Na Ukrainie nie ma trzeciej drogi
Wydarzenia
na Ukrainie, jak żadne inne w ostatnim czasie podzieliły europejskie
środowiska nacjonalistyczne. Dokonania ukraińskiego Prawego Sektora i
zbliżonych do niego środowisk pozwoliły niektórym żywić nadzieję, że
podniesiona do rangi mitu narodowa rewolucja jest możliwa. Choć dla
wielu czar nacjonalistycznych bojówek z kijowskiego Majdanu prysł po
ich kompromitujących posunięciach (kontakty z ambasadą Izraela,
proszenie o pomoc czeczeńskich wahabitów, wciąganie Ukrainy do Unii
Europejskiej), fala entuzjazmu, jaka ogarnęła część środowisk, była
niewątpliwie autentyczna. Dotknęła ona różnych grup na różne sposoby:
Majdan z entuzjazmem poparli zarówno hiszpańscy narodowi rewolucjoniści z
Accion Nacional Revolucionaria, reprezentujący poglądy bliskie wielu
grupom autonomicznych nacjonalistów, jak i Szwedzi z Nordisk Ungdom
lansujący wizję „nowoczesnego patriotyzmu” z ludzką (lub raczej
wykrzywioną w kretyńskim, karykaturalnym uśmiechu) twarzą. Ukraińskim
nacjonalistom gratulowali także „faszyści trzeciego millenium” z Casa
Pound i odwołująca się do katolickiego nacjonalizmu Fuorza Nuova, choć
obie organizacje przestrzegały ich przed „dobrodziejstwami”, jakie dla
Ukrainy niosłoby jej przystąpienie do NATO i Unii Europejskiej. Jednak
analizy wydarzeń na Ukrainie pokazują, że grę o to państwo toczą między
sobą Stany Zjednoczone i Rosja, a przy stoliku nie ma już miejsca dla
kolejnych graczy. W tej sytuacji poparcie dla ukraińskich nacjonalistów
jest de facto poparciem dla USA, a sprzeciw wobec ich dążeń
oznacza wyrażenie poparcia dla polityki Rosji. Pomiędzy nimi nie ma
trzeciej drogi.
Antykwaryczność Trzeciej Pozycji
Dlaczego
nacjonaliści Europy, na swoich podwórkach zwalczający Unię Europejską,
amerykanizm i liberalizm poparli walkę o wprowadzenie Ukrainy do strefy
liberalnych, euroatlantyckich wpływów? Wydaje się, że odpowiedzią może
być niedostosowanie ich idei do czasów współczesnych. Rozwijające się od
lat sześćdziesiątych w Europie zachodniej nurty narodowo-rewolucyjne w
czasie swojego kształtowania się podnosiły niewątpliwie słuszne
postulaty. Budziły niekiedy oburzenie starej, mieszczańskiej prawicy,
uznając Stany Zjednoczone za wroga i okupanta Europy takiego samego jak
Związek Radziecki. Słusznie krytykowały liberalną gospodarkę.
Wprowadziły do nacjonalistycznego dyskursu sprawę Palestyny i innych
narodów Trzeciego Świata walczących o wolność, niepodległość i godność.
Otwarły się na wartościowe nurty polityczne spoza Europy, takie jak
argentyński justycializm czy rozmaite koncepcje nacjonalizmu arabskiego.
Jednak osią ich walki było uznanie liberalizmu i komunizmu uosobionych
przez USA i ZSRR za dwóch wrogów.
Rozpad
ZSRR i bloku wschodniego był ostateczną klęską komunizmu. Pozostał
tylko jeden wróg – ten z Waszyngtonu i Wall Street. Dzisiejsi
reprezentanci nacjonalizmu Trzeciej Drogi zdają się tego nie dostrzegać.
Wierzą, że możliwa jest narodowa rewolucja, która kiedyś wyniesie
Europę Narodów do rangi trzeciej potęgi, alternatywnej wobec USA i
Rosji, wobec której wysuwają oskarżenia o ambicje odbudowy sowieckiej
potęgi, często dodając do nich żałosne pochlipywanie o prześladowaniach
rosyjskich etnonacjonalistów, którzy woleliby żyć w Rosji słabej i
małej, byle zamieszkiwanej wyłącznie przez białych Słowian. Taka postawa
to wpadnięcie w pułapkę własnej ideologii i prosta droga do zostania
użytecznym idiotą liberalizmu i stania się odpowiednikiem wahabickich
ekstremistów, którzy mogą liczyć na wsparcie, dopóki działają w interesie
USA. Ale gdy tylko ugryzą rękę, która ich karmi, globalny hegemon
brutalnie przypomni im, kto jest panem, a kto sługą.
Nie będzie żadnej rewolucji
Chociaż
Rosja i jej polityka mogą być (i są) szeroko krytykowane z różnych
powodów, jest ona dziś jedyną realną siłą zdolną przeciwstawić się
globalnej ekspansji liberalizmu i pokrzyżować plany Waszyngtonu. Wiedzą o
tym dobrze państwa idące w awangardzie antyliberalizmu, walczące o
możliwość wyboru własnej drogi rozwoju: konserwatywny Iran,
nacjonalistyczna Syria czy boliwariańska Wenezuela. Poprzez rozwijanie
strategicznej współpracy w oparciu o sojusz z Rosją tworzą podwaliny
pod nowe bieguny ładu międzynarodowego. W każdym przypadku, mimo
ideologicznych różnic, kluczowe jest dla nich występowanie przeciwko
siłom, które w sposób jawny bądź zakamuflowany realizują interesy Stanów
Zjednoczonych. Poparcie dla ugrupowań, które nawet nieświadomie, lub
występując w charakterze tymczasowych sojuszników, wpisują się w program
realizacji interesów USA, oznacza opowiedzenie się po stronie
Waszyngtonu. On sam, by osiągnąć swoje cele, może posłużyć się
zwolennikami dowolnej ideologii. Może także zmobilizować siły odwołujące
się do nacjonalizmu lub każdej innej idei politycznej czy religijnej.
Po osiągnięciu celu – wciągnięciu kraju pod wpływ swojej liberalnej
parodii kultury, rozbiciu więzi społecznych, zaprowadzeniu złodziejskiej
gospodarki opartej na finansowym kapitalizmie trzymanym w ryzach przez
poddane sobie MFW, Bank Światowy i ponadnarodowe korporacje bez
mrugnięcia okiem poświęci swoich niedawnych sojuszników. Dokładnie tę
funkcję pełnią obecnie ukraińscy nacjonaliści legitymizujący wywóz
rezerw złota do USA, przyjęcie polityki gospodarczej, która zakończy się
katastrofą i zastępowanie skompromitowanych oligarchów balansujących
między Zachodem i Rosją przez oligarchów jawnie prozachodnich.
Popieranie „narodowej rewolucji” w takiej formie jest przykładaniem ręki
do budowy amerykańskiej potęgi, niewolącej narody i niszczącej kultury
na całym świecie.
Wyczekiwane
przebudzenie narodu, które nastąpiło na Ukrainie, pokazuje, jak bardzo
rzeczywistość czasów globalizacji różni się od marzeń i wizji
przyszłości kształtowanych w kręgach nacjonalistycznych Europy od czasów
powojennych. Nasuwa się porównanie z rewolucją islamską w Iranie i
wydarzeniami określanymi jako „arabska wiosna.” Ta pierwsza, sprzed
ponad trzydziestu lat, była autentycznym masowym zrywem wymierzonym w
znienawidzone amerykańskie marionetki, przeprowadzonym wyłącznie siłami
Irańczyków. Porewolucyjny Iran obalając liberalne, proamerykańskie
władze, odciął się jednocześnie od tracącego dech sowieckiego marksizmu
wybierając trzecią drogę – polityki opartej na fundamencie islamu i jego
praw. „Rewolucje” w Libii i Syrii okazały się jedynie próbą osadzenia
sprzyjających Amerykanom władz. Te fałszywe rewolucje przygotowane w
gabinetach za oceanem nie mogły się powieść. Ich jedynym zauważalnym
efektem są jedynie wojna i chaos. Tak samo skończyć się może rewolucja
na Ukrainie i w każdym innym kraju, który USA będzie chciało
przeciągnąć do swojej strefy wpływów. Żadnej „narodowej rewolucji”
skutecznie wymierzonej w jankeskie interesy nie będzie.
Pora dostrzec nieadekwatność recept proponowanych przez nacjonalizm Trzeciej Drogi. Heroiczne czasy włoskich anni di piombo czy
dni, w których GUD rządziło na ulicach i uniwersytetach Paryża, minęły.
Dziś wróg jest tylko jeden, a każda próba zachowania wobec niego
neutralności czy życzliwości, mimo zastrzeżeń, jest opowiedzeniem się po
jego stronie. Trzecia Droga w swojej obecnej postaci prowadzi na
śmietnik idei. Szkoda byłoby, gdyby jej zwolennicy skończyli tam obok
skamielin trockizmu czy ludzi, którzy z pełną powagą dywagują nad
przywróceniem władzy Habsburgom czy Burbonom.
Henryk Wroński
Za: http://xportal.pl/?p=13112