W warstwie analitycznej tekst jest rzeczywiście interesujący, aczkolwiek o tym, że intelektualną praprzyczyną anomii społeczeństwa tradycyjnego był nominalizm my, tradycjonaliści katoliccy i łacińscy wiemy od dawna, choćby od Weavera. Ale główny (i przerażający) cel promotorów rozkładu został faktycznie trafnie zidentyfikowany. Razi trochę próba relatywizowania zła ideologii marksistowsko-komunistycznej jako rzekomo bardziej "wspólnotowego", więc mniejszego od liberalizmu i kapitalizmu. Wizja "Wielkiego Przebudzenia" narodów spętanych przez zdegenerowaną, uderzającą w podstawy człowieczeństwa, elitę globalistyczną jest sympatyczna, ale sceptycyzm należy zachować wobec podnoszenia walorów wskazywanych sojuszników, w tym oczywiście putinowskiej Rosji, choć przecież trudno się dziwić Rosjaninowi Duginowi, że chce ją widzieć w roli championa tej reakcji. Z drugiej strony, na plus należy mu policzyć, że nie ma u niego najmniejszych śladów tej antyokcydentalistycznej paranoi, w którą u nas popadł ostatnio p. Ronald Lasecki, przeciwnie - widzi, że stawianie oporu anty-tradycji jest wspólną sprawą Wschodu i Zachodu, katolików i prawosławnych, nawet tych, którzy nie są par excellence tradycjonalistami, ale nie chcą zrezygnować z form właściwych wczesnej nowożytności, jak obrońcy "państwa narodowego".
Część I.
Great Reset
Pięć punktów księcia Karola
W 2020 roku na forum ekonomicznym w Davos jego założyciel Klaus Schwab i książę Walii Karol ogłosili nowy kierunek rozwoju ludzkości – „Great Reset” czyli „Wielki Reset”.
Przedstawiony przez księcia Walii plan składa się z pięciu punktów:
- Przejęcie kontroli nad ludzką świadomością (zmiany zachodzą wyłącznie wtedy, gdy ludzie ich rzeczywiście chcą);
- Odbudowa gospodarki po pandemii COVID-19, która powinna przynieść „zrównoważony rozwój”. Konieczne jest wynalezienie nowych, zrównoważonych struktur produkcji, odmiennych od tych, które wywarły negatywny wpływ na środowisko naszej planety;
- Globalne przejście do gospodarki obchodzącej się bez wykorzystania ropy naftowej. Można osiągnąć ten cel za pomocą zdecydowanej ingerencji w ceny ropy, równoważąc rynek;
- Nauka, technologie i innowacje powinny otrzymać nowy impuls rozwojowy. Ludzkość znalazła się na progu radykalnego przełomu, który zmieni wszystkie nasze wyobrażenia o tym, co jest możliwe i opłacalne z punktu widzenia zrównoważonej przyszłości;
- Konieczna jest zmiana struktury inwestycji. Należy zwiększyć udział „inwestycji zielonych” i stworzyć nowe miejsca pracy w sektorze „czystej energii”, gospodarki cyklicznej oraz biogospodarki, rozwijać ekoturystykę i „zieloną” infrastrukturę publiczną[1].
Termin „zrównoważony” (sustainable) stanowi element najważniejszej koncepcji Klubu Rzymskiego – „zrównoważonego rozwoju”. Opiera się ona na teorii „granic wzrostu”, zgodnie z którą przeludnienie planety osiągnęło punkt krytyczny (co zakłada konieczność ograniczenia liczby urodzeń).
Fakt, że pojęcie „zrównoważenia” używane jest w kontekście pandemii COVID-19, która – według niektórych analityków – powinna zmniejszyć liczbę populacji, wywołał znaczącą reakcję w skali globalnej.
Zasadniczy sens „Wielkiego Resetu” sprowadzić można do:
– zarządzania świadomością ludzi w skali globalnej, co stanowi podstawę „cancel culture” wprowadzającej cenzurę w sieciach kontrolowanych przez globalistów (punkt 1.);
– przejściu do gospodarki ekologicznej i rezygnacji ze struktur przemysłowych nowoczesności (punkty 2. i 5.);
– przejściu do czwartej epoki gospodarczej (to właśnie jej poświęcona była poprzednia konferencja w Davos), czyli stopniowej zamiany siły roboczej robotami i wprowadzeniu w skali globalnej rozwiniętej Sztucznej Inteligencji (punkt 3.);
Podstawowym zadaniem „Wielkiego Resetu” ma być kontynuacja globalizacji i wzmocnienie globalizmu, który poniósł ostatnio cały szereg porażek związanych z konserwatywną prezydenturą antyglobalisty Donalda Trumpa oraz rozwojem świata wielobiegunowego, przede wszystkim za sprawą Chin i Rosji, ale również wzrostu znaczenia krajów islamskich: Turcji, Iranu, Pakistanu, Arabii Saudyjskiej wyzwalających się spod wpływu Zachodu.
Na forumie w Davos przedstawiciele globalnych elit liberalnych ogłosili mobilizację swoich struktur w przededniu tak długo oczekiwanej przez nich prezydentury Joe Bidena i zwycięstwa w Stanach Zjednoczonych Demokratów sterowanych przez globalistów.
Implementacja
Hasłem nowej globalistycznej agendy stały się słowa piosenki Jeffa Smitha „Build Back Better” („Zbudujemy od nowa jeszcze lepiej” – slogan kampanii wyborczej Joe Bidena). Chodzi tu o to, że po serii porażek (takich, jak tajfuny czy huragan Katrina) ludzie (rzecz o globalistach) odbudowują infrastrukturę jeszcze lepszą od istniejącej uprzednio. „Wielki Reset” rozpoczął się wraz z wygraną Bidena.
Światowi przywódcy, szefowie największych korporacji sektora Big Tech, Big Data, Big Finance itd., zjednoczyli się i zmobilizowali, by pokonać swych oponentów – Trumpa, Władimira Putina, Xi Jinpinga, Recepa Erdoğana, ajatollaha Ali Chamenei i innych. Na początek, przy użyciu nowych technologii, odebrano zwycięstwo wyborcze Trumpowi, przejmując „kontrolę nad świadomością” (punkt 1.), wprowadzając cenzurę Internetu i dokonując manipulacji związanych z głosowaniem korespondencyjnym.
Przejęcie Białego Domu przez Bidena otwiera globalistom drogę do realizacji kolejnych punktów. Mają one dotyczyć wszystkich sfer życia; globaliści wracają do momentu, w którym zatrzymał ich Trump i ośrodki kształtującej się wielobiegunowości. W tym momencie kluczową rolę odgrywają kontrola nad świadomością (poprzez cenzurę i manipulacje w sieciach społecznościowych, totalną inwigilację i gromadzenie danych na temat wszystkich) oraz wykorzystanie nowych technologii.
Epidemia COVID-19 dała uzasadnienie tych działań. Pod pretekstem przepisów sanitarnych „Wielki Reset” ma dokonać gwałtownej zmiany struktury kontroli światowych elit globalistycznych nad populacją Ziemi. Inauguracja Bidena i odwołanie przez niego wszystkich niemal decyzji Trumpa dowodzi, że przystąpiono już do realizacji tego planu.
W swoim przemówieniu poświęconym „nowemu” kursowi polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych Biden w rzeczywistości wyraził podstawowe kierunki polityki globalistycznej. Jego orientacja może się wydawać w pewnym stopniu „nową”, wyłącznie w porównaniu z polityką Trumpa. W istocie Biden ogłosił powrót do starych wektorów:
– przedkładania interesów globalnych ponad narodowe;
– wzmocnienia struktur Rządu Światowego i jego filii w postaci globalnych organizacji ponadnarodowych i struktur gospodarczych;
– wzmocnienia NATO i współpracy ze wszystkimi siłami i reżimami globalistycznymi;
– promowania i pogłębiania przemian demokratycznych w skali światowej, co w praktyce oznacza: 1) eskalację konfliktów z tymi krajami i reżimami, które odrzucają globalizację, przede wszystkim z Rosją, Chinami, Iranem, Turcją itd.; 2) zwiększenie obecności militarnej Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, w Europie i w Afryce; 3) rozpowszechnianie destabilizacji i „kolorowych rewolucji”; 4) szerokie stosowanie praktyki „demonizacji”, „deplatformowania” i ostracyzmu sieciowego (cancel culture) przeciwko tym, którzy mają inny punkt widzenia (zarówno za granicą, jak i w samych Stanach Zjednoczonych).
W ten sposób nowa administracja Białego Domu nie tylko nie wykazuje najmniejszej nawet gotowości prowadzenia z kimkolwiek równoprawnego dialogu, lecz zaostrza swój nie znoszący sprzeciwu, liberalny dyskurs. Globalizm stanowczo przechodzi do fazy totalitarnej. Czyni to bardziej niż prawdopodobnym wybuch nowych wojen, włącznie z ryzykiem III wojny światowej.
Geopolityka „Wielkiego Resetu”
Globalistyczna Fundacja Obrony Demokracji (Foundation for Defence of Democracies), wyrażająca poglądy amerykańskich neokonserwatystów, opublikowała niedawno raport, w którym stwierdzono, że takie elementy polityki Trumpa, jak 1) zwiększenie poziomu konfrontacji z Chinami; 2) zwiększenie nacisku na Iran, ocenić należy pozytywnie, a Biden powinien kontynuować te kierunki w polityce zagranicznej. Autorzy raportu skrytykowali natomiast takie działania Trumpa, jak 1) ruchy prowadzące do dezintegracji NATO; 2) zbliżenie z „totalitarnymi przywódcami (chińskim, północnokoreańskim i rosyjskim); 3) „niekorzystny” układ z talibami; 4) wycofanie amerykańskich wojsk z Syrii.
Widzimy zatem, że „Wielki Reset” w geopolityce oznaczać będzie syntezę „promocji demokracji” z „neokonserwatywną agresywną strategią totalnej dominacji” będącą głównym elmentem polityki „neokonserwatystów”. Bidenowi sugeruje się przy tym kontynuowanie i zaostrzanie walki z Iranem i Chinami, przy jednoczesnym skoncentrowaniu się na konfrontacji z Rosją. W tym celu niezbędne jest zwiększenie amerykańskiej obecności na Bliskim Wschodzie i w Azji Centralnej.
Rosja, Chiny, Iran i niektóre inne kraje islamskie uznawane są przez adeptów „Wielkiego Resetu” za główne przeszkody na drodze ku niemu, podobnie jak i Trump. W ten sposób projekty ekologiczne i innowacyjność technologiczna (przede wszystkim wprowadzenie Sztucznej Inteligencji i robotyzacja) łączą się z nasileniem agresywnej polityki wojskowej.
Część II.
Zarys historii ideologii liberalnej: globalizm jako apogeum
Nominalizm
Aby dokładnie zrozumieć, czym na tle historii jest zwycięstwo Bidena w wyborach i „nowy” kurs Waszyngtonu na „Wielki Reset”, warto rzucić okiem na dzieje kształtowania się ideologii liberalnej, zaczynając od jej korzeni. Tylko w ten sposób będziemy mogli ocenić całą powagę sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Zwycięstwo Bidena nie jest wydarzeniem przypadkowym, a zapowiadana globalistyczna ofensywa to nie przejaw agonii przegranego projektu. Sytuacja jest zdecydowanie poważniejsza. Biden i siły, które za nim stoją, uosabiają apogeum procesu historycznego, który sięga czasów Średniowiecza, osiąga fazę dojrzałości w czasach nowożytnych, wraz z pojawieniem się społeczeństwa kapitalistycznego, a dziś przechodzi do ostatniego stadium, którego nadejście zakładane było w teorii od samego początku.
Korzenie systemu liberalnego (kapitalistycznego) tkwią w scholastycznym sporze o uniwersalia. Spór ten podzielił katolickich teologów na dwa obozy, z których jeden uznawał istnienie ogólności (rodzaju, gatunku, uniwersaliów), a drugi sądził, że istnieją wyłącznie odrębne, konkretne i indywidualne przedmioty, których nazwy traktował wyłącznie w kategoriach zewnętrznych, umownych systemów klasyfikacji, pozbawionych wewnętrznej treści. Ci, którzy przekonani byli o istnieniu ogólności i gatunkowości opierali się na klasycznej tradycji Platona i Arystotelesa. Zaczęli określać się mianem „realistów”, czyli tych, którzy uznawali „realność uniwersaliów”. Ich najbardziej znanym przedstawicielem był Tomasz z Akwinu, a także cała tradycja zakonu dominikanów. Zwolennicy przekonania, że realne są jedynie odrębne przedmioty i istoty, określili się mianem „nominalistów”, od łacinskiego nomen oznaczającego „imię”. Apel o rezygnację z „mnożenia bytów” pochodzi właśnie od jednego z czołowych obrońców „nominalizmu”, angielskiego filozofa Williama Ockhama. Wcześniej na stanowisku tym stał Jean Roscelin. Choć początkowo w sporze tym zwyciężyli „realiści”, zaś nauczanie „nominalistów” zostało poddane anatemie, w późniejszym okresie, szczególnie wraz z Nowożytnością, filozofia zachodnioeuropejska poszła drogą Ockhama.
Nominalizm stał się w przyszłości fundamentem liberalizmu w ideologii i gospodarce. Człowieka traktował wyłącznie jako jednostkę i nic więcej, zaś wszelkie formy tożsamości zbiorowej (religia, grupa społeczna itd.) miały zostać unieważnione. Również rzeczy rozpatrywano w kategorii absolutnej własności prywatnej, konkretne jednostkowe przedmioty, które bezspornie przypisać można indywidualnemu właścicielowi. Nominalizm dominującą pozycję zdobył sobie przede wszystkim w Anglii, a następnie upowszechnił się w krajach protestanckich, stopniowo stając się filozoficzną matrycą Nowożytności w sferze religii (indywidualne relacje człowieka z Bogiem), nauki (atomizm i materializm), polityce (zalążki demokracji burżuazyjnej), gospodarki (rynek i własność prywatna), etyki (utylitaryzm, indywidualizm, relatywizm, pragmatyzm) itd.
Pierwsza faza kapitalizmu
Wychodząc od nominalizmu, prześledzić możemy całą drogę rozwoju liberalizmu od Roscelina i Ockhama do George’a Sorosa i Bidena. Dla ułatwienia podzielmy jego dzieje na trzy fazy.
Pierwsza polegała na wprowadzeniu nominalizmu w sferze religii. Protestanci zastąpili tożsamość zbiorową Kościoła w rozumieniu katolicyzmu (i w jeszcze większym stopniu prawosławia) odrębnymi jedostkami, które odtąd mogły interpretować Pismo Święte w oparciu o własny rozum, odrzucając wszelką tradycję. W ten sposób wiele aspektów chrześcijaństwa takich, jak tajemnice, cudy, aniołowie, nagroda po śmierci, koniec świata itd., zostało zrewidowanych i odrzuconych jako nieodpowiadające „racjonalnym kryteriom”.
Kościół jako „mistyczne ciało Chrystusa” został zniszczony i zastąpiony klubami zainteresowań, powoływanymi dobrowolnie i oddolnie. Doprowadziło to do powstania niezliczonych spierających się ze sobą protestanckich sekt. Proces ten nie był tak dynamiczny w Europie i w samej Anglii, gdzie nominalizm trafił na najbardziej podatny grunt; najradykalniejsi protestanci zbiegli do Nowego Świata i stworzyli tam swoje własne społeczeństwo. W ten sposób nieco później, po zwycięstwie nad metropolią, pojawiły się Stany Zjednoczone.
Równolegle z procesem niszczenia Kościoła jako „tożsamości zbiorowej” (czegoś „wspólnego”) zanikały warstwy społeczne. Hierarchię społeczną składającą się z kapłanów, arystokracji i chłopów zastąpili nieokreśleni „mieszczanie”, będący oryginalnym pierwowzorem „burżuazji”. Wkrótce burażuazja wyparła wszystkie inne klasy społeczeństw europejskich. Jednak to właśnie burżuj był optymalnym wzorem „jednostki”, obywatelem bez przynależności rodowej, plemiennej i zawodowej, za to władającym własnością prywatną. Nowa klasa zaczęła podporządkowywać sobie całe społeczeństwo Europy.
Jednocześnie zanikała ponadnarodowa jedność tronu papieskiego i Imperium Zachodniorzymskiego jako jeszcze jeden wyraz „tożsamości zbiorowej”. Jej miejsce zaczął zajmować porządek oparty na zasadzie suwerennych państw narodowych, swego rodzaju „jednostek politycznych”. Po zakończeniu wojny trzydziestoletniej pokój westfalski usankcjonował taki właśnie porządek.
W ten sposób w Europie Zachodniej w połowie XVII wieku ukształtowały się zręby ustroju burżuazyjnego, czyli kapitalizmu. Filozofia nowego ustroju została w dużej mierze sformułowana jeszcze przez Thomasa Hobbesa, a następnie rozwinięta przez Johna Locke’a, Davida Hume’a i Immanuela Kanta. Jej zasady ekonomiczne wyraził Adam Smith, który zaproponował podstawy liberalizmu jako ideologii gospodarczej. Bazujący na systematycznej implementacji nominalizmu kapitalizm faktycznie przejął rolę rdzenia światopoglądu systemowego. Odtąd sensem dziejów i istotą postępu stało się „wyzwalanie jednostki od wszystkich form tożsamości zbiorowej”, aż do kresu takiej logiki.
Dzięki epoce zdobyczy kolonialnych, w XX wieku zachodnioeuropejski kapitalizm stał się rzeczywistością globalną. Podejście nominalistyczne zdobyło pozycję dominującą w nauce i kulturze, w polityce i gospodarce, w powszednim sposobie myślenia ludzi Zachodu i całej ludzkości znajdującej się pod jego wpływem.
Druga faza: wiek XX i zwycięstwo globalizacji
W wieku XX kapitalizm napotkał na nowe wyzwania. Tym razem nie były to tradycyjne formy tożsamości zbiorowej – religijnej, grupowej, zawodowej itp. – lecz formy współczesne, sztucznie wykreowane (podobnie, jak sam liberalizm), wywodzące się z teorii odrzucających indywidualizm i przeciwstawiających mu nowe, wytworzone konceptualnie tożsamości.
Socjaliści, socjaldemokraci i komuniści postawili w opozycji do liberałów na tożsamość klasową, wzywając do zjednoczenia klasy robotniczej całego świata przeciwko władzy globalnej burżuazji. Ich strategia okazała się skuteczna i w niektórych wielkich państwach – co prawda, nie w tych, gdzie liczył na to twórca komunizmu Karl Marx – zwyciężyły rewolucje proletariackie.
W tym samym okresie w Europie Zachodniej doszło do przejęcia władzy przez siły skrajnie nacjonalistyczne. Tym razem działały one w imię „narodu” lub „rasy”, również przeciwstawiając liberalnemu indywidualizmowi coś „wspólnego”, pewien „byt zbiorowy”.
Nowi oponenci liberalizmu nie opierali się na dziedzictwie przeszłości, jak to bywało wcześniej, lecz reprezentowali projekty modernistyczne, zrodzone na samym Zachodzie. Wiązały się one jednak również z odrzuceniem indywidualizmu i nominalizmu. Dobrze zrozumieli to tacy teoretycy liberalizmu, jak Friedrich von Hayek i jego uczeń Karl Popper, którzy nadali „komunistom” i „faszystom” wspólną nazwę „wrogów społeczeństwa otwartego”. Zaczęli z nimi walkę na śmierć i życie.
Wykorzystując taktycznie Rosję radziecką, kapitalizmowi najpierw udało się rozprawić z reżimami faszystowskimi, co było ideologicznym wynikiem II wojny światowej. Następująca po niej zimna wojna między Zachodem a Wschodem doprowadziła pod koniec lat 1980. do zwycięstwa liberałów nad komunistami.
W ten sposób zakończył się kolejny etap wyzwalania jednostki od wszystkich form tożsamości zbiorowej, a „ideologiczny postęp” w rozumieniu liberałów wkroczył w kolejne stadium. W latach 1990. teoretycy liberalni zaczęli mówić o nastałym „końcu historii” (Francis Fukuyama) i „momencie jednobiegunowym” (Charles Krauthammer).
Stało się to wyraźnym dowodem wstąpienia kapitalizmu na najwyższą fazę rozwoju – stadium globalizmu. W zasadzie to właśnie wtedy wśród elit rządzących Stanami Zjednoczonymi utrwaliła się strategia globalistyczna, zasygnalizowana jeszcze w okresie I wojny światowej w 14 punktach Woodrowa Wilsona i jednocząca elity obu partii – Demokratów i Republikanów, rerezentowanych głównie przez noekonserwatystów.
Faza trzecia: gender i posthumanizm
Po zwycięstwie nad ostatnim przeciwnikiem ideologicznym – obozem socjalistycznym – kapitalizm wszedł w decydującą fazę. Indywidualizm, rynek, ideologia praw człowieka, demokracja i wartości zachodnie przybliżyły go do rozstrzygającego momentu. Wydawało się, że cały spór się skończył, że nikt nie przeciwstawia „indywidualizmowi” i nominalizmowi niczego poważnego i systemowego.
To własnie wtedy kapitalizm przechodzi do trzeciej fazy. Po zwycięstwie nad wrogiem, w wyniku dokładnych obserwacji liberałowie odkryli dwie istniejące jeszcze formy tożsamości zbiorowej. Przede wszystkim chodziło o płeć. Jest ona przecież czymś zbiorowym: oznacza albo męskie, albo żeńskie. Dlatego kolejnym krokiem stała się likwidacja płci jako czegoś obiektywnego, istniejącego realnie i niezmiennego.
Tożsamość płciowa musiała zostać zanegowana, podobnie jak inne formy zużytej tożsamości zbiorowej, z którymi stało się to już wcześniej. Stąd wzięła się polityka gender uznająca kategorię płci za coś „opcjonalnego” i zależnego od indywidualnego wyboru. Mamy tu znowu do czynienia z nominalizmem: po co mnożyć byty?! Człowiek jest niczym innym, jak jednostką, a płeć może sobie dowolnie wybierać, jak kiedyś wybierało się religię, zawód i styl życia.
Właśnie to stało się osią zainteresowania ideologii liberalnej w latach 1990., po zwycięstwie nad ZSRR. Na drodze polityki gender stali jeszcze przeciwnicy zewnętrzni – te kraje, w których siłą inercji przetrwały jeszcze elementy społeczeństwa tradycyjnego, wartości rodzinne itd., a także środowiska konserwatywne na samym Zachodzie. Nowym celem adeptów progresywnego liberalizmu stała się więc walka z konserwatystami i „homofobami”, czyli zwolennikami tradycyjnego poglądu o istnieniu płci. Dołączyli do niej liczni przedstawiciele lewicy, którzy zastąpili polityką gender i popieraniem imigracji swe dawne hasła antykapitalistyczne.
W miarę postępów instytucjonalizacji polityki gender i masowej imigracji atomizującej ludność w krajach Zachodu (co również wpisuje się idealnie w ideologię praw człowieka, skoncentrowaną na jednostce bez uwzględniania jej cech kulturowych, religijnych, społecznych i narodowych), stało się jasne, że ostatnim krokiem liberałów będzie zanegowanie człowieka.
Przecież człowiek to również rodzaj tożsamości zbiorowej, czyli należy go przezwyciężyć, odwołać, zanegować. Tego wymaga zasada nominalizmu: „człowiek” to, według niej, tylko konwencja, puste słowo, rodzaj dowolnej i tym samym możliwej do zanegowania klasyfikacji. Istnieje wyłącznie jednostka, od której wyboru zależy czy będzie ludzką, czy nie; męską czy żeńską; religijną czy ateistyczną.
W ten sposób ostatnim krokiem, który został przed liberałami dążącymi od wieków do realizacji swojego celu, stało się, częściowe choćby, zastąpienie ludzi cyborgami, sieciami Sztucznej Inteligencji i wytworami inżynierii genetycznej. W ślad za gender optional logicznie kroczy human optional.
Takie zadanie zostało sformułowane przez posthumanizm, postmodernizm i realizm spekulatywny w filozofii, a z każdym dniem jego realizacja staje się coraz bardziej realna z technologicznego punktu widzenia. Futurologowie i zwolennicy przyspieszenia biegu historii (akceleracjoniści) z ufnością spoglądają w najbliższą przyszłość, w której Sztuczna Inteligencja osiągnie parametry porównywalne z ludzką. Moment ten określany jest mianem osobliwości technologicznej*. Jego nadejście przewiduje się w perspektywie 10-20 lat.
Ostatnia bitwa liberałów
Właśnie w tym kontekście należy umieszczać przeforsowane zwycięstwo Bidena w Stanach Zjednoczonych. To właśnie oznacza „Wielki Reset” i hasło „Zbudujemy od nowa jeszcze lepiej”.
W latach 2000. globaliści natknęli się na szereg problemów, które miały charakter nie tyle ideologiczny, co „cywilizacyjny”. W końcu lat 1990. na świecie prawie nie było już spójnych ideologii zdolnych rzucić wyzwanie liberalizmowi, kapitalizmowi i globalizmowi. W różnym stopniu ich zasady zaakceptowane były przez wszystkich, lub prawie wszystkich. A jednak proces implementacji liberalizmu i polityki gender, a także likwidacji państw narodowych na rzecz Rządu Światowego wyhamowały jednocześnie w kilku obszarach.
Coraz aktywniej przeciwstawiała się mu Rosja Putina posiadająca arsenał atomowy i historyczną kartę opozycyjności wobec Zachodu oraz szereg tradycji konserwatywnych, które przetrwały w jej społeczeństwie.
Chiny, choć aktywnie włączyły się w proces globalizacji i liberalne reformy, nie spieszyły się z wprowadzaniem ich w swoim systemie politycznym, zachowując rządy partii komunistycznej i odrzucając liberalizację polityczną. Co więcej, za czasów Xi Jinpinga w chińskiej polityce wzmocnione zostały tendencje narodowe. Pekin wykorzystywał „otwartość świata” do realizacji swych narodowych, a nawet cywilizacyjnych interesów. Coś takiego nie wchodziło w plany globalistów.
Kraje islamskie kontynuowały swój opór przeciwko westernizacji i bez względu na blokadę i presję zachowywały (jak na przykład szyicki Iran) swoje nieprzejednanie antyzachodnie i antyliberalne reżimy. Coraz bardziej niezależna od Zachodu stawała się też polityka takich dużych krajów sunnickich, jak Turcja i Pakistan.
W Europie zaczęła narastać fala populizmu, która zwiększała się w miarę rosnącego niezadowolenia rdzennych Europejczyków z powodu masowej imigracji i polityki gender. Elity polityczne Europy nadal pozostawały pod przemożnym wpływem strategii globalistycznej, co widać w wystąpieniach jego teoretyków – Schwaba i księcia Karola na forum w Davos, jednak społeczeństwa nabrały rozpędu i niekiedy nawet podejmowały bezpośredni opór przeciwko władzy, jak w przypadku protestów „żółtych kamizelek” we Francji. Gdzieniegdzie – na przykład we Włoszech, Niemczech i Grecji – partie populistyczne zdołały przebić się do parlamentów.
Wreszcie w 2016 roku w samych Stanach Zjednoczonych prezydentem ośmielił się zostać Donald Trump, który poddał ideologię, praktykę i dążenia globalistyczne ostrej i bezpośredniej krytyce. Poparła go ponad połowa Amerykanów.
Te wszystkie tendencje antyglobalistyczne nie mogły nie stać się w oczach globalistów złowieszczym larum: kierunek dziejów ostatnich stuleci z, wydawałoby się, nieuniknionym sukcesem nominalistów i liberałów stanął pod znakiem zapytania. To nie była po prostu porażka takiego czy innego reżimu politycznego. To było zagrożenie dla liberalizmu jako takiego.
Nawet teoretycy liberalizmu zaczęli odczuwać niepewność. Fukuyama zrezygnował ze swojej tezy o „końcu historii” i zaproponował zachowanie państw narodowych pod władzą elit liberalnych, które przy użyciu twardych metod miałyby przygotowywać masy do ostatecznej transformacji w kierunku postludzkości. Inny z globalistów, Charles Krauthammer w ogóle stwierdził, że „moment jednobiegunowy” dobiegł końca, a globalistyczne elity nie zdołały go wykorzystać.
W takim panicznym, niemal histerycznym stanie przebywali przez ostatnie cztery lata przedstawiciele globalistycznej elity. To dlatego usunięcie Trumpa z urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych było dla nich kwestią życia i śmierci. Jeśli Trumpowi udałoby się pozostać, porażka strategii globalistycznej byłaby nieodwracalna.
Jednak to Bidenowi udało się za pomocą faktycznych ruchów i fałszerstw pozbyć się Trumpa i demonizować jego zwolenników. W tym miejscu zaczął działać „Wielki Reset”, Great Reset. W rzeczywistości nie ma w nim niczego nowego; jest kontynuacją zasadniczego marszu cywilizacji zachodnioeuropejskiej Nowożytności w stronę postępu interpretowanego w duchu ideologii liberalnej i filozofii nominalistycznej. Został jeszcze niewielki krok: pozbawienie jednostek ostatnich form tożsamości zbiorowej – zanegowanie płci i przejście do paradygmatu posthumanistycznego.
Osiągnięcia zaawansowanych technologii, zintegrowanie społeczeństw w sieci społecznościowe, które są ściśle – jak się okazało – kontrolowane przez liberalne elity w otwarcie totalitarny sposób, opracowanie metod inwigilowania i wpływania na masy sprawiają, że realizacja globalnego celu liberałów jest całkiem nieodległa.
Aby jednak wykonać ten decydujący krok, muszą one w przyspieszonym trybie (nie zwracając już uwagi na to, jak to wygląda) radykalnie utorować drogę do zakończenia historii. A to oznacza, że eliminacja Trumpa jest sygnałem do ataku przeciwko wszystkim pozostałym przeszkodom.
W ten sposób określiliśmy miejsce w historii, w którym się znajdujemy. Uzyskaliśmy dzięki temu bardziej kompletne wyobrażenie tego, czym jest „Wielki Reset”. W swej walce o nominalizm, liberalizm, wyzwolenie jednostki i społeczeństwo obywatelskie globaliści przedstawiają się jako „wojownicy światła”, przynoszący masom postęp, wolność od tysiącletnich przesądów, nowe możliwości i być może także fizyczną nieśmiertelność oraz cuda inżynierii genetycznej.
Wszyscy ci, którzy im się opierają, są dla nich przedstawicielami „sił ciemności”. To dlatego z „wrogami społeczeństwa otwartego” postępować trzeba bezwzględnie. „Jeśli wróg się nie poddaje, trzeba go zlikwidować”. Wrogiem jest każdy, kto poddaje w wątpliwość liberalizm, globalizm, indywidualizm, nominalizm, w ich wszelkich przejawach.
To nic osobistego. Wszyscy mają prawo być liberałami, ale nikt nie ma prawa liberałem nie być.
Część III.
Podział Stanów Zjednoczonych: trumpizm i jego wrogowie
Wróg wewnętrzny
Odebrane przez Demokratów zwycięstwo Trumpa w walce o Biały Dom zimą 2020-2021 roku ma również ogromne znaczenie ideologiczne w kontekście węższym od ogólnych dziejów liberalizmu od Ockhama do Bidena. Ma ono przede wszystkim związek z procesami zachodzącymi wewnątrz społeczeństwa amerykańskiego.
Rzecz polega na tym, że po rozpadzie ZSRR i nadejściu „momentu jednobiegunowego” w latach 90. XX wieku liberalizm pozostał bez zewnętrznych oponentów. W każdym razie tak się wówczas wydawało w kontekście optymistycznego oczekiwania „końca historii”. Choć prognozy te okazały się przedwczesne, Fukuyama nie wróżył przyszłości, lecz podążał za logiką liberalnej interpretacji historii, zatem jego analiza, z pewnymi zastrzeżeniami, była ogólnie słuszna.
Nad całą ludzkością, w takim czy innym stopniu, zapanowały normy liberalnej demokracji – rynek, wybory, kapitalizm, uznanie „praw człowieka”, standardy „społeczeństwa obywatelskiego”, zgoda na transformację technokratyczną oraz dążenie do rozwoju i wprowadzenia wysokich technologii, przede wszystkim cyfrowych. Jeśli ktoś już upierał się we wrogości wobec globalizacji, można było to traktować jako zwyczajną inercję, brak gotowości do bycia „uszczęśliwionym” przez liberalny postęp.
Innymi słowy, nie była to opozycja ideologiczna, lecz zaledwie nieprzyjemny zgrzyt. Różnice cywilizacyjne miały się stopniowo zacierać. Przyjęty przez Chiny, Rosję i świat islamski kapitalizm miał prędzej czy później doprowadzić do procesu demokratyzacji politycznej, osłabienia suwerenności narodowej i w końcu przyjęcia globalnego systemu, czyli Rządu Światowego. Nie była to kwestia walki ideologicznej, lecz czasu.
W tej sytuacji globaliści przystąpili do kolejnych kroków w realizacji swojego zasadniczego programu – likwidacji wszystkich pozostałych jeszcze form tożsamości zbiorowej. Dotyczyło to przede wszystkim polityki gender, a także zwiększenia napływu imigracji mającej na celu ostateczne rozmycie tożsamości kulturowej społeczeństw zachodnich, w tym europejskiego i amerykańskiego. W ten sposób główny cios globalizacji wymierzony został we własną ludność.
W związku z tym na Zachodzie zaczął pojawiać się „wróg wewnętrzny”. Stały się nim te siły, które wystąpiły przeciwko likwidacji tożsamości płciowej, resztek tradycji kulturowej (przez imigrację) i osłabieniu klasy średniej. Ich coraz większe obawy wywołały również perspektywy nadciągającego momentu osobliwości technologicznej i zastąpienia ludzi przez Sztuczną Inteligencję. Na poziomie filozofii nie wszyscy intelektualiści zaakceptowali paradoksalne wnioskowanie postmodernizmu i realizmu spekulatywnego.
Poza tym, ujawniła się sprzeczność pomiędzy zachodnimi masami żyjącymi starymi normami modernizmu a globalistycznymi elitami dążącymi za wszelką cenę do przyspieszenia postępu społecznego, kulturowego i technologicznego, rozumianego przez pryzmat liberalizmu. W ten sposób ukształtował się ideologiczny dualizm, tym razem wewnątrz Zachodu, a nie poza jego granicami. Wrogowie „społeczeństwa otwartego” pojawili się w samej cywilizacji zachodniej. Stali się nimi ci, którzy odrzucali najnowsze poglądy liberałów i absolutnie nie akceptowali ani polityki gender, ani masowej imigracji, ani likwidacji państw narodowych i suwerenności.
Przy tym ten rosnący w siłę ruch oporu, nazwany uogólniająco „populizmem” (lub „prawicowym populizmem”), nawiązywał do samej ideologii liberalnej – kapitalizmu i liberalnej demokracji, traktując jednak ich „wartości” i „drogowskazy” w stary sposób.
Wolność rozumiano tu jako wolność posiadania dowolnych poglądów, a nie wyłącznie tych odpowiadających normom poprawności politycznej. Demokrację uważano za rządy większości. Wolność zmiany płci łączono ze swobodą dochowania wierności wartościom rodzinnym. Gotowość do przyjęcia imigrantów wyrażających wolę i wykazujących zdolność do integracji ze społeczeństwami zachodnimi, przeciwstawiono bezwzględnemu przyjmowaniu ich wszystkich i towarzyszącemu mu nieustannemu przepraszaniu wszelkich przybyszów za kolonialną przeszłość.
Stopniowo „wewnętrzny wróg” globalistów uzyskiwał spore znaczenie i wpływy. Stara demokracja rzuciła wyzwanie nowej.
Trump i rebelia żałosnych
Apogeum stał się wybór Donalda Trumpa na prezydenta w 2016 roku. Trump przeprowadził swoją kampanię w oparciu o taki właśnie podział społeczeństwa amerykańskiego. Kandydatka partii globalistycznej Hillary Clinton nieostrożnie określiła zwolenników Trumpa, czyli „wroga wewnętrznego”, mianem deplorables czyli „żałosnych”, „godnych politowania”, „zer”. W odpowiedzi te „zera” wybrały Trumpa.
Tym samym podział wewnętrzny demokracji liberalnej stał się niezwykle istotnym faktem politycznym i ideologicznym. Ci, którzy interpretowali demokrację „po staremu” (jako rządy większości), nie tylko sprzeciwili się jej nowej interpretacji (jako władzy mniejszości skierowanej przeciwko większości skłonnej do postaw populistycznych, co równoznaczne jest z… no tak, oczywiście – „faszyzmem” lub „stalinizmem”), ale jeszcze zdołali zwyciężyć i wprowadzić do Białego Domu swojego prezydenta.
Trump natomiast ogłosił zamiar „osuszenia bagna” (drain the swamp), czyli położenia kresu liberalizmowi w jego strategii globalistycznej i „uczynienia Ameryki znowu wielką” (Make America great again). Zwróćmy uwagę na słowo „znowu” (again). Trump chciał powrotu do epoki państw narodowych, czyli formuł biegnących pod prąd nurtowi historii (w rozumieniu liberałów). „Stare, dobre wczoraj” przeciwstawił „globalistycznemu dziś” i „posthumanistycznemu jutru”.
Kolejne cztery lata stały się dla globalistów koszmarem. Kontrolowane przez nich media przez cały ten czas oskarżali Trumpa o wszelkie możliwe grzechy, włącznie z działaniem „na rzecz Rosjan”, bo przecież „Rosjanie” również opierali się przed zaakceptowaniem „nowego wspaniałego świata”, sabotując wzmocnienie instytucji ponadnarodowych, z Rządem Światowym na czele, i przeszkadzając w organizacji gejowskich parad.
Wszystkich przeciwników liberalnej globalizacji logicznie wrzucono do jednego worka, do którego trafił Putin, Xi Jinping, niektórzy przywódcy islamscy i – o zgrozo! – prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, postać numer jeden „wolnego świata”. Dla globalistów była to katastrofa. Nie mogli czuć się bezpiecznie, dopóki nie usunęli Trumpa za pomocą kolorowej rewolucji, sprowokowanych zamieszek, sfałszowanych kart do głosowania i metod liczenia głosów, do tej pory stosowanych przeciwko innym krajom i nieprzyjaznym wobec Stanów Zjednoczonych reżimom.
Dopiero wtedy, odzyskując stery w Białym Domu, globaliści zaczęli znów czuć się pewnie. I znów wzięli się za… stare. To „stare” (build back) w ich mniemaniu oznaczało powrót do „momentu jednobiegunowego”, w czasy sprzed Trumpa.
Trumpizm
W 2016 roku Trump wykorzystał falę populizmu, co nie udało się żadnemu z polityków europejskich. To dlatego stał się on symbolem sprzeciwu wobec liberalnej globalizacji. Nie była to alternatywna ideologia, lecz jedynie desperacki sprzeciw wobec ostatnich wywodów dokonanych na bazie logiki a nawet metafizyki liberalizmu (i nominalizmu). Trump nie odrzucał kapitalizmu ani demokracji, a jedynie te jej formy, które przybrały one na ostatnim stadium oraz ich stopniową, konsekwentną implementację. Ale i to wystarczyło, by dokonać fundamentalnego rozłamu w społeczeństwie amerykańskim.
Tak powstał fenomen trumpizmu w wielu sprawach przerastającego osobowość samego Donalda Trumpa. Trump wykorzystał falę protestu przeciw globalizacji. Było jednak całkiem oczywiste, że nie był on i nie jest postacią ideologiczną. Tym niemniej, właśnie wokół niego zaczął kształtować się blok opozycyjny. Amerykańska konserwatystka Ann Coulter, która napisała książkę In Trump We Trust[2], następnie zmieniła tytułowe hasło na „In Trumpism we trust”.
Jądrem trumpizmu stał się nie tyle sam Trump, co zakreślona przez niego linia oporu wobec globalistów. W roli prezydenta Trump nie zawsze stawał na wysokości podjętego przez siebie zadania. Nie udało mu się ani choć trochę „osuszyć bagna”, ani pokonać „globalizmu”. Nie bacząc jednak na to, stał się on magnesem dla wszystkich tych, którzy zdawali sobie sprawę, lub tylko przeczuwali zagrożenie ze strony elit globalistycznych i nieodłącznie związanych z nimi przedstawicieli Wielkich Finansów i Wielkich Technologii.
W ten sposób ukształtowało się jądro trumpizmu. W procesie tym ważną rolę odegrał amerykański intelektualista o konserwatywnych poglądach Steve Bannon, który zmobilizował poparcie dla Trumpa wśród szerokich grup młodzieży i różnorodnych ruchów konserwatywnych. Bannon zainspirowany był poważnymi autorami antymodernistycznymi takimi, jak Julius Evola, i tym samym jego opozycyjność wobec globalizmu i liberalizmu miała znacznie głębsze podłoże.
Ważną rolę w trumpizmie odegrali konsekwentni paleokonserwatyści, izolacjoniści i nacjonaliści – Patrick Buchanan, Ron Paul, a także zepchnięci na margines w latach 1980. przez neokonserwatystów (prawicowych globalistów) adepci filozofii antyliberalnej i antymodernistycznej (tym samym, fundamentalnie antyglobalistycznej) – Richard Weaver i Russell Kirk.
Wyrazicielami masowej mobilizacji „trumpistów” stali się przedstawiciele sieciowej organizacji QAnon, którzy nadali krytyce liberalizmu, Demokratów i globalistów formę teorii spiskowej. Wylewali oni w sieci potoki oskarżeń i demaskacji globalistów zamieszanych w skandale seksualne, pedofilię, korupcję i satanizm.
Uzasadnione intuicje o złowieszczym charakterze ideologii liberalnej, który stał się oczywisty na ostatnich etapach jej triumfalnego rozprzestrzeniania się wśród ludzkości, zwolennicy QAnon sformułowali na poziomie odpowiadającym statystycznym Amerykanom, raczej niezbyt skłonnym do pogłębionej analizy filozoficznej i ideologicznej. QAnon jednocześnie rozszerzał swoje wpływy i nadawał krytyce antyliberalnej cechy groteskowe.
To właśnie zwolennicy QAnon będący awangardą masowego, konspirologicznego populizmu stanęli na czele protestów 6 stycznia, kiedy oburzeni sfałszowaniem wyborów wyborcy Trumpa wtargnęli na Kapitol. Niczego w ten sposób nie osiągnęli poza tym, że dali Bidenowi i Demokratom argument na rzecz jeszcze większego demonizowania „trumpizmu” i wszystkich przeciwników globalizmu, doprowadzając do zestawiania wszystkich konserwatystów z „ekstremistami”. Nastąpiła po tym fala aresztowań, a najbardziej zdeklarowani z „nowych demokratów” proponowali pozbawienie wszystkich zwolenników Trumpa wszelkich praw, z możliwością zakupu biletów na samolot włącznie.
W związku z tym, że sieci społecznościowe są regularnie monitorowane przez ludzi liberalnej elity, zebranie informacji o wszystkich obywatelach Stanów Zjednoczonych i ich przekonaniach politycznych nie stanowiło problemu. W ten sposób przyjście Bidena do Białego Domu wiązało się z nabraniem przez liberalizm cech otwarcie totalitarnych.
Od tego czasu trumpizm, populizm, obrona wartości rodzinnych i wszelkie odniesienia do konserwatyzmu lub niezgoda na zasady globalistycznego liberalizmu stały się w Stanach Zjednoczonych niemal równoznaczne z przestępstwem – hate speech i „faszyzmem”.
Jednak trumpizm nie zniknął wraz ze zwycięstwem Bidena. W jego szeregach, w taki czy inny sposób, pozostali ci, którzy w minionych wyborach oddali swoje głosy na Donalda Trumpa, a było tych głosów ponad 70 milionów.
Dlatego jest już oczywiste, że trumpizm nie zakończy się wraz z Trumpem. Połowa ludności Stanów Zjednoczonych faktycznie znalazła się w szeregach radykalnej opozycji, a najbardziej konsekwentni z trumpistów stanowią dziś jądro antyglobalistycznego podziemia w twierdzy globalizmu.
Podobne zjawiska mają miejsce także w krajach europejskich, w których ruchy i partie populistyczne czują się coraz bardziej dysydentami, pozbawionymi wszelkich praw i będącymi obiektem ideologicznej nagonki w warunkach coraz bardziej oczywistej globalistycznej dyktatury.
Niezależnie od tego, jak bardzo globaliści po odzyskaniu władzy w Stanach Zjednoczonych pragnęliby przedstawiać ostatnie cztery lata jako „przykrą pomyłkę”, a swoje zwycięstwo uznawać za „powrót do normalności”, obiektywna rzeczywistość jest dość odległa od uspokajających zaklęć globalistycznej elity. Przeciw niej i jej ideologii zmobilizowały się bowiem już nie tylko kraje o innej tożsamości cywilizacyjnej, ale tym razem też połowa ich własnej ludności, stopniowo zdająca sobie sprawę z powagi sytuacji i przystępująca do poszukiwań ideologicznej alternatywy.
W takich warunkach na czele Stanów Zjednoczonych stanął Biden. Amerykański grunt pali się pod nogami globalistów. Nadaje to okolicznościom „ostatniej walki” szczególny, dodatkowy wymiar. Warunki początkowe tej bitwy określane są nie konfrontacją Zachodu ze Wschodem, Stanów Zjednoczonych i NATO ze wszystkimi pozostałymi, lecz konfrontacją liberałowie przeciw ludzkości, również tej jej części, która znajduje się na Zachodzie, lecz coraz bardziej odwraca się od swoich globalistycznych elit.
Individuum i dividuum
Warto wyjaśnić jeszcze jeden istotny element. Widzieliśmy już, że cała historia liberalizmu opiera się na konsekwentnym dążeniu do wyzwolenia jednostki od wszystkich form tożsamości zbiorowej. Ostatnim akordem wywiedzionej logicznie implementacji nominalizmu będzie przejście do posthumanizmu i możliwości zastąpienia ludzkości inną, tym razem postludzką, cywilizacją maszyn. Do tego właśnie prowadzi konsekwentny, traktowany w absolutnych kategoriach indywidualizm.
W tym miejscu liberalna filozofia zbliża się do zasadniczego paradoksu. Wyzwolenie człowieka od ludzkiej tożsamości, do czego przygotowuje go polityka gender, świadomie i celowo przekształcająca go w zboczonego potwora, nie jest w stanie stać się gwarancją tego, że to nowe – postępowe! – stworzenie pozostanie individuum.
Co więcej, rozwój komputerowych technologii sieciowych, inżynieria genetyczna, skoncentrowana na przedmiocie ontologia będąca kulminacją postmodernizmu, prowadzą do tego, że te „nowe istoty” będą nie tyle „zwierzętami”, co „maszynami”. Z tym związana jest perspektywa „nieśmiertelności”, która zapewne stanie się możliwa dzięki wirtualnemu zapisowi osobistych wspomnień (które nietrudno symulować).
W ten sposób individuum przyszłości jako ostateczny cel całego programu liberalizmu nie gwarantuje realizacji głównego zadania liberalnego postępu – swojej indywidualności. Liberalna istota przyszłości nawet w teorii reprezentować będzie nie niepodzielne individuum, lecz – przeciwnie – dividuum, czyli coś podzielnego i składającego się z wymiennych części. Swego rodzaju maszynę składającą się z kombinacji elementów.
W fizyce teoretycznej już dawno nastąpiło przejście od teorii „atomów” (czyli „niepodzielnych jednostek materii”) do teorii cząsteczek, które uznaje się nie za „części jakiejś większej całości”, lecz za „części bez całości”. Jednostka jako całość również rozłożona została na części składowe, które można złożyć z powrotem, ale można ich też nie składać i wykorzystać jako budulec biologiczną. Stąd biorą się postaci mutantów, chimer i potworów, w które obfituje współczesna fantastyka, zasiedlając nimi większość wyobrażonych (czyli w jakimś sensie prognozowanych lub nawet planowanych) wersji przyszłości.
Postmoderniści i realiści spekulatywni przygotowali już pod to grunt, proponując traktowanie ciała ludzkiego nie jako całości, lecz jako swoistego „parlamentu organów” (Bruno Latour). Tym samym individuum – nawet jako jednostka biologiczna – może przekształcać się w coś innego, mutować właśnie wtedy, gdy tylko osiągnie swoje absolutne spełnienie.
Postęp ludzkości w jego liberalnej interpretacji nieuchronnie zakończy się likwidacją człowieczeństwa.
Podejrzewają to – nawet, jeśli tylko mgliście – wszyscy ci, którzy wkraczają na drogę walki z globalizmem i liberalizmem. I choć QAnon ze swoimi charakterystycznymi antyliberalnymi teoriami spiskowymi, jedynie zniekształca obraz rzeczywistości, prezentując swoje podejrzenia w groteskowej formie, dzięki czemu nietrudno odrzucić je liberałom, rzeczywistość opisana w trzeźwy i obiektywny sposób okazuje się o wiele straszniejsza niż najbardziej przerażające i potworne prognozy.
„Wielki Reset” to naprawdę plan likwidacji ludzkości. Bowiem właśnie do takich logicznych następstw prowadzi doprowadzona do końca linia „postępu” w rozumieniu liberalnym: dążenie do wyzwolenia jednostki od wszystkich form tożsamości zbiorowej nie może skończyć się inaczej niż wyzwoleniem jednostki od samej siebie.
Część IV.
Wielkie Przebudzenie (Great Awakening)
„Wielkie Przebudzenie”: krzyk pośród nocy
Zbliżamy się już do tezy przedstawiającej całkowite przeciwieństwo „Wielkiego Resetu” – tezy „Wielkiego Przebudzenia” (Great Awakening).
Hasło to jako pierwsi zaproponowali przedstawiciele amerykańskich antyglobalistów – redaktor alternatywnego kanału telewizyjnego Infowars Alex Jones, który jeszcze w początkach kadencji Trumpa poddany został globalistycznej cenzurze i deplatformowaniu z sieci społecznościowych, oraz aktywiści QAnon. Istotne jest to, że stało się to właśnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie dojrzał konflikt między elitami globalistycznymi a populistami, którzy mieli przez cztery lata swojego prezydenta, choć był on skrępowany barierami administracyjnymi i ograniczeniami własnego horyzontu ideologicznego.
Antyglobaliści, choć nie są zbyt bogato wyposażeni w poważny bagaż ideologiczny i filozoficzny, zdołali uchwycić istotę najważniejszych procesów toczących się we współczesnym świecie. Globalizm, liberalizm i „Wielki Reset” będący wyrazem determinacji liberalnych elit, by doprowadzić swe plany do końca za pomocą wszelkich środków – włącznie z prawdziwą dyktaturą, masowymi represjami i kampanią totalnej dezinformacji – napotkały na coraz bardziej rosnący i świadomy sprzeciw.
Alex Jones kończy każdy swój program jednym zawołaniem: „You are Resistance!” – „To wy jesteście ruchem oporu!”. Jednocześnie ani Jones, ani QAnon nie mają ścisle określonego światopoglądu. W tym sensie są oni przedstawicielami ludowych mas, tych „deplorables”, których tak boleśnie poniżyła Hillary Clinton. Jesteśmy świadkami budzenia się nie ideologicznych przeciwników liberalizmu, nie wrogów kapitalizmu i ideowych antagonistów demokracji. To nie są nawet konserwatyści. To po prostu ludzie – najzwyklejsi i prości. Lecz… to ludzie chcący pozostać ludźmi. Pragnący zachować wolność, kulturę, żywe i konkretne więzi z Ojczyzną, otoczeniem i narodem.
„Wielkie Przebudzenie” to nie dzieło elit i intelektualistów, lecz ludu, mas i zwykłych ludzi. Przebudzenie, o którym mówimy, nie jest związane z analizą ideologiczną. Jest spontaniczną reakcją niezbyt kompetentnych w sprawach filozofii mas, które namacalnie i nagle, jak bydło idące na rzeź, uświadomiły sobie, że ich los został już przesądzony przez rządzących i, że w przyszłości dla ludzi nie będzie już miejsca.
„Wielkie Przebudzenie” jest spontaniczne, często nieświadome, intuicyjne i ślepe. Nie znalazło jeszcze wyrazu świadomości, umiejętności wnioskowania i głębokiej analizy historycznej. Jak widzieliśmy na kadrach z Kapitolu, aktywiści trumpistowscy i uczestnicy QAnon wyglądają, jak postaci z komiksów czy superbohaterowie z seriali Marvela. Konspirologia jest dziecięcą chorobą antyglobalizmu. Z drugiej jednak strony jest to początek fundamentalnego procesu historycznego. Tak właśnie rodzi się biegun opozycji wobec kierunku dziejów narzucanego przez liberałów.
Dlatego nie ma co spieszyć się z obciążaniem tezy o „Wielkim Przebudzeniu” ideologicznym uszczegółowieniem – fundamentalnym konserwatyzmem (w tym religijnym), tradycjonalizmem, marksistowską krytyką kapitału czy anarchistycznym protestem dla protestu. „Wielkie Przebudzenie” jest czymś bardziej organicznym, spontanicznym, a jednocześnie mającym charakter tektonicznej przemiany. Ludzkość nieoczekiwanie doznaje olśnienia świadomością bliskości swojego nieuniknionego kresu.
Dlatego „Wielkie Przebudzenie” jest zjawiskiem tak poważnym. I dlatego pojawiło się ono w Stanach Zjednoczonych, gdzie mroki liberalizmu są najgęstsze. To lament z samego serca piekieł, ze strefy, w której mroczna przyszłość już częściowo nastała.
„Wielkie Przebudzenie” to spontaniczna odpowiedź ludzkich mas na „Wielki Reset”. Oczywiście, można spojrzeć na nie sceptycznie. Przecież liberalne elity, szczególnie obecnie, mają w swych rękach zarządzanie wszystkimi podstawowymi procesami cywilizacyjnymi.
To one rządzą światowymi finansami i są wstanie zrobić z nimi, co zechcą – od nieograniczonej emisji pieniądza do dowolnych machinacji instrumentami i strukturami finansowymi.
To w ich rękach znajduje się amerykańska machina wojenna i zarządzanie sojusznikami z NATO. Biden deklaruje wzmocnienie wpływu Waszyngtonu w tej organizacji, która w ostatnich latach nieomal się rozpadła.
Liberałom podporządkowane są praktycznie wszyscy giganci High Tech – komputery, i-Phony, serwery, telefony i media społecznościowe ściśle kontrolowane są przez kilku monopolistów należących do globalistycznego klubu. Oznacza to, że Big Data, czyli cały zbiór informacji o wszystkich mieszkańcach Ziemi, ma swego pana i właściciela.
W ich rękach znalazły się niemal całkowicie technologie, centra naukowe, światowa edukacja, kultura, media, medycyna i służby publiczne.
Liberałowie w kręgach rządowych i ośrodkach władzy państw stanowią organiczny składnik planetarnej sieci powiązany ze sztabem globalizacji.
Na rzecz globalistów działają służby specjalne krajów Zachodu i ich zwerbowana, lub kupiona, zmuszona do współpracy, lub idąca na nią dobrowolnie agentura w pozostałych krajach.
Pojawia się pytanie, jak w takiej sytuacji zwolennicy „Wielkiego Przebudzenia” przeprowadzić mogą powstanie przeciwko globalizmowi? Jak, nie mając żadnych środków, skutecznie stawić opór światowej elicie? Jaką broń zastosować? Jaką przyjąć strategię? I wreszcie: na jakiej ideologii można się oprzeć, bo przecież liberałowie i globaliści z całego świata stanowią jedność i mają wspólną ideę, cel oraz jednolite stanowisko, a ich przeciwnicy podzieleni są nie tylko pomiędzy różne społeczności, ale nawet w ramach jednego i tego samego społeczeństwa?
Co więcej, sprzeczności w szeregach opozycji są dodatkowo pogłębiane przez rządzące elity, nauczone stosowania metody „dziel i rządź”. To dlatego muzułmanów nastawia się przeciwko chrześcijanom, lewicę przeciwko prawicy, Europejczyków przeciwko Rosjanom i Chińczykom itd.
„Wielkie Przebudzenie” ma jednak miejsce nie dzięki temu, lecz mimo to. Przeciwko liberałom występuje sama ludzkość, człowiek jako eidos, jako coś wspólnego i zbiorowa tożsamość we wszystkich swoich formach – organicznych i sztucznych, historycznych i nowatorskich, wschodnich i zachodnich.
„Wielkie Przebudzenie” dopiero się zaczyna. W sumie jeszcze się tak naprawdę nie rozpoczęło. Ale już sam fakt, że pojawiło się w samym epicentrum ideologicznych i historycznych transformacji, w Stanach Zjednoczonych, na tle dramatycznego rozgromienia Trumpa, desperackiego zajęcia Kapitolu i narastającej fali liberalnych represji, w ramach której globaliści nie ukrywają już totalitarnej istoty swojej teorii i praktyki, posiada ogromne, jeśli nie decydujące znaczenie.
„Wielkie Przebudzenie” przeciw „Wielkiemu Resetowi” to powstanie ludzkości przeciwko rządzącym elitom liberalnym. Więcej, to powstanie Człowieka przeciwko swojemu odwiecznemu, dawnemu wrogowi, przeciwnikowi całego gatunku ludzkiego.
Skoro są tacy, którzy ogłaszają „Wielkie Przebudzenie”, nieważne, jak bardzo naiwne byłyby ich sformułowania, oznacza to, że nie wszystko stracone, że w masach dojrzewa jądro Oporu, że zaczynają się one mobilizować. W tym momencie rozpoczyna się historia światowego powstania przeciwko „Wielkiemu Resetowi” i jego adeptom.
„Wielkie Przebudzenie” to wybuch świadomości u progu osobliwości technologicznej. Ostatnia szansa podjęcia alternatywnej decyzji w sprawie treści i kierunków przyszłości. Całkowite zastąpienie ludzi nowymi istotami, dividuumami, nie może zostać narzucone przemocą z góry. Elity muszą otumanić społeczeństwo, pozyskać jego – choćby tylko niewyraźną – akceptację. „Wielkie Przebudzenie” wzywa do wypowiedzenia stanowczego „nie!”.
To jeszcze nie koniec wojny, to jeszcze nawet nie wojna. To nawet nie jej początek. To jednak możliwość takiego początku. Nowego Początku historii Człowieka.
Oczywiście, „Wielkie Przebudzenie” jest całkowicie nieprzygotowane.
Jak widzieliśmy, w Stanach Zjednoczonych przeciwnicy liberalizmu gotowi są odrzucić ostatnie stadium liberalnej demokracji, nie myślą jednak o pełnowartościowej krytyce kapitalizmu. Bronią dnia wczorajszego i dzisiejszego przed nadciągającym złowieszczym jutrem. Nie mają jednak jasnego widnokręgu ideologicznego. Próbują ocalić poprzedni etap liberalnej demokracji, kapitalizmu przed następnymi, bardziej zaawansowanymi stadiami. Samo w sobie zawiera to sprzeczność.
Współczesna lewica również podlega ograniczeniom w krytyce kapitalizmu z powodu tego, że podziela ona materialistyczne pojmowanie historii (Marx zgadzał się z nieuchronnością nastąpienia światowego kapitalizmu, który miał nadzieję pokonać za pomocą światowego proletariatu) oraz tego, że w ostatnim okresie ruchy socjalistyczne i komunistyczne przejęte zostały przez liberałów i przeorientowane z prowadzenia walki klasowej przeciw kapitalizmowi na obronę imigrantów, mniejszości seksualnych i walkę z domniemanymi „faszystami”.
Prawica ograniczona jest do ram swoich państw i kultur narodowych, nie dostrzegając, że w takim samym, beznadziejnym położeniu znalazły się narody z innych cywilizacji. Burżuazyjne narody powstałe u progu Nowożytności stanowią zaś fundament burżuazyjnej cywilizacji. Cywilizacja ta niszczy i likwiduje dziś wszystko, co sama wczoraj stworzyła, lecz wykorzystuje bariery wynikające z tożsamości narodowych, by utrzymywać stan konfliktu wśród ludzkości przeciwstawiającej się globalistom.
Dlatego „Wielkie Przebudzenie” pojawiło się, lecz nadal nie ma podstaw ideowych. Jednak, jeśli rzeczywiście jest ono zjawiskiem historycznym, a nie efemerycznym i marginalnym, podstawa ta będzie konieczna. Musi ona wywodzić się spoza istniejących ideologii politycznych ukształtowanych w czasach nowożytnych na samym Zachodzie. Odwołanie się do ktorejkolwiek z nich oznaczać będzie automatycznie, że pozostaniemy w ideologicznej niewoli kapitału.
Oznacza to, że w poszukiwaniu platformy dla „Wielkiego Przebudzenia” zrodzonego w Stanach Zjednoczonych powinniśmy sięgnąć poza granice amerykańskiego społeczeństwa i względnie krótkiej historii Ameryki i szukać natchnienia w innych cywilizacjach, przede wszystkim w nieliberalnych ideologiach samej Europy. To jednak nie wystarczy, bo – dokonując dekonstrukcji liberalizmu – powinniśmy znaleźć punkty oparcia w różnych cywilizacjach ludzkości, daleko wykraczających poza Zachód, z którego przecież pochodzi fundamentalne zagrożenie, i na terenie którego – w szwajcarskim Davos! – ogłoszono „Wielki Reset”.
Międzynarodówka ludów kontra międzynarodówka elit
„Wielki Reset” dąży do powrotu świata jednobiegunowego, by następnie przejść do stanu globalistycznej bezbiegunowości, w której elity staną się dosłownie internacjonalistyczne i rozproszone będą po całym świecie. Właśnie dlatego globalizm oznacza kres Stanów Zjednoczonych jako kraju, państwa i społeczeństwa. Czują to intuicyjnie trumpiści i zwolennicy „Wielkiego Przebudzenia”. Biden to wyrok śmierci na Stany Zjednoczone. A, po Stanach Zjednoczonych, i na wszystkich pozostałych.
Dlatego „Wielkie Przebudzenie”, aby ocalić narody i społeczeństwa, powinno wychodzić od wielobiegunowości. Nie oznacza ono ocalenia samego Zachodu, ani nawet ocalenia od Zachodu wszystkich innych. Jest ono uratowaniem ludzkości – i zachodniej, i niezachodniej – od totalitarnej dyktatury liberalnych elit kapitalistycznych. A tego samodzielnie nie są w stanie zrobić ani ludzie Zachodu, ani ludzie Wschodu. Tutaj trzeba działać wspólnie. „Wielkie Przebudzenie” zakłada powstanie międzynarodówki ludów przeciwko międzynarodówce elit.
Wielobiegunowość staje się najistotniejszym drogowskazem i kluczem strategii „Wielkiego Przebudzenia”. Wyłącznie zwracając się do wszystkich państw, kultur i cywilizacji ludzkości, będziemy w stanie zgromadzić siły wystarczające do stawienia skutecznego oporu „Wielkiemu Resetowi” i orientacji na osobliwość technologiczną.
W takim przypadku perspektywa nieuchronnego, ostatecznego starcia stanie się znacznie mniej przerażająca. Jeśli ogarniemy wzrokiem wszystko to, co dołączyć może do „Wielkiego Przebudzenia”, sytuacja wyglądać będzie nieco inaczej. Gdy tylko zaczniemy rozumować w tych kategoriach, międzynarodówka ludów okaże się daleka od utopii i abstrakcji. Co więcej, możemy już teraz bez trudu dostrzec ogromny potencjał, który zaangażować można do walki przeciwko „Wielkiemu Resetowi”.
Wymieńmy pokrótce te rezerwy, na które „Wielkie Przebudzenie” liczyć może w skali globalnej.
Wojna domowa w Stanach Zjednoczonych: wybór naszego obozu
W Stanach Zjednoczonych oparcie znajdziemy trumpizmie. Chociaż Trump przegrał, nie oznacza to, że pogodził się z tym, że ukradziono mu zwycięstwo i, że jego zwolennicy – 70 milionów Amerykanów – się z tym pogodzili, przyjmując liberalną dyktaturę za dobrą monetę. Nic podobnego. Od tej pory mamy w Stanach Zjednoczonych silne, liczne (połowa ludności!), wściekłe i doprowadzone do rozpaczy totalitaryzmem liberałów antyglobalistyczne podziemie. Dystopia George’a Orwella z powieści Rok 1984 została wprowadzona w życie nie przez reżim komunistyczny czy faszystowski, lecz przez liberalny. Doświadczenie radzieckiego komunizmu i nazistowskich Niemiec pokazuje wszakże, że opór jest zawsze możliwy.
Obecnie Stany Zjednoczone znajdują się faktycznie w stanie wojny domowej. Władzę przejęli liberalni bolszewicy, a ich przeciwnicy zepchnięci zostali do opozycji i znaleźli się na granicy delegalizacji. 70-milionowa opozycja to poważna siła. Oczywiście, są oni podzieleni i mogą pogubić się w wyniku akcji odwetowych Demokratów i nowych totalitarnych technologii Big Tech.
Nie można jednak spisać narodu amerykańskiego na straty. Wyraźnie widać, że ma on jeszcze pewien zapas sił, a swojej indywidualnej wolności połowa ludności Stanów Zjednoczonych gotowa jest bronić za każdą cenę. Dziś zaś wybór jest prosty: albo Biden, albo wolność. Oczywiście liberałowie będą dążyć do usunięcia drugiej poprawki do konstytucji i rozbroić coraz mniej lojalną wobec liberalnych elit ludność. Możliwe, że Demokraci podejmą także próbę likwidacji systemu dwupartyjnego, wprowadzając faktycznie reżim jednopartyjny odpowiadający całkowicie duchowi ich obecnej ideologii. To właśnie jest liberalny bolszewizm.
Wyniku wojny domowej nigdy nie można jednak przewidzieć. Historia jest otwartą księgą, a zwycięstwo każdej ze stron jest możliwe. Szczególnie, jeśli ludzkość zrozumie, jak istotna jest opozycja amerykańska dla wspólnego zwycięstwa nad globalizmem. Niezależnie od naszego stosunku do Trumpa i trumpistów, mamy po prostu obowiązek poprzeć amerykański biegun „Wielkiego Przebudzenia”. Ocalenie Ameryki od globalistów oznaczające wsparcie tego, by znów stała się ona wielką, jest naszym wspólnym zadaniem.
Populizm europejski: poza lewicą i prawicą
Fala antyliberalnego populizmu nie opada także w Europie. Chociaż na razie globaliście Emmanuelowi Macronowi udaje się powstrzymywać gwałtowne protesty „żółtych kamizelek”, a włoskim i niemieckim liberałom izolować, blokować i zapobiegać dojściu do władzy partii prawicowych i ich liderów, pewnych procesów nie da się już zatrzymać. Populizm jest wyrazem „Wielkiego Przebudzenia” na gruncie europejskim zgodnym z europejską specyfiką.
Dla tego bieguna oporu szczególne znaczenie ma nowa refleksja ideologiczna. Społeczeństwa europejskie są o wiele bardziej aktywne ideologicznie od Amerykanów i dlatego w Europie tradycje polityki prawicowej i lewicowej oraz sprzeczności pomiędzy nimi mają zdecydowanie ostrzejszy charakter.
To własnie tymi sprzecznościami posługują się elity liberalne, by utrzymać swoją dominację w krajach Unii Europejskiej.
Rzecz jednak w tym, że nienawiść wobec liberałów narasta w Europie z dwóch stron: lewica postrzega ich jako przedstawicieli wielkiego kapitału, wyzyskiwaczy pozbawionych wszelkiej przyzwoitości; zaś prawica – jako inicjatorów sztucznie wywołanej masowej imigracji, niszczących ostatnie elementy wartości tradycyjnych, zabójców kultury europejskiej i grabarzy klasy średniej. Jednocześnie, większość prawicowych i lewicowych populistów odłożyła na dalszy plan tradycyjne ideologie nie odpowiadające już na historyczne wyzwania i wyraża swoje poglądy w nowych formach, niejednokrotnie wewnętrznie sprzecznych i fragmentarycznych.
Wyrzeczenie się ideologii ortodoksyjnego komunizmu i nacjonalizmu może być generalnie korzystne, otwierając przed populistami nową, znacznie szerszą bazę. Równocześnie stanowi to jednak ich słaby punkt.
Najbardziej zgubna dla europejskiego populizmu jest nie tyle jego dezideologizacja, lecz utrzymywanie się głębokiej przepaści między lewicą a prawicą, pochodzącej jeszcze z poprzednich epok historycznych.
Ustanowienie europejskiego bieguna „Wielkiego Przebudzenia” powinno łączyć się z realizacją dwóch zadań ideologicznych: ostatecznym zatarciem granicy pomiędzy lewicą i prawicą (czyli koniecznym odżegnaniem się tej pierwszej od sztucznie wykreowanego „antyfaszyzmu”, a tej drugiej – od podobnie sztucznego „antykomunizmu”) oraz sformułowaniem samodzielnego modelu ideologicznego populizmu integralnego. Jego istota powinna polegać na radykalnej krytyce liberalizmu i jego wyższego stadium – globalizmu, przy jednoczesnym przywiązaniu do sprawiedliwości społecznej i tradycyjnej tożsamości kulturowej.
Dopiero wtedy europejski populizm po pierwsze osiągnie masę krytyczną, której obecnie dramatycznie mu brakuje za sprawą tego, że prawicowi i lewicowi populiści tracą czas i siły na wyrównywanie wzajemnych rachunków, a – po drugie – stanie się on najistotniejszym biegunem „Wielkiego Przebudzenia”.
Chiny i ich tożsamość zbiorowa
Przeciwnicy „Wielkiego Resetu” mają jeszcze jednego sojusznika. Są nim współczesne Chiny. To prawda, że Chiny skorzystały z możliwości stworzonych przez globalizację, by wzmocnić własną gospodarkę. Nie zaakceptowały jednak u siebie ducha globalizmu, liberalizmu, indywidualizmu i nominalizmu jako ideologii. Chiny przejęły od Zachodu to, co go wzmacniało, a odrzuciły to, co go osłabiało. To ryzykowna gra, jednak – póki co – Chiny sobie z nią radzą.
W rzeczywistości Chiny to społeczeństwo tradycyjne z liczącą wiele tysięcy lat historią i trwałą tożsamością. Wyraźnie zmierzają do tego, by tak już pozostało. Szczególnie dobrze widać to w polityce obecnego chińskiego przywódcy Xi Jinpinga. Jest on gotów na taktyczne kompromisy z Zachodem, a jednocześnie twardo pilnuje, by suwerenność i niezależność Chin wciąż rosła i krzepła.
Mitem jest twierdzenie, że Biden i globaliści działać będą z Chinami w jednym szeregu. Tak twierdził Trump i mówił o tym Bannon, lecz było to skutkiem ich wąskich horyzontów geopolitycznych i całkowitego braku zrozumienia przez nich istoty cywilizacji chińskiej. Chiny pozostaną na swoim stanowisku i nadal będą wzmacniać struktury wielobiegunowe. W istocie to właśnie one są najważniejszym biegunem „Wielkiego Przebudzenia”, co staje się jasne, jeśli uznamy za jego punkt wyjścia międzynarodówkę ludów. Chiny są narodem z wyraźnie określoną tożsamością zbiorową. Nie istnieje coś takiego, jak chiński indywidualizm, a jeśli się pojawia, to można traktować go w kategoriach anomalii. Chińska cywilizacja to zwycięstwo gatunku, rodzaju, porządku i struktury nad wszelką indywidualnością.
Rzecz jasna, „Wielkie Przebudzenie” nie powinno być chińskim. W ogóle nie może być ono jednorodnym – przecież każdy naród, kultura i cywilizacja posiada swojego ducha i swój eidos. Ludzkość jest różnorodna. Potrzebę jedności może odczuwać wyłącznie w konfrontacji z poważnym niebezpieczeństwem zagrażającym jej całej. Takim właśnie niebezpieczeństwem jest „Wielki Reset”.
Islam przeciw globalizacji
Kolejnym atutem „Wielkiego Przebudzenia” są narody cywilizacji islamskiej. Oczywistym jest, że liberalny globalizm i zachodnia dominacja radykalnie odrzucana jest przez kulturę i religię islamu. Oczywiście w epoce kolonialnej, pod presją siły i wpływów gospodarczych Zachodu część państw islamskich znalazła się w orbicie kapitalizmu, lecz prawie we wszystkich krajach islamskich w stosunku do liberalizmu, a szczególnie do współczesnego liberalizmu globalistycznego, odczuwana jest powszechnie pogarda.
Przejawia się ona zarówno w skrajnych formach islamskiego fundamentalizmu, jak i w tych bardziej umiarkowanych. W niektórych przypadkach inicjatorami działań antyliberalnych są określone nurty religijne i polityczne, a w innych realizację tej misji biorą na siebie państwa. W każdym razie społeczeństwa islamskie są ideowo przygotowane do systemowego i aktywnego stawienia oporu liberalnej globalizacji. W projektach „Wielkiego Resetu” nie istnieje ani jeden postulat, który choćby teoretycznie mógł być atrakcyjny dla muzułmanów. Dlatego cały islamski świat stanowi jeden ogromny biegun „Wielkiego Przebudzenia”.
Wśród krajów islamskich w największej opozycji wobec strategii globalistycznej znajdują się szyicki Iran i sunnicka Turcja. Nadrzędną motywację Iranu stanowi religijne wyobrażenie nadchodzącego końca świata i ostatniej bitwy, w której głównego przeciwnika – Dadżala – jednoznacznie dostrzega się w Zachodzie, liberalizmie i globalizmie; zaś Turcją kierują względy bardziej pragmatyczne – dążenie do wzmocnienia i zachowania tożsamości narodowej i zabezpieczenia tureckich wpływów na Bliskim Wschodzie oraz we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego.
W polityce stopniowo oddalającego się od NATO Recepa Erdoğana narodowe tradycje Kemala Atatürka łączą się z dążeniem do przywództwa wśród sunnickich muzułmanów, a przecież jedno i drugie możliwe jest wyłącznie w opozycji wobec liberalnej globalizacji, która zakłada i całkowitą sekularyzację społeczeństw, i osłabienie (w perspektywie – pełną likwidację) państw narodowych. W okresie przejściowym zaś dopuszcza się przyznanie niewielkim grupom etnicznym samodzielności politycznej, co w przypadku Turcji byłoby zgubne z uwagi na istotny i dość aktywny czynnik kurdyjski.
Powoli od Stanów Zjednoczonych i Zachodu dystansuje się także sunnicki Pakistan, stawiający na jeszcze inny rodzaj syntezy polityki narodowej i islamskiej.
Choć kraje Zatoki Perskiej nadal zależą od Zachodu, uważniejsze spojrzenie na nie i ich arabski islam – a jeszcze bardziej na Egipt, będący kolejnym istotnym i samodzielnym państwem świata islamskiego – pozwala stwierdzić, że są one systemami społecznymi nie mającymi nic wspólnego z koncepcją globalistyczną, tym samym w naturalny sposób predestynowanymi do tego, by stanąć po stronie „Wielkiego Przebudzenia”.
Na przeszkodzie stoi tu jedynie rozgrywanie przez Zachód i globalistyczne centra zarządzania sprzeczności między muzułmanami, nie tylko w ramach konfliktu szyicko-sunnickiego, ale również regionalnych sporów poszczególnych państw sunnickich.
Koncepcja „Wielkiego Przebudzenia” mogłaby odegrać rolę platformy ideologicznej zjednoczenia świata islamskiego; opozycja wobec „Wielkiego Resetu” jest bowiem dla każdego kraju islamskiego bezwzględnym imperatywem. Pozwala to na potraktowanie strategii globalistów i oporu przeciwko niej jako elementu jednoczącego. Świadomość istotności „Wielkiego Przebudzenia” mogłaby sprawić, że możliwe stałoby się złagodzenie lokalnych przeciwieństw i ukształtowanie jeszcze jednego bieguna globalnego ruchu oporu.
Misja Rosji: awangarda „Wielkiego Przebudzenia”
I na koniec: bardzo ważnym biegunem „Wielkiego Przebudzenia” może stać się Rosja. Bez względu na fakt, że została ona częściowo wciągnięta do cywilizacji zachodniej – przez kulturę Oświecenia w epoce carskiej, za bolszewików, a szczególnie po 1991 roku – zarówno w czasach dawnych, jak i obecnie, głęboka tożsamość społeczeństwa rosyjskiego każe odnosić się do Zachodu, a zwłaszcza do liberalizmu i globalizacji, z nieufnością. Nominalizm jest czymś całkowicie obcym narodowi rosyjskiemu u samych jego fundamentów.
Tożsamość rosyjska zawsze w centrum uwagi stawiała wspólnotę – gatunek, rodzaj, Cerkiew, tradycję, lud, mocarstwo – i nawet komunizm opierał się na – wprawdzie sztucznej, klasowej – tożsamości zbiorowej przeciwstawnej burżuazyjnemu indywidualizmowi. Rosjanie uparcie odrzucali i nadal odrzucają wszelkie formy nominalizmu. Stanowi to element wspólny okresu monarchicznego i radzieckiego.
W wyniku nieudanej próby integracji ze wspólnotą globalną w latach 90. XX wieku i klęski reform liberalnych społeczeństwo tylko jeszcze bardziej utwierdziło się w przekonaniu o obcości globalizmu i koncepcji indywidualistycznych dla Rosjan. Stąd właśnie bierze się poparcie dla konserwatywnej i suwerennej polityki Putina. Rosjanie z prawicy i z lewicy odrzucają „Wielki Reset”, co – wraz z tradycjami historycznymi, tożsamością zbiorową, uznawaniem suwerenności i wolności państwa za wartości najwyższe – dowodzi istnienia nie chwilowej, lecz długotrwałej, fundamentalnej cechy rosyjskiej cywilizacji.
Odrzucenie liberalizmu pogłębiło się jeszcze bardziej w ostatnich latach, gdy ujawnił on swoje szczególnie odpychające dla Rosjan cechy. Można tym wyjaśnić pewną sympatię Rosjan wobec Trumpa przy ich jednoczesnym poczuciu obrzydzenia wobec jego liberalnych oponentów.
Stosunek Bidena do Rosji jest tu symetryczny. Wraz z globalistycznymi elitami postrzega on Rosję jako największego cywilizacyjnego przeciwnika, uparcie odrzucającego kierunek liberalnego postępu oraz twardo broniącego swej suwerenności i odrębności.
Oczywiście, współczesna Rosja nie ma kompletnej i spójnej ideologii, która mogłaby stać się poważną przeszkodą dla „Wielkiego Resetu”. Na dodatek, usadowiwszy się w górnych warstwach społecznych, elity liberalne są nadal silne i wpływowe, a w gospodarce, edukacji, kulturze i nauce wciąż dominują liberalne idee, teorie i metody. Wszystko to zmniejsza potencjał Rosji, dezorientuje społeczeństwo oraz tworzy grunt dla wewnętrznych sprzeczności. Generalnie jednak Rosja reprezentuje istotny – jeśli nie najważniejszy – biegun „Wielkiego Przebudzenia”.
Właśnie do tego punktu prowadziły całe rosyjskie dzieje, w których widać przekonanie, że na Rosjan czeka rozstrzygająca i wielka rola w dramatycznym momencie końca czasów i historii. Projekt „Wielkiego Resetu” zakłada zaś nastąpienie tego końca w najgorszy możliwy sposób. Zwycięstwo globalizmu, nominalizmu oraz nadejście momentu osobliwości technologicznej oznaczałoby klęskę historycznej misji Rosji w przyszłości, ale i jej całej przeszłości. A przecież sens rosyjskiej historii zawsze skierowany był w przyszłość, przeszłość traktując jako przygotowywanie się do niej.
W tej przyszłości, która następuje właśnie dziś, rola Rosji sprowadza się do tego, by nie tylko wziąć aktywny udział w „Wielkim Przebudzeniu”, lecz by stanąć w jego awangardzie, ogłosić imperatyw „międzynarodówki ludów” w walce z liberalizmem, tą dżumą XXI wieku.
Budząca się Rosja: renesans imperialny
Co w tych warunkach znaczy dla Rosji „przebudzenie”? Oznacza to pełną odbudowę swojego potencjału historycznego, geopolitycznego i cywilizacyjnego. To uzyskanie statusu bieguna w nowym świecie wielobiegunowym.
Rosja nigdy nie była „tylko krajem”, a tym bardziej „jednym z krajów europejskich”. Niezależnie od tego, że łączą nas wspólne korzenie sięgające kultury grecko-rzymskiej, Rosja na każdym etapie swej historii szła własną, odmienną drogą. Przejawiało się to m.in. w naszym twardym i stanowczym wyborze Prawosławia i – szerzej – bizantynizmu, co w dużym stopniu określiło naszą odrębność od katolickiej, a później również protestanckiej Europy Zachodniej. W Nowożytności czynnik głębokiej nieufności wobec Zachodu zadecydował o tym, że nie zostaliśmy zbyt mocno dotknięci modernizmem – nominalizmem, indywidualizmem i liberalizmem. Nawet, gdy wykorzystywaliśmy niektóre koncepcje i ideologie Zachodu, zazwyczaj były one krytyczne, czyli zawierały tak nam bliskie odrzucenie dominującej liberalno-kapitalistycznej drogi rozwoju cywilizacji zachodnioeuropejskiej.
Ogromny wpływ na tożsamość Rosji wywarł także czynnik wschodni, turański. Jak wykazali filozofowie – eurazjaci, w tym wielki rosyjski historyk Lew Gumilow, państwowość mongolska ery Czyngis-chana stanowiła ważną inspirację dla scentralizowanej struktury typu imperialnego, która pozwoliła nam wznosić się do roli mocarstwa, poczynając od XV wieku, gdy rozpadła się Złota Orda, a jej miejsce na przestrzeni Eurazji Północno-Zachodniej zajęła Ruś Moskiewska. Dziedzictwo geopolityki Złotej Ordy w naturalny sposób doprowadziło do wielkiej ekspansji w kolejnych epokach. Za każdym razem Rosja broniła i realizowała nie tylko swoje interesy, ale także wartości.
W ten sposób Rosja stała się spadkobierczynią dwóch imperiów, które upadły mniej więcej w tym samym okresie, w XV wieku – bizantyjskiego i mongolskiego. Imperium stało się naszym przeznaczeniem. Nawet w XX wieku, niezależnie od radykalizmu bolszewickiej transformacji, nadal pozostawała imperium, choć tym razem radzieckim.
Oznacza to, że nasze przebudzenie nie jest możliwe bez powrotu będącej częścią naszego historycznego przeznaczenia misji imperialnej.
W sferze struktury aksjologicznej misja ta jest całkowicie sprzeczna z globalistycznym projektem „Wielkiego Resetu”. Jest więc ewidentnie naturalne, że możemy oczekiwać, iż w czasie swej zdecydowanej ofensywy globaliści zrobią wszystko, co w ich mocy, by nie dopuścić do imperialnego renesansu w Rosji. A zatem właśnie tego renesansu potrzebujemy. Nie po to, by narzucić innym narodom, kulturom i cywilizacjom naszą – rosyjską i prawosławną – prawdę, lecz, aby odrodzić, wzmocnić i obronić naszą tożsamość i w miarę możliwości pomóc innym odradzać, wzmacniać i bronić ich tożsamości. Adepci „Wielkiego Resetu” nastawieni są nie tylko przeciwko Rosji, choć w dużym stopniu to właśnie nasz kraj stanowi główną przeszkodę na drodze do realizacji ich planów. Nasza misja polega na tym, by stać się „katechonem” powstrzymującym i tamującym nadejście ostatecznego zła.
W zamierzeniach globalistów pozostałe cywilizacje, kultury i społeczeństwa tradycyjne mają również zostać zdemontowane, sformatowane i przekształcone w homogeniczną, globalną, kosmopolityczną masę, a następnie ludzie mają w nich zostać zastąpieni nowymi, postludzkimi formami życia, organizmami, mechanizmami i hybrydami. Imperialne przebudzenie Rosji ma być sygnałem do ogólnoludzkiego powstania narodów i kultur przeciwko liberalnym elitom globalistycznym. Odradzając się jako prawosławne imperium, Rosja pokaże przykład innym imperiom – chińskiemu, tureckiemu, perskiemu, arabskiemu, indyjskiemu, a także latynoamerykańskiemu, afrykańskiemu i… europejskiemu. W miejsce dominacji jedynego imperium globalistycznego „Wielkiego Resetu”, rosyjskie przebudzenie stanie się początkiem epoki wielu imperiów wyrażających i zawierających w sobie całe bogactwo ludzkich kultur, tradycji, religii i systemów wartości.
Ku zwycięstwu „Wielkiego Przebudzenia”
Jeśli połączymy trumpizm w Stanach Zjednoczonych, populizm europejski (prawicowy i lewicowy), Chiny, świat islamski i Rosję, licząc, że do tego obozu dołączyć mogą jeszcze w pewnym momencie wielka cywilizacja indyjska, kraje Ameryki Łacińskiej, przechodząca kolejny etap dekolonizacji Afryka i wszystkie narody oraz kultury ludzkości, okaże się, że mamy już nie grupkę rozproszonych i roztrzepanych marginalnych działaczy chcących zaszkodzić potężnym liberalnym elitom prowadzącym ludzkość na ostateczną rzeź, lecz pełnowartościowy wspólny front z udziałem podmiotów różnej wielkości – od wielkich mocarstw ze światową gospodarką i bronią nuklearną po liczne, wpływowe siły i ruchy polityczne, religijne i społeczne.
Koniec końców, władza globalistów opiera się na sugestii i „czarnej magii”. Rządzą, opierając się nie na rzeczywistej potędze, lecz iluzjach, symulakrach i fałszywych wyobrażeniach, które z uporem maniaka próbują wprowadzać do ludzkiej świadomości.
I w końcu „Wielki Reset” ogłosiła garstka zdegenerowanych i ledwie dyszących globalistycznych staruszków bliskich stanu demencji (Biden, pomarszczony łajdak Soros i spasiony Burger Schwab) oraz marginalne, zdegenerowane męty mające ilustrować możliwość oszałamiającej kariery otwartą dla każdego zera. Faktycznie, pracują dla nich giełdy i drukarki pieniędzy, złodzieje z Wall Street i narkomani-wynalazcy z Doliny Krzemowej. Mają do dyspozycji zdyscyplinowanych funkcjonariuszy wywiadu i posłusznych generałów armii. Ale to wszystko niemal nic w porównaniu z ludzkością – z ludźmi pracy i myśli, prawdziwymi instytucjami religijnymi i bogactwem autentycznych kultur.
„Wielkie Przebudzenie” polega na tym, że zaczynamy uświadamiać sobie istotę fatalnej, zabójczej i samobójczej jednocześnie, strategii „postępu” w wersji proponowanej przez globalistyczne elity liberalne. A, skoro to rozumiemy, możemy to też wyjaśniać innym. Przebudzeni mogą i powinni budzić wszystkich pozostałych. Jeśli będziemy to robić, „Wielki Reset” nie tylko nie będzie miał miejsca, lecz jeszcze kiedyś przed obliczem sprawiedliwego sądu staną ci, którzy postawili sobie za cel zniszczenie ludzkości, najpierw duchowe, a później też fizyczne.
Aleksandr Dugin
(tłumaczenie: Mateusz Piskorski)
Na podstawie:
Александр Дугин: Манифест великого пробуждения | Изборский клуб (izborsk-club.ru)
[1] Tekst księcia Karola w języku angielskim: „ – To capture the imagination and will of humanity – change will only happen if people really want it; – The economic recovery must put the world on the path to sustainable employment, livelihoods and growth. Longstanding incentive structures that have had perverse effects on our planetary environment and nature herself must be reinvented; – Systems and pathways must be redesigned to advance net zero transitions globally. Carbon pricing can provide a critical pathway to a sustainable market; – Science, technology and innovation need re-invigorating. Humanity is on the verge of catalytic breakthroughs that will alter our view of what it possible and profitable in the framework of a sustainable future; – Investment must be rebalanced. Accelerating green investments can offer job opportunities in green energy, the circular and bio-economy, eco-tourism and green public infrastructure”.
[2] Ann Coulter, In Trump We Trust: E Pluribus Awesome!, New York 2016.
* Osobliwość technologiczna (ang. singularity) – moment, w którym postęp technologiczny stanie się tak szybki, że wszelkie próby prognozowania jego efektów staną się niemożliwe. Termin wprowadzony przez amerykańskiego profesora matematyki i pisarza science fiction Vernora Vinge’a (przyp. MP).