Cytaty

INTEGRALNY RZYMSKI KATOLICYZM * NACJONALIZM INTEGRALNY * NARODOWY SOLIDARYZM * UNIWERSALIZM * REWOLUCJA KONSERWATYWNA * EUROPA WOLNYCH NARODÓW

PRZECIWKO KOMUNIZMOWI I KAPITALIZMOWI! ZA NARODOWYM SOLIDARYZMEM PAŃSTWA!

PORTAL PUBLICYSTYCZNY FRONTU REX - RNR

Codziennik internetowy (wydarzenia - relacje - artykuły)

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”

PRZEŁOM NARODOWY - jest to projekt polityczny łączący w sobie ideę hierarchiczną z myślą narodową w duchu rzymskiego katolicyzmu, dążący do zmiany obecnego Systemu politycznego w sposób radykalny i trwały

poniedziałek, 19 września 2016

Adam Tomasz Witczak: Bereza Kartuska 1934-1939


1024px-Biaroza_prison2
     Bereza Kartuska to miasteczko na terenie obecnej Białorusi, położone 95 kilometrów na północny wschód od Brześcia i liczące sobie nieco ponad 20 tysięcy mieszkańców. Dawne koszary wojskowe na południowo-zachodnim skraju miejscowości pełniły w latach 1934-1939 funkcję tzw. „miejsca odosobnienia”, a więc swego rodzaju obozu pracy, do którego trafiali więźniowie polityczni i niektórzy kryminaliści.

Bereza to czarna legenda sanacyjnej Polski międzywojennej. W okresie PRL systematycznie podtrzymywano wizję „faszystowskiej” i „jaśniepańskiej” władzy sanacyjnej, która więziła niepokornych komunistów w okrutnym obozie, dławiąc w ten sposób swobody demokratyczne, wolność słowa i prawa człowieka. Faktem jest, że większość więźniów politycznych Berezy stanowili na ogół komuniści, ale władza osadzała tu także dwie inne grupy – polskich narodowców (w szczególności działaczy ONR) oraz ukraińskich nacjonalistów. Świadczy to wymownie o tym, że te trzy ruchy – narodowo-radykalny, komunistyczny i ukraiński – uważane były w kręgach sanacyjnych za najgroźniejsze i najbardziej wywrotowe. Nie bez powodu zresztą – narodowi radykałowie słynęli z bojowych akcji na ulicach i uczelniach, komuniści byli uzależnieni od obcego mocarstwa (ZSRS), a ukraińska wersja nacjonalizmu była de facto (jak pokazały późniejsze wydarzenia na Wołyniu oraz działalność UPA) obsesyjnym szowinizmem, podsycanym niechęcią do Polaków. Zresztą to właśnie działacze OUN dokonali zamachu na ministra Pierackiego, co stało się dla władz pretekstem do zaostrzenia prawa i otwarcia obozu w Berezie Kartuskiej.
Historii i strukturze tego miejsca poświęcona jest praca Wojciecha Śleszyńskiego „Obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej 1934-39”, wydana w roku 2003. Autor jest adiunktem w Instytucie Historii Uniwersytetu w Białymstoku, autorem prac na temat przeszłości północno-wschodnich ziem Rzeczypospolitej. W swojej publikacji na temat Berezy cytuje (w całości lub w sporych fragmentach) dużą ilość archiwalnych dokumentów, uważając że (…) bezpośredni kontakt z dokumentami często jest bardziej wymowny niż strony naukowych elaboratów. Dzięki temu czytelnik może zweryfikować przynajmniej część z podanych informacji i poznać „klimat” życia obozowego – przez pryzmat raportów policyjnych, zeznań i podań więźniów czy ulotek z epoki, piętnujących warunki panujące w obozie.
Co można powiedzieć o Berezie na podstawie lektury książki W. Śleszyńskiego? Po latach propagandy komunistycznej, która starała się maxymalnie zohydzić ustrój i władze Polski międzywojennej, wielu antykomunistycznie nastawionym osobom (nawet, a może zwłaszcza na szeroko pojętej prawicy) sanacyjna Polska jawi się jako kraj zgoła wzorcowy, ostoja patriotyzmu, kultury ziemiańskiej, „właściwego porządku rzeczy” i prawdziwej niepodległości. Oczywiście jest to tylko mit, niemniej ktoś nim zasugerowany może przypuszczać, że cała afera związana z Berezą Kartuską to przysłowiowe „z igły widły”, a w samym obozie warunki były może i surowe, ale zapewne znośne i przyzwoite. Faktycznie, późniejsze „dokonania” niemieckich narodowych socjalistów i sowieckich komunistów w dziedzinie terroru zdecydowanie przebiły najśmielsze nawet pomysły władzy sanacyjnej – nie oznacza to jednak, że uwięzienie w Berezie było czymś w rodzaju nieco męczącej, ale w zasadzie niegroźnej przygody z pogranicza sportu i skautingu.

Podstawą prawną istnienia obozu było rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej (Mościckiego) z dnia 17 czerwca 1934 roku „w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu”. Przepis ten umożliwiał władzom aresztowanie (bez formalnego oskarżenia i procesu) najrozmaitsze osoby, które uznano za groźne dla panującego ładu. Samo uznanie było najzupełniej arbitralne – czasami chodziło o autentycznych terrorystów, kiedy indziej o wiecowych agitatorów czy kawiarnianych intelektualistów. Rozporządzenie ustalało czas „odosobnienia” na trzy miesiące z możliwością przedłużenia go o kolejne trzy miesiące, jeżeli więzień zachowywałby się niewłaściwie.

Szczególnie interesujące są rozdziały 2 i 3 pierwszej części xiążki, w których autor skupia się na opisie procesu zatrzymania i osadzenia podejrzanego oraz przedstawia panujące w obozie warunki. We wszystkich wspomnieniach byli więźniowie (zarówno narodowcy, jak i komuniści czy Ukraińcy) podkreślali, że standardem w Berezie było bicie zatrzymanych, które uzasadniano jako „zastosowanie środków przymusu bezpośredniego”. Bito przede wszystkim pałkami i to pod byle pretekstem – za opóźnienia w pracy, za niedokładne wykonanie polecenia, za rozmowę bez zezwolenia etc. Normą było, że strażnicy zwracali się do więźniów per „ty” lub po prostu „skurwysynu” (w ogólności normą były krzyki i wulgaryzmy). Oczywiście osadzenia musieli odpowiadać formułami w stylu „panie komendancie”, „melduję posłusznie” etc. Obóz był niewątpliwie nieprzyjemnym miejscem, w którym głód, bicie i wyzwiska były na porządku dziennym, trzeba jednak przyznać, że w ciągu 5 lat zmarło tu jedynie 13 osób.

Nowych więźniów osadzano w pustym baraku z zimną, betonową podłogą, którą zlewano codziennie wodą. Dzień spędzało się albo w pracy (np. przy wyrabianiu kostek brukowych, kopaniu rowów, produkcji kompostu), albo na wyczerpujących (czasem dziewięciogodzinnych) ćwiczeniach na placu apelowym, albo wreszcie stojąc na baczność twarzą do ściany. Według regulaminu pobudka miała miejsce o 4 rano, zaś o 6.30 (po myciu, śniadaniu, apelu itd.) zaczynała się praca, która trwała do 11.30, kiedy to następowała półtoragodzinna przerwa na obiad i związane z tym zajęcia (np. zmywanie naczyń). O godzinie 13 zaczynały się kolejne cztery godziny pracy, następnie apel wieczorny i kolacja, od 19.15 – cisza nocna.

Wyżywienie w Berezie było nędzne, ograniczało się zasadniczo do podłej kawy, chleba, twarogu, kartofli z solą i słoniną, kaszy. Koszt wyżywienia jednego odosobnionego w dniu 20 stycznia 1939 roku wynosił 49,48 grosza (ba, początkowo miało wystarczać 28 groszy). Oczywiście osadzeni w areszcie lub karcerze dostawali jeszcze mniej – właściwie tylko chleb i wodę.

Specyficzną praktyką stosowaną w Berezie było upokarzanie więźniów przez utrudnianie im załatwiania potrzeb fizjologicznych. Pisał o tym m.in. Stanisław Cat-Mackiewicz, który również trafił do obozu na pewien czas. Rolę toalety pełniły otwory w podłodze, a wypróżnianie odbywało się trzy razy dziennie (po posiłkach) – i to na komendę (odliczanie „raz, dwa, trzy, trzy i pół, cztery”). Kończyło się to oczywiście chaosem, brudzeniem podłogi i ubrań, a na dłuższą metę – fatalnymi warunkami higienicznymi i problemami gastrycznymi. Strażnicy z upodobaniem zmuszali także dyżurnych do sprzątania (gołymi rękami…) zapaskudzonej podłogi, podobnie było z formowaniem kompostu w oparciu o „bogactwa” z dołów kloacznych. Zabraniano po tym nawet mycia rąk (sic!). Cotygodniowe mycie miało podobnie byle jaki, prowizoryczny charakter, a bieg wzdłuż prysznica urozmaicany był przez policjantów biciem przy pomocy pałek.

Stosowano oczywiście także wiele innych form upokorzenia więźniów. Mieczysław Prószyński, wówczas działacz ONR, wspomina: Jednym ze sposobów ciemiężenia więźniów w Berezie były tzw. nocne rewizje. Do cel wpadali policjanci (…) — wszyscy musieliśmy się rozebrać do naga i biec przez korytarz do specjalnej sali, gdzie z podniesionymi rękami czekaliśmy na przebieg rewizji w celach. Rozstawieni na ławach policjanci bili przebiegających gumami, a bili dobrze. Z powrotem ta sama historia. W celi zastawaliśmy słomę wyrzuconą z siennika i powywracane wszystko do góry nogami, nikt nie śmiał mieć nic, nie wyłączając kawałka papieru czy gałgana, za co bito do utraty przytomności. W 5 minut cela musiała być uporządkowana, inaczej groziły nam karne ćwiczenia. Ćwiczenia te ludziom starszym wyciskały łzy z oczu.

Na początku września 1939 roku, tuż po wybuchu wojny, zaczęto przywozić do obozu po kilka setek więźniów dziennie. Efektem był chaos, a także – niejako siłą rzeczy – pewne ograniczenie przemocy i kontroli ze strony strażników. Nie miało to już jednak większego znaczenia – w nocy z 17 na 18 września administracja obozowa, powiadomiona o wkroczeniu Armii Czerwonej na teren Rzeczypospolitej Polskiej, opuściła Berezę, rankiem więźniowie byli więc wolni.

Tekst został opublikowany dzięki uprzejmości portalu Legitymizm.org, dziękujemy i zapraszamy do jego odwiedzin!