WYTRWAŁOŚĆ
Jak hetman Lubomirski, posiadając ostatnią beczkę prochu, dyktował świetnie uzbrojonym Turkom warunki pokoju pod Chocimiem.
„Najpierw połknę całą Polskę, a po niej całą chrześcijańską Europę” —
zwykł mawiać sułtan Osman II, który zasiadł na tureckim tronie blisko
pół wieku po druzgocącej klęsce swych rodaków pod Lepanto. Osman pisał
wiersze i był poliglotą. Znał łacinę, grekę, język perski, arabski, a
nawet włoski. Władzę w Turcji objął jako czternastolatek i marzył o
podbiciu zachodniego świata. Pierwszym krokiem do urzeczywistnienia jego
wizji o wielkim imperium osmańskim było podpisanie traktatu pokojowego z
Persją. A gdy tylko wschodnia granica jego państwa stała się dzięki
temu bezpieczna, Osman wszystkie swe siły skierował ku Rzeczpospolitej,
która była dla niego wrotami do Zachodu. W 1620 roku, a więc w chwili
wybuchu wojny polsko-tureckiej, sułtan miał zaledwie 16 lat. Nie mógł
wiedzieć, że rok później w zaatakowanej przez niego Rzeczpospolitej
dojdzie do bitwy, która w przyszłości zostanie nazwana przez historyków
„polskim Lepanto”. Nie był również świadom, że jako osiemnastolatek
zostanie zamordowany przez ludzi, których za owo „polskie Lepanto”
obciąży winą.
Plan obrony, stworzony przez ówczesnych polskich strategów, wydawał
się prosty i skuteczny: przypuścić atak na Turków jeszcze zanim dotrą do
polskich granic. Cała operacja miała mieć miejsce na zajętej przez
sułtana Mołdawii. Niestety, w Rzeczpospolitej mało kto zdawał sobie
sprawę z tego, jak dalece armia turecka przerasta — głównie pod względem
liczebności — wojska polskie. I pomimo początkowych sukcesów hetmana
wielkiego koronnego Stanisława Żółkiewskiego, wybitnego wodza i bohatera
spod Cecory, armia osmańska parła naprzód i we wrześniu 1621 roku
dotarła pod Chocim na Podolu. Miasteczko to w XVII i XVIII stuleciu było
turecką twierdzą graniczną. Po dziś dzień zresztą, stoi tam pamiętający
czasy wielkich bitew imponujący zamek warowny. Wokół tego zamku u
schyłku lata 1621 roku na rozkaz hetmana wielkiego litewskiego Jana
Karola Chodkiewicza usypano wały obozu obronnego.
Szablą ich policzym!
Jan Karol Chodkiewicz uznawany był za jednego z najwybitniejszych
współczesnych sobie w Europie dowódców wojskowych, jednak nawet jego
zaskoczyła liczba wojsk osmańskich, która 2 września 1621 roku dotarła
pod Chocim i usiała aż po horyzont otaczające go ziemie swoimi
namiotami. Armia turecka, z którą pod chocimskim zamkiem pojawił się
osobiście sam Osman II, liczyła sobie od 100 do 150 tysięcy żołnierzy.
Liczba wojowników Rzeczpospolitej natomiast nie przekraczała 50 tysięcy.
Żołnierze polscy, zorientowawszy się, że w związku z tak rażącą
dysproporcją sił skazani są na klęskę, jeszcze nim ruszą do boju, zaczęli
popadać w panikę. By ich uspokoić i zmotywować do walki, hetman
Chodkiewicz posunął się do dość ryzykownego stwierdzenia, które, o dziwo,
okazało się zbawienne. Szablą ich policzym! — zdecydował i
decyzją tą rozwiał czarne myśli swej armii. I rzeczywiście: pierwsze
starcie pod chocimską twierdzą stało się wielkim zwycięstwem Polaków.
Niestety, ich wielki dowódca został w czasie walk tak poraniony, że
kilka dni po zakończeniu bitwy wyzionął ducha. Ostatnimi siłami jednak
zwołał naradę wojskową, zmotywował dowódców i rozkazał im chuchać i
dmuchać na wiarę w zwycięstwo u podległych im żołnierzy. Zażądał też, by
obiecali mu, iż będą walczyć do ostatniej kropli krwi i że się nie
poddadzą. Przed śmiercią przekazał też swoją buławę hetmanowi
Stanisławowi Lubomirskiemu. Morale wojska były już niestety bardzo
nadwątlone, a zgon wielkiego wodza tylko ten stan pogorszył. Wieść o
śmierci hetmana dotarła bardzo szybko do obozu Turków, a ci, sądząc, że
zapewne wywołała wśród Polaków wielkie zamieszanie i zniechęcenie,
uderzyli z całą mocą na ich twierdzę. Cztery dni po śmierci Chodkiewicza —
28 września 1621 roku — wojska polskie dysponowały już tylko jedną
jedyną beczką prochu. O dalszej walce nie było mowy, w grę wchodziły
wyłącznie pertraktacje.
Osman II uznał, że dopiął swego. Czuł się niczym pan życia i śmierci
nie tylko znajdujących się w twierdzy chocimskiej żołnierzy, ale i
wszystkich ich rodaków. Ze znanych wyłącznie samemu sobie przyczyn nie
chciał już toczyć dalszych batalii. Chciał pokoju, na swoich warunkach
naturalnie, ale pokoju. Zapewne gdyby wiedział, że jego przeciwnicy mogą
się bronić przed jego armią ostatnią beczką prochu, cała historia
potoczyłaby się inaczej, ale na szczęście nie miał o tym bladego
pojęcia.
W nocy, gdym nie spał
Już przez sześć dni pertraktowaliśmy o pokój z Turkami,
ale przystać na ich warunki nie można było, bo mniejsza już o stratę,
jaką poniosłaby Rzeczpospolita, ale pokój ten byłby hańbiący — zapisał
hetman Stanisław Lubomirski w swoim „Dzienniku wyprawy chocimskiej 1621
roku”. — Wtem w nocy z 3 na 4 października, gdym nie spał, bo
nieszczęścia Ojczyzny sen odegnały ode mnie, a nawet śpiąc, czuwałem,
pojawiła mi się Matka Boża, bo kto by Jej nie rozpoznał po otaczającym
Ją świetle ze wszystkich barw, od których noc zajaśniała mi jasnością
nawet w życiu moim niewidzianą wśród dnia, i usłyszałem od Niej to jedno
słowo: „Wytrwałość”. Znikła, a ja w zachwyceniu ukląkłem, lecz dopiero
potem odzyskałem wiedzę, co mi czynić należy: podniósłszy oczy, ręce i
serce w niebo, złożyłem Bogu dzięki, że mnie niegodnemu tym napomnieniem
dał radę. I dzięki złożyłem Najświętszej Maryi... O! To pojawienie taką
ufnością i pewnością natchnęło mnie, że na drugi dzień dałem sułtanowi
odpowiedź, że jedynie zapewnienie z jego strony o dotrzymaniu dawnych
umów z Polską wstrzyma mnie od dalszej wojny, do której prowadzenia
mieliśmy, jak mi Bóg miły, tylko jedną już beczkę prochu w obozie. I tą
odpowiedzią tak mu zaimponowałem, iż teraz wielki wezyr Dywaler basza
słał nam łagodniejsze warunki, ale ich nie przyjąłem, obstając przy
pierwszych, które podałem; a tak po trzydniowych rokowaniach, mając w
pamięci święte słowo: „Wytrwałość”, przywiodłem pogan do tego, że
zrobiłem pokój, jaki sam chciałem.
Szczegółami negocjacji z wezyrem Dilaverem Paszą zajmowali się
wyznaczeni przez Lubomirskiego kasztelan bełski Stanisław Żórawiński i
Jakub Sobieski — ojciec przyszłego wielkiego pogromcy imperium
tureckiego — Jana III. Traktat pokojowy podpisano pod murami
chocimskiego zamku 9 października 1621 roku. Na mocy jego postanowień
Turcy zobowiązali się do powstrzymywania najazdów tatarskich na
Rzeczpospolitą, a Polacy mieli nie dopuszczać do agresji kozackich na
Turcję. Granicą Rzeczpospolitej pozostał Dniestr. Zdarzeń spod Chocimia
do dziś nie sposób wyjaśnić racjonalnie. W tym choćby faktu, że straty
sił polskich, które przed walkami stanowiły zaledwie 1/3 liczby armii
osmańskiej, wyniosły zaledwie ponad 14 tysięcy żołnierzy, podczas gdy
wojowników sułtana w tym czasie zginęło ponad 40 tysięcy. Wszystko
dzięki Maryi — myślał i powtarzał Lubomirski w drodze do domu. — Gdyby
nie ona, gdyby nie jej rada, Bóg jeden raczy wiedzieć, co z nami dziś by
było.
Hetman nie mógł się doczekać, kiedy o niezwykłej nocy i widzeniu Matki
Chrystusa opowie królowi, rodzinie i przyjaciołom z Krakowa. Tymczasem
jego bliscy z niecierpliwością wyczekiwali chwili, w której będą mogli
jemu zrelacjonować, jak to cały Kraków modlił się, śpiewając różaniec o
zwycięstwo rodaków z chocimskiej twierdzy.
Polskie Lepanto
Niemal pół wieku po zwycięstwie Ligi Świętej pod Lepanto, chcący
podbić chrześcijański świat, uzbrojony po przysłowiowe zęby sułtan Osman
II, ustąpił wobec żądań dowódcy pozbawionych broni wojsk polskich. Cud
pod Lepanto miał miejsce 7 października. Dzień ten zresztą, jak wiadomo,
papież Pius V ogłosił wkrótce potem świętem Matki Bożej Różańcowej. Cud
pod Chocimiem wydarzył się zaledwie dwa dni po 50. rocznicy tego
wielkiego wydarzenia — albowiem traktat pokojowy spod Chocimia datowano
na 9 października 1621 roku. Niektórzy historycy podkreślają, iż należy
pamiętać, że 9 października pertraktacje pokojowe tylko zwieńczono
formalnie, sankcjonując je na piśmie, natomiast wszystkie spisane w nim
decyzje zapaść musiały nie wcześniej niż 6 i prawdopodobnie nie później
niż 8 października. Zatem niewykluczone, że cud pod Chocimiem stał się
faktem dokładnie w dniu święta Matki Bożej Różańcowej. Cuda spod Lepanto
i spod Chocimia połączyły jednak nie tylko zbieżne daty. W 1571 roku
wiktoria Ligi Świętej zatrzymała pochód imperium mahometańskiego na
Europę. W 1621 roku traktat pokojowy spod Chocimia obrócił wniwecz
marzenie Osmana II o podboju chrześcijańskiego Zachodu. I jest jeszcze
jedno niezwykłe podobieństwo. Otóż kiedy w 1571 roku papież Pius V
modlił się na różańcu i wpatrywał w pełne pokoju spojrzenie Maryi
obserwującej toczącą się właśnie na morzu bitwę, ulicami Rzymu ciągnęła
niekończąca się procesja mieszkańców (...). Kapłani nieśli w
niej pochodzący jeszcze z pierwszych wieków chrześcijaństwa cudowny
portret Matki Bożej Śnieżnej. Wierni, idąc, śpiewali różaniec, błagając
Maryję o powstrzymanie muzułmańskiej nawały. Wkrótce po zwycięstwie
chrześcijan pod Lepanto — na pamiątkę nie tylko samego cudu, ale także
tamtej procesji — wizerunek Matki Bożej Śnieżnej zaczęto nazywać obrazem
Matki Bożej Różańcowej Zwycięskiej. W rzymskich pracowniach malarskich
powstawały niezliczone kopie tegoż obrazu, a poszczególni artyści,
tworząc je, modlili się i pościli aż do ukończenia kolejnych dzieł.
Jedną z powstałych wówczas kopii kard. Bernard Maciejowski przywiózł w
1600 roku z Rzymu do Krakowa i nakazał umieścić w tamtejszym kościele
ojców dominikanów. Warto podkreślić w tym miejscu, iż wcześniej obraz ów
był własnością rzymskiego Kolegium Jezuickiego i modlił się przed nim
bardzo często kształcący się tam św. Stanisław Kostka. Ciekawostka ta jest o
tyle cenna, że siedemnastowieczni kronikarze zapewniają, iż mistyczna
wizja Matki Chrystusa, której doświadczył hetman Lubomirski, nie była
jedynym objawieniem Maryjnym, które naznaczyło chocimską wiktorię. Drugą
niezwykle istotną wizją miała być ta, którą dane było ujrzeć w
pierwszych dniach października 1621 roku niejakiemu ojcu Oborskiemu,
jezuicie. Zakonnik zobaczył w niej twierdzę chocimską otoczoną
osmańskimi wojskami, nad którą klęczał na obłokach przed Świętą Madonną
Stanisław Kostka, błagając Ją pokornie o pomoc. Ojciec Oborski twierdził
przy tym, iż Maryja z objawienia, którego doznał, wyglądała dokładnie
tak jak Matka Boża Różańcowa Zwycięska z obrazu ojców dominikanów w
Krakowie. Świętemu Stanisławowi Kostce przypisywane jest od tamtego
czasu orędownictwo w sprawie dramatycznej bitwy pod Chocimiem, zaś
wizerunkowi Matki Bożej Zwycięskiej z Krakowa nadzwyczaj szczególna moc,
która dodatkowo została potwierdzona przez same Niebiosa.
Kiedy w ostatnich dniach września 1621 roku do Krakowa dotarła wieść o
śmierci hetmana Chodkiewicza i dramatycznej sytuacji walczących pod
Chocimiem polskich wojaków, bp Marcin Szyszkowski bezzwłocznie
zorganizował wielką procesję różańcową, w której — jak odnotowano w
ówczesnych annałach — wzięli udział wszyscy mieszkańcy grodu Kraka. Dnia
3 października wystawiono z kościoła dominikanów kopię obrazu Matki
Bożej Różańcowej Zwycięskiej i w otoczeniu 300 osób dzierżących w
dłoniach płonące świece, poniesiono ją w procesji niemalże identycznej
jak ta, która pół wieku wcześniej przeszła ulicami Rzymu. Jak zapisali
kronikarze, stu królewskich śpiewaków intonowało różańcową modlitwę, zaś
niezliczone rzesze wiernych głośno im wtórowały, błagając, by Matka
Boża Zwycięska uchroniła ich przed tureckim potopem.
Tego samego wieczoru, 3 października 1621 roku, hetman Lubomirski
udał się na spoczynek, a rozpaczliwa sytuacja dowodzonych przez niego
wojsk nie pozwalała mu ani na chwilę zmrużyć oka. Wtedy właśnie usłyszał
z ust Maryi słowo: „wytrwałość”.
Sułtan zamyka kawiarnie
Kiedy Osman II wrócił już do Stambułu, nie mógł ani pojąć, ani
odżałować tego, co uczynił pod Chocimiem. Przecież marzył o wielkim
podboju świata. Przecież jego armia bez większego trudu pokonałaby
wojska Rzeczpospolitej. Przecież wystarczyło tylko w bardziej
zdecydowany sposób uderzyć w chocimską twierdzę, by ją zdobyć, a potem
przekroczyć granicę Polski. „Co też przyszło mi do głowy?! — wołał sam
do siebie. — Jak mogłem ustąpić Polakom? Teraz na pewno szydzą ze mnie,
że dałem się złapać w ich sidła! Na pewno mówią, że jestem młody i
głupi! Królowie innych państw chrześcijańskich też już pewnie wiedzą,
jak te polskie lisy mnie omotały i w głos się ze mnie śmieją! Co ja
uczyniłem?! Kto będzie mnie teraz szanował?! Kto będzie drżał przede
mną?!” — rwał włosy z głowy siedemnastoletni sułtan. „Miałeś prawo
podjąć błędną decyzję, panie, bo choć jesteś mądry i waleczny, jesteś w
rzeczy samej bardzo młody i brak ci doświadczenia — próbował go
pocieszyć jeden z najbardziej zaufanych dworzan. — A pertraktacje
pokojowe są o wiele trudniejszą batalią niż najbardziej krwawa walka na
polu bitwy. Jednakże — dworzanin zawiesił na chwilę głos zapewne po to,
by podkreślić powagę kolejnych swych słów — twoi doradcy, którzy jako
ludzie dojrzali wspomagali cię swym doświadczeniem pod Chocimiem,
powinni byli odwieść cię od ustępowania Polakom. I doprawdy nie
rozumiem, dlaczego tego nie uczynili. Być może potajemnie sprzyjali ich
królowi?”.
W oczach Osmana niczym dwa miecze błysnęły iskry gniewu. „Zawiązali
spisek! Chcieli mnie ośmieszyć, by odebrać mi tron! Ale nie pozwolę im
na to! Wszystkich rozkażę zabić!”. „Nie rwij się tak do zemsty, panie,
bo powód klęski może być też zupełnie inny — kontynuował z niewzruszoną
pewnością i spokojem sułtański rozmówca. — Zważ sułtanie, że ja jeden
ostrzegałem cię przed tą wyprawą. Wyruszyłeś ze Stambułu 29 kwietnia, a
30 kwietnia było zaćmienie Słońca. Któż przy zdrowych zmysłach porywa
się na tak wielkie przedsięwzięcia w okresie słonecznego zaćmienia? Nikt
ci nie mówił nigdy, panie, że w dniach, które są przed i po nim, umysł
człowieka jest równie zaćmiony? I o błędne decyzje łatwiej niż
kiedykolwiek?”. „Na jedno wychodzi! — wrzasnął Osman II. — Przecież moi
doradcy musieli o tym wiedzieć, a nie wspomnieli mi o tym ani słowem! To
wszystko ich wina! Wina janczarów! To oni namówili mnie do tej
haniebnej decyzji! Chcą mnie zniszczyć!”.
Odtąd Osman II zaczął prześladować janczarów. Pozamykał nawet
kawiarnie, w których przesiadywali, gdyż uznał, że to właśnie w którejś z
nich zawiązali przeciw niemu podły spisek. Pewnego majowego dnia 1622
roku rozwścieczeni członkowie gwardii janczarskiej, nie mogąc już dłużej
znosić represji ze strony sułtana, rzucili się na swego
osiemnastoletniego władcę i powiesili go w jego własnym pałacu.