Mimo, że protesty na Białorusi słabną i wydaje się, że Łukaszence udało
się opanować sytuację, wydarzenia po wyborach 9 sierpnia 2020 roku
pozostawią swoje długotrwałe skutki w tym kraju.
Powrót polityki
Po zdobyciu władzy w 1994 roku działania Łukaszenki były
ukierunkowane na jej umocnienie i zabezpieczenie. Korzystając z faktu,
że większość ludności na Białorusi nie angażowała się i, powiedzmy sobie
szczerze, nie widziała sensu angażowania się w politykę, nowowybrany
prezydent po prostu wyrugował politykę z kraju, przy aplauzie
społeczeństwa. Ludzie chcieli mieć spokój i zapewnione bezpieczeństwo
materialne. Większość ludzi na Białorusi nie ma pojęcia, jakie partie
istnieją w tym kraju, nie mówiąc już kto jest tych partii
przewodniczącym czy jakie mają programy. Jeżeli już przeciętny obywatel
Białorusi zna jakieś partie, to tylko te, które powstały przed objęciem
władzy przez Łukaszenkę.
Faktyczny brak życia politycznego na Białorusi jest również powodem,
dla którego nie powstało żadne ugrupowanie pełniące funkcję zaplecza
politycznego prezydenta. Większość w białoruskim parlamencie jest
bezpartyjna, czasami trafi się kilku komunistów czy członków
Białoruskiej Partii Liberalno-Demokratycznej. Z tym wiąże się również
brak silnych osobowości w otoczeniu prezydenta – poza specjalistami mało
kto wie na przykład, kto jest premierem na Białorusi. Silna,
charyzmatyczna osobowość mogłaby stanowić punkt krystalizacji opozycji
wewnątrz obozu władzy, co byłoby nie na rękę Łukaszence.
Namiastka polityki pojawiała się na Białorusi co 5 lat – z okazji
wyborów prezydenckich można było zaobserwować wysyp jakichś anonimów,
którzy swoje istnienie w świadomości społecznej rozpoczynali z chwilą
rozpoczęcia zbierania podpisów, a kończyli albo zagranicą, albo za
kratami. Rachityczna opozycja, prezentując ideologicznie absurdalny
zlepek postulatów nacjonalistycznych (przede wszystkim w sferze kultury i
polityki historycznej) i liberalnych (gospodarka kapitalistyczna,
orientacja prozachodnia i wrogość wobec Rosji) nie była w społeczeństwie
rozpoznawalna i miała znikome poparcie (głównie wśród inteligencji
humanistycznej). Przeciętny obywatel Białorusi wiedział, że jakaś tam
opozycja istnieje, ale nie wiedział, czym ona właściwie jest. Władza
robiła wszystko, żeby poza wyborami masy pozostawały apolityczne.
Rok 2020 jest rokiem powrotu polityki na Białoruś. Jaki nie byłby
wynik tych protestów, nie ma powrotu do status quo ante. Łukaszenka nie
cieszy się już ogólnonarodowym poparciem, a jego przeciwnicy poczuli, że
też są w stanie coś zrobić. Wynika to przede wszystkim z tego, że
protesty odbywają się nie tylko w Mińsku, ale również w innych
miejscowościach, czego jeszcze niedawno nie było. Pewną próbę tego
mieliśmy w roku 2017 z okazji protestów przeciwko tzw. podatkowi od
darmozjadów.
Założenie tego podatku było następujące: skoro bezrobotni i tak
korzystają z infrastruktury i innych dobrodziejstw, które zapewnia im
państwo, to muszą również partycypować w państwowych wydatkach, jak
każdy obywatel.
Wprowadzenie tej daniny spowodowało wybuch niezadowolenia
społecznego. Protesty wybuchły w Mińsku w lutym 2017 roku, w tym samym
tygodniu ludzie zaczęli wychodzić na ulice innych białoruskich miast.
Poza stolicą liczba protestujących rzadko była powyżej kilkuset osób,
ale akcje protestu poza Mińskiem były czymś nowym. Po pacyfikacji
mińskiej manifestacji z okazji dnia proklamacji Białoruskiej Republiki
Ludowej (25 marca) protesty weszły w impas i już przestały być problemem
dla władz. Po uregulowaniu sytuacji dekret, wprowadzający ową daninę,
został skierowany do dalszych prac, w wyniku których brzmienie dekretu
prezydenckiego zostało zmienione: bezrobotni nie muszą płacić tego
podatku, ale zostaną wyłączeni z subsydiowania usług komunalnych, czyli
będą musieli płacić za nie cenę rynkową.
W tym roku manifestacje przeciwników Łukaszenki odbywają się w wielu miejscowościach na Białorusi.
W tym roku na Białorusi powstała zasadniczo inna opozycja:
rosyjskojęzyczna, nienastawiona wrogo do Rosji, można powiedzieć,
technokratyczna. Budują ją osoby, które były blisko związane z
białoruskim establishmentem – Cepkała, który był ambasadorem Białorusi w
różnych krajach i zastępcą ministra spraw zagranicznych, bankster
Babaryka, który był prezesem jednego z największych białoruskich banków,
czy jeden z przewodniczących opozycyjnej Rady Koordynacyjnej Paweł
Łatuszko, były minister kultury i dyplomata. Ta nowa opozycja nie
odwołuje się do żadnych wielkich idei, nawet demokratyczne postulaty
ubiera w retorykę własnościową: wodzireje opozycji nie mówią, że
Łukaszenka złamał zasady demokracji, tylko że „ukradł” głosy
Białorusinów. Oprócz „złodziejstwa głosów” najczęściej zarzuca się
Łukaszence doprowadzenie gospodarki do uapdku, a Białoruś do zacofania w
porównaniu z krajami Zachodu. Jeżeli chodzi o politykę międzynarodową,
na razie opozycja w ogóle pomija ten temat. Nikt nie wypowiada otwarcie
plany zmiany orientacji geopolitycznej Białorusi. Wielu polskich
ekspertów mogłyby zdziwić słowa członkini Rady Koordynacyjnej noblistki
Swietłany Aleksiejewicz i byłej kontrkandydatki Łukaszenki Swietłany
Cichanowskiej, że Rosja mogłaby wystąpić jako rozjemca w obecnym
kryzysie. Brak wrogości wobec Rosji jednak nie neguje tego, że obecne
przywództwo tej opozycji jest w istocie pionkiem liberalnej hegemonii i
po ewentualnym zdobyciu władzy wprowadziłoby na Białorusi całe
dobrodziejstwo liberalnego inwentarza.
Jak pokazały wydarzenia po 9 sierpnia 2020 roku, ta nowa opozycja
jest w stanie zmobilizować ludzi do wyjścia na ulice, bo przemawia w
języku dla nich zrozumiałym. Na razie jeszcze nie jest w stanie
zapanować nad protestującym tłumem, ale ci ludzie na ulicach wielkich
miast są jej bazą społeczną. Dla Białorusi oznacza to powolny powrót
polityki.
Obraz pro- i antyprezydenckich manifestacji są obrazem Białorusi po
2020 roku. Łukaszenka będzie się opierał na mieszkańcach mniejszych
miejscowości, na osobach w wieku powyżej 35-40 lat. Łukaszenka stracił
młodzież i wielkie miasta. Wielkomiejska młodzież jest wszędzie
awangardą liberalizmu, a więc w białoruskim przypadku to nie jest nic
nowego.
W warunkach powrotu polityki Łukaszenka nie będzie mógł rządzić po
staremu – będzie potrzebował wieców poparcia, jak i zaplecza
politycznego. Będzie też potrzebował jakiegoś czynnika, który znowu
skonsoliduje społeczeństwo wokół władzy. Będzie musiał założyć jakąś
partię, czy ruch społeczny. Władza białoruska musi przyznać, że czas
braku polityki, tak wygodny dla niej, już się skończył i pora na inne
metody działania. Poza tym wyzwaniem dla władz Białorusi jest stworzenie
sposobów takiego wyrażania niezadowolenia obywateli, które nie tworzy
zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego.
Protesty: Co poszło nie tak?
Specyfiką Białorusi było istnienie pewnego rodzaju umowy społecznej
pomiędzy Łukaszenką a społeczeństwem: Łukaszenka trzymał władzę, a
społeczeństwo miało małą stabilizację swojej sytuacji materialnej i
pewien poziom bezpieczeństwa od państwa. Przez dłuższy czas tylko
republiki nadbałtyckie wyprzedzały Białoruś pod względem poziomu życia
zwykłego człowieka – przeciętny Białorusin żył lepiej niż przeciętny
Rosjanin, a tym bardziej Ukrainiec. Ten białoruski dobrobyt nie brał się
znikąd, tylko był pochodną białorusko-rosyjskiego partnerstwa. Ceny
ropy naftowej i gazu dla Białorusi były bardzo niskie, białoruska
gospodarka była faktycznie dotowana przez Rosję. Wschodni sąsiad był
również największym rynkiem zbytu białoruskich towarów. Ten stan rzeczy
trwał do początku recesji rosyjskiej gospodarki, co mocno się odbiło na
blisko powiązanej z nią gospodarce białoruskiej. Problemy gospodarcze
przełożyły się na poziom życia zwykłego obywatela, co jest jednym ze
źródeł niezadowolenia społecznego. Szczególnie dotkliwym ciosem dla
białoruskiej gospodarki okazały się działania większości państw świata
w związku z pandemią koronawirusa. Mimo, że na Białorusi lockdown nie
obowiązywał ani jednego dnia, gospodarka białoruska ucierpiała w skutek
koronakryzysu.
Z koronawirusem o wiele bardziej wiąże się utrata poczucia
bezpieczeństwa przez wielu mieszkańców Białorusi. Można mówić różne
rzeczy, ale wielu Białorusinów przestało uważać, iż są bezpieczni – a
część tego poczucia bezpieczeństwa polega właśnie na osobistym
przekonaniu. Nie pomogły rady prezydenta co do zwalczania wirusa ani
zapewnienia różnych stacji telewizyjnych, że należy dalej pracować w
normalnym trybie. Większość informacji ludzie czerpali z internetu,
patrząc na działania władz z krajów ościennych. Większość portali
informacyjnych, czytanych przez mieszkańców Białorusi, krytykowały
prezydenta za brak działań w związku z koronawirusem. W tym miejscu
musimy opuścić sferę materialnego bezpieczeństwa.
Władza, kontrolując prawie wszystkie media, rażąco zaniedbała
internet. W internecie mieszkańcy Białorusi czytają portale
sympatyzujące z opozycją. Władza nie ma kontroli nad stronami
internetowymi, które faktycznie formułują opinie swoich czytelników –
wśród najpopularniejszych stron internetowych na Białorusi nie ma
żadnego portalu, który by sympatyzował z władzą. Można powiedzieć, że
internet stał się azylem dla przeciwników reżimu, w którym mogli
spokojnie głosić swoje poglądy i je propagować. Działania władzy
polegały albo na całkowitym odcięciu internetu (jak to było w tym roku w
dniach 9-12 sierpnia) lub na czasowej blokadzie stron internetowych.
Władze białoruskie nie próbowały stworzyć w internecie swojej
infrastruktury informacyjnej i tak naprawdę nie dbały o to, jakie
informacje są w nim rozpowszechniane. Walkę o duszę białoruskich
obywateli w internecie władza przegrała z kretesem.
Jednym z głównych czynników niepokojów na Białorusi i masowych
protestów jest brak wizji przyszłości samego Łukaszenki i jego
otoczenia. Łukaszenka piastuje najwyższy urząd w państwie białoruskim od
26 lat. Jednym z motywów przewodnich retoryki Łukaszenki było ciągle
odniesienie do kryzysu po upadku Związku Sowieckiego i stawianie sobie
za zasługę powstrzymanie tego kryzysu. Jest to rozsądny argument, ale
tylko dla osób, które te czasy pamiętają. Od 1994 urodziło się nowe
pokolenie obywateli białoruskich, którzy nie mogą pamiętać kryzysu lat
90. W zasadzie mówienie o tym kryzysie nie jest dla nich żadnym
argumentem. Jest to pokolenie, które wiedzę o świecie czerpie głównie z
internetu (czyli czytając treści produkowane przez kręgi prozachodnie).
„Łukaszenkizm” nie miał (i na razie nie ma) dla tej młodzieży nic do
zaproponowania. W swojej wewnętrznej jałowości i braku refleksji ideowej
(co prawda, tej refleksji nie ma też po stronie przeciwników władzy)
obóz władzy w ramach wychowania propaństwowego mógł zaproponować tylko
mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i stabilizacji państwa białoruskiego, co
nie przemawiało do młodych ludzi.
Na niektórych białoruskich uniwersytetach był wykładany dziwny
przedmiot, którego nazwa brzmi: „Podstawy ideologii państwa
białoruskiego”. Mogłoby to wskazywać na próby jakiegoś procesu twórczego
wewnątrz białoruskich elit, nadanie białoruskiemu państwu trwałych
podstaw światopoglądowych, wyemancypowanie go spod wszechobecnej
liberalnej hegemonii i przekazanie jej przyszłemu pokoleniu. Niestety w
materiałach do tego przedmiotu nic takiego nie ma. W istocie okazuje
się, że na podstawy ideologii państwa białoruskiego w tym ujęciu
składają się tzw. „prawa człowieka”, trójpodział władzy, wolność słowa,
demokracja, świeckość państwa, państwo prawa itd. Taki zbiór „wartości”
nie jest sprawką żadnej agentury, lecz został zaczerpnięty z
białoruskiej ustawy zasadniczej. Młody człowiek, czytając te wszystkie
rzeczy, ma dysonans poznawczy, ponieważ praktyka państwa białoruskiego
odbiega od demoliberalnych standardów. Ludzie wychowani w kluczu
demoliberalnym zaczęli w rzeczywisty sposób tych praw się domagać – co
spowodowało obecne zamieszki na Białorusi. Szczególnie dezorientująco
brzmiały słowa białoruskiego prezydenta, że w szkołach nie ma miejsca
dla nauczycieli nie podzielających ideologii państwowej – z tego, co
zostało zaserwowane białoruskim studentom (i co uzyskało aprobatę
ministerstwa edukacji), właśnie liberalna dogmatyka ma decydować
o kształcie ideologii państwa białoruskiego.
„I want to believe”
Najprawdopodobniej rzeczywista pozycja Łukaszenki nie jest już
zagrożona. Łukaszenka pozostanie u władzy, ale nastroje przeciwko niemu
nie znikną. Nadzieje, że każdy niezadowolony z rządów staronowego
prezydenta opuści kraj, byłyby skrajną naiwnością. Natomiast zmieniły
się zasady gry: Łukaszenka nie będzie mógł w spokoju rządzić przez
kolejne 5 lat. W razie jakichkolwiek trudności można się spodziewać
powtórki wydarzeń, świadkami których byliśmy teraz.
Najgorsze, co może uczynić teraz białoruska władza, to udawać, że nic
się nie stało i wszystko będzie po staremu. Doprowadzi to w najbliższej
przyszłości do kolejnej fali protestów, których Łukaszenka nie
przetrwa.
Jeżeli Łukaszenka chce uniknąć powtórki zamachu stanu, powinien
przeprowadzić gruntowne reformy ustrojowe, o których sam mówi,
zapowiadając zmiany w konstytucji. Te reformy mogą być przeprowadzone na
dwa sposoby.
Prezydent może delegować część swojej władzy parlamentowi, co
wymagałoby wprowadzenia ordynacji mieszanej zamiast okręgów
jednomandatowych. Uspokoiłoby to na jakiś czas nastroje społeczne i
dałoby społeczeństwu uczucie wpływu na sprawy państwa. W dłuższej
perspektywie spowoduje to staczanie się państwa białoruskiego ku
rzeczywistej demokracji liberalnej i przekształcenie Białorusi w
terytorium kolonialne globalnego zachodu.
Jest też inna droga. Polegałaby ona w pierwszej kolejności na
rezygnacji z demokratycznej fasady i przyjęciu nowej konstytucji o
autorytarnym duchu. W nowej konstytucji należy odejść nawet od nazwy
„Republika Białoruś”, odrzucając republikański paradygmat ustroju
państwowego. To z kolei wymagałoby odejścia od ideologii „praw
człowieka”, czyniąc podmiotem praw wspólnotę ludową. Prawa osoby w tej
opcji byłyby uzależnione od wykonywania przez nią obowiązków wobec
ojczyzny i wodza. Władza głowy państwa (w nowej konstytucji byłaby
stosowna rezygnacja z tytułu prezydenta) musiałaby mieć uzasadnienie
metafizyczne i oczywiście głowa państwa nie może odpowiadać przed ludem,
tylko przed Bogiem i historią. Nowe państwo białoruskie powinno
zastosować zasady platonizmu politycznego, a więc nie może być państwem
egalitarystycznym. Świat został stworzony hierarchicznie, a więc nowa
białoruska konstytucja powinna z tą prawdą się pogodzić i przełożyć ją
na płaszczyznę społeczną. Na płaszczyźnie polityki międzynarodowej
Białoruś powinna dążyć do zacieśnienia współpracy z państwami, które
kontestują demoliberalny (nie)ład światowy (pamiętajmy, że tylko takie
państwa uznały zwycięstwo Łukaszenki w wyborach). W celu obrony
tradycyjnego modelu życia państwo powinno zastosować doktrynę totalnej
mobilizacji przeciwko głównemu wrogowi białoruskiego społeczeństwa,
którym jest globalny Zachód. Państwo białoruskie na przyszłość powinno
na poważnie potraktować postulat bezpieczeństwa państwa w przestrzeni
informacyjnej, zwalczając wrogą propagandę i tworząc własny internet,
chroniąc obywateli przed zachodnią indoktrynacją.
Państwo białoruskie powinno zagwarantować każdej tradycyjnej
wspólnocie na swoim terytorium prawo do zachowania i rozwoju własnej
tożsamości. Białoruś po reformie konstytucyjnej powinna unikać
białorutonizującego glajchszaltowania społeczeństwa, dopuszczając
pluralizm językowy w życiu publicznym.
Innymi słowy, jeżeli Łukaszenka chce się utrzymać, nie wystarczy po
prostu rozpędzić zamieszek. Łukaszenka musi sam przeprowadzić rewolucję.
Powinna być to rewolucja odgórna, która nada sens istnieniu
białoruskiego państwa. Łukaszenka ma przed sobą dwie drogi: albo stać na
czele białoruskiej rewolucji konserwatywnej, albo dołączyć do klubu
obalonych dyktatorów. Tegoroczne protesty są zaledwie wstępem do walki o
przyszłość państwa białoruskiego.
Eugeniusz Onufryjuk
Za: https://xportal.pl/?p=37348&fbclid=IwAR09vyuOrq7A1QJOduAhZl-MxQiVMLOJg8FTDS97IVMAemwlTgS-h0cSYaA