Widziałam już wcześniej KL Stutthof, Majdanek, Dachau… Dziś ten ważny i wielki KL AUSCHWITZ. Garść refleksji. Niełatwo się dostać. Procedura zdobycia biletu upokarzająca. Maski, spryskiwanie w kabinie, prześwietlanie torebki, dwukrotne podawanie danych, okazywanie dowodu osobistego i numeru telefonu…
Zwiedzam. Przewodniczka nie opowiedziała nic ponad to, co już wiedziałam. Oglądanie z zewnątrz. Kilka prawie pustych baraków w biegu. Kiedy zatrzymujemy się przed piętnastym – POLSKIM – pytam o wejście. Zostałam wrogo zlustrowana. Odpowiedź przewodniczki – NIE. Kiedy zwróciłam się do grupy z pytaniem, czy nie chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś o polskich ofiarach, odpowiedziało mi obojętne milczenie. Za to natychmiast zareagowała oprowadzająca. Na moje wtrącenie, że jesteśmy polską grupą, a w Auschwitz ginęli Polacy, za to w Birkenau Żydzi, dlatego chcielibyśmy o tym więcej dowiedzieć się/zobaczyć, zanegowała jadowitym głosem - „W obu tych miejscach ginęli jedni i drudzy”. No tak. W całym lagrze brak śladów polskich – postaci, flagi, symboli chrześcijańskich… Miejsce eksterytorialne…
Czy warto tam pojechać? Tak – choćby po to, żeby odmówić modlitwę za zadręczonych i zakatowanych więźniów.
Nie – jeśli liczysz na obiektywizm i rzetelność ekspozycji. Nie zobaczyłam choćby celi Maksymiliana Kolbe, stojących cel, wystawy o rotmistrzu Pileckim, filmów dokumentalnych o wyzwoleniu obozu…
Wybieraj…
Za: facebook.com