Już we wczorajszym wpisie sygnalizowałem, że oprócz wspólnej dla całego świata strategii globalistycznej, w poszczególnych państwach planowane jest osiągnięcie celów lokalnych. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by domniemywać, że pandemia wykorzystana zostanie w Polsce jako wielki akcelerator gwałtownie przybliżający moment ogłoszenia Rzeczypospolitej Przyjaciół (Polin). Nieuchronny kryzys finansowy ma zaskutkować wywłaszczeniem Polaków (osób prywatnych i samorządów) z resztek majątku, a tym samym z jakiegokolwiek potencjału wolnościowego. Zresztą przygotowywana degradacja żywiołu polskiego będzie obejmować cały obszar jego funkcjonowania, do reszty rozbijając spauperyzowane struktury rodzinne i - poprzez pełną kontrolę zdyskredytowanego Kościoła modernistycznego - odbierając im tradycyjne możliwości duchowego odrodzenia. Naród polski do reszty ma stać się bezwolną apatyczną masą, która bez emocji zaakceptuje każde narzucone jej rozstrzygnięcie.
To są sprawy oczywiste i nie im chcę poświęcić tę notkę. Zastanówmy się nad dniem dzisiejszym i przyszłością Prawa i Sprawiedliwości. Sam nie mam najmniejszych wątpliwości, że polityka uprawiana przez PiS nie jest samodzielna. Powiem więcej: sprawia ona wrażenie wykonywania dyrektyw otrzymywanych z zewnątrz (owszem, top tej partii wie lub domyśla się, komu i czemu służy). Właśnie po to wykreowano mit wszechwiedzącego i wszechmocnego Jarosława Kaczyńskiego, by uzasadnić tę dyspozycyjną nieprzejrzystość. Z oczywistych powodów lepiej popaść pod zarzuty uniżonego posłuszeństwa wobec mieszkańca Żoliborza niż Jerozolimy. Tak więc bieżące reakcje rządu PiS-u wobec pandemii noszą cechy nerwowego wyczekiwania na kolejne polecenia.
Skąd bierze się ta nerwowość? Wiodący politycy tej partii głupi nie są. Mają pełną świadomość, że wraz ze wspomnianymi wyżej zmianami społeczno-politycznymi na łeb i szyję spadną ich notowania. Mało tego. Staną oko w oko z jakąś formą nieuchronnego społecznego niezadowolenia. I tu pojawia się spędzająca im sen z oczu rozterka: czy ich zagraniczni pryncypałowie nadal będą na nich stawiać? A może bez mrugnięcia okiem poświęcą ich dla uspokojenia sytuacji? A jeśli tak właśnie się stanie, to na kogo postawią? Wszak w Prawie i Sprawiedliwości nie wyhodowano naturalnego następcy Kaczyńskiego. Dotąd wydawało się to niezrozumiałe, ale dziś wymaga nowego odczytania. Wygląda na to, że w obowiązującym scenariuszu nikt taki nie będzie potrzebny, gdyż formacja ta rychło znajdzie się na śmietniku historii. Murzyn za chwilę zrobi swoje i będzie mógł odejść. Do obłaskawienia rozindyczonych Polaków potrzebny będzie ktoś pozornie spoza układu, być może taktycznie z nim skonfliktowany.
I tu, w krótkim szeregu potencjalnych "zbawców narodu", niespodziewanie pojawia się niepozorna sylwetka Mariana Banasia. Rozwój bieżącej sytuacji w jakiś sposób tłumaczy - pokrętną i niezrozumiałą - wewnątrzukładową aferę rozpętaną wokół niego. Czy miała go ona uwiarygodnić? Oczywiście nie upieram się, że Banaś ma zostać najważniejszą figurą na nowej polińskiej szachownicy. Ale wieżą czy gońcem - jak najbardziej. Jakiemu królowi zatem miałby w tym nowym rozdaniu, jako wolnomularz z YMCA, wiernie służyć (czujnie pilnować)?
To będzie ktoś z formacji uchodzącej za niebywale patriotyczną, wręcz ksenofobiczną, odmieniającej przez wszystkie przypadki słowa: naród, patriotyzm, ojczyzna. Tylko ktoś taki będzie mógł wmówić Polakom, że trzyma rękę na pulsie i nie da im zrobić krzywdy. Nie ukrywam, że od dawna mam swojego faworyta do odegrania tej niewdzięcznej roli. Pytacie, kto to? Ano ten sam, który niespodziewanie stanął w obronie Banasia: "każdy z nas mógłby pozazdrościć mu biografii".
C.d.n.