To mój trzeci wyjazd w to miejsce. Kiedyś był to ważny węzeł
kolejowy, po upadku Związku Radzieckiego, ta miejscowość, podobnie jak i
wiele innych, była głównie zajęta przeżyciem. Mój pierwszy przyjazd
miał miejsce w 2014 roku. Wtedy zapisywałem opowieści mieszkańców o,
co tu dużo mówić, sadyzmie ukraińskiej armii. Wrzucanie granatów do
piwnic w których ukrywali się ludzie, pobicia rosyjsko-języcznych,
podpalanie domów w których znaleziono rosyjską literaturę. Szybko
okazało się, że do takich wydarzeń dochodziło w wielu innych
miejscowościach.
W swoim czasie dużo się mówiło o Iłowajsku ze
względu na walki w tym miejscu. Mniejszą uwagę poświęcało się jednak
temu, że to miasteczko faktycznie rozpaliło ogień oporu.
Wspomniałem o ukraińskiej armii. Tutaj trzeba by sprecyzować. Zasadniczo
regularna armia w tym rejonie się nie pojawiała. Na Krymie rozkaz
Turczynowa, aby otworzyć ogień do Rosjan zignorowano. W Doniecku, na
przykład w ośrodku "Górnicze Zorze" ukraińscy żołnierze na znak
solidarności (!) opróżnili w powietrze magazynki i nie podejmując walki z
mniej licznymi i gorzej wyposażonymi powstańcami, zwyczajnie odeszli.
Na całej długości frontu (o ile można o czymś takim mówić w tym czasie)
regularne oddziały odmawiały walki, a przykłady przekazywania
"opołczeniu" czołgów, czy pojazdów opancerzonych nie są żadnym mitem.
Dlatego dano wolną rękę do formowania ochotniczych batalionów, które
szybko zasilili rożnej maści kryminaliści (Tornado), czy nazistowskie
elementy (tutaj już lista jest dłuższa). Oni jako jedyni byli skłonni
walczyć. I dlatego nowa władza oligarchów poszła z nimi na romans,
innego wyjścia nie mieli. Paradoksalnie to naziści obronili ludzi takich
jak Kołomosjki, czy Poroszenko. Ten romans zresztą od dawna nie ma się
najlepiej i nie dziwcie się kiedy polski MSZ krytykuje te środowiska, on
zwyczajnie ochrania, tych, którzy są u władzy w Kijowie.
Zgodnie z tym co opowiadali mieszkańcy Iłowajska, u nich stacjonował
batalion "Donbas". Ten sam, który to jednemu z polskich wolontariuszy
wręczył dyplom w uznaniu zasług i przyjaźni. Do tej pory różne wioski
przechodziły z rąk do rąk, co wyglądało mniej więcej tak, że wjeżdżał
samochód, wieszał flagę i jechał dalej. Po nim przyjeżdżał kolejny,
robił to samo, a co bardziej zapalczywe media mówiły o jakimś froncie. W
Iłowajsku jednak, "Donbas" na swój sztab wybrał szkołę, a proces
"ukrainizacji" rozumiał na granicy czystki etnicznej. O ile podobne
rzeczy działy się wcześniej, to dopiero Iłowajsk zaczął o tym głośno
mówić i stawiać opór, co tylko powiększało liczbę ofiar.
Wieść
się niosła, kolejni ludzi oburzeni takimi działaniami i mający świeżo w
pamięci wydarzenia z Odessy, zasilali szeregi powstania. To doprowadzało
do kolejnych aktów agresji i wzmagało kradzieże, gwałty- ukraińscy
ochotnicy szybko zrozumieli, że albo wojna wkrótce się zakończy, albo
długo tutaj nie wrócą- postanowili więc "skorzystać" ile zdołają.
To jest ten "romantyzm wojny", o którym poeci raczej milczą. W naszej
kulturze nie pisze się tyrtejskich wierszy o tym, jak to zaszczytnie
spalić komuś dom, albo zgwałcić córkę. Patrząc jednak na to, dokąd
zmierza Ukraina, taka nowa kultura nie jest wykluczona.
Oczywiście ta wojenna rzeczywistość dotyczy się obu stron. Nie bez
powodu bardzo szybko powstańcy "podziękowali" Czeczenom, Kaukazom, czy
Kozakom i "poprosili" ich o powrót do domów.
Za: faceboook.com