Przecieram oczy ze zdumienia, gdy słyszę, jak poważni politycy i publicyści dokonują intelektualnych wygibasów, by uzasadnić zamykanie granic i usług dla osób niezaszczepionych. Czy naprawdę tak nisko upadliśmy, że rozważamy wręcz totalniackie metody obchodzenia się z naszymi rodakami?
Choć szczepienia przeciwko COVID-19 nie są obowiązkowe, to coraz częściej w przestrzeni publicznej pojawiają się dziwne pomysły wywierania presji na każdego, kto odmówi szczepienia. Dochodzi nawet do sytuacji swoistego sondowania opinii Polaków w kwestii wprowadzenia ewentualnego przymusu szczepień. Nie jest przypadkiem, że właściwie nikt z rządu nie zaprotestował, gdy władze Wałbrzycha ogłosiły, iż u nich szczepienia będą obowiązkowe. I choć takie postanowienie lokalnych decydentów jest całkowicie bezprawne, zachwycone media przeszły nad tym faktem do porządku dziennego, jak gdyby sugerując rządowi, iż podobne prawo w skali ogólnopolskiej spotkałoby się z ich przychylnością. Co więcej, nasz narodowy ekspert od wszystkiego, prof. Andrzej Horban wymruczał w trakcie jednej z rozmów, iż jego zdaniem szczepionki powinny być obowiązkowe. Przypadek? Sądzę, że tak. Ale nie można wykluczyć, że rząd ma w zanadrzu jakieś kompletnie niespodziewane posunięcie mające na celu złamania kręgosłupów tych, którzy okazali się niepokorni.
Ponure żarty
Od razu wyjaśnię, by nie było wątpliwości: nie jestem wrogiem szczepionek. Uważam, że jak każda zdobycz nauki są one użyteczne, o ile – jak wiele leków – zostaną uprzednio rzetelnie przebadane. W przypadku szczepionek na COVID-19 istnieją poważne zastrzeżenia co do sposobu ich testowania. I nie chodzi o słynne przejście trzech faz, na które powołują się wszyscy zwalczający „foliarskie” teorie lekarze, dziennikarze czy tzw. liderzy opinii. Idzie o tempo w jakim te preparaty powstały. Budzi ono obawy, iż nikt nie zawracał sobie głowy tym, jakie mogą być skutki ich przyjęcia w długim okresie. A przecież przerabialiśmy to już w przypadku naprędce wytworzonych szczepionek przeciwko świńskiej grypie. W Szwecji, gdzie akcja szczepień na tę chorobę do dzisiaj odbija się czkawką, kilkaset osób cierpi na przewlekłe schorzenia, powstałe w wyniku długookresowego działania szczepionki na organizm. W tym kontekście interesujące jest to, że w Polsce – jak gdyby rząd naprawdę sam niedowierzał koncernom farmaceutycznym – do dzisiaj nie powstał fundusz zapewniający odszkodowania dla osób z powikłaniami poszczepiennym. A przecież utworzenie takiego funduszu nie powinno teoretycznie stanowić problemu, a wręcz byłoby swoistą gwarancją skuteczności podawanych na masową skalę preparatów.
Powyższe kwestie sprawiają, że pojawiające się od dłuższego czasu opinie – także wśród konserwatywnym publicystów – na temat tzw. segregacji sanitarnej czyli swoistego izolowania z życia społecznego osób niezaszczepionych, brzmią niczym ponury żart. Uzasadniane są na wiele różnych sposób: od szafowania ideą dobra wspólnego po konieczność nakładania podobnych regulacji, by chronić społeczeństwo. Warto wszystkim tym mędrkom – z wicepremierem Jarosławem Gowinem na czele – wrzucić do sztambucha kilka uwag, które być może sprawiają, że dwa razy zastanowią się nim znowu zaczną nawoływać do otaczania jakimś sanitarnym kordonem każdego, kto się nie zaszczepił.
Czy na pewno dobro wspólne?
Zacznijmy od spraw największego kalibru. Zwolennicy segregacji społeczeństwa na zaszczepionych i niezaszczepionych szafują wszem i wobec ideą dobra wspólnego. Kłopot jednak w tym, że nie bardzo wiadomo, dlaczego to Jarosław Gowin czy ktoś z dziennikarzy lub publicystów miałby decydować, co jest dobrem wspólnym czy też, jak kto woli, interesem społecznym. W przypadku szczepionek przeciwko COVID-19 w ogóle trudno używać tego typu sformułowań. Sama choroba zagraża życiu niewielkiego odsetka chorych, a poza tym szczepionka nie daje żadnych gwarancji uniknięcia zakażenia, cóż dopiero mówić o zakażaniu innych przez osobę zaszczepioną.
Prawdę mówiąc, na naszych oczach trwa wielki eksperyment medyczny i nie sposób określić, jakie przyniesie on skutki. Przyznają to jednak sami specjaliści, którzy dość komicznie mądrzą się na temat skuteczności szczepionek, po czym drapią się po czubku głowy obserwując z zainteresowaniem jak sobie radzą a to Izrael, a to Wielka Brytania, a to Stany Zjednoczone. Czy wystarczy jedna dawka? A może trzy? Krótko mówiąc: wiemy niewiele na temat tego, jakie skutki przyniesie masowa akcja szczepień. Nie wiadomo też, czy osoby zaszczepione nie zarażają, a przecież to ryzyko zarażenia drugiej osoby jest tym oficjalnym argumentem, dla którego wprowadzane są paszporty szczepionkowe. Na jakiej więc podstawie definiujemy, że w interesie wspólnoty jest zaszczepienie wszystkich jej członków?
Kolejnym problemem, gdy rozmawiamy o idei dobra wspólnego jest to, kto tak naprawdę powinien je definiować. Rząd? To absurdalne, bo w gruncie rzeczy będzie to dobro oktrojowane, narzucone nam z góry przez grupę ludzi, kierującą się interesem własnej koterii. Stanem idealnym jest – jeśli spojrzeć na założenia demokracji – deliberacja, czyli rodzaj społecznej dyskusji i definiowanie wspólnotowego interesu właśnie tą droga. Kłopot jednak w tym, że segregacja sanitarna, by odniosła sukces, musi zostać przeprowadzona radykalnie i bez zbędnej zwłoki. Na dysputy nie ma zatem czasu. Przyznajmy więc wprost: chrzanić całą tę demokrację, róbmy co w naszej mocy, byle tylko ratować się przed chorobą. Skutki takich działań będą oczywiście opłakane. Dlaczego?
Potężne narzędzie społecznej manipulacji
Jeśli rząd dostanie do ręki zabawkę o nazwie „segregacja sanitarna” zrobi z niej wiadomy użytek. Będzie dysponował potężnym narzędziem, ułatwiającym manipulację społeczeństwem, a wręcz pozwalającym na kreowanie rzeczywistości politycznej. Izolowanie z życia społecznego osób niezaszczepionych to odbieranie jednostkom najważniejszych – bo gwarantowanych konstytucją – praw. Tu nie chodzi, jak pisał jeden z publicystów, o przyznanie czegoś w rodzaju licencji na kierowanie pojazdem. Gra toczy się o swobodę działalności gospodarczej, podejmowania pracy (niezaszczepiony nie może pracować z klientem), a być może także swobody przemieszczania się (skoro nie mogę iść do kina czy restauracji, nie powinienem jeździć także komunikacją miejską). Nie wspomnę już o prawie do zgromadzeń, z którego niezaszczepieni są już obecnie wyłączeni. A zatem jedno z najważniejszych obywatelskich praw obejmuje jedynie tych, którzy pokażą policji kod QR z informacją o przyjętej szczepionce.
Nie kryję zaskoczenia, jak wielu opowiadających się za demokracją i wolnością jednostki publicystów, a także polityków (Gowin lubi nazywać siebie „wolnościowcem”) gotowych jest poprzeć rozwiązanie, które w rękach polityków stanie się potężną bronią w poskramianiu społeczeństwa. Tu nie chodzi o przymus zaszczepienia się z powodu podróży do jakiegoś egzotycznego kraju. Tu idzie o uniwersalną regułę, wykluczającą z codziennego życia każdego, kto odmówi przyjęcia niezbadanego preparatu.
W tle pozostaje jeszcze jedno pytanie: kto będzie kontrolował czy ponad 30 milionów ludzi przestrzega faktycznie reguł segregacji szczepionkowej? Czyżby miały za to odpowiadać rozbudowane służby sanitarne, które chciałby mieć do dyspozycji minister Niedzielski? Zapowiedzi szefa resortu zdrowia w tej kwestii są dość enigmatycznie i muszą budzić uzasadniony niepokój. Jeśli władza planuje rozbudowę jakiejś instytucji kontrolnej, zawsze pojawia się pytanie: w jakim celu? Nie chodzi tutaj przecież o ludzi zajmujących się parzeniem kawy, ale tropiących tzw. nadużycia i wystawiających olbrzymie kary administracyjne. A jak głosi znana peerelowska zasada, jeśli nie ma żadnych nadużyć, to wcale nie oznacza to, że nie mogą się pojawić.
Człowiek człowiekowi wrogiem
Wspominałem o tym w jednym z tekstów, iż najbardziej bolesnym skutkiem tej dętej medialnie pandemii będzie wzajemna wrogość ludzi w obrębie wspólnot. W tym przypadku nie chodzi już nawet o spory na temat samej pandemii i przypinanie innym na ślepo rozmaitych etykiet, lecz o poczucie zagrożenia, jakie już wyzwala w nas kontakt z drugim człowiekiem. Kontakt, który – dodajmy – jest nam wręcz niezbędny do życia. Przytulenie mamy lub babci – tak ważne szczególnie dla osób żyjących samotnie i spotykających się z bliskimi od czasu do czasu – jawi się nam jako stwarzanie niemal śmiertelnego zagrożenia. I, co więcej, rządowa propaganda wysyła nam tutaj jasny sygnał: całując babcię na powitanie, możesz ją zabić. Wystarczy przypomnieć niedawno emitowany w TVP spot ministerstwa zdrowia, przestrzegający przed niebezpieczeństwem zachorowania na COVID. Pokazano w nim historię starszej pani, która zmarła niedługo po spotkaniu z bliskimi, którzy ściskali się z nią na powitanie. Jestem niemal pewien, że spot ten przygotowywał jakiś socjopata, nieświadomy kompletnie tego, że w czasie tzw. dystansowania społecznego, naszym obowiązkiem jest zapewnianie starszym ludziom poczucia bliskości. Ich samotność w tym czasie musi być wyjątkowo dojmująca.
Jeśli ktoś sądzi, że zjawisko strachu przed drugim człowiekiem ustąpi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jest w błędzie. Wystarczy spojrzeć na zachowanie osób podróżujących komunikacją miejską. Niemal powszechne jest zjawisko, że ludzie siedzą na krzesełkach samotnie, mimo, że wiele z miejsc jest dwu lub czteroosobowych. Paranoja? Owszem. Wielu boi się choroby, ale inni obawiają się wrogiej reakcji współpodróżnego, który siedząc samotnie może zareagować agresją zobaczywszy, że ktoś się do niego dosiada.
Segregacja szczepionkowa w tym kontekście prowadzi nas jeszcze dalej w tę ślepą i ciemną uliczkę. Oczywiście nie można jej porównywać do hitlerowskiego rasizmu, ale niewątpliwie ma ona pewne cechy wspólne z totalitaryzmami w ogóle. Oto proponuje nam totalną wizję społeczeństwa, lepionego odgórnie państwowymi regulacjami, z wyraźnie zarysowaną linią, za którą zaczyna się już społeczne wykluczenie. Jeśli nie jesteś z nami, nie spełniasz jasno wytyczonych reguł, czeka cię całkowita marginalizacja, pozbawienie właściwie większości praw. Podkreślmy: praw, a nie przywilejów. Bo czy za przywilej można uznać prowadzenie działalności gospodarczej? Albo korzystanie z usług gastronomicznych czy fryzjera?
Doprawdy, nie rozumiem co dobrego może wynikać z tzw. paszportów covidowych. Nie pojmuję też, co takiego sprawia, że skądinąd inteligentni ludzie popierają pomysł, prowadzący nas prostą drogą do całkowitego, społecznego rozkładu. Czy naprawdę naszym decydentom brakuje instynktu samozachowawczego, żeby jednoznacznie sprzeciwić się tak bezmyślnym rozwiązaniom?
Tomasz Figura