Kolejną transzę obostrzeń, nałożonych
przez rząd w związku ze wzrostem zachorowań, najlepiej oddaje twitterowy
wpis sympatyzującego z rządem speca od PR, Eryka Mistewicza. „30%
testów wykonanych w warmińsko-mazurskim dało wyniki pozytywne, z bardzo
wysokim udziałem mutacji brytyjskiej” – poinformował. Szybko zareagował
na to sam minister zdrowia, który informację tę nagrodził wiele mówiącym
symbolem serduszka i zaszczycił komunikatem: „Adam Niedzielski lubi
to”.
Jak wiadomo, zalała nas właśnie trzecia fala
zakażeń koronawirusem. Nieważne, że krzywa opisująca liczbę zakażeń
zanotowała dotąd jedną „górkę”: w październiku i listopadzie ubiegłego
roku. Fakty przecież nie mają tu nic do rzeczy. Żyjemy w czasach nie
agonii, lecz trwającej już stypy po śmierci zdrowego rozsądku. Emanacją
koronaszaleństwa, które ogarnęło bezradnych polityków i żądne sensacji
media, były wypowiedzi ministra Niedzielskiego z ostatnich dni,
przebierającego wręcz nogami, by jak najszybciej móc wprowadzić nowe
obostrzenia. Jak gdyby sprawiało mu to jakąś dziką przyjemność. Nie
rozumiem tej niezdrowej ekscytacji.
Mam wrażenie poza tym, że w rządzie znowu
zaczyna się swoiste przeciąganie liny między resortami, jak to miało
miejsce wiosną ubiegłego roku. Wyraźnie widać, że wśród decydentów nie
ma jednogłośnej zgody na dalsze blokowanie życia gospodarczego. Dlatego
Niedzielski wpada wręcz w amok, publikując na swoim koncie twitterowym
dane dotyczące zakażeń, zanim zrobi to oficjalnie resort zdrowia, czy
nawołując do szybkiego zamykania gospodarki. Bardzo szybkiego, bo
jeszcze „przed sobotą”. Stosuje w ten sposób taktykę faktów dokonanych:
jeżeli zacznie wszczynać alarm w mediach i wyśle jednoznaczny sygnał,
niepokorni członkowie rządu ugną się zapewne pod presją opinii
publicznej.
Znaczącą zmianą, zaproponowaną przez
Niedzielskiego, jest oczywiście ta dotycząca materiału, jakim od
najbliższej soboty będziemy zasłaniać nos i usta. Nie mogą to już być
żadne bandanki, arafatki, szaliki czy przyłbice, lecz wyłącznie
maseczki. Trudno logicznie wyjaśnić, dlaczego rząd wprowadza tę zmianę
po roku akceptowania a wręcz zalecania dotychczasowych materiałów
zasłaniających usta i nos. Oczywiście pojawia się tłumaczenie o
superzakaźnych nowych mutacjach wirusa, ale to niczego nie wyjaśnia.
Czyżby istniały jakieś tajemnicze dane, mówiące o większej
przenikalności „brytyjskiego” wirusa przez bandanki czy chustki? To
urąga logice. I kolejny raz wskazuje na chaos oraz bezmyślne małpowanie
innych krajów w stylu: skoro somsiad tak robi, to może i ja zacznę?
Prymitywizm w czystej postaci.
Optymistycznie natomiast brzmiały zapowiedzi
dotyczące zmiany w sposobie nakładania obostrzeń, a konkretnie – zamiar
ich regionalizacji. Metodę tę zresztą rząd zapowiadał jeszcze jesienią,
ale – jak wiemy – nic tego wówczas nie wyszło. Ale przecież nasi
decydenci nie mogli wpaść na nic, co nosiłoby chociaż znamiona logiki.
I, owszem, wprowadzili obostrzenia regionalne, ale tylko przy zamykaniu
branż, a nie ich otwieraniu. Warmia i Mazury, gdzie odnotowano wyższy
wskaźnik zakażeń, powraca do lockdownu sprzed 12 lutego
(zamknięte wszystko poza sklepami spożywczymi, aptekami i usługami), ale
już na przykład Małopolska, gdzie zakażeń jest niewiele, nie może
liczyć ani na centymetr poluzowania. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta:
nie wiadomo.
Szaleństwo zatem trwa w najlepsze. Co ciekawe,
rząd sam trochę wstydzi się podejmowanych decyzji. Zwykle minister
zdrowia zasłania się tym, że doradza mu Rada Medyczna, ale – co wyjawił
członek tej rady, prof. Robert Flisiak – jej zalecenia wcale nie są
jednoznaczne. Na przykład wspomniany zakaźnik zaleca regionalizację
obostrzeń, włącznie z lokalnym otwieraniem szkół, oraz rezygnację z
przymusu zasłaniania ust i nosa w miejscach, gdzie można zachować
dystans. Podtrzymuje też, że otwarte mogą być restauracje a nawet
siłownie, o ile pozytywnie pod kątem bezpieczeństwa epidemicznego oceni
je sanepid. Tego typu propozycje mają ręce i nogi, wszak – to chyba
jasne – nie można wiecznie żyć w zamknięciu. Nawet safandułowaty prof.
Włodzimierz Gut zauważył, że obostrzenia nie mają sensu, jeśli ludzie
ich nie chcą przestrzegać. To jasne dla każdego, kto poważnie traktuje
logikę. W tej grupie nie ma jednak prof. Horbana oraz ministra
Niedzielskiego, o premierze Morawieckim nie wspominając.
Jak długo to wariactwo może potrwać? Długo. Być
może nawet kilkanaście miesięcy, wszak światełka w tunelu nie widać.
Jesteśmy skazani na to, by przez najbliższe miesiące żyć w podwójnej
rzeczywistości: rząd będzie nakładał obostrzenia, których wielu nie ma
zamiaru przestrzegać. A zatem Niedzielski ogłosi, że restauracje i
siłownie będą zamknięte do czerwca, podczas gdy ludzie będą zajadać się w
restauracjach ulubionymi potrawami a potem spalać kalorie na
siłowniach. I nie jest to żadna dezynwoltura. W sytuacji, gdy poddawani
jesteśmy jakimś absurdalnym, niewytłumaczalnym regulacjom, wybieramy to,
co logiczne: chcemy żyć. Bo życie zawsze znajdzie drogę żeby zwyciężyć,
szczególnie wtedy, gdy jego przeciwnikiem jest głupota.
To napisawszy, pakuję torbę i pędzę na trening w
osiedlowej siłowni. Od kilku tygodni jestem członkiem Polskiego Związku
Przeciągania Liny, a żeby móc Państwa godnie reprezentować w zawodach,
muszę ćwiczyć. Innej rady nie ma.
Tomasz Figura