Jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości co do lokajskiego statusu Polski
wobec Stanów Zjednoczonych, to po przeczytaniu warunków stacjonowania
amerykańskich żołnierzy w naszym kraju, powinien je ostatecznie stracić.
Po
i tak już dostatecznie kompromitujących negocjacjach, przypominających
raczej pokorne błagania o stacjonowanie na polskiej ziemi obcych,
amerykańskich wojsk, przyszedł czas na sfinalizowanie tej sprawy. Portal
Onet dostarczył szczegóły umowy wojskowej z USA, dotyczącej statusu wojsk stacjonujących w Polsce.
Amerykanie postawili twarde warunki: przeniesienie dowództwa korpusu do
Polski będzie możliwe tylko wówczas, jeżeli Polska przehandluje w zamian
swój stan państwa suwerennego. Amerykańscy wojskowi będą zatem mieli
szczególny status, którego najważniejszą cechą będzie wyłączenie
personelu amerykańskiego spod polskiej jurysdykcji. Czego zatem nie
wyczynialiby amerykańscy żołnierze z polskim mieniem i polskimi
obywatelami na terenie Polski, nasze państwo nie będzie w tej sprawie
miało nic do powiedzenia. Po przekroczeniu granic bazy, na jej teren nie
będzie miała wstępu żadna państwowa służba, przedstawiciel polskich
organów i najwyżsi nawet urzędnicy państwowi. Chyba, że łaskawie na ich
wstęp zgodzi się dowództwo bazy. A doświadczenie stacjonowania
amerykańskich żołnierzy np. w Japonii wskazuje, że poza nagminnie
powodowanymi wypadkami drogowymi ze skutkami śmiertelnymi (czego
doświadczyliśmy już w Polsce), bójki, gwałty i morderstwa są nierzadko
spotykanymi formami zaznaczenia swojej obecności przez Amerykanów.
To oczywiście nie koniec. Zgodnie z wielomiesięcznymi prośbami
Polski, by pozwolono nam zapłacić za budowę bazy z pieniędzy podatników,
USA łaskawie wyraziły na to zgodę.
Całkowicie rozbrajającym jest
twierdzenie zawarte w komunikacie, że najtrudniejszym elementem
polsko-amerykańskich negocjacji był właśnie status amerykańskich wojsk w
naszym kraju. Nie wiadomo dokładnie, na czym polegały te „trudności”,
skoro Polska zgodziła się na wyłączenie władztwa swojego państwa nad
części polskiego terytorium.
Zgodnie z tradycją, to amerykańska
ambasador Georgette Mosbacher powiadomiła opinię publiczną o
„zakończeniu negocjacji”, choć polska strona, w tym premier i prezydent
dopiero mieli się zapoznać ze stanem rozmów. Polska dopiero po
nagłośnieniu sprawy przez Mosbacher ogłosiła swój komunikat.
Jeżeli Polska będzie kiedyś jeszcze w stanie pisać własne podręczniki
historii, nazwiska polityków, którzy podpisali się pod tym haniebnym
porozumieniem, będą figurowały tam wytłuszczonym drukiem jako symbol
służalczego stosunku do amerykańskiego hegemona.