Ubóstwo rzeczywiście stanowi problem,
ale nie jest to problem tak ogromny jak problem własności. Sposób
korzystania z mienia determinuje biedę, ale gdy własność staje się czymś
trwale umocowanym i solidnym, wówczas z największą trudnością może
przyczynić się do rozwiązania problemu ubóstwa. Tym, co również czyni
własność problemem dnia dzisiejszego są nowe wymiary biedy, z których
wymienię tylko kilka. W przeszłości ubóstwo miało cykliczną naturę: były
okresy depresji, które mogliśmy rysować na wykresach niczym góry i
doliny, dziś ubóstwo ma charakter strukturalny, jest czymś rodzimym,
wbudowanym w nasze społeczeństwo, wobec naszej egzystencji stało się
czymś organicznym, jak kończyny i całe ciało.
Jak zauważył to jeden z pisarzy, ubóstwo
było kiedyś powolną erozją nad brzegiem morza ekonomii, powolną, ale
nie zawsze postępującą. William Szekspir opisał brzegi morza, gdzie fale
„zastąpią zapas stratą, a stratę zapasem.” Obecnie ubóstwo jest jak
fala, która obejmuje i połyka nie tylko wybrzeże, ale również ląd. Bieda
nie przypomina już termitów, ale jest jak dynamit – szybka i
destrukcyjna względem społeczeństwa.
Po trzecie, biedni zawsze istnieli i
zawsze będą istnieć. Różnica w stosunku do dnia dzisiejszego jest
następująca: biedni wiedzą, że są biedni. I wiedzą o tym stojąc w
strasznym kontraście z własnością. Koniec końców, ubóstwo stało się tak
dotkliwe, że jest już nie tylko problemem politycznym, nad którym
debatuje Kongres ale problemem moralnym, ciążącym na sumieniu każdego
obywatela.
Przejdźmy teraz do rozważań nad tym, w
jaki sposób własność wpływa na nasz stosunek do ubóstwa. W Ewangelii,
młody człowiek wzbraniał się przed naśladowaniem naszego Pana, gdyż nie
chciał oddać swego majątku; kolejny zwlekał aby wypróbować nowo
zakupione woły, jeszcze inny guzdrał się by móc ujrzeć własne
gospodarstwo. Jak często „otwarte mieszkalnictwo” napotyka sprzeciw,
gdyż pociąga w dół wartość nieruchomości. Prawa zagospodarowania
przestrzennego zostały wprowadzone w dzielnicach w taki sposób, że tylko
kilka domów przypada na jeden akr, dzięki temu cena gruntu odstrasza
„nieproszonych sąsiadów.” Również w religii, monumentalne kościoły i
plebanie, wysokie wynagrodzenia wypłacane osobom ślubującym ubóstwo pod
pozorem opłacania administratorów lub dyrektorów i nauczycieli, to
wszystko zamknęło okna duszy tak, że biedni nie są postrzegani jako
biedni. Spróbuj tylko oddać jakąś własność kościelną ubogim, a zobaczysz
jak szybko wybrzmią słowa: „Nie jesteśmy przeciwko ubogim – ale”.
Również komuniści muszą zostać ujęci w
tym krótkowzrocznym patrzeniu na ubogich, ponieważ każdy komunista jest
kapitalistą bez gotówki w kieszeniach. Jest człowiekiem mimowolnie
biednym, który chce zostać bogaczem. Kiedy wreszcie cały dobytek
przejdzie w ręce partii, chce posiąść Władzę Dystrybucji, która jest
substytutem Władzy Posiadania. W Rosji, przywódcy partyjni mają własne
sklepy i własne przywileje, przekraczające znacznie przywileje polityków
wolnego społeczeństwa. Komunista pewnego dnia próbował przekonać
farmera argumentując: „Gdybym miał dwadzieścia krów to dałbym ci
dziesięć, a gdybym miał cztery konie to dałbym ci dwa” Rolnik zapytał:
„Czy to znaczy, że jeśli miałbyś dwadzieścia świń to otrzymałbym
dziesięć z nich?” „Nie”, odpowiedział komunista: „Ty dobrze wiesz, że
mam dwadzieścia świń.”
Ponieważ własność wpływa na nasze
myślenie można łatwo zrozumieć, dlaczego ślub ubóstwa – jeśli jest
dotrzymany – stanowi duchowy i psychologiczny warunek prawidłowego
spojrzenia na potrzeby ubogich. Nasza moc rezygnowania z własności jest
większa niż nasza moc posiadania. Całego świata nigdy nie dostanę w swe
ręce, ale mogę je od całego świata umyć. W pewnym sensie człowiek, który
nie chce niczego jest właścicielem wszystkiego, bo nie zostało nic,
czego można by mu odmówić.
Posiadłości zmieniają myślenie
człowieka. Nieważne, ile włosów mamy na głowie, boli nas wyciągnąć
zaledwie jeden. Własność staje się tak bardzo częścią nas, że rani nas
oddanie choćby jej części. Dlatego łatwiej jest dawać pieniądze niż
własność produkcyjną. Oddajemy mleko sami zatrzymując krowę.
Ostatnie badania sugerują, że nawet
wśród niektórych zwierząt, podstawowym impulsem nie jest seks, ale
własność. Konard Lorenz udowadnia, że to własność decyduje o tym, że
zwierzęta stają się agresywne. Granice terytorialne nie są
zdeterminowane przez linie, ale przez „centrale”. Gotowość zwierzęcia do
walki spadka wraz z tym, jak zwierzę to oddala się od domu. Kiedy dwa
zwierzęta walczą można niemal obstawiać zakłady, które z nich okaże się
zwycięzcą. Podczas walki kogutów można się zastanawiać, czy kiedykolwiek
ktoś wykorzystał wiedzę, którą naukowcy uzyskali dzięki takim badaniom.
Wygra ten, który jest blisko domu. Zwierzę, które ucieka z cudzego
terytorium jest w stanie zawrócić w chwili, gdy tylko wkroczy na swoje
własne.
Robert Ardrey pokazuje w swoim
„Imperatywie terytorialnym”, że to nie płeć ale terytorium umożliwia
tłumaczenie antagonizmów. Inicjacja seksualna może rozpocząć więź między
parą, ale to konkretny obszar ją wzmacnia.
Natura wydaje się być zatem argumentem
przeciwko komunizmowi. Zdemaskowany został nie tylko komunizm, ale także
koncepcja Freuda, że naczelne mają obsesję na punkcie seksu, który
trzyma je razem. Ardrey stwierdza: „To przestarzałe założenie pozostaje
do dziś podstawą przeważającej części psychologii i antropologii oraz
prawie całej socjologii.” Terytorium nie jest samo w sobie przyczyną
wojny, no chyba że w tym sensie, iż do sprzeczki potrzeba dwóch stron.
Wszystko, co obiecuje terytorium to prawdopodobieństwo, że jeśli dojdzie
do najazdu, skutkiem będzie wojna. Dlatego też własność stanowi problem
nie tylko wśród zwierząt, ale i wśród ludzi.
Etyka
W poprzednim artykule powiedzieliśmy, że
kluczem do problemu ubóstwa jest problem własności: badania naukowe –
takie jak te, których autorami byli Konard Lorenz i Robert Ardrey –
ujawniają, iż zwierzęta są najbardziej agresywne, gdy w grę wchodzą ich
prawa terytorialne. Wśród ludzi własność prywatna zabarwia sposób
myślenia o ubogich. Ważne jest więc, aby zrozumieć pewne podstawowe
zasady dotyczące własności.
Podstawowym powodem posiadania
czegokolwiek jest uzupełnienianie naszej ludzkiej niekompletności.
Ponieważ jesteśmy słabi, musimy odwoływać się do posiadania, w celu
uzupełnienia własnych słabości. Posiadanie to zdegradowana forma bycia, a
przynajmniej forma bycia manifestująca swoją potrzebę doskonałości.
Bóg, który jest Czystym Bytem, nie potrzebuje niczego. Ponieważ On jest,
dlatego niczego mu nie potrzeba. W pewnym sensie może być uznanym za
odwiecznie ubogiego. Stworzenie wprowadziło czasownik „mieć”, przed tym
istniał tylko bezokolicznik „być”, który jest Bogiem.
Rzeczy posiadane pozostają zawsze
zewnętrzne w stosunku do posiadającej je istoty, np. płaszcz z norek nie
jest damą. Ale kobiecie bardzo łatwo uwierzyć, że jest coś warta:
naprawdę jednak to ona posiada coś wartościowego. Społeczne rubryki w
gazetach są dziś zainteresowane niemal wyłącznie bogaczami albo tym,
gdzie też „posiadanie” rozpoznano jako „bycie”. Prawde jest taka, że im
bardziej ucieka się poza siebie w kierunku luksusów, tym uboższym jest
się w środku. Duchowa nagość lub brak prawdziwego poczucia wartości
kompensowany jest wystawnością bogactwa.
Teraz przejdźmy do kolejnego etapu
problemu, a mianowicie własności prywatnej rozumianej jako ekonomiczny
gwarant wolności człowieka.
Człowiek jest wolny w środku ponieważ
posiada duszę, dlatego jest wolny na zewnątrz, bo może nazwać coś swym
własnym, jak np. dom lub gospodarstwo. Nazywanie dobytku „moim własnym”
jest następstwem nazywania duszy „moją własną”. Ludzie mają tendencję do
troszczenia się o to, co jest ich znacznie bardziej niż o to, co jest
własnością kogoś innego. Ściany kamienicy są porysowane o wiele bardziej
niż ściany własnego domu. Kiedy komunizm ofiarował chłopom ogrody na
własność, ci porzucili opiekę nad PGR-ami, więc trzeba było zredukować
własność prywatną. Artysta maluje zawsze lepiej na płótnie, które sam
posiada, niż na tym, które jest własnością państwa. Posiadanie własnych
domostw zrobi wiele w kierunku zapewnienia osobom biednym i społecznie
wydziedziczonym poczucie osobistej godności i wartości.
Powstaje pytanie, czy prawo do własności
jest prawem absolutnym? Odpowiedź brzmi: nie. Trzeba dokonać
rozróżnienia pomiędzy prawem do własności i jej użytkowaniem. Prawo do
własności jest osobiste, użytkowanie zaś społeczne.
Błąd monopolistycznego kapitalizmu
wygląda mniej więcej tak: „Posiadam majątek i mogę z nim zrobić co
zechcę. Ani społeczeństwo, ani państwo nie ma prawa powiedzieć mi, jak
mam go użyć.” Na drugim biegunie jest komunizm, który odrzuca wszelkie
prawa osobiste i podkreśla jedynie społeczny użytek dóbr.
Obie skrajności są złe: człowiek może
mieć prawo do piwnicy z winem, ale nie może wykorzystywać jej tak, jak
mu się to żywnie podoba, np. odbierać dzieci ze szkoły i doprowadzać do
stanu przyjemnego rozżarzenia. Prawo do samochodu jest czymś osobistym,
ale już prawo do wjechania przez czyjeś drzwi frontowe podlega
ograniczeniom. Społeczna kontrola bogactwa jest uzasadniona.
Należy w tym miejscu dokonać kolejnego rozróżnienia. Mienie może być „prawdziwe”, tak jak kreda, kapusta, szpinak, lody, łóżka i ziemia, lub też „umowne” kiedy przyjmuje postać symboli oznaczających prawdziwe bogactwo, np. akcji, obligacji, kredytu, i pieniędzy gdzieś złożonych albo i nie.
Istnieje rzeczywista granica wszelkiego
bogactwa: na przykład, w miarę wypełniania sypialnię łóżkami będziemy
mieć jedynie nadmiar pryczy. Pewien chłopiec poprosił kiedyś o sześć
porcji lodów. Jego ojciec, po tym jak chłopiec poddał się przy czwartej,
powiedział do niego: „Za dużo lodów.” „Nie”, odparł syn „nie za dużo
lodów, ale zbyt mało chłopców”.
Starożytni zwykli uważać, że rolnictwo
to najnormalniejszy rodzaj produkcji bogactwa, ponieważ ziemia
naturalnie ustala granice tego, co człowiek może wyprodukować. W
Australii istnieją prymitywni ludzie, którzy liczą zaledwie do trzech:
„jeden, dwa, trzy, dość”. Powodem tego jest fakt, że jeśli ktoś zabił
trzy ptaki, była to maksymalna ilość, którą mógł spożyć w ciągu dnia.
Nie mieli lodówek. Nazywani są „ludźmi pprymitywnymi”, ponieważ nie
gromadzili bogactw.
Choć istnieją granice prawdziwego
bogactwa, nie ma ograniczeń co do bogactwa symbolicznego, które może być
nieskończone. Można być właścicielem sieci hoteli i nieskończonej
ilości akcji i obligacji. Ponieważ symboliczne bogactwo nie ma granic,
może stać się fałszywym bogiem, któremu ludzie oddają pokłon.
Nowe niewolnictwo
Istnieją trzy sposoby, dzięki którym
człowiek staje się niewolnikiem. Może być urodzony w niewoli, lub do
niej zmuszony, lub może swoją niewolę świadomie zaakceptować. Wszystkie
trzy formy rozwijają się we współczesnym świecie. Ludzie rodzą się
zmuszeni do niewoli w Rosji i państwach satelickich. Z kolei ludzie w
wolnym świecie sami zapraszają niewolnictwo gdy proszą rząd o
zapewnienie pełnego bezpieczeństwa, kiedy oddają swoją wolność „państwu
opiekuńczemu.”
Kraje niewolnicze świata zachodniego są
następstwem monopolistycznego kapitalizmu – systemu gospodarczego, który
sprzeciwia się szeroko rozpowszechnionej dystrybucji własności
prywatnej. Zamiast tego, kapitalizm monopolistyczny koncentruje
produktywne bogactwo wśród grona kilku osób, zezwalając by ogromna
reszta zasilała proletariat.
Niektórzy przedstawiciele
monopolistycznego kapitalizmu wyczuwając zło systemu próbowali uciszyć
krytykę wskazując na rozproszoną własność w wielkich korporacjach. Mówią
następująco: „Nikt nie posiada więcej niż 4 procent akcji tej wielkiej
firmy.” Albo też drukują listy akcjonariuszy pokazując, że obejmują one
rolników, nauczycieli, baseballistów i taksówkarzy, a nawet niemowlęta.
Ale jest pewien haczyk w tym sposobie argumentacji: chociaż prawdą jest,
że osoby dysponujące niewielkimi środkami posiadają akcje w spółce, to
nie jest prawdą by zajmowały się jej działalnością. Ich odpowiedzialność
za politykę firmy jest zerowa. Rzeczy posiadanie mają dwie twarze, czy
też dwa aspekty: wszyscy mamy prawo do własności prywatnej, ale
towarzyszy mu nasza odpowiedzialność za jej właściwe użytkowanie. Te
dwie rzeczy (które powinny być nierozłączne) są dziś często od siebie
odseparowane. Każdy przyznaje, że rolnik, który jest właścicielem konia
jest zobowiązany o niego dbać i zwierzę karmić, ale w przypadku akcji i
obligacji często zapominamy, że ta sama zasada powinna być zasadą
nadrzędną.
Winien temu jest monopolistyczny
kapitalizm, rozdziela bowiem prawo do własności od odpowiedzialności
związanej z posiadaniem. Ci, którzy posiadają tylko kilka akcji nie mają
żadnej praktycznej władzy nad którąkolwiek z branż. Głosują listownie
ale rzadko kiedy widzieli „własną” firmę. Te dwa elementy, które powinny
być ze sobą nierozerwalnie połączone w każdej prawdziwej koncepcji
własności prywatnej – własność i odpowiedzialność – zostały rozdzielone.
Ci, którzy posiadają nie zarządzają; ci, którzy zarządzają i pracują
nie kontrolują, ani nie posiadają.
Robotnicy w fabryce mogą podlagać
trzymającemu się w cieniu, nieznanemu i nieobecnemu „pracodawcy” –
tysiącu indywidualnych właścicieli akcji, których reprezentuje „zarząd” i
których próbuje zadowolić dodatkowymi dywidendami. Utrzymanie robotnika
pozostaje w dyspozycji nieznajomych, którzy od swych reprezentów
wymagają tylko jednego: wyższych zysków.
W obliczu takiej niepewności związki
zawodowe starają się znaleźć rozwiązanie w żądaniu podwyżek płac,
krótszego czasu pracy, emerytur i tego typu rzeczy. Ale takie podejście
przyjmuje monopolistyczny kapitalizm za pewnik oraz akceptuje
nienaturalny rozdział własności i odpowiedzialności jako coś stałego.
Trafne jest o wiele bardziej radykalne rozwiązanie, a przybrać może
jedną z dwóch form. Pierwszym ze sposobów poprawy sytuacji jest
gruntowna zmiana życia politycznego i gospodarczego, mająca na celu
szerszą dystrybucję środków produkcji, umożliwiającą każdemu robotnikowi
udział w zyskach, zarządzaniu i własności. Inna alternatywa (która nie
jest rozwiązaniem konstruktywnym) to konfiskata. Może przybrać brutalną
formę komunizmu, lub mniej zauważalne formy biurokratycznej ingerencji
przez podatki, co też stanowi preferowane rozwiązanie państwa
opiekuńczego. Konfiskata w jakiejkolwiek formie jest niezdrowym
rozwiązaniem w obliczu rzeczywistej choroby. Sprowadza się bowiem do
mówienia ludziom, że ponieważ są ekonomicznie ułomni, muszą porzucić
wszelkie starania o wyzdrowienie i pozwolić państwu zapewnić im
bezpłatne wózki inwalidzkie.
Odmawianie człowiekowi prawa własności
jest zaprzeczeniem jego podstawowej wolności: wolność bez własności jest
zawsze niepełna. Aby być „bezpiecznym” – ale bez towarzyszącej temu
bezpieczeństwu odpowiedzialności – człowiek ma zostać niewolnikiem
jakiejkolwiek grupy, która mu bezpieczeństwo dostarcza. Demokracja
flirtuje z niebezpieczeństwem zmiany w państwo niewolnicze w stosunku
wprost proporcjonalnym do liczby obywateli, którzy pracują ale nie
posiadają, lub posiadają ale nie pracują, lub takich, którzy jak
politycy rozdzielają choć nie produkują. Niebezpieczeństwo „państwa
niewolników” zanika proporcjonalnie do liczby osób, które posiadają
własność prywatną i przed Bogiem przyznają się do towarzyszących jej
obowiązków. Ludzie ci mogą nazywać dusze swe własnymi, ponieważ
posiadają i zarządzają czymś innym niż dusze. Dlatego też są wolni.
Abp Fulton J. Sheen
Źródło: † Fulton J. Sheen D.D, Ph.D.,
‚Bishop Sheen Writes’, Jan 26, 1969 (cz. I); † Fulton J. Sheen D.D,
Ph.D., ‚Bishop Sheen Writes’, February 1969 (cz. II); † Fulton J. Sheen
D.D., Ph.D., 1956 w ‚Bishop Sheen Writes’; audio „Catholic Hour”; oraz w
„On Being Human: Reflections, On Life and Living”, Fulton J. Sheen, New
York: Doubleday & Co., 1982, ss.147-149, za: americaspartynews.com