Po epickim fiasku zeszłorocznych „antyrasistowskich” protestów Black Lives Matter, polscy rewolucjoniści nie rezygnują z prób sztucznego przeszczepienia zachodnich wzorców na krajowy grunt. Szukali, szukali, aż w końcu znaleźli; winnym wychowania całych pokoleń rasistów okazał się Henryk Sienkiewicz, który za pomocą powieści „W pustyni i w puszczy” przeorał wyobraźnię niejednego piątoklasisty. Oliwy do ognia dolała decyzja Naczelnej Rady Języka Polskiego, uznająca słowo „murzyn” za obraźliwe i nieprzysługujące człowiekowi kulturalnemu.
Trochę szkoda mi naszej lewicy. Nie zazdroszczę im karkołomnego zadania wzbudzenia poczucia postkolonialnej winy w obywatelach kraju praktycznie nieposiadającego zamorskich posiadłości. Ale jak doskonale wiemy, w wyobraźni lewicy sky is the limit i skoro feministki mogą stawać wspólnie w obronie prawa do prostytuowania się, to i z Polaków można zrobić bezwzględnych rasistów. Skoro udało się w Czechach, gdzie jedyne co kojarzy się z morzem to powitanie ahoj, to czemu nie u nas?
I tak przewrotu kopernikańskiego w kwestii walki ras w Polsce chce dokonać poseł Maciej Gdula, który na łamach „Krytyki Politycznej” wezwał stanowczo do usunięcia „W pustyni i w puszczy” z listy lektur. Jego zdaniem „byłoby to elementarną profilaktyką rasizmu, o której powinniśmy pomyśleć”, gdyż z treści klasycznej pozycji polskiej literatury ma wynikać, że „panowanie białych jest konieczne, bo gdy go brakuje, czarni nie są w stanie nawet zbliżyć się do człowieczeństwa. Biali to Kanał Sueski, chinina i wiara chrześcijańska. Czarni to lenistwo, przesądy i bezmyślne zabijanie się”.
Rzeczywiście, strach pomyśleć co czeka czarnoskórego człowieka po wyjściu na ulice, gdzie szaleją wychowani na przygodach Stasia i Nel naziole. Zagrożenie jest tak ogromne, że już wkrótce powinno wyrugować się z powszechnej pamięci „Murzynka Bambo”, nie mówiąc już o „Anaruku, Chłopcu z Grenlandii”. W końcu sympatyczny Eskimos (o, pardon: Innuita!), który zamiast się umyć, zjada pełne tłuszczu mydło, daje tym samym wyraz swojej cywilizacyjnej niższości. Ach ci rasistowscy Centkiewiczowie!
Swoje trzy grosze dodały w ostatnim czasie odpowiednie media, przypominając decyzję Rady Języka Polskiego, która oficjalnie przyjęła opinię odradzającą używania określeń „Murzyn” i „Murzynka”. Zdaniem rady, słowa te niosą dzisiaj negatywne konotacje i należy dołożyć starań, aby unikać ich zwłaszcza w mediach, administracji i szkole. Tekst „W pustyni i w puszczy” zawiera 180 takich słów.
Ale przesiąknięta złogami poprzedniego systemu instytucja poszła jeszcze dalej. Patronatem merytorycznym opatrzyła inicjatywę pod nazwą „Poradnik: jak mówić i pisać o grupach mniejszościowych”, autorstwa agencji Fleishman Hillard. W publikacji działacze różnych organizacji np. Kampanii przeciw Homofobii, uczą nas jak mówić o homoseksualizmie albo jak odmieniać przeróżne feminatywy. Przekonują też, dlaczego nie można stosować takich określeń jak „fala migracji”, oraz oczywiście – dlaczego już nigdy nie powinniśmy używać słowa „Murzyn”.
Sami Państwo widzą, dokąd zmierza to szaleństwo. Lewica także widzi, ale właśnie o to jej chodzi; należy pchnąć kamyczek, który spowoduje lawinę miażdżącą i pochłaniającą wypracowane przez lata dziedzictwo. Cała reszta to teatr i pseudo-inteligenckie wypociny dla „pożytecznych idiotów”. Po takiej operacji z naszej literatury nie zostanie kamień na kamieniu; ukoronowaniem tego procesu będzie symboliczna podmiana sienkiewiczowskiej trylogii na „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk.