Jak to możliwe, że dosłownie w ciągu kilku tygodni ośrodki powiązane z atlantycką propagandą wojenno-przemysłową opowiedziały Polakom najpierw o naszej nieuchronnej klęsce po ledwie pięciodniowym oporem przed armią rosyjską, a potem o mocarstwowym przyłączaniu do III RP obwodu kaliningradzkiego, bo ledwie dwutygodniowym, wspólnym z państwami bałtyckimi łatwym biciu tych samych Rosjan?
Wbrew pozorom jest metoda w tym szaleństwie, tzn. w jednoczesnym lansowaniu dwóch, całkowicie sprzecznych przekazów na temat sytuacji militarnej Polski – przez te same środowiska, będące na usługach amerykańskich jastrzębi wojennych.
„Dobre rady” Zachodu
Po pierwsze – wizja polskich wojsk wkraczających do Kaliningradu ma trafić przede wszystkim do Rosjan i stanowić potwierdzenie pojawiającego się także na Wschodzie poglądu, że w przypadku agresji NATO na Białoruś czy Rosję konieczne będzie wyeliminowanie Wojska Polskiego jako najmniejszego choćby czynnika militarnego. „Dobre rady” Jamestown Foundation mają więc być słyszane zwłaszcza w Moskwie, zwiększając nieufność wobec Polaków. Pełnią zatem taką samą rolę, jak tak zwane „brytyjskie gwarancje dla Polski” udzielone przez Londyn w marcu 1939 r. tylko po to, by Niemcy poczuły się zagrożone i skierowały swój atak na Polskę. Dopiero w dalszej kolejności opowieści o przyłączeniu obwodu kaliningradzkiego mają łechtać wspomnienia polskiej mocarstwowości. Najważniejsze to zaniepokoić Rosjan.
Po drugie – zapewniając Rosjanom taką lekturę można znów wrócić do Polaków pokazując im: „zobaczcie, ta zła Rosja chce was napaść i jeszcze wmawia wszystkim, że to wy jesteście agresywni. No a wy biedni nie wytrzymacie nawet tygodnia przeciw armii rosyjskiej, potrzebujecie więc jeszcze więcej amerykańskiego sprzętu i kolejnych amerykańskich baz na swoim terytorium”. Mamy więc cel czysto utylitarny, handlowy – przestraszyć Polaków tak, by oddali swoje ostatnie pieniądze amerykańskiemu kompleksowi wojenno-przemysłowemu.
Sekwencja jest więc jasna i zrozumiała:
- zaniepokoić Rosję Polakami wkraczającymi do Kaliningradu,
- uzyskać jakąkolwiek reakcję, kolejne manewry rosyjsko-białoruskie czy relokację wojsk w obwodzie kaliningradzkim,
- pobiec z tym prędziutko do Polaków pokazując „kolejny dowód na agresywność Kremla”,
- zdobyć od Polaków (i Bałtów) kolejne kontrakty zbrojeniowe czy energetyczne, wymuszając jeszcze większą zależność polityczną.
Koniec mitu suwalskiego?
Mechanizm ten zadziałał dotąd tyle razy, że nikogo już nie obchodzą wewnętrzne sprzeczności całej tej historyjki. Jak choćby ta, że bohaterskie wojska bałtycko-NATOwskie przed dwa tygodnia skutecznie odeprą jakieś straszliwe natarcie rosyjskie – ale już w Polsce takie same siły polsko-NATOwskie dadzą się pobić w 4 dni, a sojusznicy nie ruszą się zza Wisły a prędzej jeszcze zza Odry i Łaby. Że to się kupy nie trzyma? No to co, przecież nikt tego głośno nie powie, bo z miejsca zostałby „ruskim agentem”.
Co zwraca natomiast uwagę w tej z kolei odsłonie – to fakt, że CIA i kompleks wojenno-przemysłowy tak jawnie manipulują już polską polityką wojskową Bo przecież Jamestown Foundation to wprost narzędzie amerykańskiego wywiadu, nawet niespecjalnie udające „think-tank”. To pokazuje, że dla Waszyngtonu to gra wywiadowcza, nie zaś z zakresu polityki obronnej i traktowania Polski, Litwy, Łotwy i Estonii inaczej niż kraików rządzonych przez podrzędnych szpiegów USA.
Może więc swobodnie zmieniać się język takich gier – stąd np. nagłe odstąpienie od piramidalnego wymysłu „Przesmyku Suwalskiego”, o którym jako żywo nikt w Rosji nie słyszał, a który miał mieć dotąd jakieś szalenie istotne znaczenia dla bezpieczeństwa strategicznego Polski. Nagle można jednak przyznać, że to po prostu jakaś kreska na mapie, którą sobie jakiś publicysta (?) narysował, zapewne na polecenie wujka z Ameryki, budując następnie wokół tego hasła piętrową legendę jak to o niczym innym Putin tak nie marzy, jak o Suwałkach. Teraz zaś okazuje się, że co, gdzie, jakie Suwałki – to my mamy wkraczać do Kaliningradu niczym Piłsudski do Kijowa!
Cudzego nie chcemy – swoje odzyskamy!
W tym miejscu jednak polskim patriotom, znającym historię – powinno nasunąć się pytanie: zaraz, a czemu akurat do Kaliningradu, z którym jako żywo nic nas nie łączy, a nie np. do Wilna? Albo/i Dyneburga? Miast niewątpliwie historycznie polskich, wciąż otoczonych przez znaczące skupiska polskiej ludności. Przecież skoro mamy „poświęcać się dla Bałtów”, ratować nacjonalistyczne władze litewskie itd. – to czy w przypadku realnego zagrożenia (niekoniecznie i nie w pierwszej, ani nie w drugiej kolejności rosyjskiego, można dodać) nie mamy przede wszystkim obowiązków wobec własnych rodaków, stanowiących ludność rdzenną m.in. na Wileńszczyźnie i w Inflantach Polskich?
„Nie! Nie!” – zapewne usłyszymy na taką ewentualność. „Przecież gdyby Wojsko Polskie wkroczyły na Litwę i Łotwę bronić ludności polskiej – to już by stamtąd nie wyszło!” – zakrzyknęliby NATO-wscy krytycy, a rządy w Wilnie i Rydze trzęsłyby się pół ze strachu, pół z oburzenia. I cóż, przyznajmy to – miałyby rację. Jeśli kiedykolwiek Bałtowie wywołają jakąś wojenną awanturę zagrażającą naszym rodakom – to drogę już nam pokazał generał Lucjan Żeligowski.Nic nam do Kaliningradu, w takiej sytuacji kierunek – Wilno!
A tam już wytrzymamy bez wątpienia dłużej niż tydzień…
Konrad Rękas
Prezes Powiernictwa Kresowego
Za: https://myslkonserwatywna.pl/rekas-nasz-cel-wilno-nie-kaliningrad/