W II turze wyborów prezydenckich spotka się opcja amerykańsko – niemiecka z judeochrześcijańską. Dla nas nic nowego – to wciąż kwestia szybkości wypompowywania wody z nieustannie tonącego okrętu dryfującego ku globalnej otchłani.
Grzegorz Braun nieustannie pnie się w górę. O ile potrafi skutecznie reżyserować własne polityczne spektakle, to jego działania choć spektakularne są mało efektywne. I chociaż jest od lat w polityce, to nie stworzył żadnego poważnego środowiska wokół siebie, na tyle by stało się realną alternatywą, będącą zagrożeniem dla demoliberalnego ścieku. Inteligencja, wiedza, dobra dykcja i maniery, a także nieustanne definiowanie powszechnie znanych nam problemów, to za mało aby odwrócić bieg wydarzeń narzucony nam od zamachu majowego AD1926. Wciąż jednak ma szansę na wybudzenie „błękitnych armii”, gdziekolwiek one śpią.
O reszcie kandydatów w zasadzie nie ma co pisać. Warto jednak wspomnieć o Adrianie Zandbergu, który od dłuższego czasu w kwestiach społecznych posługuje się językiem prawicy. Zresztą jego życie prywatne wydaje się bardziej zachowawcze od niejednego narodowego konserwatysty, który z łamania VI Przykazania uczynił sobie trwały proceder.
1 czerwca nadejdą zmiany, które nic nie zmienią. I chociaż polityka w IIIRP rozpisana jest na długie lata, to właściwa siła tożsamościowa zawsze trafia w ślepy zaułek, bez względu kto kandyduje i kto idzie głosować. Homagium złożone Anglosasom przez kandydatów Konfederacji i PiS („Putin jest zbrodniarzem”) zostało niewątpliwie przyjęte nad Potomakiem. Po latach dowiemy się z jakim skutkiem.
A marszałek Sejmu? Cóż, jeszcze dobrze nie policzono głosów a już rozpoczął swój lament, obwiniając wszystkich dookoła za własną nieudolność i braki w wykształceniu. Dobrze, że przynajmniej jego żona zna się na samolotach, bo jak panu Szymonowi nie uda się wdeptać Putina w ziemię, to szybko go wywiezie do Dystryktu Kolumbii. Bezpowrotnie.
Za: facebook.com