“James Dean francuskiego faszyzmu” – Alice Kaplan, autorka książki Kolaborant: Proces i egzekucja Roberta Brasillacha (2001)
Taki opis drobnego okularnika, poety o chłopięcym wyglądzie –
zwłaszcza pochodzący od córki prokuratora z Norymbergi – wydaje się być
albo nieco zarozumiałym żartem, albo złośliwą ironią. Jednak godny i
wyzywający sposób, w jaki Brasillach zmierzył się z nieuniknionym
skazaniem i późniejszym wyrokiem śmierci, w pewien sposób uzasadnia
hiperbolę autorki.
Stając 19 stycznia 1945 roku przed Salles des Assis, by usłyszeć o
swój losie, oskarżony powitał wypełnione mściwością ogłoszenie wyroku z
typowym sowim uśmiechem, tak znanym tym, którzy go dobrze znali i
zareagował na wrzawę wybuchłą na sali sądowej, gdy jego zwolennicy i
przeciwnicy zaczęli się wzajemnie przekrzykiwać, odpowiadając: „To
zaszczyt”.
Następnie, dokładnie o godzinie 9 rano, 6 lutego – w samą rocznicę
zamieszek wywołanych przez prawicowe ligi na Place de la Concorde,
podczas których zginęło jedenaście osób – został bezzwłocznie
wyprowadzony ze swojej celi. Stało się tak pomimo błagań o ułaskawienie
wnoszonych w ostatniej chwili przez jego wrogów politycznych, w tym
lewicowych literatów, takich jak Francois Mauriac, który twierdził, że
Brasillach w innych czasach zostałby zaliczony w poczet
„nieśmiertelnych” Akademii Francuskiej, Paul Valery, Jean Cocteau czy
Thierry Maulnier. Prezydent de Gaulle, arcyhipokryta i późniejszy
zdrajca Pied Noirs we francuskiej Algierii, stanowczo na nie odpowiedział: „Talent ma swoje obowiązki”.
Tak więc Brasillach został wyprowadzony ze swego mniszego życia, wołając „au revoir Beraud, au revoir Lucien Combelle!” do swoich współwięźniów zanim bezceremonialnie zapakowano go do furgonetki czekającej na niego przed więzieniem Fresnes.
Brasillach był jeszcze jedną ofiarą Epuration legale, czyli
oczyszczenia, podłego spektaklu przypominającego robespierrowski terror,
którego w latach 1944–1949 doświadczyło ponad 10 000 kolaborantów
poddanych podobnemu ukrzyżowaniu za swoje domniemane zbrodnie. Ofiarami
byli ludzie tacy jak Rene Benedetti, redaktor naczelny proniemieckiej
gazety L’Oeuvre, któremu zmiażdżono zęby. Mężczyźni, kobiety i
dzieci byli natychmiast mordowani bagnetami, strzałem w tył głowy i
wieszani w orgii wzbierających wendet i golenia głów za „kolaborację
horyzontalną”, co uchodziło za sprawiedliwość po tak zwanym wyzwoleniu.
Brasillach napisał swoje Poemes de Fresnes i swój polityczny testament, Lettre un soldat de la classe 60, w chorobliwych oparach wywołującego łzy dymu papierosowego, czekając na swoją znaną podróż traktem d’Orleans
na pokazowy proces za „zbrodnie intelektualne”. W tych fatalnych
okolicznościach autor został zabrany do twierdzy Montrouge, gdzie po pół
godzinie spotkał pluton egzekucyjny złożony z dwunastu mężczyzn
czekających na niego na trawiastym pagórku.
Gdy był niezdarnie przywiązywany do słupa i podniósł swój piskliwy głos w ostatnim akcie brawury, krzycząc: „Vive la France quand même!”
– „Niech żyje Francja, mimo wszystko!”, salwa pocisków wbiła się w
niego, jego bezwładne ciało skuliło się swobodnie do przodu, a
rozczochrany sierżant major podbiegł szybko, celując swoim rewolwerem
Lebela, by dokonać czynu miłosierdzia.
Tak zaczęło się legendarne męczeństwo Roberta Brasillacha, człowieka,
który nigdy nie odgrywał roli „aktora politycznego” ani nawet nie
starał się o żaden urząd publiczny. Pamięć o nim podtrzymywana była
niestrudzoną pracą jego szwagra, Maurice’a Bardeche’a, który dzięki
swoim ogromnym zasługom został współzałożycielem Comite National Francais, Comite de Coordination des Forces Nationales Françaises i Rassemblement National Francais,
a także był kluczowym inicjatorem spotkania w Rzymie w 1950 roku, które
ostatecznie doprowadziło do powstania Europejskiego Ruchu Społecznego.
Bardeche we współpracy ze sławnym prawnikiem późniejszego OAS,
Jeanem-Louisem Tixier-Vignancourem, wydawał również od 1952 roku
radykalny magazyn Obrona okcydentu, którego nazwę wielu uważało za powtórzenie wojnnego sloganu samego Brasillacha z łamów jego Je suis partout, a później tygodnika Luciena Combelle’a Revolution nationale.
Kim więc był ten fizycznie nieszkodliwy i wewnętrznie sprzeczny
człowiek, który wzbudzał tak wielki podziw wśród współczesnych sobie
ludzi, takich jak Henri Massis, który napisał: „Ile razy od śmierci
Brasillach zadaliśmy sobie pytanie, my, jego nestorzy, którzy powinni
byli go chronić przed jego własną młodością, czy może nie kochaliśmy go
gorzej niż powinniśmy?”. Takie troskliwe uczucie równoważyła długotrwała
obelżywa nienawiść, o czym świadczy fakt, że jeszcze w 1957 roku –
około dwunastu lat po jego morderstwie sądowym – Komunistyczne Komando
Oporu było tak zdeterminowane, aby powstrzymać wystawienie jego sztuki La Reine de Cesaree, że czuło się zmuszone zagrozić atakiem na teatr, w którym miała być wystawiona.
Brasillach był parafialnym, ale przedwcześnie rozwiniętym, młodym
talentem, urodzonym w skąpanym w słońcu Perpignan, którego ojciec zginął
podczas starcia z rebeliantami z Zaian na równinie El Herri w Maroku w
roku 1914. Jego matka, niefrasobliwa nonkonformistka, która wraz z
pisarzami, takimi jak Aleksander Dumas i Juliusz Verne, wywarła ogromny
wpływ na wczesny rozwój Roberta, wyszła ponownie za lekarza, przenosząc
się wraz z rodziną do Sens. Brasillach miał pójść do słynnej paryskiej
szkoły Louis-le-Grand i uczyć się greki, łaciny, literatury francuskiej,
filozofii i historii.
W Grand znalazł się pod wpływem pisarzy takich jak Alain Fournier, autor Le Grand Meaulnes
(1913), Marcel Ayme, Raymond Queneau i Rabelais, którego uważał za
patrona szyderców, a zarazem arcyobrońcę wolności i wolności słowa.
Brasillach: „Joanna d’Arc to symbol młodości bez szacunku. Wyśmiewa
konwenanse i fałszywe moce. Joanna swoim uśmiechem ofiaruje nam
wspaniałą cnotę zuchwałości”.
Taka postawa doprowadziła Brasillacha do coraz większego uwiedzenia
przez przeciwne Trzeciej Republice poglądy reakcyjnych profesorów,
takich Andre Bellessort, a później, jako student Ecole normale,
przez wspomnianego wcześniej Henri’ego Massisa, Maurice’a Barresa,
Charlesa Peguya i Charlesa Maurrasa. W tym czasie przyjaźnił się także z
innymi podobnie myślącymi osobami, które później współpracowały z Je suis partout, takimi jak Georges Blond, Jean Martin i Paul Gadenne, i odwiedzał salony, jak na przykłąd prawicowe Rive gauche, sponsorowane przez patronów takich jak Annie Jamet. Formuła ta została później powtórzona w postaci Nouvelle Droite,
która zrodziła najbardziej znanego francuskiego filozofa Nowej Prawicy,
Alaina de Benoista, który sam pisał artykuły do czasopism Bardeche’a
oraz do magazynu założonego we współpracy z Dominikiem Vennerem.
Brassilach był wtedy, na swój unikalny i czasem frywolny sposób –
będąc dyletanckim uczniem anarchistycznego indywidualizmu wyrażanego
przez Maxa Stirnera i samozwańczym anarchofaszystą – uważany przez
swoich wrogów za towarzysza podróży prawicy. Takiego jak
współcześni mu pisarze Alphonse de Chateaubriant, który został zmuszony
do ucieczki do Austrii w 1945 roku i ukrywał się pod pseudonimem w
klasztorze w Kitzbuhel; Louis Ferdinand Celine, który wraz z Philippem
Petainem został ewakuowany do zamku Sigmaringen po inwazji aliantów na
Francję w 1944 roku, a następnie uwięziony i obwołany „hańbą narodową”;
Pierre Drieu La Rochelle, który redagował przegląd Francuskiej Partii
Ludowej L’Emancipation Nationale i popełnił samobójstwo, gdy
komuniści zaczęli pod koniec wojny szaleć w Paryżu; i Henry de
Motherlant, który, podobnie jak Brasillach, wyraził zadowolenie z faktu,
że Trzecia Republika Francuska została opanowana przez Wehrmacht.
Byli to literaccy figuranci, którzy brali udział w morderstwach i
zdradzie, znajdując się tylko o jeden krok za takimi osobami jak Pierre
Laval, Joseph Darnard, Marcel Deat i Philippe Henriot. W oczach
przeciwników politycznych Brasillach był nie tylko kimś, kto chętnie
współpracował z narodowo-socjalistycznymi Niemcami i mówił podczas
okupacji o „spaniu z wrogiem” w quasi-homoerotyczny sposób, ale także
stał ramię w ramię z reżimem Vichy Petaina i sympatyzował z Jacques’em
Doriotem, szefem Francuskiej Partii Ludowej (PPF), Marcelem Bucardem,
liderem prawicowych francystów, Eugenem Delonclem, założycielem Comite Secret d’Action Revolutionnaire i innymi grupami, takimi jak Revolution Nationale, Legion des Volontaires Francais (LVF), Croix-de-Feu, Akcja Francuska, Jeunesses Patriotes i Solidarite Francaise.
Związki Brasillacha uczyniły go głównym celem symbolicznej i mściwej
zemsty, niezależnie od tego, że tak naprawdę nigdy nie pasował do
żadnego z faszystowskich ruchów dążących w ciągu jego życia do władzy w
Europie. Brasillach był w sercu antynowoczesny. Prawdą jest, że coraz
bardziej przyciągała go majestatyczność czarnych koszul Mussoliniego w
Rzymie, nacjonalistów Franco po ich triumfie w hiszpańskiej wojnie
domowej, reksistów Degrelle’a w Belgii i oczywiście hitlerowski spektakl
Katedry Światła na wiecach w Norymberdze – ale tak naprawdę lgnął do
idealistycznego pojęcia Białej Międzynarodówki młodych, która oczyszcza
„starą dziwkę” – jego znienawidzoną Trzecią Republikę.
Jak pisze William R. Tucker w swojej pracy Faszystowskie ego: biografia polityczna Roberta Brasillacha
(1975): „Brasillach postrzegał siebie jako intelektualnego buntownika,
który może poprzez rewolucję przynieść zwycięstwo jednostki – pomyślanej
jako niepowtarzalne, twórcze, czujące stworzenie – nad niewrażliwym,
podatnym na manipulację plebsem pozbawionym wrażliwości, który groził
pochłonięciem Europy swoją miernością i materialnymi aspiracjami w imię
postępu i modernizacji”.
Brasillach pokładał nadzieję w buncie osób poniżej trzydziestego roku
życia; długo zastanawiał się nad cnotami radości i ironii, które
doprowadziły do narodzin ery postliberalnej. Podkreślał znaczenie
poglądu estetycznego, odrzucał zarówno zachodni kapitalizm korporacyjny,
jak i sowiecką biurokratyzację i ubolewał nad panowaniem towaru nad
człowiekiem.
Nic więc dziwnego, że charyzmatyczni prawicowcy, tacy jak Jean-Marie
Le Pen, były przywódca Frontu Narodowego, i Pierre Sidos, założyciel Jeune Nation, przez wiele lat stali obok Bardeche’a na grobie Brasillacha w Paryżu.
Brasillach, który na wiele sposobów został przemieniony przez swoje
prześladowania, pozostawił niemalże niezrównaną spuściznę symboliczną
przyszłym pokoleniom narodowych rewolucjonistów, zawartą w niektórych
jego końcowych notatkach: „Przyjaźń zwycięży: niech żyje czarna flaga” –
pean na cześć niezależnego i opozycyjnego ducha rewolucyjnego, którym
przesiąknięci byli prawicowcy w błękitnych płaszczach, z którymi stykał
się w swojej ukochanej Dzielnicy Łacińskiej – i donośne echo jego
najgłębszego pragnienia, do którego poczynił aluzję w artykule, który
napisał już w 1931 roku: żyć wiecznie w utraconej domenie Alaina Fourniera, „nienazwanym kraju złożonym z przyjaźni i rytuałów”.
Tłumaczenie: Piotr Pętlicki
Źródło: counter-currents.org
Za: http://xportal.pl/?p=36533&fbclid=IwAR3FnKMsLFHp-DmS8twQ7X857XCtooapEkZudynOX4b3pSpteL56yIlPDAQ