Edukacja, biznes, zdrowie, kultura, religia – Agenda 2030 mocno zadomowiła się w każdej tej dziedzinie. Wraz z przyjmowaniem kolejnych porozumień międzynarodowych, w tym w ramach UE (np. Zielony Ład), wydaje się, że nie ma możliwości odwrócenia negatywnych trendów związanych z realizacją 17 celów i 169 zadań „zrównoważonego rozwoju”, zapisanych w Agendzie 2030. Jednak wszystko zależy od samych ludzi i ich stosunku do – już nie proponowanych, a narzucanych – kształtujących współczesny świat.
Mało kto zdaje sobie sprawę, bądź też nie chce tego przyznawać publicznie, że istotą oferowanej przez Agendę 2030 transformacji cyfrowo-ekologicznej jest takie przeobrażenie świata, które zrzuca z piedestału Boga, stawiając w Jego miejsce przyrodę. Wszystko jest podporządkowane temu, aby zostawiać jak najmniejszy „ślad węglowy”, „ślad wodny” i nie wynika to z faktycznej troski o przyrodę. Rewolucja, którą się serwuje, bynajmniej nie ogranicza szkód środowiskowych, może je nawet wzmagać (cyfryzacja i automatyzacja, wykorzystanie szkodliwych baterii jonowo-litowych itp.), bardziej jednak chodzi o zachowanie przewagi konkurencyjnej, dalszą monopolizację gospodarki, utrzymanie i pogłębienie globalizacji.
Wciąż główną ideą przyświecającą propagatorom Agendy 2030 jest ustanowienie bardziej technokratycznego zarządu nad środkami produkcji i kontrola demografii. W „epoce Antropocenu” i rzekomego przeludnienia, kluczową rolę zaczyna odgrywać tzw. jakość życia. Pod tym hasłem forsuje się rozwiązania eugeniczne. Pytanie, kto powinien umrzeć pierwszy, jeśli nie ma wystarczających środków, aby wszystkich uratować, ponownie staje się najważniejszym zagadnieniem moralnym. W powieściach science fiction, takich jak „Tyrania motyla” Franka Schätzinga czy w „How to Learning to Die in the Anthropocene: Reflections on the End of a Civilization” Roya Scrantona, rozwiązuje się problemy „zrównoważonego rozwoju” w okrutny sposób, proponując poleganie na sztucznej inteligencji, na algorytmie, decydującym, które życie jest „cenniejsze”, a które nie warte, by trwało.
Nawiązuje się do terminu niemieckich nazistów Lebensunwertes Leben, sugerującego, zgodnie z eugenicznym myśleniem, że pewni ludzie nie zasługują na to, by żyć i powinni zostać poddani eutanazji (znany z historii program „Akcja T4”). Takie pytania zadawane są w ramach badań prowadzonych np. przez amerykański Massachusetts Institute of Technology (MIT) – ten sam, który w raportach Klubu Rzymskiego stale porusza jeden temat: na świecie jest za dużo ludzi, wyczerpują się zasoby i trzeba pilnie coś z tym zrobić. W eksperymencie Moral Machine pytano różne nacje, które życie woleliby zachować w razie wypadku samochodu autonomicznego. Pojazdy bez kierowców mają być naszą przyszłością, a upowszechnienie takiego rozwiązania – jak przewidują naukowcy – wiąże się z wcale nie tak rzadkimi kolizjami. Stąd prowadzi się eksperymenty mające podpowiedzieć konstruktorom, jak zaprogramować pojazdy bez kierowców – a prawnikom, jakie regulacje stworzyć – by powstały odpowiednie ramy dla funkcjonowania tego typu rozwiązań. Z badania zainicjowanego w 2014 r., a którego wyniki opublikowano 4 lata później wynikało, że Polacy opowiedzieli się za ocaleniem osób dbających o wygląd fizyczny, nie otyłych i o wyższym statusie społecznym. Inaczej niż reszta Europy, Polacy mieli zły stosunek do pieszych.
„Nigdy w historii ludzkości nie pozwalaliśmy maszynom na samodzielne decydowanie o tym, kto powinien żyć, a kto umrzeć. I to w ułamku sekundy, bez nadzoru w czasie rzeczywistym, Teraz będziemy musieli przejść przez ten most i nie będzie to dotyczyło toczących się z dala od nas operacji wojskowych, ale najbardziej przyziemnego aspektu naszego życia: codziennego przemieszczania się. Zanim pozwolimy samochodom podejmować decyzje o charakterze etycznym, musimy przeprowadzić globalną dyskusję, by nasze preferencje dotarły do firm, które opracują algorytmy moralne, a także do decydentów odpowiedzialnych za regulacje” – pisali uczeni MIT w „Nature”. „Preferencje etyczne” zebrane w ramach eksperymentu mają przyczynić się do opracowania „globalnych, społecznie akceptowanych zasad etyki maszyn”. Wraz z realizacją celów Agendy 2030 rodzi się szereg dylematów moralnych, jak mają zachowywać się maszyny, komputery, drony, wyręczające człowieka w coraz większej liczbie dziedzin życia.
Agenda 2030, czyli jak „zoptymalizować” świat
Projekty przedstawiane w celu realizacji Agendy 2030 mają niejako „zoptymalizować” świat, wykorzystując coraz większe i zintegrowane zasoby danych o obywatelach do lepszego zarządzania. Kluczowe są informacje nie tylko te dotyczące emisji dwutlenku węgla, ale przede wszystkim – zasobów tzw. dóbr publicznych, „usług ekosystemowych”, które mogą zostać poddane spekulacjom giełdowym, czy dane zdrowotne (mapowanie genetyczne i projektowanie polityki zdrowotnej pod tym kątem: są pewne grupy etniczne, które np. są bardziej podatne na określone schorzenia; rząd chcąc zaoszczędzić środki, może ograniczyć dotacje do pewnych leków itp.). Już dziś mamy do czynienia ze swoistą segregacją np. podczas wyznaczania pacjentów, którym warto podać respirator czy zaoferować określoną terapię. Ale o tym zwykle nie myśli się, gdy słyszy się hasło „zrównoważony rozwój”.
Ta niewątpliwie niezwykle pojemna koncepcja, próbująca regulować wszystkie dziedziny ludzkiego życia (w tym relacje rodzinne, społeczne, ekonomiczne, polityczne, religijne itp.), głęboko ingeruje w sferę moralną. To kolejna odsłona globalizmu i wizja nowego ładu światowego. Próba holistycznego rozwiązania wszelkich problemów ekonomicznych, społecznych i politycznych, utrudniających funkcjonowanie korporacji i szybko bogacącej się grupy finansistów w erze finansjalizacji gospodarki. To także sposób – niestety – na rozprawienie się z Kościołem katolickim i wszelkimi strukturami hierarchicznymi, patriarchalnymi.
Ale to już było…
Na jej ukształtowanie się wpływ miał nie tylko heglizm, marksizm, ale przede wszystkim maltuzjanizm i teoria ewolucji Darwina – a także późniejsze jej odmiany (neodarwinizm) – inkorporowane do innych dziedzin i służące za „podstawę naukową” dla uzasadniania globalnej polityki. „Zrównoważony rozwój” jest to system zrodzony z mysli marksistowskiej, dążący do budowy nowej cywilizacji, w której ostatecznie „energia religijna” zostanie wykorzystana i przekierowana na tworzenie „społeczeństwa egalitarnego” i „otwartego”, a jednak… zarządzanego przez oligarchów. W celu zrozumienia ideologii „zrównoważonego rozwoju,” zwrócić uwagę na wpływ myśli Thomasa Malthusa, Ernsta Haeckla, Francisa Galtona, Herberta Spencera, Karla Pearsona, Waltera Weldona i wielu innych postępowców.
Podobnie jak dziś, na przełomie XIX i XX wieku ówczesna elita wierzyła, że empiryczna, ścisła nauka jest cudowną ścieżką wiodącą ludzkość ku świetlanej przyszłości. „Prawa postępu”, sformułowane przez pozytywistów w XIX wieku, miały doprowadzić ludzkość także do moralnej doskonałości. Jak pisał filozof Georg Henrik von Wright, „postęp” stał się „zeświecczonym spadkobiercą chrześcijańskiego ideału zbawienia”. Ta wiara w rozwój, w postęp, tak charakterystyczna i powszechna w kręgach intelektualnych w okresie od połowy XVIII do połowy XX wieku, także dziś uderza wręcz od promotorów „zrównoważonego rozwoju”, pokładających wielkie nadzieje w biotechnologii, automatyzacji i digitalizacji.
Ponad 100 lat temu, zanim termin „zrównoważony rozwój” wszedł do powszechnego użytku, pojawiło się wiele publikacji dot. tej tematyki. Na przykład w „Principles of political economy” (1848 r.), ekonomista John Stuart Mill zamieścił krótki rozdział o „stanie stacjonarnym” (stationary state – niezmienny, stały stan), który zakładał stały stan kapitału i liczby ludności. Mill tłumaczył, że w celu zachowania „ogromnej porcji przyjemności” płynącej z posiadania bogactwa, jaką można by było stracić wskutek wyczerpywania się zasobów Ziemi, konieczne jest utrzymywanie liczby ludności na stałym poziomie. „Mam szczerą nadzieję, dla dobra potomności – pisał – że ludność świata będzie zadowolona z tego, iż pozostanie stała, na długo przed tym, zanim konieczność ją do tego zmusi”.
George Perkins Marsh zaś w opracowaniu „Man and nature” (1864 r.) ostrzegał, że wskutek zbyt daleko posuniętej interwencji człowieka, Ziemia może przestać nadawać się do zamieszkania. Książka ta miała ogromny wpływ na rozwój ruchu środowiskowego i kilku dyscyplin naukowych, w tym ekologii. Marsh obwiniał m.in. Kościół za „cywilizowanie” świata. Ludzki gatunek, zauważył Marsh, jest w stanie wywierać ogromny wpływ na przyrodę w sposób „niezrównoważony”. Eksploatacja środowiska naturalnego w celu polepszenia warunków życia i gromadzenia bogactwa miała spowodować wiele nierównowag: powodzie, niszczenie lasów, wyjałowienie ziemi itp. Rozwój cywilizacyjny Marsh interpretował jako wojnę przeciwko porządkowi natury, który wcześniej miał być względnie stabilny. Według niego, bez „wrogiego wpływu człowieka”, prawdziwego „agenta przeszkadzającego”, związek między organicznym a nieorganicznym światem był niemal zrównoważony i zmieniał się stopniowo. Ludzie przeobrazili Ziemię w taki sposób, że stała się ona niemal niegościnna. Marsh przeciwstawiał się rozwojowi rolnictwa i przemysłu.
Z kolei Alfred Russell Wallace w publikacji wydanej w 1898 r.: „Our wonderful centuary”, oceniającej dokonania XIX wieku, zamieścił rozdział o rabunkowej polityce surowcowej, piętnując szkody wyrządzone przez „lekkomyślne niszczenie składowanych produktów przyrodniczych”. Krytykował wydobywanie węgla, ropy naftowej, gazu, minerałów, oskarżając ówczesnych mieszkańców Ziemi o wyrządzanie krzywdy przyszłym pokoleniom. To w szczególności ta książka miała zainspirować autorów Raportu Bruntland „Nasza wspólna przyszłość” z 1987 r., gdzie wyartykułowano współczesną koncepcję „zrównoważonego rozwoju”.
Warto pochylić się nad publikacją Wallace’a choćby dlatego, że widać w niej uderzające podobieństwo do czasów nam współczesnych i odzwierciedla stan umysłu człowieka z przełomu wieków, zaniepokojonego szybko postępującą rewolucją przemysłową. Biolog i przyrodnik narzekał na dominację sześciu mocarstw na świecie, na nieuporządkowany handel i szybkie bogacenie się klasy kapitalistów, na szerzącą się biedę, wykorzystywanie kobiet i dzieci z powodu nadprodukcji dóbr. Mówił o potrzebie skutecznego zarządzania społeczeństwem, równej redystrybucji dóbr, by ludzie mieli więcej czasu i mogli korzystać z przyjemności. W jego przekonaniu, dzięki redystrybucji dóbr zniknąłby problem ubóstwa i wykorzystywania. Zniknęłyby liczne patologie, jak choćby plaga samobójstw. Postulował, by rozwijać państwo opiekuńcze. Chciał zmiany ówczesnego systemu społecznego, powstrzymania wydobycia surowców naturalnych, spowolnienia rozwoju. Pisał, że chociaż „wiek XIX przyniósł tak wiele mizerii, jest nadzieja, a tą nadzieją jest rodzący się ruch socjalistyczny w Europie i Ameryce tak wśród lepiej wyedukowanej klasy średniej, jak i wśród zwykłych robotników, których ku rewolucji poprowadzą wielcy myśliciele, intelektualiści i poeci”.
Thorstein Veblen, amerykański ekonomista i socjolog norweskiego pochodzenia oraz i A. C. Pigou, brytyjski ekonomista wzywali do poskromienia konsumpcji. Veblen, autor „Teorii klasy próżniaczej” (1899 r.), który krytykował ekonomię neoklasyczną, przewidywał, że albo zostanie zachowany status quo i dalej będzie się marnotrawić zasoby, zaostrzając kryzysy, albo nastąpi rewolucja socjalistyczna, rewolucja technokratyczna, zwrot ku państwu policyjnemu lub dyktaturze. Początkowo Veblena ignorowano, ale w ostatnich latach powrócił on do łask pośród ekonomistów głównego nurtu, propagujących „nową teorią wzrostu” (jakość życia a nie PKB). Dziś w sposób szczególny nawiązuje się do spuścizny Arthura Pigou, twórcy „Ekonomii bogactwa” (1920), który wprowadził pojęcie efektu zewnętrznego i ideę, że problemy w ekonomii zewnętrznej można skorygować poprzez nałożenie podatku Pigou.
Dziś do Klubu Pigou, lansującego podatek od emisji dwutlenku węgla i inne tzw. smart albo zielone podatki, należy czołówka globalistów, ekonomistów i miliarderów, dziennikarzy i celebrytów propagujących Agendę dla zrównoważonego rozwoju 2030, jak: Jeffrey Sachs, Paul Krugman, Bill Gates, Alan Greenspan, Kenneth Arrow, Michael Bloomberg, Leonardo di Caprio, Al. Gore, Rex Tillerson…
„Zrównoważony rozwój” w praktyce
Zazwyczaj obywatele spotykający się z koncepcją „zrównoważonego rozwoju” i celami Agendy 2030 słyszą o działaniach na rzecz „zdrowszej planety, zdrowszego życia”, spójnego społeczeństwa, inkluzywnego, włączającego kapitalizmu, większej demokratyzacji, prosumenckich rozwiązań itp. Dopiero jednak, gdy wdrażane są konkretne projekty, pojawiają się ustawy lub uchwały samorządu lokalnego, mają okazję przekonać się z jakimi utrudnieniami będą musieli się mierzyć. „Zrównoważony rozwój” w praktyce oznacza nie tylko więcej zieleńców, zbiorników retencyjnych, ogrodów na dachach, sadzenie drzew, walkę ze smogiem, ścieżki rowerowe, czy tzw. budżet obywatelski i konsultacje społeczne, które mają dawać poczucie, że ma się realny wpływ na funkcjonowanie wspólnoty (w Krakowie jak przyszło zbyt dużo krytyków tzw. strefy Czystego Transportu, to urząd zakończył konsultacje). To także stale rosnące ceny prądu, wody, ścieków, śmieci, czy zwiększanie opłat za parkingi oraz wyłączanie coraz większych obszarów śródmieścia z ruchu dla samochodów. To dogęszczanie miast i obniżanie jakości wielu produktów, usług, niższe standardy budynków.
To zmuszanie obywateli do wymiany samochodów na „elektryki”, sprzętu AGD, piecyków gazowych do 2050 r. (gaz jest paliwem przejściowym), To wymuszona i przerzucona na obywateli (internalizacja kosztów), przyspieszona transformacja systemu energetycznego, sponsorowanie z ich pieniędzy elektromobilności, OZE, biopaliw. To stałe podnoszenie i nakładanie nowych podatków ekologicznych, „opłat prozdrowotnych”, co obniża siłę nabywczą obywateli i poskramia konsumpcję. To także nowe trendy w dziedzinie ekonomii, wymagającej powrotu do sztuki przetrwania (koncepcja gospodarki o obiegu zamkniętym, jugaad i inne) w sytuacji ciągłych przerw w dostawach prądu („pożeranego” przez centra danych firm IT, blokchain, IoT) i braku innych podstawowych produktów. Coś, co część społeczeństwa doskonale pamięta z okresu „socjalizmu realnego”, a o czym zdaje się, że nie ma pojęcia entuzjastycznie nastawiona do ekologizmu młodzież.
„Gospodarka o obiegu zamkniętym” (circular economy) ma nawet zastąpić określenie „zrównoważony rozwój”. Ma być odpowiedzią na wyzwania współczesnego świata, zarówno te ekonomiczne, środowiskowe, jak i społeczne. Nie chodzi w niej jedynie o mniejsze zużywanie surowców i ograniczenie odpadów do minimum. Prof. Bolesław Rok, dyrektor Centrum Badań Przedsiębiorczości Pozytywnego Wpływu Akademii Leona Koźmińskiego, wyjaśnia w wywiadzie dla euractiv.pl: „Dla mnie podstawą GOZ jest angielskie określenie „less is more”, czyli „mniej oznacza więcej”. Być może da się mniej produkować i mniej kupować, a jednocześnie budować takie modele biznesowe, które pozwolą przy mniejszym wolumenie produkcji wciąż tyle samo albo nawet więcej zarabiać”. Profesor dodaje, że istotna jest edukacja, by ludzie zaczęli zadowalać się prostszymi rzeczami, mniejszą ilością towarów, produktami z certyfikatami. Nakłania też do ograniczenia konsumpcji. „Zamiast rzeczy materialnych dawać usługę – w zarządzaniu taka strategia nazywa się „product as a service”. Bo nie musimy mieć, żeby używać”.
Proponuje się wszelkie formy leasingu, wynajmowania, licencji, zamiast kupowania rzeczy na własność (ekonomia współdzielenia). O ile jest to bardzo korzystne rozwiązanie w niektórych przypadkach (np. leasing maszyn), o tyle ten model przewiduje prawie całkowite odejście od własności prywatnej, access economy i upowszechnienie „uberyzacji” oraz „second handów” w różnych dziedzinach.
Nowe miejsca pracy „zielonej gospodarki” to m.in. zatrudnienie na wysypiskach śmieci (urban mining – odzyskiwanie surowców), w pralniach, farbiarniach, przy odławianiu śmieci z rzek, oceanów itp. Procter & Gamble do produkcji części opakowań wykorzystuje materiały powstałe z odpadów poużytkowych (PCR), także z plastiku wyłowionego z oceanu. Dyrektor zarządzający Europe for Tata Consultancy Services Amit Bajaj tłumaczy, że „aby zarządzać zmianami i przekształcić gospodarkę, zamożne kraje muszą eksperymentować i szybko wdrożyć nowe modele, które pozwolą im rozwijać się w bardziej innowacyjny sposób”. Co ma na myśli? Marksistowskie innowacje społeczne i powrót do czasów, gdy notorycznie trzeba się zmagać z brakiem podstawowych dóbr. Indyjski „innowator” proponuje powszechne wdrażanie – wskutek odgórnej decyzji władz – koncepcji jugaada, która polega na improwizacji, zmuszaniu ludzi do radzenia sobie w trudnych sytuacjach, gdy pozbawi się ich np. dostaw prądu.
Mówi się o konieczności „powrotu do korzeni” i „kierowania się sercem”. Indyjski doradca uważa, że nadszedł czas, by Europejczycy przyzwyczajali się do mniejszego dobrobytu, wykazali się większą mobilnością w poszukiwaniu pracy niekoniecznie dobrze płatnej i byli gotowi do ciągłego uczenia się. Ma ich do tego przymusić m.in. dochód podstawowy (budowa resilient society). Dochód podstawowy dla wszystkich ma ustrzec przed „rebelią społeczną” spowodowaną m.in. utratą dobrze płatnej pracy przez prawie jedną trzecią osób w krajach zachodnich (m.in. wskutek automatyzacji). Jednak w toczonych dyskusjach niektórzy ekonomiści wskazują, że w przypadku uniwersalnego dochodu trzeba by było zlikwidować wszelkie usługi socjalne, a także system emerytalny i darmową opiekę zdrowotną. Należałoby podnieść podatki, zaczynając od 39- proc. progu wzwyż.
„Zrównoważony rozwój” to uelastycznienie taryf za energię elektryczną, by zmienić nawyki konsumpcyjne. Monique Goyens, szefowa Europejskiej Organizacji Konsumenckiej, wyjaśnia, że na rynku pojawią się nowe technologie, które „pozwolą umiarkować naszą konsumpcję prawie w czasie rzeczywistym”. Dodała, że ze względu na konieczność wprowadzenia na rynek znacznej liczby samochodów elektrycznych, ustalenie elastycznych cen energii staje się priorytetem. Dlatego osoby korzystające obecnie z różnych urządzeń elektrycznych – wskutek podniesienia cen energii w pewnych godzinach – będą zmuszone ich nie używać albo korzystać z nich rzadko i to na najniższych obrotach, by nie odczuć tego w portfelu.
„Zrównoważony rozwój” jest ściśle związany z wdrażaniem Czwartej Rewolucji Przemysłowej. To taki swoisty paradoks. Z jednej strony postuluje się „powrót do korzeni”, z drugiej uznaje się za konieczne innowacje technologiczne Czwartej Rewolucji Przemysłowej (zainicjowanej przez szerokopasmowy internet, technologię 5G, Internet rzeczy, blokchain). Bardzo ważny w tych wszystkich działaniach jest monitoring i raportowanie (inwentaryzacja emisji, majątku ma pomóc przeprojektować krajowe i globalny system fiskalny, by państwa były w stanie spłacać długi i zaciągać na ich obsługę kolejne pożyczki, jednocześnie chroniąc fundusze emerytalne, firmy ubezpieczeniowe przed bankructwem). Dziś każda korporacja, każde duże przedsiębiorstwo zabiegające o pożyczki na rynku finansowym jest zobowiązane do realizacji programu tzw. społecznej odpowiedzialności biznesu. Spółki nie będą mogły wejść na giełdę, bez zobowiązania do realizacji Agendy 2030 i związanej z nią dekarbonizacji.
„Zrównoważony rozwój” to zmiana dotychczasowego stylu życia, ograniczenie turystyki, upowszechnienie rolnictwa genetycznie modyfikowanego II generacji, nowe zautomatyzowane metody upraw i ograniczona hodowla, upowszechnianie sztucznego mięsa (in vitro), wymuszanie diety wegańskiej i spożywania insektów w miejsce pełnowartościowej wołowiny itp. To także ograniczenie produkcji w każdej dziedzinie, rosnące koszty materiałów takich, jak: stal, cement, drewno, papier itp. To tworzenie tzw. kompaktowych domów, hoteli, gdzie człowiek nie ma swojego pokoju, a ciemną kabinę w której może się przespać, dzieląc resztę przestrzeni z innymi.
To tak zwane inteligentne miasta (smart cities zarządzane przez firmy IT, swobodnie narzucające ceny za sprywatyzowane usługi publiczne) i wszechstronna inwigilacja, zawansowane techniki modelowania zachowań społeczeństwa. To podporządkowanie każdej dziedziny życia jednemu wyznaczonemu celowi budowy cyfrowo-ekologicznego społeczeństwa pod egidę jednej, panteistycznej religii New Age (ekoteologia wyzwolenia). W tej koncepcji nie ma miejsca na hierarchiczne, patriarchalne struktury, tradycję – poza ludowymi wierzeniami i metodami leczenia; nie ma miejsca na Kościół katolicki w postaci, w jakiej istnieje od wieków. Nie ma miejsca na – jak się wyraża Światowe Forum Ekonomiczne – „old-fashion institutions”.
To budowanie społeczeństwa bezgotówkowego, w pełni kontrolowanego. Dzieci uczy się tego już od 2005 r., gdy zainicjowano „Dekadę edukacji dla zrównoważonego rozwoju”. To rozwój, który promuje karierowiczów, wszelkich donosicieli, obecnie określanych mianem „sygnalistów”. „Zrównoważony rozwój” zakłada takie przemodelowanie społeczeństwa, by wszelkie niegodziwości moralne zyskały akceptację społeczną (tzw. włączenie społeczne obejmuje nie tylko pomoc osobom niepełnosprawnym, starszym, uboższym, ale także „wzmocnienie pozycji” osób zdeprawowanych, przedstawicieli wszelkich „mniejszości seksualnych” itp.). W końcu nikogo nie można pominąć.
W tej koncepcji wciąż kluczowa pozostaje sprawa ograniczania liczby ludności na świecie, by nie wywierać presji na zasoby. Prof. Jeffrey Sachs, współtwórca terapii szokowej (Plan Balcerowicza), obecnie pełniący funkcje doradcze w wielu gremiach międzynarodowych, szef SDSN, ILASA, dyrektor Instytutu Ziemi Columbia University w swoim wykładzie z lutego 2015 r. w London School of Economic and Political Science zaznaczył, że kluczowe dla „zrównoważonego rozwoju” jest ograniczenie liczby ludności i mega transformacja energetyczna. Tłumaczył, że „zrównoważonego rozwoju” nie osiągniemy, jeśli populacja wciąż będzie rosnąć. – Oczywiście mówienie o tym nie jest łatwe, ponieważ to niepoprawne politycznie. Przekonał się o tym papież Franciszek, gdy powiedział, że katolicy nie mogą rozmnażać się jak króliki. Sądzę, że to było dobre otwarcie, żeby papież rozpoczął tę dyskusję. Powinniśmy wziąć sobie to do serca, że możemy mieć tyle dzieci, ile jesteśmy w stanie wychować i wykształcić dobrze, by miały szansę na dobrobyt – twierdził Sachs. Krytykował zwłaszcza mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej. Agenda 2030 koncentruje się na „zapewnieniu zdrowia reprodukcyjnego i seksualnego.” (aborcja, sterylizacja, antykoncepcja długotrwała, blokery hormonalne, tzw. operacje zmiany płci itp.).
Rola organizacji opartych na wierze (FBO), „nowy paradygmat” i New Age
Globaliści szczególną rolę wyznaczyli organizacjom opartym na wierze (FBO) i duchowym przywódcom. 84 proc. populacji świata przynależy do wspólnot religijnych. Mają one pomóc w zmianach wzorców konsumpcji i produkcji, odbudować zaufanie do instytucji finansowych, pomóc zlikwidować szarą strefę, tworzyć „spójne i zrównoważone społeczeństwo”, zgodnie z filozofią „zrównoważonego rozwoju”. Globaliści wskazują, że trzeba wszystkich zaangażować, „nikogo nie pozostawić w tyle”. FBO i duchowi przywódcy mają pomóc w budowaniu religii światowej, panteistycznego zbioru zasad etycznych łączących wszystkich ludzi, którzy będą realizować wizję głębokiej ekologii, zwalczać ekstremizm, ortodoksję itp.
Unijny dokument: „Nowy europejski konsensus w sprawie „Nasz świat, nasza godność, nasza przyszłość” stwierdza wyraźnie, że Agenda 2030, przyjęta przez ONZ we wrześniu 2015 r., stanowi polityczne ramy dla przemian i „musi zostać zrealizowana w całości, a nie fragmentarycznie. Dąży do tego, by nikt nie został pominięty”. Szereg rozwiązań proponowanych na szczeblu globalnym jako zalecenia – lub w przypadku UE wytyczne dot. realizacji Agendy 2030 – będą zawierać wiele trudnych do pogodzenia z moralnością rozwiązań. Dlatego przywiązuje się tak dużą wagę do pozyskania FBO i przywódców duchowych.
Ci liderzy zawsze jednak powinni mieć w pamięci to, iż jak stanowią dokumenty, cele i zadania Agendy 2030 są niepodzielne i cała Agenda ma być wdrażana łącznie z rozwiązaniami dot. aborcji, sterylizacji, ideologii gender, demokratyzacji instytucji, w tym także religijnych, co ma polegać na dopuszczeniu kobiet do pełnienia posługi kapłańskiej itp. To dlatego różne komórki ONZ mają swoje oddziały religijne. Agendy Światowego Forum Ekonomicznego, OECD i różne think tanki opracowują specjalne raporty dot. wykorzystania FBO dla realizacji celów Agendy 2030.
UNFPA w swoim raporcie pisze o powołaniu np. Międzyagencyjnej Grupy Zadaniowej ONZ ds. Współpracy z Organizacjami Opartymi na Wierze na rzecz Zrównoważonego Rozwoju. Bank Światowy, UNDP, UNICEF utworzyły swoje komórki. W 2018 r. Światowe Forum Ekonomiczne poświęciło spotkanie kwestiom zaangażowania organizacji religijnych, a dwa lata wcześniej przygotowało bardzo ciekawy raport. Bank Światowy sugeruje, że prawdziwa zmiana w postawach, zachowaniu i środowisku zachodzi poprzez facylitację, prowadzenie w sposób niezauważalny dla osoby facylitowanej w określonym kierunku. Religia zaś jest ważna dla większości ludzi w większości krajów rozwijających się. Duchowi przywódcy cieszą się zaufaniem wspólnot lokalnych i mają „władzę moralną” oraz kształtują opinię publiczną. Mogą pomóc zbudować partnerstwa publiczno-prywatne, które są sednem Agendy 2030.
Pięć wiodących gospodarek w 2050 r. przedstawiać ma religijną mozaikę, w przeciwieństwie do tego, jak jest dzisiaj. Siedem krajów G7 ma populację z większością chrześcijańską. Jednak do 2050 r. przewiduje się, że tylko jedna z pięciu wiodących gospodarek będzie miała większość chrześcijańską: USA. Inne megagospodarki w 2050 r. będą mieć większość hinduistyczną (Indie), muzułmańską (Indonezja) i dwie o wyjątkowo wysokim poziomie zróżnicowania religijnego (Chiny i Japonia). Dlatego tym co ma łączyć a nie utrudniać globalny handel, procesy globalistyczne, ma być religia „Nowego Braterstwa”, „Nowe Oświecenie,” „Oświecenie 2.0”, oparte na wielkich tradycjach innych cywilizacji, zwłaszcza azjatyckich.
Teraz dominuje przekonanie, że świat dojrzał do fundamentalnej zmiany, jednak „zmiana paradygmatu” nie jest nowa. Może być opisana jako współczesna odnowa religii pogańskich z domieszką wpływów zarówno wschodnich religii, jak też współczesnej psychologii, filozofii, nauki i kontrkultury, która rozwinęła się w latach 1950 i 1960” („Jezus Chrystus dawcą wody życia. Chrześcijańska refleksja na temat New Age”).
Agnieszka Stelmach
Za: https://pch24.pl/opinie/zrownowazony-rozwoj-wszedzie-wizja-nie-do-pogodzenia-z-chrzescijanstwem/