Przemysł farmaceutyczny bardzo chętnie usidla ludzi, wciskając im
tabletki na depresję. Faszerują nas chemią, wmawiają, że jesteśmy chorzy
- mówi doktor Ewa Woydyłło, psycholog
Jesień w pełni, zima za pasem, a nam coraz trudniej opuścić ciepłe łóżko
i ruszyć w drogę do pracy czy do szkoły. Czy to rzeczywiście kwestia
pogody, czy raczej naszego lenistwa?
Na pewno nie jest to kwestia lenistwa. Ludzie bardzo reagują na kolory,
na światło, pogodę i ciśnienie. Jest wiele osób, które silnie odczuwają
działanie tych zewnętrznych bodźców. Wiedząc o tym, że w naszym klimacie
mamy co najmniej cztery miesiące krótkiego dnia, długich wieczorów,
późnego ranka, niskiego ciśnienia i wysokich opadów, powinniśmy być na
to przygotowani. Przecież wiemy, że w naszej sferze klimatycznej pogoda
od tysięcy lat wyglądała w taki sposób. Że październik, listopad,
grudzień, styczeń i luty to są miesiące zimne, mroczne, kiedy niebo jest
zachmurzone.
W tym okresie osoby, które reagują na zmiany pogody obniżonym
nastrojem, powinny zwiększyć ilość przebywania na świeżym powietrzu oraz
ilość ruchu fizycznego. Niekoniecznie gdzieś w Alpach czy nad ciepłymi
wodami, tylko zamiast podróży do pracy autobusem powinny wybrać rower.
Należy jak najwięcej przebywać na zewnątrz w czasie, kiedy słońce
znajduje się najwyżej na niebie, czyli mniej więcej między 10.00 a
14.00. Mając taką świadomość, można doskonale zapobiegać zapaściom
nastroju. Jeśli ktoś o tym wie, a tego nie robi, to mamy do czynienia ze
zwykłym lenistwem. Poza tym uważam, że bardzo wiele zmienia
autosugestia. Jeśli ludzie sobie wmówią, że jesienne miesiące powodują
depresję, to już samo mówienie bardzo często sprawia, że zupełnie
podświadomie pracujemy na obniżony nastrój. Nie spotykamy się ze
znajomymi, nie wychodzimy potańczyć, nie wychodzimy pobiegać. Po prostu
zasiadamy na kanapie, faszerujemy się tłustą baraniną czy kotletami
schabowymi. To wszystko jest tak ciężkie, że człowiek się robi ociężały,
więc nic dziwnego, że suma takiego trybu życia często przekłada się na
pogorszony nastrój.
Czyli wiele zależy od naszego nastawienia do rzeczywistości i od
charakteru?
Nie od charakteru, ale od wiedzy. Oczywiście są pewne nawyki, ale mając
świadomość, jak wiele możemy zdziałać sami, zamiast jechać windą,
powinniśmy wchodzić po schodach. Czy to tak wielki wysiłek? Czy potrzeba
do tego jakiegoś szczególnego charakteru? Po prostu wiem, że muszę się
ruszać i że im więcej się poruszam, tym bardziej pobudzam się
energetycznie, tym jest mi cieplej, czuję się bardziej dotleniona, więc
wystarczy jedynie troszkę wprawy. Nie potrzeba do tego pieniędzy,
żadnego spa ani wyjazdów do ciepłych krajów. W Polsce taki klimat był
przecież od zawsze. Znajdujemy się na tej samej kuli ziemskiej, na
której mieszkali nasi prapradziadowie. I oni na żadne depresje nie
cierpieli. Mieli różne prace do wykonania, a jak było troszkę mniej
roboty, to siadali, śpiewali, bawili się z dziećmi, wychodzili na pole i
patrzyli na wschody słońca. Tutaj nie ma żadnych tajemnic.
Na rynku pojawia się coraz szersza oferta leków antydepresyjnych...
Przemysł farmaceutyczny bardzo chętnie usidla ludzi, wciskając im jakieś
tabletki na depresję. Faszerują nas chemią, wmawiają nam, że jesteśmy
chorzy albo że cierpimy bez powodu. I to niestety jest groźne. Jeśli
ktoś dał się tym omamić, to niestety przegrał życie.
Czyli ten wysoki odsetek chorych na depresję to sprawka mediów i reklam?
To bujda na resorach. Na depresję zawsze chorowało i choruje 3,
maksymalnie 5 proc. społeczeństwa. Depresja to choroba mózgu. Mózg
chorych na depresję osób nie produkuje endorfin. Kropka. To trochę tak,
jak z autyzmem. Czy co drugie dziecko jest autystyczne? Nie! Podobnie co
drugi człowiek nie jest chory na depresję. Ale teraz lekarze, głównie
psychiatrzy, napędzają przemysł farmaceutyczny. Na przykład jeśli w
rodzinie ktoś umrze, mówi się bliskim zmarłego, żeby poszli do
psychiatry po tabletkę. Jeśli dziecko się słabo uczy i rodzice się
martwią, zaleca się im wizytę u psychiatry i wykupienie recepty na leki.
Słowem "depresja" współcześnie nazywa się to, co człowiek przeżywa.
Żałoba w naszym języku zaczyna być tożsama z depresją. Podobnie jest z
bezrobociem. A ludzie na to pozwalają. Zwłaszcza Polacy. Przecież
jesteśmy jedynym krajem w Europie, który ma reklamy leków. Czy pani o
tym wie? Jesteśmy narodem ćpunów.
Naprawdę?
Tak. To, co dzieje się u nas, to po prostu plaga. To nie wynika z tego,
że ludzie są słabi albo chorzy, a ze straszliwej bezmyślności naszych
ustawodawców. Pozwolenie na wyświetlanie reklam leków było zbrodnią!
Już ustaliłyśmy, że zbyt często zaleca się nam wizytę u psychologa
lub u psychiatry. A kiedy tak naprawdę powinniśmy zasięgnąć porady
specjalisty?
Najwyższy czas na wizytę u psychiatry jest wtedy, gdy człowiek nie może
już normalnie funkcjonować. Jeżeli przez dwa tygodnie cierpi na
anhedonię, czyli nic go nie cieszy, nie czuje smaku, nie odczuwa
przyjemności, jest przygnębiony, to wtedy trzeba pójść do lekarza
pierwszego kontaktu lub do psychiatry. Nie miejmy jednak wielkich
nadziei, że trafimy do kompetentnego lekarza, który zapyta, co się
dzieje w naszym życiu. Bo jeśli nie zapyta, tylko od razu zapisze środki
przeciwdepresyjne, to produktem tej wizyty będzie kolejny uzależniony.
W dzisiejszych czasach psychiatrzy prawie w ogóle nie zajmują się
rozmową czy psychoterapią. Oczywiście trzeba prosić o pomoc, niestety
nie mam wielkiego zaufania do tej pomocy, ponieważ lekarze mają pięć
minut na każdego pacjenta. Więc wypisują cokolwiek i mówią: "Do
widzenia, następny!". To jest zamknięte koło.
Jak odróżnić zwykłe przygnębienie od depresji?
Przede wszystkim powinniśmy zastanowić się, co może być przyczyną
obniżenia nastroju. Czy mamy jakieś zmartwienia i smutki i spróbować z
kimś o tym porozmawiać. Zazwyczaj mamy w swoim otoczeniu kogoś bliskiego
- przyjaciółkę, mamę czy sąsiadkę. Niektórzy ludzie myślą, że to trzeba
od razu do samego Zygmunta Freuda. Wystarczy po prostu drugi człowiek.
Kiedy powiem komuś, że od kilku tygodni chodzę przygnębiona, i ktoś
zapyta mnie, co się stało, mogę mu na przykład opowiedzieć o tym, że mój
mąż się do mnie nie odzywa. Najpierw należy sprawdzić, czy tego
problemu nie da się samemu rozwiązać. Bo jeżeli on nie ma żadnej
przyczyny - na przykład wygrała pani milion w totolotka, ma pani cudowne
dzieci i wspaniałego męża, a mimo to przez dwa tygodnie nie może pani
wstać z łóżka, to wtedy to będzie depresja. Ale jeśli jest jakiś powód,
to najlepiej go natychmiast rozszyfrować i rozwiązać. Na przykład
żałoba. Żałoba trwa rok! Trzeba sobie uczciwie powiedzieć: "Przez rok
będę płakać, bo umarła moja mama". Każda religia daje nam rok na
pogodzenie się z utratą bliskiej osoby. Tak było zawsze, to nie zostało
wymyślone pół roku temu. Ale ludzie nie chcą odczuwać smutku, nie godzą
się na to. Trzeba żyć z depresją, ale nie w depresji. W ciągu całego
życia człowiek setki razy ma gorsze dni, ale to nie znaczy, że wszyscy
jesteśmy chorzy na depresję, ludzie! Jeśli ktoś chce, ze wszystkiego
można zrobić sobie biznes - producenci leków zarabiają właśnie na
urojonej depresji.
A my dajemy się na to nabrać...
5/6 tych tabletek to kostka fiksata. Wcale nie działają. To zawracanie
głowy! Niedawno miałam nieżyt gardła i poszłam do laryngologa. Pani
doktor wypisała mi 7 czy 8 środków. Stoję w aptece przy ladzie i proszę o
jeden lek, inny i jeszcze następny. Pytam farmaceutkę, czy może mi
powiedzieć, czy te wszystkie specyfiki pomogą mi na gardło. "Wie pani,
nie zaszkodzi". Nawet sami farmaceuci pytają, po co aż osiem, przecież
wystarczy jedna tabletka czy spray do gardła. Ale lekarz wypisuje, bo on
z tego coś ma. Miałyśmy rozmawiać o depresji, a ja tu robię propagandę
antyfarmaceutyczną. Ale to wszystko się łączy.
Czyli nie powinniśmy obarczać jesieni winą za depresję?
Zła pogoda powoduje przygnębienie, ale łatwo można sobie z nim poradzić.
Zresztą nie każdy je odczuwa. Na przykład małe dzieci w ogóle nie
odczuwają zmian pogody. Wystarczy popatrzeć na malutkie dzieci. Ja mam w
rodzinie czterolatka - budzi się rano i jest wesolutki bez względu na
to, czy mamy lipiec, czy listopad. Ale jeśli jego mama zacznie wzdychać i
stękać, a babcia będzie jęczeć: "O Boże, nie mogę, znowu ciemno", to
dziecko też się tego nauczy. Niech pani kiedyś pójdzie do przedszkola na
dwie godziny i popatrzy, z jaką radością bawią się dzieci. To nie jest
tak, że klimat wpływa na złe funkcjonowanie organizmu. To, co ludzie
zaczynają wymyślać, może wpłynąć na zdrowie zdecydowanie bardziej, bo
potrafimy sobie wmówić dosłownie wszystko. Być może niektórzy są takimi
meteopatami, ale to nieliczne wyjątki. Jak jest ponuro, to trzeba mieć
fajne towarzystwo. Trzeba częściej spotykać się ze znajomymi, wychodzić,
iść potańczyć, pobawić się, pograć w piłkę czy w tenisa. Właśnie
dlatego, że mamy predyspozycje do lenistwa. A na swoje lenistwo sami
musimy opracować remedium.
Za: http://www.polskatimes.pl/artykul/3674934,ewa-woydyllo-jestesmy-narodem-cpunow-koncerny-wmawiaja-nam-choroby-i-faszeruja-chemia,2,id,t,sa.html