Przypadająca na 17. stycznia rocznica zajęcia Warszawy przez wojska radzieckie dała okazję do kolejnej odsłony odbijającej się corocznym echem dyskusji, czy wydarzenie to wspominać powinniśmy jako „wyzwolenie” czy jako „początek nowej okupacji”. Kwestia ta nie jest zresztą przedmiotem kontrowersji jedynie w szeroko pojętym ruchu narodowym, bo w ubiegłych latach ze strony wielu świadków tamtych wydarzeń spotkałem się z krytyką „polityki historycznej” IPN, której zarzucali oni fałszowanie historii i pamięci historycznej. We wspomnieniach moich rozmówców nadejście Armii Czerwonej zapisało się bowiem jednoznacznie jako wyzwolenie i ubolewali oni, że im wydarzenia te stają się odleglejsze w czasie i im mniej ich świadków pozostaje przy życiu, tym popularniejsza staje się interpretacja przeciwna.
Krytyce należałoby jednak poddać również pamięć historyczną świadków epoki, która, rzecz jasna, również była obciążona subiektywizmem, mianowicie w tym przypadku przede wszystkim dostępną im perspektywą. Inny bowiem musiał być ogląd tamtej rzeczywistości przez mieszkańców Warszawy czy Częstochowy z którymi to właśnie miałem okazję rozmawiać, inny zaś na przykład przez mieszkańców Kresów. Podobnie, czego innego doświadczali w 1944 r. „szarzy” i niezaangażowani politycznie obywatele, czego innego zaś inteligencja, czy członkowie podziemia niepodległościowego i osoby po prostu zaangażowane patriotycznie. W ówczesnych warunkach społecznych i narodowych grupy te w dużym stopniu żyły raczej obok siebie niż ze sobą, a ich świadomość polityczna i społeczna wyraźnie się od siebie różniły.
Dla prowadzonej z dystansu – również emocjonalnego, kompleksowej i wolnej od uprzedzeń i obciążeń ideologicznych – tak więc spełniającej minimalne wymogi obiektywizmu, historycznej oceny odbicia ziem polskich Niemcom przez Armię Czerwoną, uwzględnić należy, moim zdaniem, dwie zmienne.
Po pierwsze, wbrew sentymentom rozmaitych „sierot po PRL” i jej (nienazywanej tak wówczas) „polityce historycznej”, ofensywa wojsk radzieckich nie była powodowana jakąkolwiek sympatią do mieszkańców ziem polskich lub którejkolwiek grupy społecznej. Sowietom nie chodziło ani o „wyzwolenie Polski od faszyzmu”, ani o „wyzwolenie więźniów niemieckich obozów zagłady”, ani o „słowiańskie braterstwo” przeciwko „germańskiej bucie”.
Związek Radziecki w 1939 r. zacieśnił sojusznicze relacje z Niemcami. Dwa lata później został przez nie zaatakowany. Najazd niemiecki udało się Sowietom odeprzeć, po czym przeszli oni do kontrofensywy, zmierzając do stolicy Niemiec. Po drodze była Polska, przez którą musieli przejść i terytorium której musieli oczyścić z sił niemieckich, jeśli myśleli o inwazji na same Niemcy i obaleniu władz tego państwa. Gdyby w miejscu Polski znajdował się Paragwaj lub Filipiny, Armia Czerwona też musiałaby się przez nie przetoczyć i zlikwidować znajdujące się tam siły niemieckie. Ot, żadnych sentymentów – zwykła geopolityka.
Oczywiście, Kreml nie pozostawał na uwarunkowania geopolitycznie ślepy. W pierwszej połowie 1943 r. było już jasne, że Niemcy wojnę przegrają. W tej sytuacji Moskwa zerwała stosunki dyplomatyczne z rządem RP na uchodźstwie, a w Rosji utworzono komunistyczne polskie ciała polityczne i podległą im politycznie armię polską. W miarę postępów w marszu Armii Czerwonej na zachód konkretyzował się również radziecki program wobec Polski, rozwijała mająca go uzasadniać narracja polityczna i konsolidowane były mające być instrumentami jego realizacji polskie siły komunistyczne. Fakt jednak, że ZSRR stworzył narrację i zestaw narzędzi do zorganizowania korzystnego dla siebie porządku w Polsce oraz że za dobrą monetę wzięło to wówczas zarówno wielu przeciętnych Polaków, jak i wiele osób zaangażowanych w owych instytucjach, nie powinien nam zaciemniać trzeźwego i beznamiętnego, bo tym razem prowadzonego już z dystansu dziesięcioleci, oglądu tamtej rzeczywistości politycznej, w której poszczególnym uczestnikom chodziło – jak zawsze ma to miejsce w polityce – o panowanie nad przestrzenią oraz jej zasobami i mieszkańcami, nawet jeśli dla pozyskania tych ostatnich posługiwali się narracją odwołującą się do sentymentów, wartości i ideologii.
Najbliższą ich rzeczywistej istoty interpretacją wydarzeń lat 1944-1945 na ziemiach polskich będzie wobec tego konstatacja, że zostały one odbite przez Sowietów Niemcom, po czym Moskwa, przy pomocy skonstruowanych przez siebie a złożonych z polskich komunistów i zaangażowanych przez nich polskich zasobów społecznych narzędzi politycznych i wojskowych, zaprowadziła w Polsce swoje porządki. Panowanie niemieckiego ośrodka siły zastąpione zostało panowaniem rosyjskiego ośrodka siły. Polski ośrodek siły został natomiast rozbity w 1939 r. i wraz z końcem II wojny światowej nie udało się go niezależnym polskim siłom politycznym ponownie zintegrować. Państwo polskie zostało po wojnie odbudowane przez ZSRR i zależne od niego polskie siły komunistyczne jako państwo zależne od Moskwy i pozostało takim aż do częściowej dezintegracji rosyjskiego ośrodka siły na początku lat 1990. – w następnych latach popadając zresztą w coraz głębszą zależność od ośrodków zachodnich w USA i Brukseli.
Czy zatem uzasadnione są te interpretacje, które mówią o „drugiej okupacji” radzieckiej, która zastąpić miała niemiecką? W sensie czysto technicznym, przez krótki czas pomiędzy usunięciem z Polski niemieckiego okupanta a zorganizowaniem w naszym kraju najbardziej rudymentarnych struktur władzy mieliśmy rzeczywiście do czynienia z okupacją. Nie to jednak mają oczywiście na myśli dzisiejsi polscy prawicowi ideolodzy, mówiąc o „sowieckiej okupacji”, która zresztą zdaniem wielu z nich zakończyła się dopiero w 1989 r. Utożsamiają oni państwo zależne od ZSRR jakim była PRL oraz partyjną tyranię PZPR z bezpośrednimi rządami Moskwy, bo tym przecież jest właściwie rozumiana okupacja. Z takimi bezpośrednimi rządami Kremla nad Polską bynajmniej do czynienia nie mieliśmy, bo instrumenty bezpośredniej władzy Moskwy były stopniowo przez nią zwijane (choć nigdy zupełnie, w trudnym do zidentyfikowania zakresie utrzymały się bowiem co najmniej do 1989 r. w domenie wojskowej i służb bezpieczeństwa), a kontrola nad Polską była sprawowana przez ZSRR głównie za pośrednictwem różnego rodzaju nacisków.
Największe dla społeczeństwa znaczenie miał jednak fakt, że warunki dominacji radzieckiej i tyrańskich rządów polskich komunistów były obiektywnie dużo lepsze, niż warunki okupacji niemieckiej. Ot, nie było łapanek, ulicznych egzekucji, wywózek do obozów koncentracyjnych, odbudowane zostały polskie instytucje, gospodarka i przywrócona polska symbolika narodowa. Dla przeciętnego ówczesnego człowieka przede wszystkim to było widoczne i dlatego porządki zaprowadzone przez Sowietów kojarzył z wyzwoleniem. Różnice te są aż nadto widoczne – od jednego ze swoich starszych rozmówców usłyszałem kiedyś, że „komuniści odbudowali Warszawę, jedynym zaś co w Polsce zbudowali Niemcy, było Auschwitz”. Niezależnie więc od osobistych poglądów i sympatii, które w moim przypadku są skądinąd raczej prawicowe i proniemieckie, elementarny realizm i intelektualna trzeźwość nie pozwalają zestawiać ze sobą okupacji niemieckiej i dominacji radzieckiej.
Mówimy tu rzecz jasna o wrażeniach większości ówczesnego społeczeństwa polskiego. Zupełnie inne było wrażenie tropionych przez radzieckie służby bezpieczeństwa członków podziemia niepodległościowego, patriotycznie usposobionej inteligencji, czy też takich pogranicznych grup jak Kaszubi, Ślązacy i kresowiacy, poddanych terrorowi ze strony zarówno ZSRR, jak i polskich władz komunistycznych. Były to jednak grupy mniejszościowe i w dużym stopniu odseparowane od większości społeczeństwa. Nie należy tymczasem ulegać anachronizmowi, rzutując na społeczeństwo polskie drugiej połowy lat 1940. jego dzisiejszą względną jednolitość, odziedziczoną zresztą w sporej mierze po PRL. U schyłku II wojny światowej dystans społeczny pomiędzy różnymi grupami i warstwami społecznymi był w Polsce dużo większy niż dziś, a ich perspektywy nierzadko bardzo odmienne. Nie zapominajmy też, że zbrojne podziemie niepodległościowe nie obejmowało szerokich rzesz społecznych a na dodatek zostało przetrzebione w czasie Powstania Warszawskiego. Represje komunistyczne odczuwane były zatem przede wszystkim przez grupy społecznie peryferyjne (przesiedleńcy z Kresów, autochtoni z zachodniego pogranicza polskiego obszaru narodowego) lub przez elity społeczno-polityczne (szlachta, patriotycznie usposobiona inteligencja, przedwojenna elita polityczna, podziemie niepodległościowe).
Ideologizacją i zakłamywaniem historii jest zatem propaganda reżymowych funkcjonariuszy z IPN, próbujących nam wmawiać, że dominacja radziecka była dla Polski tym samym (lub nawet czymś gorszym) co okupacja niemiecka, tyle że poddani byliśmy już nie dominacji Berlina, lecz Moskwy. Prawica w Polsce ma zresztą w ogóle skłonność do tego rodzaju absurdalnych hiperboli, na co z kolei wskazuje utożsamianie przez część z niej wchłonięcia Polski przez UE z dominacją radziecką, wyrażane hasłem „wczoraj Moskwa, dziś Bruksela” – póki co w ramach UE nie występuje w zasadzie fizyczna przemoc, nie ma też podziemia zbrojnego które byłoby tropione po lasach, a żaden katolicki ksiądz, jak dotychczas, nie zakończył życia w Wiśle z nogami w wypełnionym betonem wiadrze. Zawężanie narodowego doświadczenia dominacji radzieckiej do doświadczenia przewodzących narodowi ale bądź co bądź mniejszościowych grup społecznych jest spaczeniem oglądu historycznego. Próba zaś dopasowania interpretacji historycznej do własnych antypatii ideowych i geopolitycznych jest ideologizacją historii.
Rocznicy usunięcia z Polski niemieckiego okupanta przez Armię Czerwoną nie ma zatem sensu świętować jak chciałyby tego różne „sieroty po PRL”, bo był to sukces Związku Radzieckiego, a nie Polski. Zwłaszcza od połowy II wojny światowej Polska nie była już podmiotem, lecz jedynie przedmiotem polityki światowej i w tym kluczu interpretować należy również usunięcie z naszego kraju władzy niemieckiej, a rozciągnięcie na niego panowania moskiewskiego. (uprzedmiotowienie Polski w polityce światowej nie zmieniło się zresztą co do istoty do dziś, choć obecnie, po zmianie hegemona na USA, stan ten entuzjastycznie akceptuje cały niemal naród polski). Nie ma też jednak powodu opłakiwać nadejścia Sowietów i komunistów jak chcieliby tego prawicowi ideolodzy i reżymowi funkcjonariusze z IPN, bowiem położenie narodu polskiego pod okupacją niemiecką było dużo gorsze, a stan dominacji sowieckiej nad Polską i tyranii komunistów w samej Polsce nie zagrażał przynajmniej biologicznemu trwaniu substancji narodowej, jak miało to niestety miejsce w warunkach okupacji niemieckiej.
Dyskutowany tu problem dość zgrabnie ujęła rok lub dwa lata temu na swoim profilu na Twitterze ambasada Federacji Rosyjskiej w Polsce, czy też rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych, pisząc że „Armia Czerwona wyzwoliła Polskę spod okupacji niemieckiej, ale nie przyniosła Polakom wolności, którą musieli już wywalczyć sobie sami”.Nie sądzę, by wpis ten mógł pozostać niezauważony przez polskie instytucje poruczone do monitorowania sytuacji na Wschodzie, pozostaje więc jedynie ze smutkiem skonstatować, że to polska nienawiść do Rosji i kompleksy wobec wschodniego sąsiada były czynnikiem sprawczym tego, że ten wyważony i taktowny komentarz nie spotkał się po polskiej stronie z odzewem.
Rocznicy 17. stycznia nie ma tak naprawdę sensu ani powodu wspominać. Nie było to nasze zwycięstwo, ale też nie była to najgorsza klęska jaka mogła nas spotkać. II wojna światowa była klęską wszystkich bez wyjątku państw europejskich, a jedynym jej zwycięzcą był jankeski moloch zza oceanu, który podbił pół Europy i azjatyckie wybrzeża Pacyfiku, oraz przejął dominację nad kluczowymi geopolitycznie krajami w południowo-zachodniej i południowo-wschodniej Azji otwierając sobie w ten sposób drogę do panowania nad światem i roznoszenia swojej destrukcyjnej demoliberalnej ideologii. Polska stanęła w II wojnie światowej po złej stronie historii i zapłaciła za to straszliwą cenę. Niemcy sprzeniewierzyły się swojej historycznej misji wyzwolenia i zjednoczenia Europy, prowadząc egoistyczną wojnę narodową, za co zapłaciły cenę jeszcze wyższą. Jeśli te smutne błędy i wynikłe z nich tragedie czegoś nas dziś powinny uczyć, to że hasłem przyszłości powinno być dla Europy „Nigdy więcej wojny między braćmi!” i że „Następnym razem, walczyć będziemy ramię przy ramieniu”.
Ronald Lasecki
Za: https://xportal.pl/?p=38814