Czyżby w szkole uczono nas źle? Czyżby wielu historyków nie wiedziało o czym piszą? Czy może istnieć mit tak silny, że zupełnie wypacza zrozumienie danego ustroju politycznego?
Tak, tak i tak.
Poniższy wpis oparłem na lekturze w y b i t n e g o dzieła Nicholasa Henshalla "The Myth of Absolutism. Change & Continuity in Early Modern European Monarchy" [Mit absolutyzmu. Zmiana i ciągłość w nowożytnej europejskiej monarchii] (1992). Niestety szerzej w Polsce nieznanego, a szkoda, bo jest to praca podsumowująca rewizjonistyczne badania francuskich i anglosaskich historyków na temat, głównie francuskiego, "absolutyzmu". Henshall na ich podstawie wyprowadził konsekwenty wniosek – "absolutyzm" nie istniał w Starym Ładzie realnie jako system polityczny, ani jako teoria, w takiej formie w jakiej się go powszechnie postrzega. Poparł to bardzo przekonującymi przemyśleniami i argumentami.
1. MIT ABSOLUTYZMU
Powstał w gruncie rzeczy na trzech podstawach:
– angielskiej fobii i propagandzie
– rewolucyjnej propagandzie
– anachronizmie liberalnych XIX-wiecznych historyków
Pierwotny składnik to angielskie przesądy odpowiadające za pogląd jakoby Anglia była wyjątkiem na skalę europejską, z ograniczoną forma rządów i unikalnym zabezpieczeniem wolności przez parlament. Anglicy odpowiadają też za pejoratywne nacechowanie pojęcia "władza absolutna" w dobie wojen domowych, a następnie utożsamienie władzy absolutnej z despotyczną oraz papizmem, za panowania Karola II. To wszystko podsumował wigowski mit historyczny. Wigowscy politycy odpowiadają np. za sprokurowanie w latach trzydziestych XVIII w. mitu Chwalebnej Rewolucji 1688-1689 jako istotnej zmiany ustrojowej, tymczasem nie dotknęła ona istotnie prerogatywy monarszej. Anglicy uważali, że są wolnymi ludźmi a Francuzi to niewolnicy, pomijając przy tym niewygodny fakt, że sami pozbawili irlandzkich katolików i szkockich jakobitów jakichkolwiek praw.
Francuzi przeciwstawiali się tym fałszom, choć nie wszyscy – pozbawieni łaski hugenoci, janseniści i zwolennicy wzmocnienia parlamentów popierali angielską perspektywę. To samo czynili "filozofowie" oświecenia jak Wolter – paradoksalne, bo sami byli beneficjentami systemu rządów we Francji. Duży rozłam wewnętrzny spowodowała rewolucja francuska – impas powstały od maja do lipca 1789 r. doprowadził do odrzucenia dotychczasowych form politycznych i propagandowego potępienia Starego Ładu, podczas gdy wydarzenia lat 1787-89 były typowym starym wzrostem napięcia – nie powinno się na nie patrzeć z perspektywy rewolucyjnej. Despotyczne działania, jak rozwiązanie parlamentów przez Ludwika XV w 1771 r. nie były istotą ustroju Francji ale nadużyciem władzy, o czym najlepiej przekonuje nas skala krytyki, jaka się wtedy pojawiła. Propaganda rewolucyjna nie wytrzymuje konfrontacji z faktami: Ludwik XVI i jego ministrowie wiedzeni myślą oświeceniową wprowadzili tolerancję dla protestantów, uwalniali handel od merkantylistycznych regulacji, nie stosowali też większej cenzury niż inne państwa. Znów z powodu brytyjskich historyków, wyłącza się Francję z grona "absolutyzmu oświeconego". Henshall przeciwstawia się również temu pojęciu jako, że niemożliwe jest zebranie w nim różnorodnych zjawisk z europejskich monarchii doby oświecenia. Zauważa też, że despotyczne aspiracje i działania, które opisuje na przykładzie działań cesarza Józefa II, nie dokonywały się wbrew myśli oświeceniowej, ale przeciwnie – wypływały z niej.
Prawdziwy "absolutyzm" nie zakończył się w 1789 r. – on się wtedy dopiero rozpoczął. Pojęcie "absolutyzm" pojawiło się po raz pierwszy w 1823 r. i od tego czasu powszechnie utożsamiano je z autokratyczną władzą, którą liberalni historycy oglądali na własne oczy. XIX-wieczną wykluczającą się alternatywę autokratycznej i konstytucyjnej monarchii, anachronicznie przepisali oni do epoki nowożytnej. Było to wzbogacone o kolejną cechę typową dla XIX wieku czyli powstanie scentralizowanego państwa narodowego o rozwiniętej nowoczesnej biurokracji i armii. To z kolei podobało się nacjonalistom i te cechy również dopisano do składowych "absolutyzmu", który rzekomo przełamywał separatyzmy obstrukcyjne dla ich ideału.
2. JAK REALNIE WYGLĄDAŁY RZĄDY?
Państwa w XIX w. miały coś czego nie posiadały państwa w starym ładzie: rozwiniętą biurokrację stanowiącą alternatywę dla rządzenia przy pomocy ciał przedstawicielskich. Monarchowie nowożytni nie posiadali biurokracji, więc po prostu musieli polegać na stanach. Błędem jest zakładanie, że musiały one stale funkcjonować na poziomie ogólnopaństwowym, bo większość państw po prostu nie była tak bardzo zjednoczona jak Anglia czy Polska. Gdy zejdziemy na niższe poziomy ukaże się nam miriada zgromadzeń uczestniczących we władzy.
Istota władzy w nowożytności polega bowiem na tym, że król miał zarówno władzę absolutną jak i ograniczoną. Nie były to przeciwieństwa. Król miał władzę absolutną tzn. nieodwołalną zewnętrznie (do papieża czy cesarza) ani wewnętrznie (do rady arystokratów), w zakresie swoich prerogatyw. Natomiast władzę ograniczoną miał w zakresie praw i wolności swoich poddanych. Wolności rozumiano właśnie jako sferę gdzie władca nie mógł samodzielnie wkraczać – gdy to robił uznawano go za despotę, a tego prawie nikt nie chciał.
Takie założenie pozwala nam też na inne niż klasyczne spojrzenie na relacje monarcha-stany. Wskazuje się, że odgrywały one funkcję negatywną broniąc swoich wolności. To prawda, ale nie można poprzestawać na takiej refleksji i wizji ciągłego przeciągania liny. Otóż dzięki zapewnianym przez istnienie ciał przedstawicielskich mechanizmom konsultacyjnym, monarcha mógł wkroczyć w sferę, gdzie nie miał prawa samowolnie decydować, czyli życia, wolności i własności swoich poddanych. Silne stany to silna władza monarsza. Królowie w większości przypadków nie mieli żadnego interesu w niszczeniu przedstawicielstw stanowych.
3. PRZYKŁAD FRANCUSKI
Henshall głównie opisuje Francję. Zauważa, że wiele osób przykłada nadmierną wagę do niezwoływania Stanów Generalnych od 1614 do 1789 r. tyle, że w latach 1460-1560 zebrały się one również tylko dwa razy. Królowie nie korzystali z nich, nie z powodu uprzedzeń czy celowej polityki ale ich nieefektywności i bezużyteczności. W każdej podbitej prowincji Ludwik XIV zachowywał istniejące tam przedstawicielstwa stanowe. Nie ma dowodów, że chciał wygaszania stanów prowincjonalnych. Nigdzie w swoich wspomnieniach, przeznaczonych dla wnuka, księcia Burgundii, nie uznawał królewskich poborców podatkowych za bardziej efektywnych od stanów – nic dziwnego, skoro w Gujennie ich wprowadzenie zwiększyło koszty poboru aż czterokrotnie, przeniesiono więc to zadanie na niższy poziom niż obumarłe tam Stany Prowincjonalne. Wokół owego księcia Burgundii wykształcił się krąg doradców, którzy opracowali plany usprawnienia mechanizmu konsultacyjnego. Niestety delfin zmarł przed objęciem władzy. Ludwik XV utworzył prowincjonalną reprezentację na anektowanej Korsyce w 1769 r., a Ludwik XVI w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XVIII w. wprowadził zgromadzenia przedstawicielskie w tych prowincjach, w których wygasły one jeszcze przed XVII w. (pays d'election) a podatki zbierali urzędnicy królewscy.
Król był źródłem prawa i podtrzymywanie go było jednym z jego głównych zadań. Atak na nie podkopywałby jego autorytet. Monarchowie nie mogli tworzyć prawa według swojego widzimisię. Nawet fantastycznie wyglądające na papierze kodyfikacje opracowane przez Colberta po prostu nie weszły w życie, przez brak powolnej mu hierarchii urzędniczej. Odebranie przez Ludwika XIV parlamentowi paryskiemu prawa remonstracji przed rejestracją w 1673 r. było wprowadzone tylko jako środek nadzwyczajny i dotyczyło jedynie wąskiego aspektu legislacji. Sędziowie nie odebrali tego jako istotnej konstytucyjnej zmiany. Parlamenty (parlement) były tak jak stany prowincjonalne emanacją organów konsultatywnych, a akt prawny bez dokonanej przez nie rejestracji był nieważny. Przykładowo gdy Ludwik XIV zażądał w 1695 i 1710 nadzwyczajnych podatków (odpowiednio pogłównego i dochodowego) sędziowie zgodzili się na nie ale tylko ze względu na nadzwyczajną potrzebę wojenną – istotnie podatki te nie były już później wybierane. Gdyby król mógł nakładać i pobierać podatki jak tylko chciał, monarchia nie byłaby tak bardzo zadłużona.
Francuscy urzędnicy mogli sprzedawać i dziedziczyć swoje stanowiska, dbali bardziej o interesy rodzinne niż "publiczne". To nie była biurokracja, w rozumieniu podporządkowanej centralnej władzy hierarchii urzędniczej, mającej realizować ideał służby publicznej. Królowie powoływali urzędy nie w celu zwiększenia kontroli ale zyskania pieniędzy.
Zapytacie "no dobrze, ale co z intendentami?" Po pierwsze, nie było to nic nowego, już w średniowieczu królowie wysyłali swoich zaufanych ludzi do prowincji, nakładając na nich jeszcze surowsze ograniczenia np. zakaz małżeństw z przedstawicielkami lokalnych elit. Niektórzy historycy uważają wprowadzenie intendentów za istotną zmianę, ale nic bardziej mylnego, gdyż nie byli oni wykonawcami woli króla, mającymi podporządkować mu prowincje, lecz pośrednikami w obie strony między centrum a peryferiami. Bez współpracy z lokalnymi zgromadzeniami nie byli w stanie zrobić niczego, o czym przekonuje ich korespondencja. Trzeba patrzeć na praktykę, a nie teorię. W założeniu intendent miał być niepowiązany z prowincją do której się udawał i działać tam tylko trzy lata, tymczasem np. intendentem Burgundii w latach 1656-1683 był syn przewodniczącego tamtejszego parlamentu. Fiksacja nt. intendentów to tak naprawdę anachroniczne przeniesienie obsesji XIX-wiecznych historyków związanych z dziejącą się na ich oczach centralizacją, w szczególności wprowadzeniem prefektów. Tymczasem Colbert miał tylko 14 inspektorów nadzorujących pracę 30 intendentów. Cała "biurokracja" to król, 3 ministrów, 30 radców stanu, mniej niż 100 urzędników odpowiadających za przygotowanie materiałów i kilkuset pisarzy. To wszystko przy populacji sięgającej 20 mln ludzi.
Inny mit interpretacyjny to założenie, że "absolutyzm" opierał się na mieszczaństwie. Prawda jest taka, że służenie królowi było podstawową metodą uzyskania nobilitacji od średniowiecza – stąd podgrupa szlachty urzędniczej (noblesse de robe). Nie dochodziło do żadnego wyjątkowego wzrostu znaczenia "burżuazji", która zresztą nie była spolityzowana jako odrębna grupa społeczna, aż do rewolucji. Nie powinno się ściśle przeciwstawiać szlachty urzędniczej szlachcie szpady/miecza (noblesse d'epee), gdyż po pierwszym pokoleniu przedstawiciele tej pierwszej często sprzedawali urzędy i starali się dyskretnie wymieszać ze starymi rodami. W 1789 r. 25% szlachty to ludzie nobilitowani w XVIII w., kolejne 40% to uszlachceni w XVII w. Korzystanie ze średniej szlachty przy obsadzie stanowisk również jest uniwersalną zasadą podkopującą wpływy wielkich arystokratów, co jednak nie znaczy, że ci zostali zupełnie wykluczeni. Dalej zostawali gubernatorami prowincji, ambasadorami, dowódcami wojskowymi i doradzali królowi gdy ich o to poprosił, natomiast stanowiska sekretarzy po prostu nie odpowiadały ich prestiżowi.
Bardziej zamknięta wydaje się arystokracja w Anglii, gdzie według słów Jamesa Watta (tak, tego od maszyny parowej), jego wraz z kolegami traktowano jak biednych mechaników, natomiast we Francji doceniano. Także w Anglii w XVIII w. doszło do powstania urzędów kolegialnych, co osłabiało związki klientalne, a w latach osiemdziesiątych XVIII w. król miał do dyspozycji 5 tys. poborców akcyzy. Nie prywatnych dzierżawców poboru podatków jak we Francji, ale podporządkowanych mu bezpośrednio urzędników zdających egzaminy w pruskim stylu. Powszechnie ich nienawidzono. Tak jak w Anglii byli torysi i wigowie, tak we Francji Ludwika XV stronnictwa these royale (królowa i dewoci) oraz these parlementaire (madame Pompadour i janseniści). Wbrew popularnemu poglądowi, w Wielkiej Brytanii królowie mianowali ministrów przed wyborami, pozbywali się ich natomiast, gdy ci nie byli w stanie uzyskać wpływów w ciałach przedstawicielskich, tak samo jak Ludwik XV zrobił z Machault'em, Silhouette'm i Bertin'em, którzy nie potrafili zabezpieczyć finansowania w parlamencie. Wiele mówi się o fiskalizmie we Francji, ale monarchowie z dynastii hanowerskiej po drugiej stronie Kanału, uzyskiwali te same pobory z 1/3 populacji i 1/2 PKB (nie lubię tego wskaźnika dla czasów przednowoczesnych, tutaj Henshall dał przypis do Braudela). Społeczeństwo angielskie było bardziej zmilitaryzowane niż francuskie czy rosyjskie: 1 na 36 ludzi służył w armii/flocie.
4. PREROGATYWA MONARSZA
Żaden władca nie mógł rządzić przez samą administrację, bo ważniejsze było kto sprawował urząd, a więc jakimi powiązaniami mógł się wykazać, niż jaki był jego teoretyczny zakres władzy.
Dlatego też najważniejszą prerogatywą monarszą, czyli polem gdzie miał absolutną władzę, był patronat i polityka nominacyjna. W ten sposób król reagował na rywalizację fakcyjną i zarządzał systemem klientalnym. To co postrzega się jako rywalizację instytucji zwykle było po prostu intrygowaniem w ciałach przedstawicielskich przeciw rywalom aby zająć ich miejsce – sam parlament nie obaliłby Turgota w 1776 r., do tego przyczynił się inny minister Miromesnil. Czynnik fakcyjny i klientalny należy odpowiednio docenić, bo to właśnie on był kluczową determinantą stosunków politycznych w nowożytnej Europie. Reakcja króla nań miała realny wpływ na stan państwa: utalentowani jak Ludwik XIV czy Jerzy III rozgrywali fakcje zachowując dzięki temu spore pole manewru przy decyzjach (gdy ministrowie byli zgodni władcy mieli problem). Monarchowie musieli unikać w tym aspekcie dwóch zagrożeń: monopolizacji łaski przez jedno stronnictwo i niepewności własnych osądów – Ludwik XVI popełnił oba te błędy, a walka fakcyjna miała decydujący wpływ na wzrost napięcia w latach 1787-89.
To co historycy określają "epoką absolutyzmu" to po prostu odzyskanie przez królów normalnie przynależnej im prerogatywy, tak jak we Francji po wyniszczających wojnach domowych i religijnych. Inny przykład przytaczany przez Henshalla pochodzi ze Szwecji. Karol XI w 1680 r. uzyskał od Riksdagu potwierdzenie, że nie jest związany opiniami rady. Było to tylko cofnięcie ingerencji arystokratów w prerogatywę monarszą, dokonanej w 1634 r. po przedwczesnej śmierci Gustawa Adolfa. Wciąż potrzebna była zgoda Riksdagu na podatki czyli sferę pozostającą poza prerogatywami monarszymi.
Zdarzało się, że stany lub rady arystokratyczne na pewien czas czy stale zagarniały część prerogatywy (jak np. nobilitacje, wpływ na politykę nominacyjną, zagraniczną), tak samo jak zdarzało się, że monarchowie nadużywali władzy czyli wkraczali samowolnie w zakres władzy przeznaczony do kooperacji. Kontynuując przykład szwedzki – Karol XII w 1697 r. koronował się sam, nie złożył przysięgi i nie zwołał ani razu żadnych stanów. Odpowiedzią na ten despotyzm było w 1720 r. wkroczenie przez stany w prerogatywę monarszą. Gdy Gustaw III przeprowadził zamach stanu w 1772 r., nie wprowadzał absolutyzmu ale tylko odzyskał utraconą wcześniej część prerogatywy. Riksdag dalej był potrzebny do decydowania o podatkach i wojnie ofensywnej. Innym motywem wkraczania w prerogatywę mogły być niekompetencja, złe zarządzanie finansami czy regencje (ten problem szczególnie dotykał Francję).
Pomimo zasadnicznych podobieństw, w różnych krajach prerogatywa miała różny zakres i różny był obszar sporny – trzeba koncentrować się na tym pomijanym przez historyków temacie, bo inaczej, jak obrazowo twierdzi Henshall, analiza porównawcza systemów rządów w Europie przypomina oglądanie meczu tenisa, rozgrywającego się na korcie bez naniesionych na nim linii bocznych i końcowych. Na tym polu trzeba więcej uwagi poświęcać personaliom i kaprysom wielkiej polityki niż czynnikom socjo-ekonomicznym.
Porównując Francję i Anglię Henshall nie sugeruje jakoby wszystkie monarchie były identyczne, ale że podobieństwa są silniejsze niż różnice. Chihuahua jest mały ale to pies a nie gryzoń. Anglia bardziej przypomina Francję niż Republikę Zjednoczonych Prowincji.
5. CZY ISTNIAŁA TEORIA ABSOLUTYZMU?
Skoro wiemy już, że "absolutyzm" nie istniał w praktyce, a król miał zarówno absolutną władzę w zakresie swoich prerogatyw i ograniczoną tam gdzie dotykała praw i wolności poddanych, to może jednak istniała jakaś powszechnie uznawana teoria absolutyzmu jako ideał maksymalizacji władzy monarszej? Okazuje się, że nie – klasycy myśli "absolutystycznej" jak Bodin i jego następca Bousset, wyraźnie rozróżniali władzę absolutną od despotycznej. Ich celem była obrona prerogatywy przed tymi, którzy zamierzali w nią ingerować. Nie można ich czytać przy nowoczesnym rozumieniu tworzenia prawa, bo oni nie myśleli w takich kategoriach. Poza marginalnymi ekstremistami ceniono zbalansowaną konstytucję, z harmonią między suwerenem a poddanymi. Harmonia ciała politycznego to lustrzane odbicie harmonii ciała człowieka i harmonii ciał niebieskich. Tak więc absolutna i ograniczona władza to nie wykluczające się alternatywy, ale dwa aspekty tego samego systemu politycznego. Nie można na nie patrzeć z perspektywy XIX-wiecznej rywalizacji monarchii autokratycznej z konstytucyjną, bo zupełnie wypacza to nowożytne rozumienie polityki. Bodin uważał, że książę, który zniósłby silną rolę stanów dokonałby barbarzyństwa, tyranii i zrujnował państwo.
Władza absolutna w rozumieniu jej najważniejszych teoretyków to nie władza despotyczna. Pewien Francuz stwierdził w połowie XVII w., że Bóg nie uczynił francuskich monarchów właścicielami ziem ich poddanych. Jeśli chcieliby być bardziej absolutni niż pozwalają prawa boskie i naturalne, wkrótce staliby się królami pustyń i pustkowi, żebraków i dzikusów. Prawa fundamentalne, częściowo spisane, częściowo nie, były zaporą dla despotyzmu, tak jak realne układy sił politycznych.
"Niech żaden człowiek nie myśli, że wolność i suwerenność są niekompatybilne, że im więcej jest odebrane jednej tym więcej oddaje się drugiej. One są jak bliźniacy – tak zgodni i połączeni, że trudno aby długo istnieli jeden bez drugiego. Poddani zabezpieczeni w swojej wolności i własności mogą podtrzymywać silnego króla, który jest w stanie stać samodzielnie, bez pomocy obcych władców, zdolny do obrony siebie i swoich poddanych przed najpotężniejszymi monarchami świata". To słowa angielskiego parlamentarzysty Thomasa Hedleya z 1610 r., a więc jeszcze przed powstaniem fobii, która w oczach Anglików postawiła znak równości między władzą absolutną we Francji a despotyzmem.
Pogląd jakoby monarchia absolutna była czymś bardziej nowoczesnym niż monarchia konsultatywna jest anachroniczny. Porządek polityczny oddawał porządek boski. Głównym celem państwa było zachowanie status quo. Monarchowie widzieli siebie jako triumfatorów nad tymi, którzy chcieli uzurpować sobie ich autorytet, a nie jako fundatorów nowych systemów rządów. Tak samo w drugą stronę – preambuła wypowiedzenia posłuszeństwa Józefowi II z 1789 r. przez stany Niderlandów opierała się na tym samym akcie wobec Filipa II z 1581 r.
Ludzie byli poddanymi w odniesieniu do prerogatywy, natomiast jako członkowie stanów i zgromadzeń byli "obywatelami", bo w nich przetrwały republikańskie tradycje wolności i samorządności. Przeciwieństwa monarchii to despotyzm, czyli monopolizacja przez monarchę władzy, która powinna być dzielona i republika, czyli dzielenie władzy, która powinna być zmonopolizowana.
"Absolutyzm" to sztuczny termin, zaciemniający podział kluczowy dla zrozumienia teoretycznych perspektyw Starego Ładu. Tak więc nie tyle praktyka nie przystawała do teorii "absolutyzmu", ale teoria w ogóle nie spełniała tego co zwykle uważa się błędnie za praktykę.
6. PODSUMOWANIE
Cztery elementy uchodzące za charakterystykę "absolutyzmu":
– despotyczność
– autokratyczność
– biurokratyczność
– nie-angielskość
zostały obalone przez badania historyków od lat siedemdziesiątych XX w. Należy pozbyć się samego pojęcia "absolutyzm" dla opisu epoki nowożytnej, bo jak stwierdził Marc Bloch błędne etykiety okłamują nas o treści.
"Absolutyzmu" jako terminu nie da się obronić ani naprawić, trzeba spuścić zasłonę milczenia na XIX-wieczną obsesję. Zachowywanie terminu przy usunięciu jego zawartości to beznadziejnie wprowadzający w niezrozumienie półśrodek. Ze stratą autokratów i biurokratów, jego teorii i praktyki "absolutyzm" powinien zastosować się do starej rady i zejść ze sceny.
Mateusz Kozielewicz
Za: https://myslkonserwatywna.pl/kozielewicz-absolutyzm-nie-istnial/