W roku 1893 liberalna „Gazeta Warszawska” tak komentowała zabiegi
odradzającego się podówczas angielskiego ruchu legitymistycznego: Grono
bogatych próżniaków angielskich, zamiast innego sportu, uprawia od
kilku lat agitacyę, mającą wpoić w tłumy przekonanie, że dzisiejszy dom
panujący w Anglii, hannowerski, spadkobierca orańskiego, przywłaszczył
sobie prawa, należące się słusznie starszej, katolickiej linii Stuartów (…).
Owi nowi sportsmeni wydają nawet tygodnik „The Jacobite” (Jakobita) i
zwołują wiece. Rząd atoli patrzy z pobłażliwym uśmiechem na zabawkę
„pracowitych próżniaków”.
Ten pobłażliwy uśmiech był zrozumiały. Legitymiści hiszpańscy swoją
odyseję krwi i walki przebyli w wiekach XIX i częściowo XX. Legitymiści
francuscy w okresie Restauracji i później jeszcze przez kilka dekad byli
przynajmniej aktywni politycznie. Legitymiści angielscy,
chronologicznie najwcześniejsi, byli – w czasach, o których mowa, w
epoce fin de siècle’u – już tylko grupą rekonstrukcyjną,
niegroźną dla rodu późniejszych Windsorów czy ustroju panującego na
Wyspach tudzież w całym „Zjednoczonym Królestwie”. Niektórzy z nich sami
zresztą – ustami markiza de Ruvigny et Raineval
– podkreślali swoją (warunkową, na wypadek, gdyby pojawiła się
możliwość Restauracji, ale jednak autentyczną) lojalność wobec
„królowej” Wiktorii i jej następców.
Ten stan rzeczy utrzymał się do dziś, tak przynajmniej można wnosić
ze źródeł dostępnych w Internecie i nie tylko. Oczywiście sto
dwadzieścia lat temu neojakobici angielscy próbowali umiejscowić swój
ruch w szerokim (ale zwężającym się, vide maksyma „umierać, ale
powoli”) nurcie legitymizmów europejskich. Dziś niektórzy czynią im z
tego wyrzut: także na naszym Portalu opublikowaliśmy swego czasu,
przedstawiając odmienny od naszego punkt widzenia, artykuł krytyczny
wobec „klerykalizacji” jakobityzmu i jego przylgnięcia do
katolicko-konserwatywnej myśli politycznej1.
Nie twierdzimy, że i my jesteśmy krytyczni wobec tej ewolucji, jest
jednak faktem, że pierwotny jakobityzm był wielobarwnym ruchem, w którym
swoje miejsce mieli także liberałowie, protestanci, a nawet masoni.
Najwidoczniej jednak w tym przypadku historia pokazała, że „postęp
jest możliwy” – i neojakobityzm końca XIX wieku pozycjonował się raczej
tam, gdzie karlizm hiszpański czy legitymizm francuski, wywodzący się z
wcześniejszego ultrasizmu. Trzeba jednak mieć na uwadze, że ów ruch, z
którego tak drwiła „Gazeta Warszawska”, był swego rodzaju odtworzeniem
jakobityzmu osiemnastowiecznego, a nie prostą jego kontynuacją ideową
czy tym bardziej personalną.
Jakobityzm wieku XVIII był – przynajmniej przez kilkadziesiąt lat –
ruchem bojowym, groźnym i nieustępliwym. Jakobityzm współczesny nawet
nie może przybierać takiej formuły, trudno zresztą sobie wyobrazić, na
czym miałaby ona polegać. Zdaje się jednak, że mógłby (na pewno by mu to
nie zaszkodziło) w większym stopniu prezentować się jako ruch
polityczny czy przynajmniej metapolityczny; jako ruch animujący nie
tylko kultywowanie pamięci historycznej, ale i autentyczny program na
czasy obecne; jako ruch niewstydzący się przyporządkowania do prawej
flanki sceny politycznej. Przykłady Francji i Hiszpanij (gdzie ruchy
legitymistyczne, abstrahując od ich marginalnej roli politycznej, są
mimo wszystko postrzegane jako część pejzażu extrême droite / extrema derecha) pokazują, że to możliwe.
Cóż, sprawa ta przypomina trochę legitymizmy włoskie. Na przykład w
Królestwie Obojga Sycylii sentyment proburboński, południowy i przeciwny
Piemontowi jest bardzo silny – ale to w głównej mierze tylko sentyment,
folklor połączony z rozmaitymi resentymentami wyrastającymi z różnic
kulturowych i ekonomicznych. Faktyczny legitymizm, pojęty jako
kontrrewolucyjna doktryna polityczna z aspiracjami do zorganizowanego
działania – jest chyba równie marginalny jak u nas, we Francji, Anglii
czy gdziekolwiek indziej2.
Wszystko to nie znaczy oczywiście, że mamy negować czy deprecjonować
ów folklorystyczny i historyczny wymiar jakobityzmu. Przeciwnie:
niezależnie od tego, czy kiedykolwiek stanie się jeszcze bazą do czegoś
więcej, to jest sam w sobie porywający jako mit zakorzeniony w
miejscach, datach, rodzinach i wspomnieniach. Sam zaś fakt, że mimo
wszystko nadal przyciąga pewną liczbę entuzjastów, dowodzi jego
atrakcyjności i tego, że wciąż istnieją ci, dla których wierność jest
silniejsza niż nieubłagane zegary, odmierzające kolejne dekady i
stulecia.
W rocznicę urodzin króla Anglii, Szkocji i Irlandii Jakuba II (VII)