Polska albo będzie Wielka, albo
nie będzie jej wcale. Niektórych zdziwić może, że jako nacjonalista w
tytule swego artykułu cytuję Józefa Piłsudskiego. Otóż było to z mej
strony działanie całkowicie świadome i zamierzone. Każdy w końcu może
czasem powiedzieć coś mądrego, nawet człowiek o tak marnym życiorysie i
charakterze jak Józef Piłsudski.
Otóż w jego znanym powiedzeniu, że „albo
Polska będzie wielka, albo nie będzie jej wcale”, jest ukryty bardzo
głęboki i ważny, szczególnie z naszego punktu widzenia, jako Polskich
Narodowców, sens, że na kraj byle jaki w tym miejscu świata po prostu
nie ma miejsca. Dziś jednak bardzo często mówi się jedynie o Wolnej
Polsce, pomijając celowo lub nie przymiotnik „Wielka”. Wiadomo, że aby
Polska była Wielką, najpierw musi być ona prawdziwie wolną. I o to
przecież cały czas walczymy, żeby odzyskać utraconą suwerenność. Polska
jednak musi być Wielką Polską! Inaczej rzeczywiście nie będzie jej
wcale. Polska znajduje się w takim położeniu geopolitycznym, które
zwyczajnie wymusza na nas „mocarstwowość”…
Zastanówmy się najpierw, czym jest owa
„mocarstwowość”, czy też jak się to dziś często określa – „imperializm”.
W dzisiejszych czasach, zwłaszcza w związku z ostatnimi wydarzeniami za
naszą wschodnią granicą, jest to słowo bardzo często używane,
powtarzane wręcz jak mantra przez wszystkie mainstreamowe media i
polityków, najczęściej w znaczeniu pejoratywnym, podejrzewam jednak, że
mało kto w ogóle wie i rozumie, co ono oznacza. Imperializm w
najprostszy sposób wytłumaczyć można tak, że państwo, które nie jest
imperialne, ma coś do powiedzenia tylko u siebie (jeśli oczywiście jest
niepodległe), państwo zaś, które jest imperialne, ma coś dopowiedzenia
także u swego sąsiada. Widzimy, jaką politykę stosują wobec nas, i to od
wielu wieków, zarówno Niemcy, jak i Rosja. Oba te państwa są
imperialne, stosują politykę imperialną i to nie tylko wobec Polski,
ale także wobec wielu innych państw. Jest to oczywiście całkowicie
naturalne i zrozumiałe, gdyż wynika to z ich przynależności do
cywilizacji bizantyjskiej czy też bizantyjsko-turańskiej (w przypadku
Rosji), która zakłada nieustanną ekspansję poprzez podbój. Jeśli jednak
pozostaniemy wobec tego bierni, niestety nie będzie to z pożytkiem dla
nas. Historia już nieraz nam to udowodniła, czym kończy się bierność
wobec obcych nam interesów zarówno Niemiec, jak i Rosji. Polska niestety
nie jest Hiszpanią czy Wielką Brytanią, które to państwa istnieją ze
względu na swe położenie geograficzne w pewnej niezależności i
autonomii, i nie muszą się obawiać rozbiorów ze strony dwóch agresywnych
sąsiadów. Gdybyśmy mogli, jak się to kolokwialnie mówi, spakować manatki i
wynieść się stąd na przysłowiowy Madagaskar, z pewnością wiele by nam
to ułatwiło… My jednak nie możemy, ani też nie chcemy tego uczynić!
Jesteśmy stąd i jesteśmy u siebie, musimy więc bronić swych interesów.
Polska ma w tej sytuacji tylko dwa wyjścia, a mianowicie: albo dogadać
się z którymś z sąsiadujących z nią imperiów, co będzie zawsze oznaczało
przynajmniej częściową utratę suwerenności, albo samemu stać się
imperium. Nie ma trzeciej drogi. Jeśli tego nie uczynimy, prędzej czy
później czeka nas powtórka z roku 1939.
Drogi do budowy „Imperium Polskiego” są
również dwie, z czego jedna jest zdecydowanie bardziej właściwa od
drugiej. Pierwszą drogą jest odbudowanie pełnej potęgi I
Rzeczypospolitej, czyli Polski takiej, jaka była przed rozbiorami. Jest
to droga maksymalnej ekspansji na wschód, zagarnięcia jak największego
terytorium, aż po Smoleńsk, i przez to stanie się jednym z największych,
jeśli nie największym, przynajmniej pod względem terytorialnym,
państwem w Europie. Wiązałoby się to oczywiście z „przygarnięciem”
ogromnej ilości różnych mniejszości narodowych (przede wszystkim
Ukraińców), z którymi za bardzo nie byłoby co zrobić. Trzeba by więc
utworzyć państwo o charakterze federacyjnym, co znacząco już na starcie
by nas osłabiło i uniemożliwiłoby stworzenie Państwa Narodowego,
zgodnego z ideą Narodowego Radykalizmu.
Drugą drogą do budowy imperium jest
droga poprzez utworzenie go nie jako wyłącznie jedno państwo, lecz jako
związek, koalicję kilku państw. Oczywiście ta droga nie wyklucza
odzyskania naszych bezprawnie utraconych po II wojnie światowej terenów
na wschodzie, wręcz przeciwnie. Uważam to za rzecz konieczną, aby Wilno i
Lwów weszły w przyszłości na powrót w granice w pełni odrodzonego
państwa polskiego. Jednak koncepcja ta nie zakłada dalszej ekspansji
(która byłaby zbędna i przyniosłaby więcej szkody niż pożytku), a
budowę sojuszu państw o podobnym charakterze w Europie
środkowo-wschodniej. Z kim jednak mielibyśmy budować ten sojusz? Na
pewno nie z tymi, z którymi stoi w całkowitej sprzeczności nasz polski
interes narodowy. Do takich zaliczyć należy na pewno Litwinów i
Ukraińców. W przypadku Białorusinów sprawa jest niejasna i sporna, bo
jest to Naród niezwykle podzielony i niejednolity, gdzie mieszkają i
Polacy, i Rusini, i Rosjanie, a i bardzo wielu o wymieszanych
korzeniach. Stąd i różne jest ich podejście do Polski i do Polaków.
Część z nich pragnie powrotu do Macierzy, a część chciałaby nam np.
odbierać Podlasie…
Sojuszników musimy więc szukać gdzie
indziej. Gdzie? Odpowiedź jest nadzwyczaj prosta – oczywiście na
Węgrzech! To właśnie przede wszystkim Węgry są naszym naturalnym
sojusznikiem. Tak było, jest i będzie. Polska z nikim innym nie miała
nigdy tak dobrych stosunków. Węgry są jedynym państwem w tej części
Europy, z którym nigdy w historii nie prowadziliśmy wojny! Węgrzy są
rzeczywiście prawdziwymi Bratankami, przyjaciółmi Polaków. Przedwojenny
premier Węgier Pál Teleki, wielki przyjaciel Polski, pisał do Adolfa
Hitlera w 1939 r.: „Prędzej wysadzę nasze linie kolejowe, niż wezmę
udział w inwazji na Polskę”. Odmowa współpracy z III Rzeszą w napadzie
na Polskę 1 września 1939 r. rozwścieczyła Hitlera. Gdy Niemcy wkroczyli
na Węgry półtora roku później, premier Teleki popełnił samobójstwo.
Podobne słowa z ust współczesnego węgierskiego premiera słyszymy także i
dziś… Takie przykłady można by zresztą mnożyć i myślę, że nikogo nie
muszę za bardzo przekonywać do tezy, że Węgry są naszym odwiecznym i
naturalnym sojusznikiem.
Poza Węgrami oczywiście Czesi i Słowacy
to nasi najlepsi sojusznicy i przyjaciele. Są to państwa słowiańskie, o
podobnym nam języku, kulturze, tradycji, obyczajach. Są to także na
razie nasi jedyni południowi sąsiedzi (choć w przyszłości trzeba będzie
pomyśleć o przywróceniu granicy z Węgrami, gdyż to właśnie ta granica
uratowała Rząd II RP i wielu innych Polaków w 1939 roku). Mamy z nimi
naprawdę bardzo wiele wspólnego, dlatego też trzeba dokładać wszelkich
starań do naprawienia i umocnienia tych relacji. Zarówno Czesi, jak i
Słowacy nie mają też raczej niczego do nas, Polaków, ani też my do nich.
Nie ma żadnych wzajemnych pretensji, urazów czy też niewyleczonych ran.
Oczywiście można by się tu sprzeczać o szczegóły, jak np. Zaolzie czy
granica polsko-słowacka w Tatrach, ale nie są to na tę chwilę kwestie aż
tak istotne. W obecnej sytuacji trzeba zjednoczyć wszystkie siły w
walce o odnowę Polski i Europy. Trzeba się jednoczyć przeciw naszym
wrogom, zarówno z zachodu, jak i też ze wschodu. Z jednej strony mamy
bowiem rozkładający Narody Europejskie demoliberalny byt zwany „Unią
Europejską”, będący w rzeczywistości protektoratem niemieckim, oraz
proizraelskie USA i NATO, a z drugiej strony mamy coraz bardziej
agresywny, postbanderowski nacjonalizm ukraiński oraz putinowski
postkomunizm, dążący do odbudowy wpływów dawnego ZSRR. Wszystko to jest
przeciwne i wrogie naszym polskim interesom jako Narodu i jako
niepodległego Państwa.
W tej sytuacji nie pozostaje nam nic
innego, jak utworzenie silnego bloku państw środkowej Europy, państw
tzw. Grupy Wyszehradzkiej, pod przewodnictwem Polski, który stanie się
realną przeciwwagą wobec sąsiadujących z nami bloków – atlantyckiego i
euroazjatyckiego.
Jest to znana już od dawna idea
Międzymorza-ABC (Adriatyk, Bałtyk, M. Czarne). Do bloku tych państw
mogłyby dołączyć w przyszłości także kraje dawnej Jugosławii czy też
Rumunia. Idea ta, popularna w naszym ruchu przed wojną, jest niezwykle
aktualna także i dziś, może nawet bardziej niż wtedy. Dziś bowiem
jesteśmy ze wszystkich stron otoczeni przez wrogie nam obozy i nie mamy
żadnej alternatywy we współczesnej Europie. Nie bylibyśmy w stanie
zawrzeć nawet tak egzotycznych sojuszy, jak przedwojenny sojusz z
Francją i Wielką Brytanią (którego skutki zresztą dobrze znamy…), bo oba
te kraje również są obecnie częścią UE. Jedynym rozsądnym dla Polski
wyjściem jest wprowadzenie tej idei w życie!
Oczywiście, dopóki nasza walka o
prawdziwie wolną i suwerenną Polskę wciąż trwa, a władzę w państwie
sprawują mniej lub bardziej „patriotyczne” rządy na usługach Berlina czy
też Waszyngtonu, to możemy sobie jedynie gdybać nad tym, co będzie w
przyszłości. Jednak te rozważania są niezwykle potrzebne, abyśmy
wiedzieli, z kim mamy zawierać sojusze, bo te sojusze tworzyć trzeba już
teraz! Podwalinami bowiem pod przyszłe sojusze państwowe są dziś
szeroko rozumiane sojusze między naszymi Narodami, polskim i węgierskim,
między nacjonalistami z Polski i Węgier, między naszymi organizacjami w
Polsce i na Węgrzech itp., itd. Jeż to też praca u podstaw,
odbudowywanie świadomości narodowej Polaków i innych Narodów tej części
Europy, w celu osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa.
Jest to także i przede wszystkim
tworzenie pewnej wizji, pewnego planu, jak ta odrodzona Polska będzie
wyglądać. Ne możemy sobie pozwolić na bylejakość, nas na to nie stać. Za
dużo już było bylejakości w naszej historii… Teraz odwołać się należy
raczej do lat tryumfu, wielkości i chwały Najjaśniejszej
Rzeczypospolitej! Jest to niezwykle ważne i wręcz koniecznie potrzebne,
abyśmy nie szli po omacku, tylko wiedzieli jasno, dokąd idziemy i jaki
jest nasz cel. I nieważne, czy osiągniemy go za lat 5, 15 czy nawet 50…
Kiedyś na pewno go osiągniemy! Bez tej wiary, bez bezgranicznej wiary w
osiągniecie obranego przez nas celu, nasza walka nie miałaby w ogóle
żadnego sensu. A naszym celem jest Wielka Polska!
Michał Mikłaszewski
Za: https://kierunki.info.pl/2016/01/michal-miklaszewski-polska-albo-bedzie-wielka-albo-nie-bedzie-jej-wcale/