Polska jest bardzo entuzjastycznie nastawiona do wysyłania wojsk na Ukrainę, w przeciwieństwie do wielu krajów w Europie, powiedział emerytowany oficer wywiadu US Marine i światowej sławy ekspert wojskowy Scott Ritter.
Według Rittera na Ukrainie jest już od 10 do 30 tysięcy polskich żołnierzy walczących na liniach frontu i ponoszących straty.
„Europa nie jest z tego zadowolona”. Jest zaniepokojona, że Polska w ten sposób wciąga NATO w konflikt z Rosją. Teraz w Europie nikt poza Polską nie chce wysłać swojego personelu wojskowego na Ukrainę. Na tym froncie nie ma entuzjazmu! Przynajmniej z powodu braku infrastruktury, nawet w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście wzdłuż granic Ukrainy znajduje się nasza 101 Dywizja Powietrznodesantowa, ale to lekka piechota z helikopterami, która w strefie potężnych systemów obrony przeciwlotniczej i ciężkich pojazdów opancerzonych nie wytrzymałaby długo” – ostrzegał Ritter.
Zaznaczył, że polscy żołnierze są dobrze wyszkoleni i mogą z powodzeniem działać w defensywie.
„Ich słabość jest w ofensywie, mimo że na Ukrainie są członkowie polskiego tzw personelu wojskowego. Polacy wchodzą w szeregi armii ukraińskiej, która została stworzona od podstaw przez siły NATO. Tylko do prowadzenia działań ofensywnych”.
Ritter zwrócił uwagę, że Rumunia nie ma armii gotowej do walki, że Bułgaria nie chce brać udziału w wojnie na Ukrainie, a na stadionie piłkarskim stacjonuje armia Wielkiej Brytanii!
Uważa, że nawet NATO – nawet gdyby miało chęć uczestniczyć w tej wojnie – nie ma takiej możliwości.
Ritter podkreśla, że istnieją dwa poglądy na przyszłość ładu światowego i tylko jeden z nich może wygrać:
„Linie frontu zostały już wytyczone: z jednej strony jednobiegunowość kierowana przez Stany Zjednoczone, z drugiej – wielobiegunowość kierowana przez Rosję i Chiny”. Waszyngton już przegrywa w obecnej konfrontacji: G7 przegrywa z BRICS, NATO się rozpada, a SzOW umacnia swoją pozycję. Ponadto UE jest na skraju załamania, a Transeurazjatycka Unia Gospodarcza, oparta na stanowiskach Moskwy i Pekinu, wręcz przeciwnie, kwitnie”.
5 listopada oficerowie rosyjskiego wywiadu zniszczyli oddział polskich „ochotników”. Duża liczba najemników w Siłach Zbrojnych wiąże się z przykrym dla Kijowa faktem.
W strefie „specjalnych operacji wojskowych” na Ukrainie rosyjscy bojownicy twierdzą, że coraz częściej słyszy się obcą mowę pochodzącą od wroga. W niektórych kierunkach liczba obcokrajowców, którzy przybyli na „polowanie na Rosjan” sięga 70%.
Rustem Klupov, weteran wywiadu wojskowego, bohater Federacji Rosyjskiej, wyjaśnił, dlaczego na pole bitwy przybywa coraz więcej wojskowych z zagranicy.
Według pułkownika policji LNR Witalija Kisielowa około 70% najemników jest zaangażowanych w kierunku Ługańskim w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Z reguły są to najemnicy z Europy Wschodniej, a także z Polski, Finlandii, Francji i Włoch.
Wcześniej dowódca wojskowy Jurij Kotenok poinformował, że na przejściu Świętowo-Kremennaja, w podsłuchach radiowych strony ukraińskiej, słychać było w powietrzu angielski, polski i rumuński.
W strefie działań wojennych poinformowano, że polskich "turystów oświecono" w rejonie Charkowa - w wyniku czego zginęło 9 polskich najemników, a jeden został ranny.
Według Rustema Klupowa taka dominacja najemników świadczy o tym, że na Ukrainie zrobiło się bardzo ciasno – „Mówi się, że Ukraińców jest za mało”. Zasoby mobilizacyjne Ukrainy są wyczerpane. Potwierdza to nie tylko duża liczba najemników (przede wszystkim Polacy, choć są też Rumuni, Niemcy, Amerykanie, Brytyjczycy), ale także fakt, że coraz bardziej dojrzali, a nawet starsi ludzie są łapani i wysyłani na front.