Pamięć o zbrodniach na hiszpańskich cywilach, w tym o
gwałtach na zakonnicach Saragossy winna być wyrzutem sumienia dla
naszych bonapartystów.
Inwazja i opór
Napoleon zafundował sobie wojnę w Hiszpanii na
własne życzenie. Przez długie lata ten kraj był sojusznikiem Francji w
konflikcie z ich odwieczną rywalką – Anglią. Iberyjscy marynarze
krwawili u boku Francuzów pod Trafalgarem (1805); dla wsparcia Napoleona
Madryt wystawił też trzy dywizje piechoty. Nawet gdy w roku 1808 do
Hiszpanii wkroczyły wojska francuskie, zrazu witano je przyjaźnie, jako
sprzymierzeńców w planowanej operacji przeciw probrytyjskiej Portugalii.
Ale Napoleonowi to nie wystarczyło. Postanowił pozbawić władzy i
uwięzić panującą rodzinę królewską, zaś koronę przekazać swemu bratu
Józefowi.
W owym czasie familia Bonapartych łapczywie
zagarniała wciąż nowe połacie Europy. Jednak tym razem „mały kapral”
przeliczył się srogo. Hiszpanie nie poparli narzuconego im władcy ani
„reform” przyniesionych na ostrzach obcych bagnetów. 2 maja 1808 roku w
Madrycie wybuchło powstanie, krwawo stłumione przez Francuzów; potem
walki rozlały się na cały kraj. Zawiązywały się lokalne junty, wystawiając regularne wojsko, rozwinęła się też potężnie guerilla (partyzantka).
Swoi i obcy
Napoleon podczas swych brudnych wojen chętnie
posługiwał się sojusznikami, z bolesnym dla nich skutkiem, o czym
przekonali się już wcześniej choćby polscy legioniści, niemal
doszczętnie wygubieni na San Domingo.
Podczas hiszpańskiej kampanii co szósty żołnierz
pod francuską komendą był cudzoziemcem. Skierowano tu również kilka
formacji złożonych z Polaków – pułk lekkokonnych gwardii cesarskiej,
Legię Nadwiślańską, Dywizję Księstwa Warszawskiego, razem około 20 000
żołnierzy. Okryli się chwałą pod Somosierrą, Tudelą, Almonacid de
Toledo, Fuengirolą, Albuherą i w wielu innych bitwach. Tego wojska
będzie bardzo brakowało nad Wisłą w roku 1809, gdy na nasze ziemie
spadnie austriacki najazd.
Dla Hiszpanów była to również (a może przede
wszystkim) wojna religijna, z wrogą ideologią oraz jej wyznawcami,
którzy upokarzali Kościół, profanowali świątynie i mordowali
duchowieństwo. Istotnie, rzucała się w oczy agresywnie bluźniercza
postawa ogromnej części żołnierzy wojsk napoleońskich. W owym czasie
francuski Kościół nie podniósł się jeszcze z porewolucyjnych zgliszcz.
Młodzież powoływana w szeregi, częstokroć zdemoralizowana bezbożnym
wychowaniem w latach politycznego zamętu, chętnie angażowała się w
antyreligijne ekscesy.
Antoni Kulesza, podoficer Pułku Ułanów Nadwiślańskich, bezpardonowo ocenił francuskich sojuszników: „Głoszą
się oni za cywilizatorów świata. Wyznaję, żem przestał w to wierzyć,
patrząc jedynie na ich okrucieństwa i nienasyconą chciwość łupu w
rabowaniu wszystkich i wszystkiego, co im pod rękę podpadło; domów
Bożych nawet nie oszczędzając, dla których nie tylko nie mieli żadnego
poszanowania, ale je bezcześcili w sposób najhaniebniejszy; Hiszpanie
ich słusznie za bezbożników uważali. Tu ukazała się cała różnica
narodowego charakteru Polaków: kiedy Francuzi obdzierali kościoły, nasi
żołnierze śpiewali tam ze skruchą, korząc się przed ołtarzami”.
To prawda, na takim tle większość Polaków wyróżniała się pozytywnie. W oczach tuziemców byli buenos católicos romanos (dobrymi rzymskimi katolikami), w odróżnieniu od francuskich herejes
(heretyków). Istnieje wiele świadectw o wzorowym postępowaniu naszych
żołnierzy wobec ludności, jak również o kurtuazyjnym zachowaniu
Hiszpanów wobec Polaków. Jednakże prędko po obu stronach jęła postępować
brutalizacja działań. Wir nienawiści wciągał w mroczną otchłań wciąż
nowych siewców zła.
Jasna Góra znad Ebro
Wkrótce po stłumieniu madryckiego zrywu, w Saragossie, stolicy Aragonii, władzę objęła powstańcza junta. Na czele stanął generał José Palafox. Jego podwładni wierzyli żarliwie, że nie są sami.
Niewiele lat po śmierci Chrystusa, św. Jakub
Apostoł próbował ewangelizować okolice Caesaraugusty (dzisiejszej
Saragossy). Doznawszy szeregu niepowodzeń święty miał już dość
nawracania opornych tubylców i postanowił powrócić do Jerozolimy. Wtedy
objawiła mu się Matka Boża na kolumnie podtrzymywanej przez anioły.
Nakazała Apostołowi trwanie w misji i wzniesienie ołtarza obok kolumny,
która pozostała widomym znakiem prawdziwości wizji. Tradycja podaje, że
kolumna znajduje się do dziś w bazylice Nuestra Seňora del Pilar
w Saragossie. Matka Boża na Kolumnie przez wieki patronowała Hiszpanom i
osobom z hiszpańskiego kręgu kulturowego. Żołnierze Palafoxa
symbolicznie złożyli dowództwo w Jej ręce.
Francuzi zażądali kapitulacji Saragossy. Pertraktacje odbyły się w iście spartańskim stylu.
- Paz y capitulazion! - Pokój i kapitulacja! - zaproponował wysłannik najeźdźców. Generał Palafox był równie oszczędny w słowach:
- Guerra a cuchillo! - Wojna na noże!
Od czerwca do sierpnia 1808 roku miasto
szturmowały wojska francuskie, w tym będąca na ich żołdzie polska Legia
Nadwiślańska. Zaciekły bój toczono o każdą ulicę, każdy dom.
Wielokrotnie dochodziło do walk wręcz. Artyleria rujnowała kolejne
kwartały. Obrońcy nie ustępowali, a wspierała ich żywym murem cała
ludność miasta.
4 sierpnia, podczas szturmu generalnego,
2. pułk Legii zajął klasztor żeński przy bramie Carmen. To wówczas
doszło do zdarzeń, które splamiły polski mundur. Zdemoralizowane
żołdactwo gwałciło nieszczęsne mniszki. Niektóre ofiary, by ocalić
cześć, odebrały sobie życie; inne popadły w obłęd.
Po dwóch miesiącach bojów Francuzi ustąpili.
Powrócili niebawem, 20 grudnia. Znów zagrzmiały działa, ruszyły szturmy,
a ulice spłynęły krwią. Kolejne wezwania do kapitulacji spotkały się z
odpowiedzią obrońców: - Hasta la ultima tapia! - Do ostatniego muru!
Zakonnicy zagrzewali do walki z bezbożnym
wrogiem. Wśród wojsk oblężniczych rozeszły się wieści o cudach, o
potężnej mocy chroniącej bazylikę Nuestra Seňora del Pilar.
Najprzedniejsi puszkarze napoleońscy czynili starania, by celnym
strzałem obalić wieżę kościoła - na próżno. Z niewytłumaczalnych
powodów pociski omijały Boży przybytek. Wewnątrz świątyni, u stóp posągu
Maryi wierni składali niewybuchy francuskich bomb i granatów, jako
dziękczynne wota.
„Nowa jak gdyby obrona Jasnej Góry przed szwedzkim wojskiem – oceniał historyk Marian Kukiel. – Ale
rolę Szwedów pełniła teraz z bohaterską odwagą piechota nadwiślańska
[…], krwawo okupując każdy krok naprzód w owem strasznem a heroicznym
mieście”.
Dzień za dniem trwało zaciekłe zabijanie. Obie
strony nie brały jeńców. Francuzi masowo mordowali ludność cywilną.
Zablokowano dostawy żywności – w mieście rychło nastał głód, wybuchła
epidemia tyfusu. Wszędzie unosił się trupi zaduch, na ulicach zalegało
tysiące zwłok. Bohaterskie miasto konało. Kapitan Józef Mroziński
zapisał słowa: „Zdawało się, że walczymy tylko o cmentarz”.
Saragossa, wyniszczona bojem, głodem i tyfusem,
skapitulowała 21 lutego 1809 roku. Doliczono się 15.000 zabitych i
zmarłych obrońców, jak też 53.873 cywilów. Zwycięzcy rozpoczęli grabież
miasta. Kiedy niedobitki wynędzniałych obrońców maszerowały w niewolę,
wielu napoleońskich oficerów nie kryło swej pogardy dla tak „niegodnych”
przeciwników, którzy na długie tygodnie zatrzymali pod murami
najświetniejsze wojsko Europy. Jednakże większość polskich weteranów
wspominała saragossan z bezbrzeżnym szacunkiem.
Demony wojny
Wojna w Hiszpanii trwała sześć długich lat,
wiążąc setki tysięcy żołnierzy Bonapartego. W końcu Korsykanin wycofał
się. Nie potrafił ujarzmić tego narodu.
Konflikt był okrutny, obie strony nie
przebierały w środkach. Mordowanie jeńców było na porządku dziennym.
Pochody wojsk napoleońskich znaczyły rzezie ludności cywilnej, gwałty,
rabunki i podpalenia. Hiszpanie, a w szczególności niekontrolowane przez
nikogo oddziały gerylasów (partyzantów) nie pozostawały dłużni,
niekiedy posuwając się do bestialstwa wobec pojmanych wrogów. „Nie masz pastwienia się i tortur, których by się Hiszpanie na jeńcach francuskich nie dopuścili”
– zżymał się ułan Kajetan Wojciechowski. Wypowiedź ta bywa do dziś
cytowana z lubością przez polskich bonapartystów, skrzętnie
przemilczających fakt, iż kawalerzysta uzupełnił swą relację
stwierdzeniem: „Nie masz swawoli i rozpusty, której by się żołnierz francuski nie dopuścił w Hiszpanii”.
Wielu naszych weteranów potrafiło zachować obiektywizm. Anonimowy autor „Nocy Nowego Roku w Hiszpanii” zaświadczył: „Tajemne
morderstwa, wykonywane na naszych żołnierzach, zdarzały się
niejednokrotnie. […] My nawzajem z naszej strony, ani pojmanym
gerylasom, ani wieśniakom, którycheśmy z bronią w ręku poza ich domem
schwycili, nie dawaliśmy pardonu, lecz po odbytym czem prędzej doraźnym
sądzie, rozstrzeliwaliśmy ich lub wieszali natychmiast”.
Wspomniany ułan Kulesza także przedstawił rzecz uczciwie: „Każda
na świecie wojna rzeczą nieludzką jest i barbarzyńską; hiszpańska
jednak kampania Napoleona była, rzec można, z bezprzykładną w dziejach
obu stron zaciętością. Ale jeśli rozpaczliwa obrona siedzib własnych od
obcego najazdu nie tylko tę zaciętość tłumaczyła, lecz chlubę nawet
przynosiła Hiszpanom, jak wytłumaczyć i czym usprawiedliwić
barbarzyństwo Francuzów?”
Niestety, wśród naszych rodaków byli i tacy, którzy uwierzyli w „cywilizacyjną misję” niesioną na francuskich bagnetach. Stanisław Broekere pisał z wyższością o tuziemcach: „Daj Boże, aby naród ten wyszedł z tak zaślepionej ciemnoty, a podążył do prawdziwej oświaty społeczeństwa”. Tenże „oświecony wyzwoliciel” bez żenady opisywał los pochwyconych partyzantów: „Nie oszczędzaliśmy ich bynajmniej, wieszając codziennie 7 lub 8 na balkonach w Maladze lub innych miastach”. Wymowny jest jego opis zdobywania Malagi w lutym 1810 roku:
„Kogo tylko spotkaliśmy na ulicy, czy to starca, młodzieńca, kobietę
lub dziecko — wszystko padło trupem. Takim sposobem zginęło przeszło 600
mieszkańców”. Broekere pisał też o zabijaniu wziętych do niewoli mnichów:
„Wielu z nich znajdowało się w polu chcąc walczyć, trzymali w jednej
ręce krzyż, w drugiej wizerunki świętych. […] Często się […] zdarzyło,
że będąc schwytani przez naszych ułanów polskich, na miejscu zaraz ubici
zostawali”. W takim samym duchu wypowiadał się także Stanisław Hempel: „Hiszpanów wszelkimi sposobami nakłaniamy do spokojności. Księży połowę jużeśmy powiesili”.
Reakcja przeciwnika była łatwa do przewidzenia.
Po bitwie stoczonej w kwietniu 1812 r. pod Peñaranda de Duoro Hiszpanie
powiesili 60 pojmanych żołnierzy Legii Nadwiślańskiej. Oficer francuski
Sonneville utrzymywał, że w tym samym roku między Saragossą a Jaką miał
natrafić na miejsce masowej kaźni „setek” polskich legionistów,
rozstrzelanych po wzięciu do niewoli.
Bonapartyści znad Wisły chętnie przywołują
relację ułana Wojciechowskiego o barbarzyńskim mordzie we wsi Villa
Ferdinando, gdzie gerylasi spalili żywcem dwudziestu kilku Polaków.
Niektórzy nasi dziejopisowie przyznają półgębkiem, że w odwecie polscy
ułani „spalili wieś”, choć rzeczony Wojciechowski otwarcie napisał, iż
zemsta nie ograniczyła się do zniszczenia zabudowań („Obstąpiona wieś do
szczętu spalona została, a mieszkańcy bez różnicy płci i wieku
wykłuci”). Nie bez powodów 1. Pułk Ułanów Nadwiślańskich (przemianowany
potem na 7. Pułk Szwoleżerów) znany był wśród miejscowych jako los
picadores del inferno (piekielni lansjerzy).
Kiedy jedni mordowali i gwałcili, inni próbowali
ocalić swe dusze. Wypełniali swój żołnierski obowiązek, zarazem
bezkompromisowo odrzucając wszelki relatywizm moralny. Wśród tych
ostatnich był Andrzej Daleki, którego rozważania przywracają wiarę w
człowieczeństwo: „Ale tak to już na wojnie bywa, że nieraz żołnierz
myśli, iż mając broń w ręku, wszystko mu wolno. Lecz na wojnie te same
są przykazania Boskie, co i w innym czasie, i co grzechem w czasie
spokojnym, jest grzechem i na wojnie”.
Błona podłości
Racja stanu nakazywała Polakom stać przy
Napoleonie, który chętnie, gdy wymagały tego jego interesy, pozował na
wskrzesiciela i gwaranta naszej suwerenności. Jednakże polska obecność
na Półwyspie Iberyjskim pozostawiła po sobie nie tylko dumę ze
wspaniałych zwycięstw. Czy wieszanie hiszpańskich księży i chłopów
naprawdę przysłużyło się sprawie niepodległości Polski? Czy gwałty na
zakonnicach dają się w jakikolwiek sposób usprawiedliwić?
Boleśnie targają sumieniem słowa hiszpańskiej odezwy: „Polacy!
Porzućcie barwy wasze, karmazyn z białem, barwy honoru i niewinności.
Wy sami wolności pozbawieni, nachodzicie obcy kraj, katolicki jak wasz,
żeby go wolności pozbawić...”
Okres zaborów nie sprzyjał rozliczeniom. Tym
niemniej Stefan Żeromski dał w „Popiołach” wspaniały literacki opis
szturmu Saragossy, nie omijając rzeczy drastycznych. Pisarz był wierny
swej dewizie rozdrapywania ran, by nie zabliźniły się błoną podłości. O sprawach niewygodnych pisali uczciwi historycy, jak Marian Kukiel, dramatycznej prawdy nie ukrywało też wielu pamiętnikarzy.
Potem dla wielbicieli historii prawdziwej
nastały trudne czasy. W międzywojniu Józef Piłsudski wyrażał się o
Napoleonie jako o swym „umiłowanym wodzu”, a ogłoszony w 1927 roku
oficjalnym hymnem państwowym Mazurek Dąbrowskiego pouczał przecież, iż „dał nam przykład Bonaparte”… W okresie PRL w dobrym tonie, mile widzianym przez czerwonych cenzorów i wydawców, było pomstowanie na „hiszpański ciemny motłoch, podburzony przez fanatyczny kler i opłacony angielskim złotem”.
Teza o niewyrobionych politycznie chłopach - zbuntowanych przeciw
postępowej władzy, omotanych przez księży i sterowanych przez angielską
agenturę - budziła oczywiste skojarzenia z komunistyczną wizją polskich „band reakcyjnego podziemia”
(Żołnierzy Wyklętych). W takim przekazie nie mogło być wiele miejsca na
wyrzuty sumienia, na szacunek dla dzielnego przeciwnika, na
dostrzeżenie jego racji.
Bracia w bólu
Jak się zdaje, najwięcej zrozumienia okazali
Hiszpanom nasi weterani, których złe wiatry historii zagnały na
iberyjską ziemię. W pamiętnikach i listach raz po raz możemy natrafić na
fascynację tamtym odległym, a przecież tak bliskim nam narodem.
Szwoleżer Józef Załuski, uczestnik przesławnej szarży pod Somosierrą, nie krył swej sympatii dla dzielnych wrogów: „Nie
chcemy opuścić sposobności oddania naszego świadectwa narodowi
hiszpańskiemu, iż jeżeli się lubi sam nazywać: heroica nacion, to jest
takim istotnie. Nic w Hiszpanii nie znaleźliśmy podłego; wiele, bardzo
wiele do naśladowania. Cóż tam cudzoziemcowi, nachodzącemu kraj ich,
narzekać na sztylety, kiedy tam nikt nie chodzi bez sztyletu”.
Ta wojna miała wiele odcieni. Wśród wojennych
okropieństw było miejsce i na miłość. Niejeden polski najezdnik stanął
na ślubnym kobiercu z iberyjską wybranką u boku. Zjawiskiem wymykającym
się prostym ocenom (a u nas słabo nagłośnionym) jest fakt licznych
dezercji z formacji polskich w Hiszpanii, idących w setki żołnierzy.
Niektórzy uciekinierzy mogli być zwykłymi dekownikami, którzy mieli dość
wojny i żołnierskich trudów, i dlatego szukali schronienia wśród
miejscowej ludności. Wielu jednak świadomie przeszło na stronę wroga,
wstępując do hiszpańskiej partyzantki i walcząc z bronią w ręku przeciw
wojskom okupacyjnym. Była to najradykalniejsza forma sprzeciwu wobec
polityki Napoleona.
Ułan Wojciechowski pozostał wierny napoleońskim sztandarom, ale również uwiecznił ówczesne dylematy: „Stary
ksiądz kanonik […] zapytał nas jednego razu: - Dlaczego Polacy tej
samej religii, co Hiszpanie, są jednak ich nieprzyjaciółmi? Czyśmy kiedy
wasz kraj naszli, wasze mienie zabrali, wasze znaczenie zniszczyli?
Powiedzcie otwarcie, dlaczego tak ślepo za cudzą sprawę poświęcacie. To
przyjdźcie do nas i my wam chleba damy, a będziecie braćmi naszymi.
Trudna była odpowiedź na wyrazy prawdy wyrzeczone przez starca, westchnąłem głęboko, a westchnienie moje może i on zrozumiał”…
Tomasz Tymowski w „Dumaniach żołnierza polskiego w starożytnym zamku Maurów nad Tagiem”, pisanych na gorąco, niemal na polu bitwy, zapytywał:
Czemuż tak piękny wawrzyn krew bliźniego plami?
Gromiliśmy nieszczęsnych, nieszczęśliwi sami.
Andrzej Solak