwiej wzbudzić w ludziach posłuszeństwo poprzez paraliżujący myślenie lęk, nieustannie strasząc ciężką chorobą bądź śmiercią. To działa – przekonali się decydenci w ciągu ostatniego roku. Ludzie naprawdę uwierzyli, że długotrwałe zasłanianie dróg oddechowych jest dla nich korzystne, przyjmowanie zastrzyku co pół roku uchroni przed koniecznością pójścia do szpitala i zgonem a certyfikat covidowy zapewni bezpieczne podróżowanie, chociaż szczepionka nie zapobiega ani zakażeniom, ani samej chorobie. Gdy liczby zakażeń, hospitalizacji, będących w użyciu respiratorów nie robią już wrażenia, bo spadają do niewielkiego poziomu, pojawia się jak na zawołanie nowy wariant wirusa – znacznie groźniejszy niż dotychczasowe. Trzeba będzie przyjąć kolejny zastrzyk – i tak dalej…
Ten globalny społeczny eksperyment jest groźny sam w sobie, z wielu powodów. Zablokowanie zwyczajnych procedur medycznych przyniosło błyskawiczny efekt w postaci wielu dziesiątków tysięcy tak zwanych nadmiarowych zgonów w ciągu zaledwie roku. Nastąpił paraliż wielu sektorów gospodarki i uwiąd systemu edukacji. Wciąż ograniczany jest dostęp wiernych do praktyk religijnych. Państwo zadłuża się w sprinterskim tempie.
Pod względem nasilenia reżimu sanitarnego zbliżamy się właśnie do czerwonej linii. Ze strony osób publicznych – na przykład członków rady medycznej przy premierze bądź urzędników państwowych czy polityków – pojawiają coraz częściej sugestie o ewentualnym wprowadzeniu przymusu szczepieniowego. To już zwiastuny działań totalitarnych. Władze zachęcone sukcesem w ustawicznym przesuwaniu granic, postanowiły najwyraźniej sprawdzić, jak mocno mogą jeszcze zawęzić obszar ludzkiej wolności. Rozgrzewkę stanowi reglamentowanie wstępu na imprezy czy do niektórych instytucji tylko dla osób zaszczepionych, a także selekcjonowanie uczestników wydarzeń publicznych na zaszczepionych i pozostałych. Nieustannie trwa festiwal wysyłania w eter sugestii, że to sceptycy będą odpowiedzialni za ewentualną kolejną falę zakażeń. Tymczasem z „wyszczepionego” Izraela dochodzą wieści, że aż połowa zakażonych mutacją Delta to ci, którzy już przyjęli cudowne zastrzyki. Usłyszymy jakieś wytłumaczenie czy sprawa zostanie przemilczana? Nadążanie z aktualną narracją za nieubłaganymi faktami jest dla rządzących coraz trudniejsze.
Roman Motoła