Polacy
przy dźwięku trąb i miedzianych kotłów, z rozwiniętymi chorągwiami,
ruszyli w szyku „kolano z kolanem”, czyli tak blisko siebie, że jeźdźcy
dotykali się stopami i kolanami. Widok był tak niesamowity, że niemieccy
żołnierze przystanęli, by móc podziwiać ostatnich rycerzy Europy!
Bitwa
12 września 1683 roku to dzień
pamiętny dla całej chrześcijańskiej Europy. Po kilkugodzinnych
zmaganiach armii koalicji chrześcijańskiej z armią Imperium Osmańskiego,
do szarży ruszyło polskie rycerstwo. Uskrzydleni husarze z długimi
kopiami, którym towarzyszyli noszący kolczugi i dzierżący w dłoniach
dzidy pancerni, szli na czele całej sprzymierzonej armii, czyli wojsk
koronnych, cesarskich i niemieckich. Polacy przy dźwięku trąb i
miedzianych kotłów, z rozwiniętymi chorągwiami, ruszyli w szyku „kolano z
kolanem”, czyli tak blisko siebie, że jeźdźcy dotykali się stopami i
kolanami. Widok był tak niesamowity, że niemieccy żołnierze przystanęli,
by móc podziwiać ostatnich rycerzy Europy!
Spływający po zboczach gór
wiedeńskich „stalowy walec” kawalerii, dbając o zachowanie zwartości
szeregów i oszczędzając siły spragnionych, i głodnych rumaków, powoli
nabierał prędkości. Dopiero na 50-60 metrów przed Turkami przyspieszył
do galopu, by na kilkanaście kroków przed nimi, z okrzykiem „Jezus!”
oraz „bij, zabij!”, przejść w cwał i z impetem uderzyć w szeregi
nieprzyjaciela. Efekt był przerażający. Długie na niemal 5 metrów kopie
husarzy wbijały się w przeciwników i łamały w ich ciałach, zanim ci w
ogóle mogli użyć swojej broni. Czasami przebijały nawet dwie ofiary
naraz. Wówczas husarze odrzucili ułamki drzewek. Sięgnęli po szable
wiszące dotąd na temblakach i nimi torowali sobie dalszą drogę. Obok
nich pancerni, zręcznie fechtując swoimi dzidami, wspomagali
skrzydlatych rycerzy. Zbroje i kolczugi nieźle chroniły Polaków przed
wrażymi ciosami. Dlatego co zręczniejsi Turcy starali się trafić w
nieosłonięte twarze ludzi, czy też kierowali swą broń przeciw rumakom. I
choć bywało, że ten i ów ranny czy zabity Polak spadł z konia, to
jednak Turcy byli bez szans. Śmierć bezlitośnie zbierała swe żniwo w ich
niemal nieopancerzonych szeregach.
Po zażartej walce Polacy zdobyli tureckie obozy. Jak pisał uczestnik batalii, generał artylerii polskiej Marcin Kątski:
„Przyznali Niemcy, że sami prawie
Polacy się bili, bo dla nagłego nastąpienia ledwo się zdarzyło któremu z
ich regimentów potkać [walczyć]”.
Podobnie zresztą pisał Jan III Sobieski do żony:
„Wojska wszystkie, które dobrze bardzo swoją czyniły powinność, przyznały P. Bogu a nam [Polakom] tę wygraną potrzebę [bitwę]”.
Wiedeń był ocalony! W świat poszła
nowina o pogromie potężnej, bo liczonej wówczas na około 300 tys. ludzi,
armii tureckiej. Pogromie, którego sprawcą miał być sam Bóg i
wypełniający jego wolę Polacy.
„Venimus, vidimus, Deus Vicit!”,
czyli „przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!” - pisał Jan III Sobieski
do papieża Innocentego XI. Do żony zaś:
„Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały”.
Husaria
Ilu husarzy walczyło pod Wiedniem?
Jeśli za husarzy uznać także ich lżejszą wersję w postaci petyhorców,
zwanych alternatywnie lekką husarią (było to rycerstwo w kolczugach,
dzierżące husarskie kopie), to otrzymamy 30 chorągwi o etatowej
liczebności około 4000 koni. Jeśli nie uwzględnimy petyhorców, to liczby
te spadają do odpowiednio 24 chorągwi i 3440 koni etatu. Stany
rzeczywiste różniły się jednak od etatowych. Niestety ich precyzyjne
ustalenie jest niemożliwe.
Husaria, idąc na czele wojsk całej
sprzymierzonej armii, odegrała kluczową rolę w ostatniej, decydującej,
zakończonej ucieczką nieprzyjaciela, fazie bitwy. Nie można jednak
przeceniać jej wkładu w to zwycięstwo. Husaria nie walczyła tam przecież
sama. Nie stanowiła najliczniejszego komponentu sprzymierzonej armii,
którą szacować można na około 65 tys. żołnierzy. Wiktoria wiedeńska to
zasługa nie tylko husarzy, ale całej armii chrześcijan.
Ocena wartości tej formacji wypada
pozytywnie. Towarzysze, czyli właściciele pocztów, nie szczędząc
olbrzymich kosztów, które musieli ponieść, wyruszyli na odsiecz
cesarskiej stolicy w od dawna niespotykanej liczbie. Tak w drodze pod
Wiedeń, jak i na samym polu bitwy, husarze zachowali wzorową dyscyplinę.
Zanim starli się z przeciwnikiem, przedarli się przez bardzo trudny,
lesisty teren gór wiedeńskich. W samej bitwie poczynali sobie
nadzwyczajnie. Jan III Sobieski był z nich bardziej niż zadowolony,
skoro jeszcze 6 października 1683 roku, w liście do żony pisał:
„o naszych niektórych, nad wszystkie na świecie spodziewanie, trzeba by cudowne rzeczy pisać".
Uznanie zdobyli sobie także w oczach
sprzymierzeńców. I to tak swoim wspaniałym wyglądem, jak i postawą w
boju. Na przykład o Polakach, którzy z niezwykłą odwagą wytrzymali
niesamowicie zażartą walkę, pisał Francis Taaffe, czyli angielski
oficer, biorący udział w bitwie wiedeńskiej. Wysoko ich także ocenił
Eugeniusz książę Sabaudii:
„W kościele na Leopoldsbergu Sobieski
służył do mszy skrzyżowawszy ramiona. Polacy, którzy – nie wiem
dlaczego – tam się wspięli, runęli [w dół] jak szaleni i bili się jak
lwy”.
Także François Le Bègue, który nie
pałał do Polaków zbytnią sympatią i w swoim opisie tej kampanii niemal
kompletnie pominął wkład wojsk Sobieskiego w zwycięstwo, zdobył się na
pochwałę:
„Polscy husarze dokonali
nadzwyczajnego wyczynu, przełamując [forsując, pokonując] bardzo trudne
miejsca [przejścia] pomimo ognia janczarów”.
Tak więc husaria zdobyła sobie
powszechne uznanie. Z czasem stała się symbolem wiedeńskiej wiktorii,
która jest przełomowym wydarzeniem w historii świata. Odtąd Imperium
Osmańskie zaczęło tracić swoją pozycję, by ostatecznie rozpaść się na
początku XX wieku.
Radosław Sikora
Za: http://www.pch24.pl/bog-dal-zwyciestwo-i-slawe-narodowi-naszemu-,38139,i.html#ixzz3lYRrLRmj