Ostatnie miesiące dowiodły, że lockdowny nie działają. W wielu krajach Europy zamykanie kolejnych sfer życia tak naprawdę nie przynosi pożądanych efektów. Skutkuje co najwyżej niewielkimi spadkami zachorowań, a szkody są ogromne. Po co zatem Niedzielski katuje nas kolejnymi obostrzeniami? Odpowiedź jest prosta: bo inaczej nie potrafi.
Jak wiadomo, jedyną nadzieją na jako taki powrót do względnej normalności po pandemii są szczepionki. Rząd nie przyjmuje innego scenariusza. Jeśli coś się nie uda i szczepionki okażą się jednak szkodliwe dla naszego zdrowia – na razie w przypadku problemów związanych z działaniem preparatu Astra Zeneca słyszymy, że korzyści są większe niż szkody i, to akurat zaskakujące, nie powinniśmy panikować – to, co wówczas? Nic. Będzie tak jak jest. Trochę luzu, tak na dwa tygodnie, a potem „łup!” – zamknięcie.
Prawdę mówiąc, w ostatnich kilkunastu godzinach wszyscy trochę ulegliśmy złudzeniu, że rząd cokolwiek otworzył. W maju ubiegłego roku minister Łukasz Szumowski faktycznie otwierał kraj, luzując znacząco ograniczenia. Niedzielski właściwie nie podjął żadnego odważniejszego kroku. Uchylił lekko drzwi, otwierając galerie handlowe czy posyłając niektóre dzieci do szkół, ale bądźmy poważni i powiedzmy sobie szczerze: mamy lockdown trwający nieprzerwanie od października ubiegłego roku. Skąd zatem ta trzecia fala?
Pozamykane są przecież wszystkie miejsca, które rząd uznał za najbardziej niebezpieczne z powodu rozprzestrzeniania się wirusa. Inna sprawa, że do dzisiaj nikt nie raczy nam wyjaśnić, czy w Polsce wirus faktycznie jest bardziej niebezpieczny w siłowniach i szkołach niż chociażby w supermarketach. Wszystkie pomysły na lockdown rząd czerpie z własnego widzimisię, albo z badań prowadzonych w innych krajach. Co te badania mają wspólnego z sytuacją w Polsce? Oczywiście nic. Co najwyżej mogą stanowić jakąś podpowiedź, pewien sygnał dotyczący kierunków nakładania lockdownu, ale czy na podstawie jednego artykuły w czasopiśmie „Nature” rozsądny polityk podejmuje decyzje, które niszczą życie setek tysięcy ludzi? Nie powinien. A jednak polski rząd robi to, nie mrugnąwszy nawet okiem.
Lockdown wprowadzony wiosną ubiegłego roku zadziałał, ponieważ wtedy wszyscy czuliśmy, że mamy do czynienia z czymś nieznanym. Mówiąc wprost: to nie rząd, ale my sami pozmykaliśmy się w domach, przekonani, że ten upiorny kontredans potrwa może miesiąc. Dlatego dziś nakładanie obostrzeń niewiele pomoże. Być może częściowo zahamuje tempo zachorowań, ale nie wierzę w ich radykalny spadek. Po prostu w trakcie najbliższych kilku tygodni będziemy się zakażać – relacje medyków wskazują na to, że starsi lepiej uodpornili się na patogen, wszak coraz częściej hospitalizowani są 30 i 40-latkowie – a kiedy już nabierzemy odporności i sezonowe infekcje osłabną, sytuacja zacznie wracać do jako takiej stabilizacji.
W każdym razie spodziewajmy się kolejnych lockdownów i niezdarnych prób zahamowania tempa rozwoju pandemii. Na pewno w najbliższych tygodniach usłyszymy o jakiejś nowej, niesamowitej mutacji wirusa, która – tu cytuje tytuł jednej z gazet wieszczącej tragedię, jaką podobno niesie nam mutacja brytyjska – zgotuje nam „piekło”. Media już ogłosiły odkrycie mutacji francuskiej, niewykrywalnej dla testów PCR. Zaszokowani? No tak, tego sobie nie wyobrażaliśmy, że może pojawić się wirus powodujący bezobjawowe zakażenie i w dodatku niewykrywalny w badaniach. Czyli coś, co zewnętrznie się nie przejawia, nie można się dowiedzieć, czy jest się zakażonym, ale przecież jest niebezpieczne i trzeba z tym walczyć.
Jeśli nadal będziemy traktowani przez rząd, naukowców i media jak stado bezmyślnych zwierząt, które można gonić z miejsca na miejsce, kompletnie znieczulimy się na jakiekolwiek rządowe nakazy i zakazy. To będzie ten wątpliwy sukces polityki ministra Niedzielskiego.
Tomasz Figura