Fala komentarzy, a nade wszystko
krytyki Marszu Niepodległości, zorganizowanego kolejny raz w Warszawie z
okazji naszego święta narodowego 11 listopada osiągnęła już apogeum i
wszyscy zainteresowani sceną polityczną w Polsce odetchnęli z ulgą. To
bowiem, co miało w nim być pochwalone, zostało wyniesione pod niebiosa –
jako przejaw wielkiego polskiego patriotyzmu. Natomiast wszelkie
prowokacyjne hasła i treści, jakie ukazały się pod jego szyldem –
rasistowskie, ksenofobiczne i antysemickie – zostały zgodnie z
oczekiwaniami Zachodu i Izraela potępione. Władza zapowiedziała nawet w
związku z nimi przeprowadzenie dochodzenia. To zaś zmusza przeciętnego
obywatela do postawienia pytania: dlaczego – dysponując tak
rozbudowanymi służbami specjalnymi, jakich pozazdrościć mogłyby PiS
rządy PRL – ta sama władza dopuściła do pojawienia się treści
uderzających nie tylko w główne hasło Marszu – My chcemy Boga – ale
również w podstawę polskiej niepodległości – w wartości chrześcijańskie.
I nie liczy się tu fakt, iż transparenty z hasłami sygnalizującymi owe
treści były najprawdopodobniej zaplanowaną prowokacją – a jeśli była ona
kontrolowana, musiały się pojawić. Podobnie nie usprawiedliwia ich –
podawana przez niektórych jako okoliczność łagodząca – niemożność
zapanowania nad sześćdziesięciotysięcznym tłumem, gdyż – jak pokazały
to ubiegłoroczne Światowe Dni Młodzieży – te same służby zdały egzamin w
przypadku milionowych zgromadzeń i nie dopuściły w czasie ich trwania
do żadnych prowokacji. Wniosek jest jeden: komuś zależało na tym, aby
Marsz wypadł tak a nie inaczej.
Komuś zależało na dyskredytacji ruchu
narodowego i endeckiej tradycji, do której odwołuje się Marsz. Można
nawet domniemywać, iż takich, którzy owej dyskredytacji pragną w
oczekiwaniu na setną rocznicą odzyskania przez Polaków własnej
państwowości jest i w naszym kraju i za granicą bardzo wielu. O ile
bowiem rządzący Polską dobili się u swych zagranicznych mentorów zgody
na kult Piłsudskiego, o tyle na taką zgodę nie tylko na kult
Dmowskiego, ale również na uczciwe ukazanie jego i endecji zasług dla
Polski współcześni narodowcy nie mogą liczyć. Obecną piłsudczyznę można
bowiem znakomicie wykorzystać dla transatlantyckich celów politycznych
Stanów Zjednoczonych i ich unijnych „partnerów” – skoncentrowanych w
Europie środkowej i wschodniej na przygotowaniach do wojny z Rosją.
Natomiast spuścizny Dmowskiego i endecji nie da się tak wykorzystać.
Przeciwnie, stanowi ona poważną ideologiczną i patriotyczną przeszkodę
dla amerykańsko-natowskich graczy. Skoro zaś w dobie internetu nie da
się jej przemilczeć, należy ją ośmieszyć, unieważnić, wykluczyć z
przestrzeni patriotycznej jako zagrożenie ideowe i polityczne. I tak się
stało. Tzw. opinia publiczna została przekonana, że żaden byt
polityczny bardziej na prawo od PiS nie może i nie ma prawa powstać.
Maszerować narodowcy mogą, ale rządzić im nie wolno. Nie na darmo
zostali – jako LPR – odsunięci od władzy w 2007 roku poprzez
rozwiązanie sejmu. Jest oczywiste, że to ich odsunięcie było konieczne,
bo solidarnie z Samoobroną nie dopuściliby do ratyfikacji przez Polskę
Traktatu Lizbońskiego. Gdyby teraz władza totalna pozwoliła (mając tyle
służb specjalnych, może przecież wszystko…) na utworzenia jakiejś
nowej narodowej partii, mogłoby dojść w niedalekiej przyszłości do prób
przeformułowania polskiej polityki wschodniej i zastąpienia polityki
wojny z Rosją w imię „bezpieczeństwa” Polski i Europy – polityką pokoju.
Dlatego przedstawiciele tej władzy jako
patrioci musieli zachwycić się widokiem Marszu, jego margines potępili,
ale tradycji endeckiej jako równoprawnej w dyskursie politycznym nie
strawią. Opozycja – podobnie jak poprzednio – odcięła się zdecydowanie
od Polaków maszerujących 11 listopada, więc tym bardziej zrobi wszystko,
aby z dziedzictwa Dmowskiego nie przedostało się ani jedno przesłanie
do polskiej polityki, a jakaś endecka formacja partyjna do polskiego
parlamentu. Dobrze zorganizowany ruch narodowy jest jednak największym
zagrożeniem dla rządzącej obecnie „prawicowej” partii, która przejmuje
jego niepodległościowe idee, nadając im nie tylko nowe, ale również
fałszywe treści. Jaskrawym przykładem takiej „patriotycznej” manipulacji
jest utrwalane od 2014 roku przez jej ideologów hasło: „Nie ma wolnej
Polski bez wolnej Ukrainy”. Dlatego zrobi ona wszystko, aby pokazać, że
prawdziwy patriotyzm i polskość reprezentuje tylko PiS. Tak więc –
podobnie jak po poprzednich Marszach – politycznie poprawny tok myślenia
na tzw. polskiej prawicy został szybko przywrócony. Marsz jest
oswojony, zneutralizowany, nie stanowi żadnego zagrożenia dla
istniejącego w Polsce układu sił politycznych. Czy organizatorzy,
przewodząc sześćdziesięciotysięcznej demonstracji wiedzieli, że tak się
to ma skończyć? I dlatego nie zapobiegli prowokacjom?
Pewne jest jedno: z takiego
Marszu nie narodzi się żadna alternatywa polityczna dla współczesnej
Polski. Nie dlatego, że za każdym razem towarzyszą mu jakieś prowokacje
polityczne, a jego margines głosi hasła rasistowskie i ksenofobiczne,
ale dlatego, że jest to marsz udawanej niepodległości.
Jego organizatorzy i uczestnicy szerokim
łukiem omijają od lat problemy i fakty odzwierciedlające rzeczywisty
obraz naszej niepodległości. Również tym razem nawet nie zająknęli się
na temat jej systematycznego pomniejszania – „na zewnątrz” i „od
wewnątrz” Milczenie ludzi Marszu w tych kwestiach oznacza zgodę na
udawanie niepodległości. Jest bowiem zgodą na podporządkowanie Polski
globalnej polityce USA, z której wynika wyniesienie banderowskiej
Ukrainy ponad polski interes narodowy. To zgoda na bezwarunkowe i
bezterminowe stacjonowanie obcych wojsk w Polsce i budowę na jej
terenie amerykańskiej tarczy antyrakietowej. To przyzwolenie na
przygotowania do wojny z Rosją, w której nasz kraj stanie się celem
unicestwienia. To zgoda na bezprawne przetrzymywanie od ponad półtora
roku w areszcie śledczym Mateusza Piskorskiego – bez postawienia
zarzutu – za jego poglądy polityczne, niezgodne z obowiązującą linią. To
przyzwolenie na łamanie konstytucji przez przedstawicieli najwyższych
władz, na zniszczenie TK i upolitycznienie sądów. Tych czynników
przeczących niepodległości polskiego państwa i polskiego narodu jest
wiele. A wystarczy tylko jeden, aby mówić, że udajemy niepodległych.
Polacy nauczyli się dobrze udawać niepodległość. Narodowcy również.
Anna Raźny