Rozpoczynając swoją przygodę z
nacjonalizmem, która później przerodziła się w drogę życiową, czytałem
absolutnie wszystko co mogłoby mnie nauczyć czegoś więcej o tej
ideologii. Prenumerowałem przeróżne ziny i gazetki, które były często
tak głupie, że trudno mi je dziś do czegokolwiek porównać. Ściągałem w
kafejce internetowej masę artykułów, które wyszukać było ogromnym
problemem, a które później po kilkanaście razy studiowałem w domu lub u
kolegi, kiedy nie miałem jeszcze komputera. Dzisiejsze pokolenie
młodych nacjonalistów, na całe szczęście nie musi zmagać się z
trudnościami w zdobyciu wiedzy, nie musi przeczytać dziesiątek tekstów,
by trafić na jeden wartościowy. Tak, rozwój i powszechność Internetu z
pewnością wprowadziły ogromne możliwości dla naszego ruchu. Czy jednak
są one przez nas należycie wykorzystane?
Kanwą dla moich dzisiejszych rozważań jest absolutnie rewelacyjny artykuł Aguirre „Zawodowcy na ring!“,
który bardzo celnie punktuje brak elit naszego środowiska w Polsce.
Wnioski jakie nasuwają mi się po moich obserwacjach każą mi pójść jednak
o krok dalej. Elita, tak oczywiście potrzebna, może wyrosnąć tylko z
ruchu w którym wiedza podstawowa jest ogólnie masowa w danym środowisku.
Mało profesorów będzie słuchanych, jeżeli większość uczniów nie
skończyła podstawówki, a często intelektualnie (i mentalnie- choć to
inny temat rozważań) jest na poziomie przedszkola.
Jak się okazało dostęp do
nacjonalistycznych tekstów nie jest równoznaczne z ich przyswajaniem.
Internet okazał się świetnym narzędziem dla tych, którzy chcą się
edukować, jednak okropnym dla tych, którzy nie potrafią należycie
wyselekcjonować materiałów wartych uwagi. Dochodzi do tego tabloidyzacja
również naszego środowiska. Dziś młodzi, nacjonalistyczni internauci
muszą mieć na tacy wszystko gotowe: filmik ma trwać maksymalnie trzy
minuty, najlepiej gdyby jakiś prawicowiec „masakrował“ w nim lewicowca,
artykuł ma być krótki i nie wymagać żadnej refleksji, a skutki działania
mają być nagłe i absolutnie zwycięskie. Wtedy młody narodowiec jest
gotowy do działania. Nie dziwi więc w ogóle ogromny wpływ jaki na jego
myślenie mają prawicowe media i ich politycy. To oni zdają się robić
umyślne wrażenie „wygrania Polski“ już za chwilkę, już za momencik.
Również walka z konkretnymi politykami czy partiami nie wymaga żadnej
ideowości w przeciwieństwie do walki z całym systemem.
Brak refleksji, samodyscypliny,
czy w ogóle chęci kształcenia się, a co za tym idzie brak ideowości
powodują, że w walce o dusze z prawicowym mainstreamem jesteśmy z góry
na przegranej pozycji. Skutek tego jest taki, że grupy
nacjonalistyczne wychowywane są przez prawicowe media. Wiele z nich
utożsamiło swoje poglądy z demokracją i liberalizmem. Jeżeli na to
pozwolimy, to niżej już upaść nie będziemy w stanie.
Uważam, że winę za taki stan rzeczy, w
którym nie wyrasta nowe pokolenie ideowych nacjonalistów na szerszą
skale, ponoszą organizacje narodowe. Pościg za kolejnymi manifestacjami,
za kolejnymi „tysiącami“ na nich, by zaspokoić swoje ambicje, powodują,
że ludzie przychodząc do grupy narodowej z gruntu nastawiani są w złą
stronę. Po minucie spotkania otrzymują oni plakat, nalepkę, ulotkę i
zaproszenie na marsz i mają być gotowi do działania. Niewielu pyta o
poglądy, dyskutuje i namawia do nauki. Podkreślam, żeby być
dobrze zrozumianym: działanie nie jest złe, jednak każdy człowiek
prędzej czy później zmierzy się z problemami rzeczywistości i pusta
bezideowa działalność nie będzie w stanie przetrwać przy szarej i
bezlitosnej prozie życia. W moim przekonaniu organizacje
narodowe powinny stanowić swego rodzaju szkoły idei, gdzie podstawowym
elementem działania jest rozwój każdego z członków grupy.
Zanim dojdziemy do słusznej
myśli o elitach nacjonalistycznych będących niejako uczelniami, musimy
dojść do momentu w którym w organizacjach skończenie symbolicznej
nacjonalistycznej matury to oczywistość. Stan jaki jest obecnie
jest przerażający. Dziś nie tylko szeregowi członkowie danych grup
uważają nacjonalizm za stan ducha, myśląc „nie lubię rusków (czy niemców
czy kogo tam wpiszecie) – jestem nacjonalistą!“. Myślenie o
najwspanialszej doktrynie politycznej jako o stanie umysłu, tak
elastycznym jak demoliberalni politycy to porażka nas wszystkich, całej
bardzo szeroko rozumianej sceny narodowej w Polsce, a jest on niestety
powszechny. Sami liderzy, czy szefowie poszczególnych oddziałów to
często kompletnie oderwani od idei narodowej prawicowcy, którzy poprzez
wiek i agresywność stwierdzili, że ich miejsce jest w
narodowym-radykalizmie. Mamy więc zamknięte koło, w którym nie tylko nie
wielu chce się uczyć, ale też w której nikt od nich tego nie wymaga.
Skutki są tragiczne, nacjonaliści
angażujący się tak zaciekle w demokratyczne wybory pomiędzy prawicą i
lewicą to dla wielu norma; kandydat na prezydenta z ruchu uważanego za
narodowy wydający się być kompletnym ideologicznym ignorantem, nie
wzbudza raczej masowego dysonansu naszego otoczenia; również głosowanie i
poglądy pokroju Janusza Korwin-Mikke dla wielu wydają się spójne z
nacjonalistyczną wizją świata. Wielotysięczne manifestacje rekrutują
ludzi, którzy często nie mają w ogóle pojęcia o tematyce marszu nie
wspominając o ideologii za nią idącym. Wielu spośród manifestantów nie
pamięta po co tam była już w czasie powrotu do domu, ale jak moglibyśmy
mieć czelność użalać się nad sobą z tego powodu, skoro nasi działacze,
organizatorzy, liderzy w całej Polsce wiedzą niewiele więcej? Jeżeli
nic z tym nie zrobimy, jeżeli ruchy narodowe nie zmienią swoich
priorytetów, pozostaną na zawsze tym czym są dzisiaj: nieświadomym
(miejmy chociaż taką nadzieję) narzędziem w rękach prawicowych
polityków.
Organizacje narodowe, tak bardzo
zapiekłe w swoich ambicjach i konfliktach, których źródeł już nikt nie
pamięta walczą o swoją przestrzeń tak jakby miało cokolwiek z niej
wyniknąć. Każdy ucieka do swojego getta, w którym jeżeli ma szczęście
trafi na ludzi troszkę głębiej patrzących na idee niż „precz z
żydostwem“, jeżeli ma go mniej to jego grupa spełni swój obowiązek wobec
systemu w końcu wypluwając go jako odmienionego już grzecznego
obywatela. Dyskusja pomiędzy organizacjami od kiedy pamiętam zawsze
dotyczyła tego kto, z kim i co z tego będziemy mieli , prawie nigdy
natomiast nie odbywała się na gruncie ideologicznym. Nie jest rzeczą
ważną, czy organizacji narodowych będzie 3 czy 30 jeżeli i tak wszystkie
grupy dążyć będą do własnych partykularnych interesów kosztem
ideologii.
Wydaję się prawidłowe i bardzo ważne
myślenie nie jak zwyciężyć, ale jak przetrwać. Pseudopolitycy narodowi
tak słabi pod każdym względem są tylko łakomym kąskiem dla politykierów
demoliberalnych, którzy bez żadnych problemów radzą sobie z sprytnym na
kierunkowaniem swoich „koncesjonowanych“ grup na systemową modłę. Ludzie
dobrej woli, kończą przez to gorzej niż polityczne prostytutki, gdyż
nawet dla nich stanowią po jakimś czasie mniej lub bardziej, w
zależności od sytuacji, potrzebny plankton.
Otarłem się jeszcze o końcówkę
młodzieżowego bumu ruchu skinheads. Zawsze zastanawiało mnie to, jak z
tak ogromnej masy „zaangażowanych“ politycznie niezależnych zostało tak
bardzo mało ludzi wartościowych. Dziś już mam odpowiedź, gdyż właśnie
dziś my - kolejne pokolenie marnujemy swoją szansę. Po latach ogromnej
ulicznej posuchy po upadku subkultury skinów, ruch znów miał szansę stać
się może nie masowy, ale coś więcej niż marginalny. Przyszła nowa moda
wśród kibiców. Wszystkie organizacje z ochotą wróciły na ulice licząc
teraz swoje manifestacje nie w dziesiątkach ale tysiącach obecnych.
Kolejna szansa na dotarcie do ludzi, by nauczyć ich źródeł tych
manifestacji, ugrzęzła gdzieś w wyścigu kolejnych ogłoszeń i liczenia
głów. Chciałbym w tym miejscu wrócić do samego
początku swoich rozważań. Czy zrobiliśmy naprawdę wszystko, by
wykorzystać internet - nowe narzędzie pogłębiania nacjonalizmu, nową mode
wśród kibiców czy by tylko nasze organizacje przetrwały zgadzaliśmy się
na bylejakość nowych ludzi, tylko po to, by przypadkiem wymagając od nich idei i myślenia nie spowodować odejścia od ruchu jako takiego.
Czy to się komuś podoba czy nie,
kibicowska moda minie. Może to potrwać jeszcze 5, a może 10 lat, ale
ostatecznie stan ten nie będzie trwał wiecznie. Nic nam z tego, że po
tym okresie będziemy wspólnie wspominać ogromne manifestacje, które
zorganizowaliśmy skoro stan liczbowo-ideowy nacjonalistyczny będzie taki
sam. Nie uważam, że można znaleźć w tej sytuacji jakikolwiek złoty
środek. Długo jeszcze to zamknięte koło będzie kręciło się, zaspokajając
uliczne interesy systemowej prawicy.
Żeby jednak nie być całkowitym
malkontentem, chce podkreślić, że mimo wszystko wiedza na temat
nacjonalistycznej idei wzrasta. Powoli, nawet bardzo, ale jednak
systematycznie wzrasta. Korporacjonizm nie jest już uważany za system
wspierający duże korporacje kapitalistyczne przez domorosłych
ekonomistów patrzących w stronę JKM co on może o tym sądzić. Nacjonalizm
coraz mniej kojarzony jest przez nich, jako ruch który ma przede
wszystkim odzyskać Lwów czy Wilno, a którego jedynym prawdziwym
postulatem jest „chwycenie wszystkich za ryj“ i krwawa zemsta za lata
nędzy. Katolicyzm, przy jednoczesnym odrzuceniu
modernistycznego prądu Kościoła również nie jest już ogólnie uważany za
sekciarstwo. Dziś już z nacjonalizmem nie kojarzy się tzw. „lista żydów“
i stojący za nią Leszek Bubel. Nie zmienia to jednak wszystko faktu, że
status quo nas nie powinno interesować. Gdy tylko będzie taka potrzeba
system ustanowi oficjalną narodową grupę, która znów może wrzucić nas do
jeszcze większego marginesu.
Bycie bezkompromisowym
nacjonalistą jest dzisiaj bardzo trudne, ale jednak kto – jeśli nie my-
musi zadbać o to żeby idea ta przetrwała. Brakuje nam
wszystkiego. Brakuje pieniędzy, ludzi , bojowników, oczywiście brakuje
też elit, ale nic z tego nie będzie w stanie wyrosnąć z naszego ruchu
jeżeli będzie brakowało powszechnej ideologii naszego środowiska. Idea
jest naszą jedyną bronią. Nie manifestacje, o których pamięć żyje
maksymalnie kilka tygodni. Nie pseudopolityczne gierki taktyczne, nie
głośne krzyczenie i napompowane muskuły, ale właśnie idea.
Jeżeli tego depozytu nie będziemy w stanie przechować, nie zostawiamy dokładnie nic przyszłym pokoleniom.