Biorąc pod uwagę powstrzymanie
czerwonej hordy, autentyczną wierność względem Stolicy Piotrowej i co
najważniejsze; przedłużenie żywotności tego drzewiej wspaniałego kraju
romańskiego jakim była Hiszpania – i co z tym bezsprzecznie związane –
przystopowanie chociaż na chwilę degeneracji Okcydentu, a
pomijając (nie daj Boże, wynikający ze złej woli, raczej z często
spotykanego – niepełnego rozumienia zasad prawowitości) błąd, jakim było
przekazanie korony Hiszpanij uzurpatorowi Janowi, w czterdziestą
rocznicę śmierci, pamiętajmy o wielkim wodzu jakim był Caudillo – generał Francisco Franco y Bahamonde.
Jego przywiązanie do transcendentnego
źródła władzy, tradycji i symboliki najlepiej podsumowane podczas
instauracji w madryckim (królewskim) kościele świętej Barbary, gdzie
występował pod baldachimem (przywilej zastrzeżony dla biskupów i królów,
więc pomazańców); na którą sprowadzono najświętsze insygnia królestwa:
wizygocką relikwię Arki, nawaryjskie łańcuchy zdobyte w bitwie pod
Tolosą, Chrystusa spod Lepanto, wizerunek Naszej Pani z Atocha.
Odśpiewano Te Deum, średniowieczną sekwencję: hymn na powrót króla z
wojny (zastępując oczywiście słowo „rey” słowem „caudillo”). Na
początku, pomodliwszy się u grobów Karola V i Filipa II w Eskurialu,
złożył swoją szpadę u stóp Chrystusa z Lepanto jako votum. Następnie
otrzymał błogosławieństwo od Prymasa Toledo i Hiszpanii, który powierzył
go opiece „Tego, od którego pochodzi Prawo i Władza”. *
Ostatni, prawdziwie katolicki mąż stanu.
AJ
* fragment korespondencji znanej jako „Listy do J.” – prof. Bartyzel