Cytaty

INTEGRALNY RZYMSKI KATOLICYZM * NACJONALIZM INTEGRALNY * NARODOWY SOLIDARYZM * UNIWERSALIZM * REWOLUCJA KONSERWATYWNA * EUROPA WOLNYCH NARODÓW

PRZECIWKO KOMUNIZMOWI I KAPITALIZMOWI! ZA NARODOWYM SOLIDARYZMEM PAŃSTWA!

PORTAL PUBLICYSTYCZNY FRONTU REX - RNR

Codziennik internetowy (wydarzenia - relacje - artykuły)

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”

PRZEŁOM NARODOWY - jest to projekt polityczny łączący w sobie ideę hierarchiczną z myślą narodową w duchu rzymskiego katolicyzmu, dążący do zmiany obecnego Systemu politycznego w sposób radykalny i trwały

środa, 18 października 2017

Leszek Pietrzak: Największa bitwa żołnierzy wyklętych

24 maja 1945 roku w Lesie Stockim niedaleko Puław oddział „Orlika” stoczył zwycięski bój z przeważającymi siłami komunistycznej bezpieki i wojska.

        O zmierzchu 22 maja 1945 r. liczący prawie 150 ludzi oddział partyzancki Armii Krajowej – Delegatury Sił Zbrojnych mjr. Mariana Bernaciaka „Orlika" postanowił opuścić swoje kwatery w rejonie Bobrownik nad Wieprzem, niedaleko Dęblina. Decyzja o wymarszu zapadła nagle, zaraz po tym, jak do dowódcy dotarła wiadomość o działającej niedaleko grupie operacyjnej resortu bezpieczeństwa, poszukującej partyzantów. Oddział „Orlika" ruszył na południe, licząc, że tam właśnie uda mu się znaleźć w miarę bezpieczne miejsce, aby nieco odpocząć i nabrać sił do nowej walki. Ostatnie tygodnie były dla oddziału trudne, okolice Puław były systematycznie przeczesywane przez duże grupy operacyjne UB i MO oraz jednostki 4. Dywizji Piechoty, wspierane przez brygadę zaporową NKWD. Siły te dysponowały nawet artylerią i bronią pancerną. Kolumny oddziału „Orlika" maszerowały całą noc. W gęstym deszczu, po wertepach i bezdrożach, zdołały w nocy pokonać prawie 30 kilometrów. Rankiem 23 maja dotarły w okolice wsi Las Stocki – leżącej w pobliżu Kazimierza Dolnego i szosy prowadzącej z Bochotnicy do Nałęczowa i Lublina. Partyzantom przybyłym do Lasu Stockiego towarzyszyły wozy taborowe z amunicją i uzbrojeniem. Mieli kilka granatników, tzw. piatów, dwa ciężkie karabiny maszynowe zdemontowane z niemieckich samolotów, różnego rodzaju pistolety maszynowe oraz dużą ilość tzw. gammonów – angielskich granatów do zwalczania czołgów i wozów pancernych. Wymęczonych forsownym marszem ludzi „Orlik" ulokował w Okręglicy – zachodniej części wsi Las Stocki, w domach wzdłuż wąwozu nazywanego Zadolem. Właśnie tutaj zamierzali nocować, trochę wbrew partyzanckiej zasadzie, mówiącej, że nie należy zatrzymywać się na dłużej w miejscu, do którego oddział przybył rankiem.

Dzień później, 24 maja, z rejonu Baranowa i Kośmina do Okręglicy przybyła inna grupa partyzantów „Orlika", dowodzona przez ppor. Czesława Szlendaka „Maksa". Było ich prawie 70. Również i oni byli przemoknięci i krańcowo wyczerpani długim i forsownym marszem. Miejsce postoju partyzantów „Orlika" wydawało się być dobre. Położona tuż nad wąwozem wieś, od którego odchodziły głębokie jary, dawała spore szanse w sytuacji ewentualnego zagrożenia starciem z wrogiem. Poza tym już raz tutaj nocowali i zostali dobrze przyjęci przez mieszkańców. Zakładali, że i tym razem będzie bezpiecznie. Stało się jednak inaczej.

Na celowniku UB

23 maja zaledwie kilka godzin po tym, jak do Lasu Stockiego przybył oddział „Orlika", do puławskiego UB dotarła informacja, że we wsi Cholewianka koło Kazimierza Dolnego kwateruje nieznany oddział partyzancki. Do jego likwidacji postanowiono natychmiast skierować jedną z działąjących w tym rejonie grup operacyjnych pod dowództwem kpt. Henryka Deresiewicza – naczelnika Wydziału do Walki z Bandytyzmem WUBP w Lublinie. Do sztabu tej grupy oddelegowano zastępcę szefa puławskiego UB por. Aleksandra Ligęzę oraz oficera NKWD z wydzielonym oddziałem. Po przybyciu do Cholewianki, w której miał rzekomo stacjonować nieznany oddział partyzancki, grupa kpt. Deresiewicza nie zauważyła jednak nic, co mogłoby ją zaniepokoić. W tej sytuacji dowódca podjął decyzję o powrocie do Puław. Jednak po drodze, w okolicach Bochotnicy, dotarł do niego komendant MO z Puław Józef Morgut z ważną wiadomością. Donosił, że w Lesie Stockim kwateruje duża „banda". Informacja przekazana przez Morguta tym razem była precyzyjna. Pochodziła bowiem z samego źródła. Otóż Morgut miał teściową w Lesie Stockim i to właśnie ona miała poinformować go, że we wsi już drugi dzień stacjonuje duży oddział partyzancki. Po drodze grupa Deresiewicza zatrzymała się w oddalonym o kilkanaście kilometrów od Lasu Stockiego Wierzchoniowie, aby tam naprędce omówić plan natychmiastowego ataku. Jednocześnie wysłano do Puław gońca z prośbą o skierowanie w rejon Lasu Stockiego dodatkowych posiłków. Około godziny 14 grupa kpt. Deresiewicza  ruszyła w kierunku Lasu Stockiego. Dysponowała trzema samochodami pancernymi, dwoma transporterami oraz tankietką. Miała też przewodnika dobrze znającego teren. Kpt. Deresiewiecz zamierzał zaatakować wieś od południa i zachodu. Liczył na całkowite zaskoczenie przeciwnika. Plan ataku miał duże szanse na powodzenie.

Partyzanci kontratakują

Usytuowanie posterunków oddziału „Orlika" pozwalało na obserwację wszystkich dróg dochodzących do wsi. Jako pierwszy zbliżające się siły dostrzegł posterunek obsadzony przez Mieczysława Polaka „Leonidasa", który z karabinu maszynowego ostrzelał jeden z samochodów przeciwnika. Do pierwszego starcia doszło jednak na południowym krańcu Okręglicy, dokładnie tam, gdzie stacjonował przybyły jako ostatni oddział „Maksa".

Ich, niestety, udało się zaskoczyć. Rozpoczęła się bezładna i chaotyczna wymiana ognia pomiędzy atakującymi a partyzantami. Gdy zapaliły się budynki gospodarskie, ludzie „Maksa" postanowili wycofać się do pobliskiego obozu, jednak była tam już grupa funkcjonariuszy UB. W trakcie wymiany ognia zginęło czterech partyzantów, a „Maks" został ciężko ranny. Położenie oddziału „Orlika" robiło się coraz bardziej dramatyczne. W zaistniałej sytuacji miał on tylko dwie możliwości: albo się wycofać, co wiązało się z dalszym pościgiem, albo przyjąć walkę, której ostateczny wynik nie był pewny. „Orlik" postanowił przebić się na tyły przeciwnika i następnie zastosować manewr okrążający. Rozkazał, aby znakiem rozpoznawczym był biały bez zatknięty za otokami wojskowych czapek partyzantów.

Kontratak miały podjąć najpierw dwa plutony oddziału: jeden dowodzony przez por. Jerzego Michalaka „Świdę", drugi przez por. Piotra Mierzwińskiego „Wiernego". „Świda" ze swoimi ludźmi przeczołgali się przez łan zboża na tyły przeciwnika, by następnie zaatakować w kierunku krzyża stojącego przy rozwidleniu dróg w Okręglicy. W morderczym ataku partyzanci zniszczyli dwa transportery i tankietkę należące do przeciwnika. Poległo wielu enkawudzistów i ubowców.

W tym samym czasie pluton por. „Wiernego" posuwał się wzdłuż wąwozu Zadole w kierunku południowym. Tam natknął się na nowe siły wroga. Doszło do walki w bliskiej odległości. Rozpętało się wówczas prawdziwe piekło. Po latach jeden z partyzantów wspomniał: „Odległość pomiędzy toczącymi walkę wynosiła zaledwie kilka metrów – widoczność mała, wąwóz był zalesiony i pofałdowany, musieliśmy zdobywać pagórek za pagórkiem, walka była bardzo ciężka. Stale słychać było sowieckie komendy, ale metr po metrze spychaliśmy napastników do wąwozu, zabudowania gospodarskie płonęły". Po zepchnięciu przeciwnika do wąwozu partyzanci rozpoczęli drugą fazę swojego natarcia. Walka w wąwozie była zażarta, a jej wynik w dużej mierze zależał od szczęścia. Tak było w przypadku, gdy grupa sztabowa „Orlika" napotkała kilka osób z podwiniętymi rękawami – znakiem rozpoznawczym przeciwnika, schodzących ścieżką z zalesionego zbocza wąwozu. Obydwie grupy stanęły naprzeciw siebie z odbezpieczona bronią. W pewnej chwili „Spokojny" krzyknął do nich: Hasło! Usłyszał: „Leningrad". O odzew ze strony partyzantów nie zdążyli już zapytać. Zostali skoszeni seriami broni maszynowej. Zginęło całe dowództwo bezpieki z kpt. Deresiewiczem włącznie.

To był najważniejszy moment psychologiczny w tej bitwie. Pozbawione dowództwa siły resortu bezpieczeństwa usiłowały wycofać się jeszcze wąwozem Zadole w kierunku Wierzchoniowa. Jednak na ten manewr było już za późno, ponieważ wzniesienia po obu stronach wąwozu były opanowane przez ludzi „Orlika". Ich karabiny maszynowe biły nieustającymi seriami na końcowy odcinek jaru, gdzie skupiło się kilka grup sił przeciwnika. W ciągu kolejnych godzin walki partyzanci „Orlika" zdołali zlikwidować większość z nich. Walka ostatecznie wygasła ok. godz. 22 wraz z dopalającymi się zgliszczami zabudowań Lasu Stockiego. „Orlik" zarządził zbiórkę i nakazał błyskawiczny odwrót. W kierunku Lasu Stockiego zmierzały już bowiem ogromne siły KBW, NKWD i kolejnych grup operacyjnych UB i MO. Z tak dużymi siłami partyzanci „Orlika" nie mieliby już szans.

Grupa główna z „Orlikiem" maszerowała na północ, w stronę Wieprza. Natomiast pozostała część oddziału pod dowództwem por. „Świta" ruszyła na zachód, w stronę nieodległej Wisły. Przekroczyła ją sobie tylko znanymi ścieżkami i przeszła przez zaminowane przez Niemców tereny na przyczółek magnuszewski. Tam zamierzała przez kilka dni przeczekać obławę. Zaledwie dwie godziny po opuszczeniu przez „Orlika" Lasu Stockiego przybyły tam ogromne siły pościgowe. Czołgi i tankietki, miażdżąc drewniane płoty, jeździły od zagrody do zagrody w poszukiwaniu partyzantów. Oficerowie NKWD obarczali winą za klęskę komendanta Morguta, który poinformował o miejscu pobytu partyzantów w Lesie Stockim. Chcieli go nawet rozstrzelać. Uratowało go tylko to, że był wówczas ranny.

Wygrana bitwa o życie

Siły „Orlika" liczyły około 220 ludzi. Naprzeciw siebie mieli grupę operacyjną złożoną z funkcjonariuszy UB, MO i NKWD. Tuż przed bitwą została ona wsparta posiłkami. Była dobrze uzbrojona i wyekwipowana, a poza tym dysponowała wozami bojowymi. Ile liczyły siły resortu bezpieczeństwa w Lesie Stockim? Jerzy Ślaski „Nieczuja" podaje, że około 680 ludzi. Po swojej stronie miały też czynnik zaskoczenia.
Decyzja o podjęciu walki przez partyzantów była jednak słuszna. „Orlik" założył, że wąwóz Zadole z jego bocznymi odnogami jest dobrym miejscem do przyjęcia bitwy, zwłaszcza z nieznającym terenu przeciwnikiem. Umiejętnie dowodził. Nie dał się okrążyć. Na dodatek przeniósł główny teatr walk do wąwozu Zadole, gdzie sam otoczył przeciwnika. Wyłączył również z udziału w bitwie posiadane przez niego wozy bojowe, których większość została zlikwidowana w pierwszej fazie starcia. Likwidacja sztabu grupy operacyjnej spowodowała dezorganizację i chaos w jej szeregach. O zwycięstwie „Orlika" zdecydowała przede wszystkim olbrzymia determinacja, z jaką walczyli jego partyzanci. Zwłaszcza ci z plutonu „Skrobowiaków", z których wielu miało na koncie cały szlak bojowy 27. Wołyńskiej Dywizji AK. Dla nich była to jeszcze jedna bitwa o życie. Okazali się lepiej wyszkoleni w walce, zwłaszcza gdy były to starcia z bardzo bliskiej odległości. Kilkugodzinna bitwa w Lesie Stockim przyniosła ofiary z obu stron. Poległo 11 lub 12 partyzantów, 10 zostało rannych. Znacznie większe były straty po stronie sił resortu bezpieczeństwa. Według danych oficjalnych w bitwie zginęło 8 funkcjonariuszy UB, 4 MO oraz 28 z NKWD. Przy czym pomijana jest liczba rannych, których zapewne było znacznie więcej. Wspomniany Jerzy Ślaski szacuje nawet, że w bitwie zginęło łącznie po stronie sił komunistycznej władzy 69 ludzi (7 z UB i MO i 62 z NKWD). Śmierć poniosło także dwoje mieszkańców wsi.

Była to największa bitwa, jaką stoczyli żołnierze wyklęci w walce z komunistyczną władzą po wojnie. Historycy IPN szacują, że po obu stronach mogło w niej uczestniczyć ponad 900 ludzi.

Wyrzucona z historii

Bitwa w Lesie Stockim była hańbą dla bezpieki. Komunistyczna władza najpierw usiłowała ją całkowicie przemilczeć. Potem, gdy antykomunistyczne podziemie zostało już ostatecznie rozbite, przyszedł czas tworzenia zakłamanego mitu. Partyjni historycy prześcigali się w pisaniu kolejnych wersji bohaterskiej walki z „bandą »Orlika«. Zenon Jakubowski i Władysław Góra tak zapisali historię bitwy w Lesie Stockim: „Mimo znacznej przewagi bojówek „Orlika", funkcjonariusze nie czekając na przybycie dodatkowych sił, koncentrycznym ogniem prowadzą ponaddwugodzinną walkę. Wkrótce przybywa pomoc. W wyniku stoczonej walki ugrupowanie »Orlika« doznaje dużych strat – około 100 zabitych". Władza nie tylko pisze własną historię bitwy, ale robi wszystko, aby została ona utrwalona. W 1964 r. nie w miejscu bitwy, ale przy szosie do Nałęczowa, pomiędzy Bochotnicą a Wierzchoniowem, staje pomnik ku czci „poległych funkcjonariuszy UB i MO w walce z bandami reakcyjnymi w dniu 24 maja 1945 r. w rejonie Lasu Stockiego". W 1975 r. Dyrekcja szkoły podstawowej w położonym niedaleko Lasu Stockiego Pożogu zwróciła się do Komendy Wojewódzkiej MO w Lublinie z inicjatywą, aby patronem miejscowej szkoły został kpt. Henryk Deresiewicz, prosząc o przesłanie „odpowiedniego" życiorysu „bohatera walk z reakcyjnymi bandami" i funduszy na ten cel. Przedstawiciel KW MO odmówił, nanosząc na otrzymanym piśmie adnotację: „był Żydem!". W resorcie panowała jeszcze antysemicka atmosfera Marca '68!

Przez prawie pół wieku nikt nie mógł poznać prawdy o bitwie w Lesie Stockim. Znali ją tylko sami wyklęci i okoliczni mieszkańcy. Dopiero po 1989 r. możliwe stało się odkłamanie napisanej przez komunistów historii tej walki. Jako pierwszy zaczął robić to pisarz i publicysta Jerzy Ślaski – był żołnierz „Orlika" i uczestnik bitwy.