Cała - powtarzam: CAŁA - historia Stanów Zjednoczonych Ameryki,
począwszy od niczym nieuzasadnionego buntu części kolonistów przeciwko
metropolii, jest jednym wielkim pasmem przewrotności, hipokryzji,
chciwości, okrucieństwa (tym gorszego, że często pod maską
humanitaryzmu), imperializmu, a wobec niektórych (Indianie!) nawet
ludobójstwa. I nie ma żadnej różnicy pomiędzy amerykańską lewicą a
prawicą, liberałami a "konserwatystami": amerykańscy konserwatyści są
tak samo diabła warci, jak cała reszta,
czy to federaliści, mimo ich niechęci do "motłochu" i przerażenia, ze
zamiast arystokratycznej republiki wyhodowali masową demokrację, czy to
konfederaci z Południa, których konserwatyzm rzeczywiście (tu biję się w
piersi, że długo dawałem się zwodzić sofistycznej argumentacji piewców
Southern Tradition), począwszy od cynicznego w istocie Calhouna, był
tylko opakowaniem (eufemizm obrony "naszych instytucji") dla
materialistycznej żądzy utrzymania posiadania "żywej własności", tj.
nieludzko traktowanych czarnych niewolników.
Jeżeli jakimś cudem w
Ameryce był jakiś prawdziwy konserwatysta, to albo był to emigrant z
ogarniętej rewolucją i wojną Europy, albo jeśli urodził się na tej
ziemi, to starał się co prędzej stać się kimś innym (jak Eliot
Anglikiem, czy Wilhelmsen Hiszpanem). USA to od początku do końca i w
każdym calu, w swojej istocie i przypadłościach, szatański projekt
masonerii, nowego, bezbożnego (anty)porządku, realizowanego najpierw w
samych Stanach, później na kontynencie amerykańskim, od XX wieku w
Europie i od końca zimnej wojny na całym świecie. To bez żadnej
przenośni synagoga szatana, w której mieszczą się doskonale i
bezkolizyjnie wyznawcy niezliczonych sekt protestanckich, deiści,
ateiści, zjednoczeni w nienawiści i pogardzie do religii katolickiej, do
jedynego prawdziwego Kościoła, do katolickiej mszy (wystarczy poczytać
co o niej pisał "konserwatywny federalista" John Adams) i do
Najświętszej Maryi Panny.
Za: facebook.com