Katolik pacyfistą? Czy faktycznie chrześcijanin powinien unikać walki
jak ognia, uciekać od wszelkich konfliktów, omijać pola bitewne i
pozwalać, aby wyśmiewano jego Boga, jego Religię, jego Świętości? Czy
jedyną formą obrony, jaka nam pozostaje, jest modlitwa? Bez wątpienia człowiek wierzący powinien wprowadzać pokój, starać się
łagodzić konflikty, unikać niepotrzebnej agresji. Nie jest jednak
prawdą, jakoby ci, którzy należą do Chrystusa, nie mogli nigdy chwytać ze
miecz i używać go z pełną mocą. W historii mnóstwo razy zdarzało się,
że to właśnie chrześcijanie „chwytali za miecz”: Krzyżowcy, Cristeros,
Powstańcy Wandejscy, Karliści i wielu, wielu innych.
Obserwując obecną rzeczywistość, obfitującą w prześladowanie
chrześcijan, wyśmiewanie religii, bluźnierstwa, propagowanie dewiacji i
sprzecznych, nawet ze zdrowym rozsądkiem, zachowań wydaje się, iż
niedługo, może nawet w Europie, katolicy „chwycą za miecz”. W krajach z
muzułmańską większością już się to w sumie zdarza. Nim to jednak nastąpi,
pamiętajmy, że do każdej walki trzeba się dobrze przygotować.
Wytrzymałość, znajomość technik walki, dobry sprzęt itp. to stanowczo za
mało, aby zwyciężyć z potęgami, za którymi stoją siły zła. My, katolicy
musimy pamiętać o życiu w przyjaźni z Chrystusem, modlitwie, ascezie i
gotowości godzenia się do niesienia każdego krzyża. A gdy przyjdzie nam
walczyć „z mieczem w ręku”, nie zapominajmy, że nie dla własnej chwały,
ale dla Chrystusa Króla winniśmy toczyć każdy bój na tym łez padole.
Obyśmy zawsze mieli przed oczyma „ostrzegawcze” słowa Ojca Świętego Piusa XII, który w jednej ze swoich encyklik napisał:
Każdy z nas należy do armii Chrystusa – jedni w szeregach
kapłańskich, inni w szeregach świeckich. Wszyscy zatem – widząc coraz
groźniejszy wzrost zastępów nieprzyjaciół Chrystusa – powinni poczuwać
się do obowiązku zdwojonej czujności i wzmocnionej akcji, by bronić
wspólnej sprawy. Widząc przecież wszyscy działalność szerzycieli
kłamliwych haseł i doktryn, którzy albo przeczą, by prawda wiary
chrześcijańskiej miała moc zbawczą, albo nie dopuszczają, by taż prawda
była wprowadzana w życie ludzkie. Ich bezbożność dochodzi do tego
stopnia, że nie tylko łamią tablice najwyższych przykazań Bożych, lecz w
ich miejsce wprowadzają inne reguły życiowe, które są zaprzeczeniem
zarówno podstaw nauki moralności, jakie zostały podane w objawieniu na
Górze Synaj, jak tego boskiego tchnienia, które płynie z Krzyża
Chrystusa i z jego słów wygłoszonych na Górze. Jest rzeczą powszechnie
znaną i nader bolesną, iż posiew owych błędów wydał u wielu ludzi owoce
prawdziwie zabójcze. Ludzie ci uważali się za wyznawców i zwolenników
Chrystusa, jak długo zażywali życia w spokoju i bezpieczeństwie. Byli to
jednak chrześcijanie z imienia tylko. Skoro bowiem zaszła potrzeba
wykazania siły wobec twardej przemocy, gdy trzeba było walczyć, trwać i
znosić skryte i otwarte ataki – zachowali się chwiejnie, tchórzliwie i
niedołężnie. Bojąc się zaś ofiar, do których są zobowiązani przez swą
religię, nie mają odwagi kroczyć zbroczonymi krwią śladami Boskiego
Odkupiciela.
– Papież Pius XII, encyklika Summi Pontificatus, pkt. 6.