II wojna światowa dla nacjonalistów
ukraińskich stała się okazją do przeprowadzenia operacji ludobójczej
przeciwko Polakom zamieszkującym Wołyń, Małopolskę Wschodnią
(województwa lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie) oraz części
Polesia i Lubelszczyzny – w sumie siedem przedwojennych województw. W
najtrudniejszej sytuacji znaleźli się Polacy z Wołynia, gdzie przed
wybuchem wojny stanowili oni raptem 16,6% ogółu ludności, pozostawali
więc w zdecydowanej mniejszości w stosunku do mieszkających tam
Ukraińców, którzy stanowili na Wołyniu ok. 68% ogółu ludności.
Komendzie Okręgu AK Wołyń przyszło więc
działać w bardzo trudnym terenie. W połowie 1942 miały tu miejsce
aresztowania, które doprowadziły do paraliżu struktur organizacyjnych
AK, jednakże już we wrześniu 1942 roku gen. Stefan Rowecki – „Grot”
mianował komendantem Okręgu ppłk./płk. Kazimierza Damiana Bąbińskiego
ps. „Luboń”, pełniącego dotąd funkcję szefa Wydziału Wyszkolenia
Piechoty w Komendzie Głównej AK w Warszawie. Szefem sztabu Okręgu
mianowany został mjr Antoni Żochowski ps. „Tol”, bliski współpracownik
płk. „Lubonia”. Przyznano im do pomocy grono specjalistów, którzy mieli
wraz z nimi udać się na Wołyń.
Poczynając od grudnia 1942 roku
kierowani z Warszawy oficerowie AK zaczęli sukcesywnie przenikać na
Wołyń, obejmując wyznaczone stanowiska na różnych szczeblach dowodzenia –
tam gdzie brakowało oficerów miejscowych. Wkrótce przystąpiono do
rozbudowy struktur organizacyjnych w terenie.
W tym też okresie nasiliły się mordy na
polskiej ludności, której dopuszczały się złożone z Ukraińców formacje
policyjne (w służbie niemieckiej), a także oddziały terenowe OUN. Józef
Turowski w książce Pożoga. Walki 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK pisze:
„Na Wołyniu represje przeciwko
ludności polskiej rozpoczęły się już latem i jesienią 1942 r.,
prowadzone głównie przez policję ukraińską wspólnie z Niemcami,
tropiącymi zaczątki partyzantki radzieckiego ruchu partyzanckiego,
znajdującego oparcie w ośrodkach polskich. Podjęły również akcję
oddziały terenowe OUN, mordując skrycie znane osobistości polskie,
mogące być zaczynem polskich organizacji niepodległościowych. Dnia 13
listopada 1942 r. dokonano pierwszego masowego mordu, niszcząc
całkowicie wieś Obórki w powiecie łuckim. W grudniu 1942 r., podczas
pacyfikacji, Niemcy wspólnie z policją ukraińską wymordowali w powiecie
kostopolskim wielu Polaków, posądzonych o współpracę z radziecką
partyzantką. Oprócz mordowania pojedynczych osób czy całych rodzin, w
lutym 1943 r. masowego mordu dokonano w Parośli w powiecie sarneńskim,
gdzie zginęły 173 osoby, jak również we wsi Brzeziny, gdzie wymordowano
wiele rodzin.”
Sygnały, które napływały do Komendy
Okręgu Wołyńskiego AK, nie pozostawiały złudzeń – to dopiero wstęp do
tego, co ma nastąpić. W tej sytuacji 4 marca 1943 roku w KG AK w
Warszawie miała miejsce odprawa z udziałem gen. Grota – Roweckiego, w
trakcie której zapadła decyzja, iż AK winna podjąć działania na rzecz
organizacji sieci placówek samoobrony, by przeciwdziałać spodziewanej
akcji ukraińskiej.
Tymczasem terror ukraiński narastał. Oddajmy ponownie głos Józefowi Turowskiemu:
„Rzezie rozpoczęły się już w marcu
1943 r., co wiązało się z przejściem „do lasu” kilku tysięcy schutzmanów
ukraińskich, którzy porzuciwszy służbę u Niemców przeszli do szeregów
UPA. Ustawicznie rosło zagrożenie ludności polskiej. Z różnych stron
Wołynia dochodziły budzące grozę wiadomości o mordowaniu Polaków. Krwawe
dzieło nabierało coraz szerszego zasięgu. Cały Wołyń stanął w ogniu.”
Prawdziwą rzeź urządzili nacjonaliści
ukraińscy Polakom w Wielkim Tygodniu 1943 roku, napadając na ludzi
udających się do kościołów bądź zeń powracających. Atakowano też
wiernych w kościołach, mordując ich w sposób wyjątkowo okrutny. Wiele
kaplic i kościołów spalono wraz ze znajdującymi się w środku wiernymi.
Sytuacja na Wołyniu miała odtąd stanowić
główny przedmiot troski Komendy Głównej AK oraz kierowniczych organów
Polskiego Państwa Podziemnego, gdy chodzi o działalność bieżącą; tym
bardziej że absorbujące dotąd ich uwagę wysiedlenia Zamojszczyzny, które
okupant niemiecki podjął pod koniec 1942 roku i którym w okresie zimy
1942/43 starały się przeciwstawiać miejscowe formacje AK I BCh, chwilowo
straciły na intensywności (dopiero w drugiej połowie czerwca 1943 roku
podjęto znów z całą mocą).
Tak więc na Wołyń starano się kierować
broń i amunicję, a także pieniądze na zakup tychże od żołnierzy
niemieckich i węgierskich tam stacjonujących. Kierowano tam też
specjalistów – oficerów, których zadaniem było organizowanie i szkolenie
oddziałów bojowych. Wśród nich byli cichociemni – jak kpt. Władysław
Kochański ps. „Bomba”, który skierowany został na teren powiatu
kostopolskiego. Przybywszy na miejsce, stanął na czele ośrodka
samoobrony w Hucie Stepańskiej, gdzie schroniło się ok. 5 tysięcy
Polaków.
Spotkać się czasami można z tezą, że
wystarczyło wyekspediować na Wołyń kilkanaście tysięcy dobrze
uzbrojonych akowców z innych regionów Polski, by przeciwstawić się
terrorowi UPA. Trzeba nie mieć za grosz wyobraźni, nie mówiąc już o
wiedzy, by wygłaszać tego rodzaju sądy.
Bo czyż można sobie wyobrazić, że
kilkanaście tysięcy uzbrojonych akowców, w warunkach niemieckiej
okupacji, na przykład z Kielecczyzny i z Warszawy, gdzie zresztą też
szalał terror, tyle że niemiecki, przemieszcza się na Wołyń, na zupełnie
obcy sobie teren, by utworzyć sieć posterunków w rejonach, gdzie 90 –
95% ludności stanowili wrogo do nich usposobieni Ukraińcy? Toż rzeczą
oczywistą dla każdego wypowiadającego się w tym temacie winno być to, że
prowadzenie działalności partyzanckiej możliwe jest jedynie tam, gdzie
dominuje ludność przychylnie nastawiona do partyzantów – ona to wszak ma
służyć im zaopatrzeniem w żywność i inne materiały niezbędne do życia.
Ona też winna być ich uszami i oczami, przekazując im na czas wszelkie
informacje dotyczące poczynań wroga.
Prowadzenie działalności partyzanckiej
na terenie zamieszkałym przez ludność do partyzantów usposobioną wrogo
skazana jest na niepowodzenie. Oddziały partyzanckie, które by w takich
warunkach próbowały funkcjonować, zostałyby w krótkim czasie zniszczone.
Stąd też siecią placówek samoobrony
opleciono większe ośrodki, zamieszkałe w większości przez Polaków. Tam
też próbowano ściągać mieszkańców mniejszych wiosek i osad, a także z
miejscowości o mieszanym składzie etnicznym czy też z samotnych polskich
zagród, funkcjonujących w ukraińskim otoczeniu. Ludzie nie chcieli
jednak opuszczać swych domostw, pozostawiając na pastwę losu i
ukraińskich sąsiadów dorobek swego życia i dopiero co obsiane pola…
Bez wątpienia najsłynniejszym ośrodkiem
samoobrony, którego obrona przeszła wręcz do legendy, utworzony został w
Przebrażu. Jego powstanie zainicjowano w marcu 1943 roku, a od 8 maja
1943 roku na jego czele stał ppor. Henryk Cybulski ps. „Harry”, który w
książce Czerwone noce napisał:
„W Przebrażu znalazłem się w samym
środku bolesnego węzła. Zdawałem sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka
mnie czeka w wypadku wyrażenia zgody na objęcie funkcji komendanta. Ale
na przyjęcie jej gorąco namawiał mnie inspektor „Adam”. W czasie jednej z
rozmów z nim dowiedziałem się, że organizacja, do której należę, nosi
nazwę Armia Krajowa. Licząc na pomoc organizacji, na co miałem obietnicę
„Adama”, ostatecznie zgodziłem się zostać komendantem samoobrony
Przebraża.”
Niewielki początkowo oddział szybko się rozrastał:
„Oddziały bojowe podniesiono do
składu czterech plutonów. Na mój wniosek inspektorat AK mianował
dowódcami plutonów: Marcelego Żytkiewicza, Tadeusza Mielnika, Franciszka
Malinowskiego i mojego brata Władysława.”
Do związku obronnego włączono okoliczne
wsie – Chołopiny, Jaźwiny, Mosty, Wydranka i Zagajnik, obejmując ochroną
łącznie ok. 2 tys. stałych mieszkańców. Linię obrony obwiedziono
okopami wzmocnionymi gniazdami karabinów maszynowych i zasiekami z drutu
kolczastego. Południową, nie ufortyfikowaną stronę, ubezpieczały
odrębne samoobrony w Rafałówce i Komarówce oraz bagna. Palącą sprawą
była kwestia uzbrojenia. Henryk Cybulski pisze:
„W Kiwercach i Łucku istniały
specjalne placówki zajmujące się przechwytywaniem broni i amunicji od
Węgrów i Niemców. W Łucku nadzór nad takimi punktami miał inspektorat
AK, natomiast w Kiwercach dowództwo Przebraża.”
Dodajmy, że sporo broni i amunicji udało
się zebrać z pół bitewnych. Między innymi z wraków sowieckich czołgów
wymontowano i dostosowano do walki dwa działka kal. 45 mm.
Liczba ludności w Przebrażu tymczasem szybko rosła. Oddajmy ponownie głos:Henrykowi Cybulskiemu:
„Najpilniejszym zadaniem była dla
nas obrona ludności. Postanowiliśmy ściągnąć do obozu mieszkańców
wszystkich zagrożonych wiosek, nikomu nie odnawiać schronienia. Im
więcej ludzi, tym większe trudności, ale i większe szanse przetrwania:
spośród wielu tysięcy uciekinierów łatwiej było skompletować liczny i
pełnowartościowy oddział samoobrony.
Nasz dotychczasowy obóz, okolony
obronnymi zasiekami, był zbyt ciasny. Wytyczyliśmy nowe linie umocnień.
Należało teraz wykopać rowy i schrony, ściągnąć drut kolczasty,
rdzewiejący jeszcze w lasach.
W dniu 5 czerwca 1943 roku
zorganizowaliśmy pierwszą wielką wyprawę po ludność. Wyruszyliśmy na
północ, w kierunku Kołek, oddalonych od Przebraża o dwadzieścia
kilometrów. Oddziałowi, liczącemu blisko dwustu ludzi, towarzyszyło
kilkadziesiąt furmanek.
Z powrotem jechali z nami ludzie z
Taraża, Hołodnicy, Marianówki, Rudnik i kilkunastu pomniejszych wsi,
wioząc ze sobą cały dobytek: żywność, pościel, naczynia, tysiące innych
gospodarskich drobiazgów, często zupełnie zbytecznych. Pędzono też bydło
i świnie.”
Tymczasem w lipcu 1943 roku plutony
rozwinięte zostały do stanu kompanii, tak że samoobrona składała się
odtąd z 4 kompanii liczących średnio po ok. 120 ludzi i oddziału zwiadu
konnego, liczącego 40 jeźdźców. Pod koniec swego istnienia samoobrona
Przebraża liczyła około tysiąca ludzi, do czego należy doliczyć co
najmniej 200 ludzi z dwóch samoobron współpracujących z Przebrażem: w
Rafałówce – ok. 170 ludzi i z kolonii Komarówka – ok. 30 ludzi. Raz
jeszcze zajrzyjmy do wspomnień Henryka Cybulskiego:
„W zdobywaniu informacji u Niemców
pomogła nam Armia Krajowa, inspektorat łucki. Pomoc ta była zresztą
wszechstronna. Inspektor „Adam” i jego zastępca „CzyżyK’ byli częstymi
gośćmi w Przebrażu, służyli nam radą, kiedy umacnialiśmy obóz, pomagali
finansowo, przydzielali nam żywność, broń lub pieniądze, zaopatrywali
nas w prasę konspiracyjną. W czasie największego nasilenia „bitwy o
szyny” inspektorat wydelegował swojego oficera, który szkolił nas w
dywersji. Zajęcia te prowadził doświadczony dywersant Wacław Kopisło –
„Kraj”.”
Samoobrona Przebraża ściśle
współpracowała z pobliskim ośrodkiem AK „Koło” (Rożyszcze), który
zorganizowany został wiosną 1943 roku i na którego czele stał ppor. Jan
Garczyński ps. „Lama”. W zasięgu jego działania znalazły się 22 wiejskie
placówki parafii Rożyszcze, 3 wiejskie placówki z parafii Wiszenki, po
dwie z parafii Sokul i Perespa i jedna parafii Łuck. Na czele
poszczególnych placówek stali doświadczeni podoficerowie, dysponujący
dobrze zorganizowanymi i uzbrojonymi oddziałami.
Mniejsze i większe placówki samoobrony
utworzono we wszystkich powiatach Wołynia. Nie wszystkie one zdołały
oprzeć się atakom nacjonalistów ukraińskich. Na razie jednak wróćmy do
opracowania Józefa Turowskiego:
„W czerwcu 1943 r. podjęli
nacjonaliści ukraińscy realizację szerokiego planu zagłady ludności
polskiej na terenie całego Wołynia, który przedłużył się na następny
miesiąc, szczególnie krwawy. Od strony Lwowa wyszło ich główne natarcie
sformowane z doborowych jednostek UPA przy równoczesnym marszu od
wschodu i północy. Był to również sygnał do rzezi wewnątrz
poszczególnych powiatów przez miejscowe jednostki OUN, tzw.
Samoobronnyje Kuszczowyje Widdziły (SKW). Przeważnie o świcie atakowano
osiedla polskie i z nieludzkim krzykiem „rizati Lachiw” – dokonywano
morderczego zniszczenia. Nie dawano pardonu nikomu. Ginęli młodzi,
starcy i dzieci. Łuny pożarów nie schodziły z wołyńskiego nieba.”
W nocy 4/5 lipca 1943 roku Ukraińcy ruszyli na Przebraże. Zenobiusz Janicki wspominał:
„5 lipca 1943 roku bandy UPA szły ze
wszystkich stron na samoobronę Przebraża, ażeby ją zniszczyć, po drodze
mordując Polaków, którzy jeszcze nie zdążyli wyjechać do Przebraża.
Dookoła widać było łuny pożarów, spłonęły wtedy wszystkie wsie i kolonie
polskie.”
Zbudzony ppor. Henryk Cybulski tak opisał to, co wtedy zobaczył:
„To, co ujrzałem, było straszne.
Dookoła, jak okiem sięgnąć, płonęły wszystkie wsie. Gigantyczny
pierścień płomieni zdawał się przybliżać do nas. Grozę zwiększały
odgłosy walki toczącej się w okolicy Zagajnika, małej wsi należącej do
systemu obrony Prebraża i panika potęgująca się wewnątrz samego obozu.
Przerażona ludność szykowała się bowiem do ucieczki. Wśród płaczu,
krzyków i nawoływań zaprzęgano konie i ładowano dobytek. Uciekać! Za
wszelką cenę wydostać sie z pułapki! Niestety, uciekać nie było dokąd.
Jedynie tutaj można było podjąć walkę o życie, próbować się bronić.”
Nie zdołali Ukraińcy złamać oporu
obrońców Przebraża. Przez cały dzień 5 lipca trwał krwawy bój, w którym
Ukraińcy zdawali się walić głową w ścianę, aż w końcu, zrezygnowani,
odstąpili od oblężenia. Adam Peretiatkowicz pisze:
„Z nastaniem świtu 6-go lipca
oddział zbrojny wyruszył w teren. W pobliskich wioskach zastał niebywałe
zniszczenia i dziesiątki pomordowanych ludzi. Takie wioski jak Huta
Marianówka, Dobra zostały spalone doszczętnie. Teraz, kto jeszcze
ocalał, ciągnął do Przebraża. Już nikt nie miał złudzeń, co do intencji
ukraińskich nacjonalistów. Baza w Przebrażu rozrastała się z dnia na
dzień i wkrótce dawała już schronienie dla ponad 25.000 ludzi.”
Kolejna niedziela, 11 lipca 1943 roku,
okazała się najkrwawszym dniem w całych dziejach Wołynia. Tego dnia
ukraińscy nacjonaliści zaatakowali w 99 miejscach. Szczególnie zajadle
atakowali kościoły i kaplice, w których gromadzili się wierni.
Następnego dnia kolejne 50 miejscowości stały się widownią bestialskich
mordów, dokonywanych z niebywałym okrucieństwem…
Wieczorem 16 lipca 1943 r. sotnie UPA,
wspierane przez chłopów ukraińskich z SKW, przypuściły zmasowany atak na
ośrodek samoobrony obejmujący Hutę Stepańską i Wyrkę. Uderzenia nie
wytrzymały mniejsze punkty samoobrony, wycofując się w stronę Huty
Stepańskiej. Do ucieczki rzuciła się również mordowana ludność cywilna. W
tym czasie do Huty Stepańskiej od strony Butejek przybyli wysłannicy
UPA z żądaniem poddania Huty pod groźbą jej całkowitego zniszczenia. Nie
zdążono udzielić odpowiedzi, gdyż emisariusze odjechali. W nocy z 16 na
17 lipca do Huty Stepańskiej wycofała się samoobrona Wyrki i Siedlisk
wraz z ludnością cywilną. W rękach Polaków pozostała tylko Huta
Stepańska, otoczona płonącymi polskimi wsiami. Czesław Piotrowski
szacował, że w wyniku pierwszego uderzenia UPA zginęło około 300 osób,
głównie z Perespy, Wyrki, Hał, Soszników, Tura i Użania, a także około
50 osób w Omelance.
Rano 17 lipca 1943 r. UPA przypuściła
zasadniczy atak na Hutę Stepańską. Falowe natarcia upowców i uzbrojonego
chłopstwa w liczbie kilku tysięcy osób z trudem odpierano. Wielokrotnie
dochodziło do walki wręcz. Trzykrotnie wypierano napastników z samego
centrum wsi. Zagrożona wymordowaniem ludność cywilna w tym czasie
chroniła się w okolicach kościoła, szkoły i budynku poczty. Obroną
skutecznie i ofiarnie dowodził por. Kochański „Bomba”, ranny w lewą
rękę.
W nocy 17/18 lipca podjęto decyzję o
przebijaniu się przez pierścień oblężenia na odcinku północnym w
kierunku linii kolejowej Kowel – Sarny oraz bazy samoobrony w Antonówce.
Przez noc uformowano kolumnę wozów i załadowano na nie kobiety, dzieci,
chorych i rannych oraz część dobytku. Część taboru pod wpływem paniki
ruszyła w stronę Wyrki, gdzie została zaatakowana przez UPA i zawróciła.
Zginęło około 100 osób. Nad ranem 18 lipca 1943 r. wszystkie siły
samoobrony zaatakowały na odcinku północnym, odrzucając siły UPA na
boki. W powstały korytarz wdarła się 3-kilometrowa kolumna wozów i
pieszych. Dzięki gęstej mgle udało się uniknąć ostrzału przeciwnika i
ofiar wśród uciekinierów. Po wydostaniu się kolumny z kotła, jej koniec
obsadzili żołnierze samoobrony odrzucając ukraiński pościg.
Większość ocalonych z Huty Stepańskiej
przybyła w następnych dniach do Przebraża, na które to 31 lipca Ukraińcy
przypuścili kolejny szturm. I tym razem atak został odparty przy czym o
sukcesie obrońców Przebraża zadecydowało skuteczne użycie dwóch
posiadanych dział kal. 45 mm i zniszczenie wozów z amunicją przeciwnika,
co zmusiło Ukraińców do odwrotu.
Decydujący szturm na Przebraże nastąpił
30 sierpnia 1943 roku. Przygotowywali się doń Ukraińcy niezwykle
starannie, ściągając ok. 3 tys. doborowych rezunów z okolic Lwowa, a co
najmniej drugie tyle liczyć miały miejscowe sotnie UPA – takie liczby
podał Władysław Filar, który siły ukraińskie ocenia więc na ok 6 tys.
uzbrojonych ludzi oraz drugie tyle siekierników – okolicznych chłopów
wyposażonych w widły i siekiery, których zadaniem było dokończenie
dzieła zniszczenia i rozprawienie się z cywilami. Wyższe liczby podaje
Henryk Cybulski, który napisał:
„Na kilka dni przed napadem przybyło w
okolice Rudnik około czterech tysięcy banderowców, ściągniętych z
okolic Lwowa. Były to doborowe sotnie, zaprawione już w rzeziach na
Ukrainie. Dołączyło do nich sześć tysięcy miejscowych rezunów,
uzbrojonych w broń ręczną i maszynową.
Grupę pomocniczą stanowili
siekiernicy i ciury taborowe, razem około dziesięciu tysięcy. Banderowcy
zarekwirowali w całej okolicy setki furmanek, aby po zwycięskiej bitwie
wywieźć na nich dobytek z Przebraża.”
Mając wiedzę o ukraińskich
przygotowaniach, Henryk Cybulski uzgodnił zasady współdziałania z płk.
Nikołajem Prokopiukiem, który stał na czele sowieckiego oddziału
partyzanckiego, liczącego ponad 200 ludzi, oraz ppor. Janem Rerutką ps.
„Drzazga”, dowodzącym oddziałem partyzanckim AK w sile ponad 100 ludzi.
Wezwano nadto na pomoc oddziały Odcinka „Koło” (Rożyszcze), które
skierowały na pomoc załodze Przebraża oddział liczący ok. 150 ludzi.
I znów Ukraińcy długo bili głową w mur,
nie mogąc złamać obrony Przebraża. Tymczasem przez Błota Warchańskie w
kierunku na Hermanówkę przekradł się oddział z Przebraża, liczący 120
żołnierzy piechoty i 30 jeźdźców (ze zwiadu konnego), który to oddział
wraz z partyzantami sowieckimi wykonał uderzenie na tyły zgrupowania
UPA. W szeregach ukraińskich nastąpiło zamieszanie, które wykorzystali
obrońcy Przebraża, przechodząc do generalnego kontrataku. Ukraińcy
rzucili się do panicznej ucieczki, pozostawiając na placu boju setki
zabitych i ogromną ilość sprzętu. W pościgu wziął też udział przybyły na
miejsce oddział Odcinka „Koło”.
11 lipca 2015 roku w miejscu, gdzie
niegdyś była wieś Przebraże, a dziś jest wieś Hajowe, odsłonięto pomnik
„ku czci 2 tysięcy Ukraińców”, którzy w sierpniu 1943 roku zginęli z rąk
„polskich szowinistów”. Tę kuriozalną uroczystość zorganizowały:
lokalny oddział partii „Swoboda”, Bractwo Weteranów OUN-UPA Regionu
Wołyńskiego im. Pułkownika Kłyma Sawura oraz łucka organizacja więźniów
politycznych i osób represjonowanych. W odsłonięciu pomnika udział
wzięli także przedstawiciele Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej
patriarchatu kijowskiego z metropolitą łuckim i wołyńskim Michaiłem na
czele. Na portalu volynnews.com można było przy tej okazji przeczytać:
„Oni [polscy i sowieccy partyzanci]
zaszli Ukraińców od tyłu i zaczęli strzelać im w plecy. Pod krzyżowym
ogniem, w całym tym piekielnym kotle, według ocen badaczy, zginęło ponad
430 ukraińskich powstańców i blisko 1500 bezbronnych Ukraińców spośród
miejscowej ludności.”
Dużo miejsca poświęciłem obronie
Przebraża, ale takich miejsc, gdzie skutecznie odpierano ataki UPA, było
na Wołyniu wiele. Wymieńmy tu choćby Pańską Dolinę w powiecie
dubieńskim, którą między czerwcem a wrześniem 1943 roku ukraińscy
nacjonaliści czterokrotnie próbowali zdobyć. Za każdym razem z ogromnymi
stratami zmuszeni byli się wycofać.
W sumie w obliczu zbrodniczej
działalności UPA w co najmniej 302 miejscowościach utworzono placówki
samoobrony. Biorąc pod uwagę, że ogółem na Wołyniu ludność polska
dominowała w 745 miejscowościach, to oznacza to, iż placówki samoobrony
utworzono w niemal połowie z nich, przy czym z reguły tworzone były one w
wioskach większych, natomiast nie utworzono ich
w małych osadach. 153 placówki samoobrony przetrwały do końca
niemieckiej okupacji (niektóre z nich były po kilka razy atakowane przez
oddziały ukraińskie). W przypadku kolejnych 90 placówek samoobrony
zdołały one skutecznie ewakuować ludność do innej miejscowości (z reguły
dysponującej większą załogą), przy czym w 52 przypadkach odbyło się to w
toku walk z Ukraińcami, zaś w przypadku kolejnych 38 – w obliczu
spodziewanego ataku ukraińskiego. W sumie więc 243 placówki samoobrony
wywiązały się z zadania skutecznej obrony polskiej ludności. Uległy
natomiast w walce, nie zdoławszy wywiązać się z zadania, jakim była
skuteczna obrona polskiej ludności, załogi 59 placówek samoobrony.
Niezależnie od tego, ludność polska przetrwała w 19 miastach Wołynia.
Tymczasem do granic Wołynia zbliżały się
formacje Armii Czerwonej, które to 4 stycznia 1944 roku przekroczyły
granicę polsko – sowiecką z 1939 roku. Wszystkim oddziałom AK Okręgu
Wołyńskiego nakazano w związku z tym skoncentrować się w rejonie między
Kowlem i Włodzimierzem Wołyńskim, gdzie funkcjonowały, zaprawione w
bojach z UPA, liczne ośrodki samoobrony i oddziały partyzanckie.
Istniały tam też, zorganizowane przez Niemców, a złożone z Polaków,
posterunki policji pomocniczej i żandarmerii, które również chroniły
ludność polską przed atakami UPA. W związku z koncentracją wszystkie te
posterunki dołączyły z bronią do formowanego na tym terenie zgrupowania.
Uczynił tak między innymi w całości 107 Batalion Schutzmannschaft,
sformowany w lipcu 1043 roku w Maciejowie, który w styczniu po
rozbrojeniu podoficerów i oficerów niemieckich dołączył do AK.
Tak więc tam właśnie, między Kowlem a
Włodzimierzem Wołyńskim, zamierzano przystąpić do realizacji zadań
nakreślonych planem „Burza”, czego zwieńczeniem miało być powitanie na
opanowanym przez siebie obszarze nadciągających Rosjan w roli
gospodarza.
Udanie się na koncentrację groziło
jednak ogołoceniem ogromnych obszarów z jednostek AK, a tym samym
oznaczało pozostawienie tamtejszej ludności bez opieki z ich strony.
Dlatego też do ostatniej chwili zwlekano z wykonaniem przemarszu, tak by
uczynić to bezpośrednio przed nadejściem wojsk sowieckich, które
przejęłyby w ten sposób zadanie ochrony ludności polskiej przed UPA.
Rezultat tego był jednak taki, iż część jednostek nie dotarła na
koncentrację, jako że „zagarnął” je front, po czym zostały zmuszone
przez Rosjan do złożenia broni.Oddajmy raz jeszcze głos Józefowi
Turowskiemu:
„Zawiodły nadzieje związane z
obwodem AK Kiwerce, gdyż wobec bliskości frontu niemożliwe stało się
wyprowadzenie zaprawionego w bojach batalionu z Przebraża. Zawiodły
również struktury organizacyjne w Łucku i we wschodniej części obwodu
łuckiego, gdzie trwały już działania frontowe. […] Po tragedii oddziału
kpt. „Bomby” – Kochańskiego i wobec działań frontowych wiadomo już było,
że nie przyjdą na koncentrację siły inspektoratu rówieńskiego, które
miały stanowić pełną brygadę. Nie liczono również na Inspektorat
Rejonowy AK Dubno, sparaliżowany aresztowaniami i działaniami UPA.”
W rezultacie zrezygnowano z formowania
korpusu, który miał się składać z trzech dwupułkowych brygad, a zamiast
tego sformowano dywizję – 27 Wołyńską Dywizję Piechoty. To jest już
jednak inna historia, której z całą pewnością warto będzie poświęcić
odrębny artykuł. Natomiast warto zwrócić jeszcze uwagę na jeden
szczegół, mianowicie na stan ludzi i uzbrojenia:
Stan 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty:
– 130 oficerów
– 650 podoficerów
– 5800 szeregowych
Uzbrojenie:
– 620 pistoletów
– 220 pistoletów maszynowych
– 5 tysięcy karabinów
– 200 ręcznych karabinów maszynowych
– 30 ciężkich karabinów maszynowych
– 6 rusznic ppanc.
– 4 działka ppanc.
– 5 moździerzy 81 mm
– 2 działa 75 mm
Podobnie uzbrojone były te oddziały
(około 3 tysiące ludzi), które nie dotarły na koncentrację 27 WDP, jako
że „wchłonął” je front i zostały rozbrojone przez Sowietów. Okręg
Wołyński na tle innych okręgów Armii Krajowej był naprawdę nieźle
uzbrojony, w szczególności, gdy zestawimy go z tym, czym dysponowały
oddziały biorące udział w Powstaniu Warszawskim…
Wojciech Kempa