Już parę razy zwracałem tu uwagę, że Królestwo Polskie, zwane potocznie
Kongresowym, to bardzo ciekawy temat do historycznych dociekań. Kolejna
rocznica jego utworzenia pewnie spotka się ze znacznie mniejszym
zainteresowaniem niż rocznice powstania styczniowego czy warszawskiego.
A przecież Królestwo było dla pokolenia żołnierzy Kościuszki i Napoleona
zwycięskim ukoronowaniem ich wieloletnich starań – odzyskaną, wolną
Polską.
Co prawda sam Kościuszko szybko wycofał wstępną zgodę na uczestniczenie
w jego inauguracji, ale był Dąbrowski i inni bohaterowie Legionów – mowę
koronacyjną na cześć cara-króla Aleksandra napisał i wygłosił sam autor
polskiego hymnu narodowego. Zadbano też o legalność powstającego, czy
też właśnie odtwarzanego, państwa – prawa do korony uroczyście
przekazała Romanowom dynastia saskich Wettynów, na rzecz której
ustanawiała dziedziczność tronu polskiego Konstytucja 3 maja. Nawiasem
mówiąc, układ powołujący do życia Królestwo też sygnowany był datą
3 maja, ale jeszcze nie słyszałem, by ktoś o tym podczas majowego święta
przypominał.
Jeden przynajmniej element rocznicowych obchodów już mamy – wydaną przez
oficynę Von Borowiecky książkę pod przyciężkim tytułem „System
polityczny, prawo, konstytucja i ustrój Królestwa Polskiego 1815–1830”,
wbrew temu tytułowi będącą niezwykle ciekawym kompendium wiedzy o tym
państwie, niesłusznie zepchniętym przez następne pokolenia w niepamięć
i niesławę. Nic zresztą dziwnego, że tom udał się znakomicie, skoro
redagował go Lech Mażewski, autor „Powstańczego szantażu”, jednej
z najciekawszych i najbardziej inspirujących książek ostatniego
ćwierćwiecza. Już tam, a wcześniej w rozproszonych artykułach, dał się
poznać jako entuzjasta państwa polsko-rosyjskiego, którego zaczątkiem
mogło się stać Królestwo Kongresowe, autonomiczne i osobne,
ale połączone z Rosją unią personalną.
Jak potoczyłyby się dalsze losy obu krajów, gdyby w listopadzie 1830 r.
znalazł się w Warszawie po stronie władz ktoś energiczny, zdecydowany,
kto stłumiłby w zarodku bunt podchorążych? Sprawy nie były tak proste
jak w legendzie, a poparcie społeczne dla idei dochowania wierności
legalnemu, jakkolwiek by patrzeć, monarsze znacznie silniejsze
niż zaplecze powstania. Czy istotnie – jak zdaje się twierdzić Mażewski
– gdyby Staszicowi i Druckiemu-Lubeckiemu pozwolono dokończyć dzieła,
w państwie polsko-rosyjskim stalibyśmy się szybko elementem zbyt
znaczącym, aby car-król mógł sobie pozwolić na glajszachtowanie ziem
polskich z kacapią?
Osobiście przychylam się raczej do tezy, że różnica cywilizacyjna była
zbyt wielka. Republikańska z ducha Polska nie była w stanie poddać się
samodzierżawiu, a z kolei samodzierżawna Rosja, na liberalne mrzonki
i eksperymenty Aleksandra patrząca ze zgrozą, nie była zdolna pogodzić
się na dłużej z ustrojowym dualizmem. Monarchia Rosyjsko-Polska
w rodzaju późniejszych Austro-Węgier nie miałaby się na czym oprzeć
nie tyle po stronie polskiej, gdzie potencjał lojalizmu był – wbrew
romantycznemu mitowi – duży, i to nawet jeszcze po krwawo stłumionych
powstaniach, do samej I wojny światowej. Przede wszystkim byłaby
śmiertelnym zagrożeniem dla caratu i sił społecznych, na których się on
opierał.
Spór nie do rozstrzygnięcia, ale konieczny, jeśli mamy wreszcie zacząć
cokolwiek rozumieć z naszych niełatwych i często wciąż dla współczesnych
niejasnych dziejów.