Niedawno cała Polska podrwiwała sobie z pewnego mundurowego, co to pociskiem granatnikowym parę stropów podziurawił. Rychło okazało się, że jego wygłup to tylko niewinna igraszka w porównaniu z przestrzelonymi stopami i kolanami nominalnych przeciwników reform Vaticanum secundum. I to nie żadne sylwestrowe petardy dokonały takiej jatki, ale kordialne laurki masowo wystawiane przez nich jednemu z... soborowych aktywistów! To trochę tak, jakby stolarz rozmyślnie wkładał palce pod piłę tarczową, by przekonać wylęknione sosnowe deski, że cięcie jest całkiem bezbolesne. Wiem, że to brzmi niczym wyciąg z kartoteki oddziału psychiatrycznego, ale to właśnie w takich miejscach wszelkie schizofrenie należy leczyć. A czymże innym, jeśli nie rozdwojeniem jaźni, jest jednoczesne kontestowanie zmian posoborowych i gloryfikowanie ich architektów?
Nie będę tu zbyt długo się rozpisywał. Wspomnę tylko napisany przez x. Josepha Ratzingera referat "Das Konzil auf dem Hintergrund der Zeitlage im Unterschied zum ersten vatikanischen Konzil", czyli entuzjastycznie przyjęte przez Jana XXIII uzasadnienie potrzeby zwołania soboru. To x. Ratzinger przed i w czasie soboru przekonywał o potrzebie nowego powiewu ducha apostolskiego, innowacyjnych formach apostolatu świeckich, ekumenicznej jedności (z pominięciem nawrócenia się odszczepieńców), zaangażowania świeckich w prace soboru, gruntownej reformy liturgii, kolegialności biskupów, wolności religijnej, większej samodzielności Kościołów partykularnych, itd. W obrębie wielu z tych zagadnień współpracował blisko ze znanym szkodnikiem, x. Karlem Rahnerem (na poniższej fotografii). Wszystkie one po soborze wprowadzono w życie, gruntownie zmieniając jestestwo Kościoła katolickiego. Ohyda spustoszenia, której jesteśmy dziś przerażonymi świadkami, to między innymi owoc zaangażowania x. Josepha Ratzingera. Gdy skończył się sobór, miał trzydzieści osiem lat, więc nie był już nierozumiejącym niczego żółtodziobem, ale dojrzałym kapłanem, świadomym uczestnikiem procesów demontujących tradycyjny fundament Kościoła.
Jeszcze ponad pół wieku miał na to, by publicznie przeprosić za to swoje zaangażowanie i przyznać się do soborowych błędów, wszak widział jak na dłoni ich samodestrukcyjne efekty. Jako eklezjalny notable miał ku temu wszelkie możliwości. Niestety, milczał do końca. "Summorum Pontificum" niczego w tej ocenie nie zmienia. To przereklamowane, ułomne motum proprio było próbą utrzymania modernistycznego przywództwa i rządu dusz nad tymi wiernymi, którzy zaczęli odkrywać Prawdę dzięki Tradycji katolickiej. Wiele inicjatyw indultowych, a piszę to jako jeden z pierwszych polskich konsumentów "Summorum Pontificum", to zaplanowana akcja mająca na celu kanalizowanie nastrojów, a także afirmowanie soborowych i posoborowych sofizmatów.
Na koniec jeszcze jedno. Nie zniosę ewentualnych - rodem z przedszkola - uwag typu: "to Bóg osądzi, nie Pan". U mnie w gościach trzeba już umieć czytać i pisać. Kto tego jeszcze nie potrafi, niechaj w pokorze milczy.
Krzysztof Zagozda
Za: facebook.com