Może to budzić w pierwszym odruchu zdziwienie i sprzeciw, niemniej
jeśli podejdziemy do kwestii bez gniewu i uprzedzenia, to będziemy
musieli się zgodzić, iż patriotyzm sam w sobie, „nieprześwietlony”
niczym, co by go transcendowało – to znaczy wznosiło wyżej niż sprawy
ziemskie – jest wprawdzie cnotą, ale cnotą „pogańską”. Miłość ojczyzny,
całkowite oddanie sprawom publicznym własnej polis czy civitas,
zdolność do poświęcenia dla niej wszystkiego, nawet życia („słodko i
zaszczytnie jest umierać za ojczyznę”), to najwyższy poziom etyczności,
do jakiego była w stanie wznieść się myśl i praktyka (logos i ethos)
tych narodów starożytnych, które – jak Grecy i Rzymianie – też
wprawdzie pogrążone były w mrokach pogaństwa i nie doznały Objawienia,
lecz wybitna zdolność odczytywania nakazów prawa naturalnego w pierwszym
wypadku, a surowy etos republikański w drugim wypadku, pozwoliły im tę
właśnie cnotę uprawiać czynnie w sposób niedostępny dla żyjących pod
jarzmem despotyzmu ludów orientalnych.
Ubóstwo antycznych wyobrażeń o zaświatach (zresztą hebrajskiego
Szeolu też), nawet ich zwyczajna „nieatrakcyjność” – homeryccy herosi,
znający przecież jedynie militarną arete, po prostu nudzą się w
Elizjum – sprawiały, że jedyną prawdziwą nagrodą za życie cnotliwe, w
służbie ojczyzny, była nadal ziemska, lecz pośmiertna sława, albo
jeszcze lepiej – chwała, życie w pamięci wdzięcznych rodaków i
współobywateli. Nawet szczytem klasycznej filozofii politycznej
(Arystoteles) jest przecież uznanie, że bycie dobrym obywatelem stanowi
obiektywną miarę bycia człowiekiem dojrzałym (spoudaios), tzn. aktualizującym pełnię potencji człowieczeństwa.
Z kolei patriotyzm rzymski identyfikował się wprawdzie całkowicie z
„narodową” religią, był najwyższym przejawem religijnej czci i zbożności
(pietas), a w swojej najbardziej wzniosłej postaci przejawiał się nawet jako mistyczny rytuał „dewocji” (devotio), poprzez który wódz (magistratus cum imperio)
rozpętywał celowo tajemnicze siły natury po to, aby z własnej woli nie
wyjść żywym z bitwy, poświęcając tym samym swoje życie dla ocalenia
republiki; lecz przecież wciąż była to jedynie ziemska „religia
obywatelska”, theologia civilis, którą ostatecznie bardzo surowo osądził św. Augustyn, pisząc, iż nie należy się po niej spodziewać życia wiecznego (De civ. Dei, VI, 12).
Chrześcijaństwo zmienia radykalnie ten sposób pojmowania rzeczy – jak
zresztą wszystko inne. Nie znaczy to, iżby powinności patriotyczne i
obywatelskie (i jakiekolwiek inne) należało odrzucić – tego rodzaju
(błędne) wnioski wyciągali zawsze jedynie chiliastycznie nastawieni
sekciarze. Jednakowoż, zmusza ono do zasadniczego przewartościowania
wszystkich aspektów ludzkiej egzystencji doczesnej z punktu widzenia
nadrzędnej perspektywy eschatologicznej. W świetle zatem
chrześcijańskiego eschatonu i nadziei na zbawienie wieczne, każdy doczesny cel (telos),
nawet tak szlachetny i wzniosły, jak służba ojczyźnie, musi zostać w
pewien sposób zrelatywizowany. Jest w tym nawet pewien tajemniczy
paradoks, albowiem jeśli realizowanie jakiegokolwiek historycznego telos, znaczy tyle, co „odraczanie końca, powstrzymywanie upadku” (Robert Spaemann, Ten, który powstrzymuje – i ostatni bój, [w:] Koniec tysiąclecia,
Kraków 1999, s. 67), to należy zdać sobie sprawę, że owo odraczanie
jest tylko „do czasu”. Każdy patriota pragnie – co oczywiste – „odroczyć
koniec” i „powstrzymać upadek” swojej ojczyzny, jednak w perspektywie
eschatologicznej żadna ojczyzna nie zdoła oprzeć się rozpadowi. Nie
wiemy jednak, i nawet nie powinniśmy próbować tego dociekać, jaka
przestrzeń czasu została nam podarowana jako „odroczenie”, co właśnie
jest podstawą do nieustawania w wytrwałej realizacji patriotycznego telos.
Reasumując: egzystencja chrześcijanina w świecie doczesnym naznaczona
jest (jak to z niezrównaną subtelnością i głębią wyjaśniał zwłaszcza
św. Augustyn) pewnego rodzaju dualizmem: żyje on wprawdzie zawsze w
jakiejś civitas terrrena (ojczyźnie ziemskiej), wypełniając sumiennie wszystkie obowiązki obywatelskie, ale jak pielgrzym (peregrinus), zdążający do wiecznej i niezniszczalnej ojczyzny w Niebie, do Królestwa Bożego (civitas Dei), którego przedsionkiem i przewodnikiem na ziemi jest pielgrzymujący i walczący Kościół (Ecclesia militans). Nie ma zaś innej drogi do zharmonizowania owych dwóch ojczyzn i pogodzenia patriotycznego telos z chrześcijańskim eschaton,
jak przesycenie ojczyzny ziemskiej pierwiastkami duchowości, darami
nadprzyrodzoności, czyli czynienie owej ojczyzny doczesnej civitas terrena spiritualisata; jedynie taka ojczyzna będzie „państwem szczęśliwym” (imperium felix).
Nie jest jednak przypadkiem, że ta nowa, chrześcijańska wizja cnót
naturalnych, na czele z cnotą patriotyzmu, została frontalnie i
gwałtownie zaatakowana, od kiedy tylko – u progu tzw. nowożytności – ów
wielki zamysł wznoszenia fundamentów Królestwa Bożego w „uduchowionych” civitates terrenas
zaczął się dramatycznie kruszyć. Atak przypuścili reprezentanci tzw.
neorepublikanizmu nowożytnego, najpierw – jak Niccolò Machiavelli –
zamyślający o wskrzeszeniu rzymskiej „religii patriotycznej” lub czegoś
ją przypominającego, później – jak Jean-Jacques Rousseau – wymyślający
od podstaw nową, laicką „religię obywatelską”. Sednem antychrystianizmu
„neorepublikanów” było obwinienie chrześcijaństwa o promowanie cnót (jak
pokora czy miłosierdzie) co najmniej nieprzydatnych, a najczęściej
wręcz szkodliwych dla republiki, a – w konsekwencji – oskarżenie
chrześcijan o to, że są nieuchronnie złymi obywatelami, obojętnymi na
doczesną pomyślność republiki, właśnie dlatego, że swoją prawdziwą
ojczyznę mają w Niebie, a po tej ziemskiej jedynie się obojętnie
„przechadzają”.
Zarzuty „neorepublikanów” były oczywiście nieprawdziwe, gdyż bez
trudu można je sfalsyfikować nie tylko teoretycznie, ale i na gruncie
doświadczenia historycznego. Niepodobna przecież wskazać ani jednego
patriotyzmu żadnego ze współczesnych narodów europejskich, który by nie
uformował się już w epoce średniowiecznej Christianitas i pod dobroczynnym wpływem religii Chrystusowej: gesta Dei per Francos, pojęcie hispanidad jako rekonkwisty i misyjnej konkwisty Nowego Świata, Polska jako antemurale christianitatis – to tylko niektóre przykłady wykształcenia się patriotyzmu, i to od razu podniesionego do potęgi transcendentnej.
Niestety, neopogańskie lub zupełnie już zsekularyzowane idee
niezwykle egzaltowanego, lecz u podstaw zdefektowanego patriotyzmu,
wsparte pierwszym – plebejskim i rewolucyjnym – nacjonalizmem, zaczęły
szerzyć się jak niszczący pożar po Europie i świecie. Francuscy jakobini
też przecież nazywali się patriotami, a do oskarżenia i zamordowania
królowej Marii Antoniny wystarczył im ten powód, iż była ona
„Austriaczką” (tak jakby wszystkie poprzednie królowe nie były też
„Austriaczkami”, „Włoszkami”, „Hiszpankami”, a jedna nawet Polką, i
nikomu to nie przeszkadzało). To włoscy patrioci Risorgimenta
„święcili noże” przeciwko „hydrze” papiestwa, a smutną pamiątką ich
patriotycznego bałwochwalstwa (idolatrii) jest koszmarny „Ołtarz
Ojczyzny” (Altare della Patria) w samym sercu Rzymu.
Przykro to pisać, lecz trzeba przyznać, że tego rodzaju patriotyzm –
bezbożny lub próbujący zinstrumentalizować wiarę ludu, sprzymierzający
się także z ogólnoeuropejską rewolucją – zdominował również polskie
działania niepodległościowe w dobie rozbiorowej i porozbiorowej, aż po
bliższe nam czasy. Wystarczy tu przypomnieć ateistę Edwarda
Dembowskiego, który z cyniczną premedytacją urządzał procesję religijną,
z krzyżami i feretronami, by porwać galicyjskich chłopów do rewolucji
komunistycznej, retorycznie ozdobionej hasłami patriotycznymi, czy
agitatorów PPS rozdających robotnikom święte obrazki wraz z broszurkami
wywrotowymi podczas rewolucji 1905 roku, wreszcie posługiwanie się
ruchem Solidarności przez tzw. lewicę laicką i nie tylko.
Taki patriotyzm jest całkowitą aberracją i w rzeczywistości
pomniejsza raczej i poniża Polskę, aniżeli ją wywyższa. Zapoznaje on tę
kardynalną prawdę, o której w jednym ze swoich kazań mówił ks. Hieronim
Kajsiewicz CR (1812-1873), iż „religia katolicka, bracia moi, była i
jest podstawą całego życia umysłowego, moralnego i historycznego
Polski”, jeśli zatem – jak dopowiadał inny z Ojców Zmartwychwstańców,
ks. Piotr Semenenko CR (1814-1886) – nie będziemy narodem katolickim
„doprawdy, a czynnie, stanowczo i wyłącznie” to „nie będziemy wcale
narodem” (Wyższy pogląd na historię Polski. Myśl Boża w jej dziejach,
Kraków 1892, s. 101). Sens tego pouczenia nie do końca był rozumiany
nawet przez tych, którzy szczerze łączyli uczucia narodowe z religijnymi
wyrażając to znaną formułą „Polak – katolik”. W rzeczywistości – jak
zauważał integralny konserwatysta katolicki, Hieronim hr. Tarnowski
(1884-1945) – powinno się mówić i myśleć odwrotnie, tj. „katolik –
Polak”, bo dopiero ta formuła wyraża właściwy porządek rzeczy, cnót i
powinności. „Niekoronowany król Polski” na wychodźstwie, Adam Jerzy ks.
Czartoryski (1770-1861) mawiał, że nie katolicyzm powinien pochodzić z
miłości ojczyzny, lecz patriotyzm z miłości Boga – i to jest właśnie
najbardziej ścisłe i adekwatne ujęcie relacji pomiędzy religią a
patriotyzmem, najlepiej uzasadnione przez św. Tomasza z Akwinu, który
miłość ojczyzny wyprowadził z IV przykazania.
W słynnym Kazaniu o trojakim życiu i trojakim patriotyzmie. Z powodu zdawkowego zarzutu, że katolik nie może być patriotą
ks. Kajsiewicz wyróżnił trzy patriotyzmy: instynktowny, „rzewny i
tęskny, choć ciemny” – znamienny dla ludów młodych (i, dodajmy: ludzi
niedojrzałych); umysłowy albo rozumowy – będący miłością do historii i
moralności swojego narodu, silny i namiętny, ale skrzywiony „samolubnym
indywidualizmem”; wreszcie Boży – czyli miłość ojczyzny w Bogu i dla
Boga: taka miłość „u szczytu swego zlewa się z czysto już duchową
miłością matki naszej Kościoła, a następnie z samą miłością niebieskiego
jej Oblubieńca, Głowy i Pana” (cyt. za: H. Kajsiewicz, O duchu rewolucyjnym. Wybór pism,
Kraków 2009, s. 60). Dopiero zatem ten trzeci jest patriotyzmem
kompletnym, patriotyzmem znajdującym usprawiedliwienie w oczach Boga.
„Miłość tedy ojczyzny – wykłada w Kazaniu o duchu narodowym i duchu rewolucyjnym
ten sam kaznodzieja – dobrze pojęta sprawiedliwa jest, wrodzona, od
Boga wlana do serc, słowami Ducha Świętego i przykładem Zbawiciela
zalecona”. Jednak w zakończeniu tego kazania padają również słowa mocne i
może, w pierwszym odruchu, wzbudzające sprzeciw, ale przecież
niepodobna się z nimi nie zgodzić, jeżeli myśli się po katolicku
integralnie i konsekwentnie: „Mnie droga chwała tego imienia [Polski],
ja kocham mój naród, wie to Bóg! Mniejsza, co ludzie powiedzą; a nie
taję, że gdyby Polska miała wpaść w ręce bezbożników, gdyby miała zostać
piekłem, ja nie chcę widzieć Polski” (cyt. za: tamże, s. 109, 122).
Dlaczego tak bezkompromisowo jednoznaczne postawienie sprawy ma sens,
wyjaśniał również w połowie XIX wieku patriarcha polskiego
konserwatyzmu Ludwik Górski (1818-1908). Dostrzegł on nie tylko
ewidentne pokrewieństwo pomiędzy zbrodnią rozebrania Polski przez
złączone bluźnierczą „komunią” heretyckie Prusy, schizmatycką Rosję i
józefińską Austrię a triumfem satanizmu w zrewolucjonizowanej Francji,
lecz także tragiczne nieporozumienie, jakim było złączenie przez partię
kierującą opinią publiczną w zniewolonym już narodzie sprawy narodowej z
tymi (oświeceniowymi) ideami, które umożliwiły zarówno bezprzykładne w
dziejach Europy zniszczenie królestwa chrześcijańskiego, jak
antykatolicką i antymonarchiczną zarazem rewolucję. Tym samym, owi
„ultrapatrioci” dokonywali zdrady prawdziwej polskiej tradycji, sensu
dziejów Polski, który sprawił, że nawet jeszcze „nie dosyć silni, aby
szatana własnemi siłami pokonać; zbyt wierni, aby się dać z drogi prawdy
sprowadzić, upadliśmy, ale upadając byliśmy ciągłą przeciw duchowi
XVIII wieku, to jest przeciwko duchowi rewolucji społecznej i religijnej
protestacją”. „Mamyż zatem – pytał Górski – potępić przeszłość naszą,
narodzenie Polski od jej upadku zaczynać, w zatrutem źródle XVIII-go
wieku czerpać dla niej tradycję, jej początek i przyszłość wiązać z
powstaniem i tryumfem zasad, które religia potępia i na których
wynikłości każde poczciwe sumienie się oburza?” (O konserwatorstwie w Polsce. Szkic z roku 1853, Warszawa 1991, s. 13).
W konkluzji tego wywodu autor przestrzegał: „Strzeż nas Boże, abyśmy
kiedykolwiek religię jedynie za środek polityczny uważali i używać
chcieli”. Niestety, ta przestroga była i jest nadal lekceważona,
albowiem skłonność do instrumentalnego wykorzystywania uczuć i symboli
religijnych, traktowania sprawy Chrystusowego Krzyża jako „substytutu”
spraw niewątpliwie ważnych, lecz – jak wszystko, co doczesne – niższego
rzędu, występuje w naszym życiu publicznym raz po raz, zwłaszcza w
momentach traumatycznych cierpień, czego jednak nie można traktować jako
usprawiedliwienia. Jeszcze zaś gorzej kiedy temu odwróceniu hierarchii
rzeczy – i faktycznemu kierownictwu jego politycznych promotorów –
poddają się nawet kapłani. Byli nawet – pisał ks. Kajsiewicz – księża,
którzy „krucyfiksem wywijając” dowodzili, że „Chrystus był demokratą” i
nie wahali się „Stwórcy wszech rzeczy i Odkupicielowi wszystkich miano
namiętnego stronnictwa przypiąć, a to wszystko w imię patriotyzmu!” (List otwarty do wydawcy „Przeglądu Poznańskiego”, w: O duchu rewolucyjnym…, s. 96).
W świetle powyższego nic nie traci na aktualności napisany na początku 1863 roku List otwarty do braci księży grzesznie spiskujących i do braci szlachty niemądrze umiarkowanych
ks. Kajsiewicza, którym ten kapłan starał się zapobiec, niestety
bezskutecznie, tragedii wybuchu powstania styczniowego: „I wy bracia, z
powołania sól ziemi, światło świata, wy, przyrodzeni nauczyciele
świeckich, jakiegokolwiek stopnia i godności, oddajecie się pod
ślepe posłuszeństwo, komu? Oddajecie się świeckim, powszechnie młodym, w
liczbie których są pewno i niekatolicy i niechrześcijanie, a zawsze
związanym prawdopodobnie piekielnymi przysięgami pod grozą śmierci z
wyższymi władzami (…)? Dla wydobycia się spod obcej wprawdzie,
despotycznej i niekatolickiej władzy, dla wywalczenia wolności sobie i
ojczyźnie zaczynacie od zaprzedania dusz waszych władzy pokątnej, bezimiennej, samowtrętnej, przed nikim nie odpowiedzialnej? (cyt. za: tamże, s. 264).
Wszystkie wielkie duchy naszej narodowej kultury: myśliciele,
kaznodzieje, poeci, uczą nas, że – przywołując tytuł i zawartość
traktatu Zygmunta hr. Krasińskiego – „o stanowisku Polski” rozważać
należy w pierwszym rzędzie „z Bożych”, a dopiero w drugim „z ludzkich
względów”. I w tym jednak kryje się niebezpieczeństwo, któremu ci sami
wieszczowie i myśliciele, acz w różnym stopniu, ulegali, a mianowicie co
najmniej nieostrożnemu, a niekiedy wręcz bluźnierczemu identyfikowaniu
cierpień Polski z odkupieńczą ofiarą Chrystusa. Nieuprzedzona i uważna
lektura dzieł naszych wieszczów pozwala jednak przyznać, że zdolni byli
oni również do autorefleksji pozwalającej odrzucić te błędy myśli i
zboczenia wyobraźni. Na przykład Juliusz Słowacki, kiedy już wyzwolił
się z trujących oparów towiańszczyzny, piętnując fałszywy mesjanizm
„cierpiętniczy” i plagiatorski – niczym biblijny prorok wołał do
wyznawców idei „Polski – Chrystusa Narodów”:
„Biada wam! Którzy sobie wmawiacie: że krzyżem podobni jesteście do Chrystusa… niepomni na to: że Chrystus niewinnie, owszem wolę swą zgodziwszy z wolą Ojca, na krzyżu cierpiał za narody.
Owszem, podobni jesteście do sług! którzy rozkazu Bożego nie wykonali – kościołów, w których by świętość ducha ludzkiego mieszkać mogła… nie postawili, – pracy się wyrzekli, – oczekiwanie serc ludzkich (utęsknionych zawsze za ideałem) zawiedli, – wyższość niższym ideom przyznali…” (Do Emigracji o potrzebie idei, [w:] Dzieła wszystkie, t. VII, Wrocław 1956, s. 319).
Naśladowanie obcych („francuskich”) idei – cielesnych komunizmów i purpurowych demokracji, jak pisał poeta w Liście do Księcia A. C.
– zamiast odrodzenia uśpionej „brzękiem różnych opinij” naszej
„wnętrznej polskiej natury” – oto, co staje na przeszkodzie spełnieniu
sprawy poleconej Polsce od Boga „aby czyniła Wysokość między
Wysokościami” (tamże).
Odpowiedź na pytanie „po co nam Polska?” jest więc w gruncie rzeczy
dość prosta. Po pierwsze – lecz w kolejności faktycznej, wynikającej z
fizycznych ograniczeń ludzkiej natury, bo aby móc „filozofować”, naprzód
trzeba „żyć”, a nie w porządku wartości – potrzebna jest nam ona dla
naszego bezpieczeństwa, ładu i wolności. Trzeba więc – jak mówi Konrad
Wyspiańskiego – ażeby Polak „siedział w swoim kącie, na swoich śmieciach
i BYŁ” (Wyzwolenie, II, w. 644-644). Lecz to jest zaledwie pierwszy, choć niezbędny stopień istnienia, narodowy bios – jak by powiedział Feliks Koneczny (1862-1949) – który domaga się uzupełnienie przez polskie logos i ethos.
„Polska żywa”, jako wskrzeszone Państwo, w Bożonarodzeniowej modlitwie
tegoż Konrada ma być także Jezusową „Polską objawienia”, a Polacy –
„strażą polską”, stojącą „u twych”, tj. Bożych, znaków (tamże, w.
1497-1501).
Zawsze aktualnym przesłaniem pozostać więc winny słowa, które napisał
wybitny publicysta katolicko-narodowy, zamordowany niestety w kwiecie
wieku przez hitlerowców w Oświęcimiu, Karol Stefan Frycz (1910-1942):
„Polska musi czuć, że służy swojej cywilizacji, swojemu Bogu, i że jej
potęga i wielkość nigdy nie są celem samym w sobie” (Na polu chwały, „Myśl Narodowa”, 1937, s. 82).