Na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać,
że pogląd, przyznający narodowi tak dużą wagę, jak czyni to
nacjonalizm, powinien być z samej swojej natury demokratyczny. Skoro
naród jest podstawą państwa, najpełniejszą wspólnotą ludzi i „pierwszą
po Bogu miłością”, to oddanie władzy w ręce narodu, jak nazywano proces
demokratyzacji od czasów Rewolucji Francuskiej (a raczej antyfrancuskiej - przyp. red. RCR), należałoby uznać za
spełnienie marzeń każdego narodowca. Często jednak ruchy
nacjonalistyczne krytykowały lub skutecznie obalały demokrację, nie
podzielając poglądu, że władza powinna pochodzić z „woli narodu”
wyrażanej w powszechnym głosowaniu.
Zacznijmy od przypatrzenia się temu, co
kryje się pod pojęciem narodu. Za przykład demokratycznej definicji
narodu, w sensie politycznym, niech nam posłuży konstytucja III RP. W
jej preambule możemy przeczytać: „my, Naród Polski – wszyscy obywatele
Rzeczypospolitej”. Utożsamienie narodu z aktualnymi obywatelami państwa
jest typowe dla poglądów równościowych (egalitaryzm) lub ubóstwiających
państwo (statolatria), jednak dla narodowca jest nie do przyjęcia. Naród
nie jest bowiem sumą przypadkowo zebranych w jednym miejscu ludzi, ale
żywą wspólnotą obejmującą wiele pokoleń, ludzi posiadających konkretną
historię, wartości i kulturę. Za części składowe narodu nie możemy uznać
każdego człowieka z osobna, tak jakby był „wolnym elektronem”
niezależnym od innych, ale raczej wspólnoty i grupy społeczne
oddziałujące między sobą na różne sposoby i z różnym nasileniem.
Powszechne głosowanie zrównuje wszystkich i ignoruje różnice oraz
zależności pomiędzy ludźmi i społecznościami, tworząc iluzję jednakowej
odpowiedzialności i wpływu wszystkich obywateli na życie społeczne. Z
tych powodów wiele ruchów nacjonalistycznych odrzuca postrzeganie wyniku
wyborów czy referendów jako „woli narodu”.
Ważne spostrzeżenie w omawianej kwestii
poczynił C. Codreanu. Pisał on, że naród obejmuje tych, którzy umarli,
tych, którzy żyją współcześnie i tych, którzy dopiero się narodzą.
Spośród tych trzech grup demokracja odwołuje się jedynie do drugiej,
przyjmując głos choćby 51% spośród głosujących jako wolę całego narodu.
Podobnie G. K. Chesterton nazwał Tradycję uczestniczeniem przeszłych
pokoleń w sprawowaniu rządów, co można by nazwać „międzypokoleniową
demokracją”. Z kolei dobro przyszłych pokoleń zwykle jest poświęcane na
rzecz dogodzenia mniej lub bardziej sensownym potrzebom wyborców. Żadna
partia nie odważy się na politykę przynoszącą efekty dopiero w następnym
pokoleniu, bo oczywiste jest, że przegrałaby wybory z tą, która obieca
coś tu i teraz. Politycy, by poszerzyć swój elektorat, chętnie
zapewniają kolejnym grupom społecznym specjalne przywileje, co często
jest niekorzystne dla całego narodu. W ten sposób demokratyczne
głosowanie i określana przez nie „wola narodu” stają się plebiscytem
popularności ludzi i obietnic, a nie wyrazem odpowiedzialności za
teraźniejszość i przyszłość wspólnoty. Co więcej, konstytucyjna
definicja wyklucza z narodu tych Polaków, którzy nie posiadają
obywatelstwa III RP, choć wskutek tragicznych wydarzeń ostatnich wieków
jest to bardzo duża grupa ludzi czujących się Polakami, skazanych przez
polskie i sąsiednie władze na izolację od reszty rodaków. Z drugiej
strony do Narodu Polskiego włącza ona przybyszów, którzy zdołali
otrzymać obywatelstwo, co, jak wiemy, nie musi wcale świadczyć o
przywiązaniu i poczuciu jedności z Polską.
Nacjonalizm chrześcijański, choć zawsze
skupiony na konkretnym narodzie i jemu służący, ma w sobie pierwiastek
uniwersalny wynikający z religii. Jest nim prawo Boże, którego
przestrzeganie jest obowiązkiem państwa, niezależnie od warunków
zewnętrznych i wewnętrznych. Demokracja sama w sobie nie broni żadnych
praw uniwersalnych, ponieważ ustrój jest zależny od poglądów większości.
Dla nacjonalisty-chrześcijanina wola większości nie jest
usprawiedliwieniem czynienia zła lub tworzenia prawa na to zło
przyzwalającego. Dlatego, choć głos ogółu ludzi nie powinien być
ignorowany, to w sprawach odnoszących się bezpośrednio do obiektywnej
Prawdy nie może być decydujący. Głosowanie bowiem nie sprawi, że zło
stanie się dobrem, a dobro złem, ale może jedynie doprowadzić do łamania
prawa Bożego w majestacie prawa ustanowionego przez ludzi. Katolicyzm
za podstawę legalności władzy uznaje respektowanie przez nią Bożych
przykazań, a nie legitymację z powszechnych wyborów.
Jeśli więc katolik chce być demokratą,
nie może być demokratą radykalnym, absolutnym. Musi pamiętać, że głos
większości, gdy jest sprzeczny z prawem naturalnym i prawem Bożym, staje
się tylko alarmem wzywającym do ewangelizacji, a przestaje być legalnym
źródłem władzy. Bałwochwalstwem jest słyszane niekiedy zdanie, brzmiące
„z katolickiego punktu widzenia to jest złe, ale skoro większość tak
zadecydowała, to tak powinno być”. Jest to wyraz postawienia Człowieka
(jako matematycznej sumy ludzi) i jego woli ponad wolą Bożą, analogiczny
do kultu jednostki, w której Człowiekiem jest jedna osoba, a jej rządy
są niczym nieskrępowane.
Podstawowym prawem ludzi jest być
rządzonym dobrze, a nie posiadanie udziału w wybieraniu władzy. Skoro
tak, to błędem jest rozszerzenie prawa wyborczego i zrównanie w głosie
wszystkich obywateli państwa. Po pierwsze stwarza to sytuację, w której
głos wybitnych jednostek jest zagłuszony przez krzyk tłumu, który nie
jest w stanie pojąć wielu zagadnień z dziedziny polityki, a po drugie
nie bierze pod uwagę kryterium moralnego. Wyjątkiem jest tutaj
pozbawienie praw wyborczych niektórych przestępców, jednak wciąż
pozostaje ogromna liczba czynnych wyborców, którzy decydując o całym
państwie, kierują się egoistycznymi pobudkami, nie zważają na dobro
wspólne lub są wręcz zwolennikami zniszczenia tego państwa i rozwiązania
wspólnoty je tworzącej (komuniści, anarchiści, kosmopolici). Tym samym
oddajemy odpowiedzialność za naród ludziom, którzy są jego zajadłymi
wrogami. Porównać to można do wprowadzenia satanistów do rady
parafialnej lub sadysty do zarządu szpitala.
Z powyższych argumentów wynika, że wola
narodu nie wyraża się w powszechnym głosowaniu, gdyż nie wszyscy
obywatele są członkami narodu, wielu z nich nie jest świadoma znaczenia
tego faktu, a jeszcze inni są jego wrogami. Wolą narodu (w sensie raczej
metaforycznym) jest długotrwałe działanie zgodne z tradycją danej
wspólnoty, wypływające z jej moralności i prowadzące ją do wielkości,
sprawiedliwości wewnętrznej, bezpieczeństwa zewnętrznego i wypełnienia
swej misji. Wiązanie zaś nacjonalizmu z demokratyzmem, rozumianym jako
pogląd o prawowitym pochodzeniu władzy jedynie z powszechnych wyborów,
jest całkowicie błędne.
Michał Ciesielski
Za: https://kierunki.info.pl/2016/02/michal-ciesielski-nacjonalizm-a-wola-narodu/
OD REDAKCJI: Generalnie zgadzamy się z Autorem artykułu, uważając, iż nacjonalizm to idea i działanie na rzecz dobra i pomyślności narodu, ale nie zawsze są one równoznaczne z jego wolą. Natomiast co do uznawania tzw. III RP za państwo polskie mamy odmienne zdanie. Niepodległość i suwerenność Polski nie została nigdy odzyskana po 1 września 1939 r. Jeżeli ktoś uważa inaczej, to prosimy o podanie oficjalnej (!) daty odzyskania niepodległości przez Polskę.
OD REDAKCJI: Generalnie zgadzamy się z Autorem artykułu, uważając, iż nacjonalizm to idea i działanie na rzecz dobra i pomyślności narodu, ale nie zawsze są one równoznaczne z jego wolą. Natomiast co do uznawania tzw. III RP za państwo polskie mamy odmienne zdanie. Niepodległość i suwerenność Polski nie została nigdy odzyskana po 1 września 1939 r. Jeżeli ktoś uważa inaczej, to prosimy o podanie oficjalnej (!) daty odzyskania niepodległości przez Polskę.