Współczesny świat wydaje się zafiksowany na punkcie ulepszania swych doczesnych dóbr. Tworzy się coraz szybsze samochody, coraz sprawniejsze smartfony, wynajduje coraz to nowsze udogodnienia. Ten pęd wynika z naturalnego pragnienia doskonałości — wrodzonej w człowieku tęsknoty za Bogiem, do zjednoczenia, z którym jesteśmy wszyscy ostatecznie powołani. Jednak ów pęd pobłądził, skręcając z dążenia do Wiecznej Doskonałości w kierunku doczesnych, przemijających wartości. Wiedział o tym sam Zbawiciel, wszak pouczył uczniów: czyńcie sobie mieszki, które nie wiotszeją, skarb nie ustawający w niebiesiech (Łk 12, 33).
Współczesny bieg — za doczesnością; przeszły — za wiecznością. Przypomnij sobie, człowieku, czasy średniowieczne, kiedy jak grzyby po deszczu wyrastały na każdym kroku ciągle to nowe świątynie, parafie i klasztory! Przypomnij sobie, rodzaju ludzki, mocarną wiarę, która pchała rycerzy chrześcijańskich do przelewania na Bliskim Wschodzie, w Iberii oraz na ziemi pogan europejskich krwi za Chrystusa ku chwale Bożej i z nadzieją zbawienia! Nareszcie przywiedź sobie na myśl procesje biczowników lub te masy pokutników, którzy dla odpłaty Odkupicielowi za swoje grzechy pieszo udawali się do Ziemi Świętej albo zamykali za kratami zakonnymi lub na pustelniach. To właśnie, nie zasię ulepszanie światowych dobroci, jest pracą na prawdziwą i wieczną doskonałość — pokuta.
Tymczasem zamiera zupełnie w narodach duch pokutniczy. Owe starożytne praktyki, które masy katolików przywiodły do nieba, jak posty, włosienice i flagellantyzm, współcześnie uznawane są powszechnie raczej za objaw nieumiarkowania albo szaleństwa, niż heroicznej walki o przyszłe życie. A przecież do unikania grzechów — rzeczy niezbędnej do zbawienia — potrzeba silnej woli, którą — skoro niespełnianie grzesznych pokus wiąże się z cierpieniem — ćwiczy wytrzymywanie dobrowolnego cierpienia, co wzmacnia odporność na ból. Nadto pokuta jest rzeczą sprawiedliwą, stanowi oddanie Najwyższemu tego, co się Mu należy — odpłaty za grzechy.
Razem z agonią ducha pokuty, umiera w ludziach właściwy ogląd ciężaru swojej winy. Doktor Anielski w swojej Sumie teologicznej jako grzech lekki stawia przed oczyma odbiorców żartowanie pozbawione zewnętrznego celu. Któż z nas dziś domyśliłby się, że może być to grzechem? Nikt, bo sprowadzono w wyniku mącenia humanistów zło do odbierania przyjemności drugiemu — zaś nie odbierają jej żarty bez celu — a gdzie instynkt naturalnej konieczności celowości?
Lekarstwem na ślepotę i pustynię pokutniczą pozostaje pokora połączona z rozumem — wszak człowiek widzący, że jest niczym, podczas gdy Bóg jest wszystkim, widzący przy tym, że grzesząc, to Wszystko stawia niżej od najgorszej plugawości — musi, o ile używa rozumu, niechybnie żałować i poczuć pociąg do naprawy wyrządzonych krzywd. Pozostaje nią też analizowanie swoich grzechów, wnikliwe poznawanie ich rzeczywistego ciężaru. Odnoszę nawet wrażenie, że mimo oblania serdecznymi łzami powielokroć najcięższych z moich dotychczasowych win, dopiero teraz dzięki tym narzędziom, choć minimalnie przybliżyłem się do pojęcia właściwej tych win wagi. Z tego zaś wynikło jeszcze większe żałowanie za te grzechy i naturalne ich skutki — dostrzeżenie swojej małości i podłości oraz dążność do naprawy tego stanu rzeczy oraz oddania sprawiedliwości wszystkim pokrzywdzonym, z Panem Bogiem na pierwszym miejscu. To samo musi się stać u każdego normalnego człowieka — tego samego każdemu życzyć należy i do tego też wzywa pośrednio Syn Boży, mówiąc pænitemini uczniom i nam, współczesnym: się wypełnił czas, i przybliżyło się królestwo Boże: pokutujcie, a wierzcie Ewangelii (Mk 1, 15).
Jakub Andrzej Baryła