Wołomin, Warszawa, Bruksela 20. 02. 2020, dodano: 22.22 PM
Jak się dowiadujemy z dobrze poinformowanych źródeł rząd w Warszawie
zdecydował się wreszcie, prawie po dziesięciu dniach opieszałości,
dołączyć do grona cywilizowanych państw świata i uznać niepodległość
Demokratycznej Republiki Wołomińskiej; wiadomość tę ma ogłosić
oficjalnie dziś późnym wieczorem na specjalnej konferencji prasowej szef
polskiego rządu Dietrich Tusch. Tym samym, pokojowy, na szczęście,
proces włączania demokratycznego Wołomina do społeczności wolnych i
suwerennych narodów, zapoczątkowany jednostronnym ogłoszeniem
niepodległości przez liderów politycznych narodu wołomińskiego, zdaje
się dobiegać końca.
Kiedy na ulicach roztańczonego ze szczęścia Wołomina patrzę na twarze
wołomińskich dziewcząt i chłopców, widzę nie tylko radość, ale i
słuszną dumę przedstawicieli małego, lecz dzielnego i nieugiętego w
dochodzeniu swoich praw narodu. Kiedy jednak w przytulnych ogródkach
ulicznych dosiadam się do starszych mieszkańców, pośród których prawie
co drugi to były żołnierz – weteran Armii Wyzwolenia Wołomina, to
smakując miejscowy przysmak: pyszne wino owocowe, zwane przez rdzennych
mieszkańców «jabolem», słyszę rozpisaną na wiele głosów, porywającą,
epicką opowieść o trudnej, a częstokroć tragicznej, drodze Wołominian do
niezawisłości. Można rzec, że zyskuję niepowtarzalną okazję do
zanurzenia się w tej przestrzeni duchowej, którą nasi filozofowie
nazywają „narracyjną koncepcją jaźni”, czyniącą tę jaźń „zakotwiczoną”
we wspólnocie.
Dowiaduję się przeto od moich nowych, licznych przyjaciół, że
Wołominianie przybyli na tę ziemię już przed wiekami. Przez stulecia
naród wołomiński spokojnie, nie tracąc nigdy poczucia swej odrębności,
żył i pracował w zupełnej zgodzie z przedstawicielami innych narodów –
współgospodarzy tej ziemi – najgęściej polskiego i żydowskiego. Wielką
traumą dla wrażliwych Wołominian była w czasie II wojny światowej
tragedia ich żydowskich sąsiadów, której niestety sami – jako naród tak
małoliczny, a przy tym też traktowany przez panującą polską większość z
pańska – nie mogli zapobiec. Uświadomili jednak sobie wówczas, że nic
ich nie łączy z butnymi i prymitywnymi Lechitami, którzy nie tylko, że
nie zrobili nic, aby holocaust powstrzymać, ale jeszcze sami się do
niego przyłożyli. Zaczęli także odtąd coraz boleśniej odczuwać to, na co
wcześniej, wskutek ich przyrodzonej łagodności, nie zwracali uwagi: na
wyniosłe i pogardliwe, „złe spojrzenia” Lechitów o wyraźnie rasistowskim
podtekście. Ileż to razy boleśnie musieli się przekonywać, że dla
szowinistycznych mieszkańców Warszawy są – podobnie jak bliscy im
etnicznie mieszkańcy Grójca czy Otwocka – tymi „gorszymi”, właściwie
„podludźmi”.
Świadomość nieuchronności zerwania więzi z państwem Lechitów, które
coraz bardziej stawało się dla Wołominian więzieniem, dojrzewała w
wołomińskiej społeczności etnicznej z roku na rok. Jednakowoż realne,
bardziej zdecydowane działania w tym kierunku podjęte zostały dopiero w
latach 90. ubiegłego stulecia. Jak zawsze w historii ruchów
narodowowyzwoleńczych, wszystko zaczęło się od garstki odważnych,
zdeterminowanych, gotowych „gwałt gwałtem odciskać”, bojowników świętej
sprawy niepodległości Wołomina. Złotymi zgłoskami ich wdzięczni rodacy
czczą dziś pamięć tych pierwszych, romantycznych bohaterów sprawy
wołomińskiej, którzy z bronią w ręku rzucili wyzwanie polskim okupantom:
Wiesława Niewiadomskiego (ps. „Wariat”), jego brata Henryka
Niewiadomskiego (ps. „Dziad”), syna tegoż Pawła Niewiadomskiego (ps.
„Mrówa”), Ludwika Adamskiego (ps. „Lutek”), Mariana Klepackiego (ps.
„Klepak”) – a iluż jeszcze żołnierzy wołomińskich poległo bezimiennie?
Obłąkany szowinistycznym i imperialnym mitem „Wielkiej Polski” reżim
warszawski długo usiłował opierać się słusznym żądaniom i stłumić
wołomiński sen o niepodległości. Też jak zawsze w takich wypadkach,
„wielko-polscy” imperialiści posługiwali się jednocześnie dwojaką
bronią: brutalną siłą policji, prokuratury i wymiaru „sprawiedliwości”,
prowokacji służb specjalnych i werbowania zdrajców – z drugiej zaś
strony oszczerczym zniesławieniem. W oczach i polskiej, i
międzynarodowej, opinii publicznej usiłowano zohydzić bojowników sprawy
wołomińskiej, przedstawiając ich kłamliwie jako «mafiozów» i
zwyrodnialców, handlarzy narkotykami i żywym towarem. Wymyślano
niesłychane historie o «wołomińskim gangu», utrudniając nawet adwokatom
podstępnie schwytanych bojowników ich normalną obronę. Mordy policyjnych
„szwadronów śmierci” na „Wariacie”, „Lutku” czy „Klepaku” przedstawiano
jako rzekome «porachunki mafijne» wewnątrz «gangu wołomińskiego» albo z
innymi «gangami», czyli – mówiąc normalnym językiem, przyjętym w
świecie demokratycznych standardów – bojownikami innych narodów,
uciśnionych przez polskich szowinistów, jak Pruszkowianie czy
Gdańszczanie. Słuszne będzie w tym miejscu wspomnieć także przynajmniej
niektórych bojowców sprawy niepodległości narodu pruszkowskiego, jak
„Pershing” czy narodu gdańskiego, jak „Nikoś”, tak samo zohydzonych
przez „wielko-polską” propagandę jako rzekomi przestępcy.
Najcięższa godzina próby dla narodu wołomińskiego nadeszła jednak
dopiero wtedy, kiedy nie tylko nad Ziemią Wołomińską, ale i nad całą
resztą terytorium administrowanego przez reżim Lechitów zapadła ciemna
noc autorytarnego kaczofaszyzmu, wprawiając w przerażenie i zdumienie
jak TO jest jeszcze możliwe w środku Europy i na początku XXI wieku. W
tym policyjnym reżimie narodowa elita Wołomina poniosła swoją najcięższą
stratę: schwytany i osądzony pod fałszywymi zarzutami, legendarny i
niekwestionowany wódz niepodległościowego podziemia – Henryk
Niewiadomski „Dziad” poniósł śmierć w kazamatach radomskiego więzienia.
Nikt oczywiście nie wierzył w śmieszną wersją oficjalną, jakoby
wołomiński Spartakus zmarł po prostu podczas „zajęć świetlicowych”
(sic!).
Na całe szczęście, autorytarna, mroczna dyktatura została odrzucona
nawet przez większość Lechitów. Objęcie władzy przez światlejszą i
proeuropejską koalicję Podwyższenia Oligarchicznego i Polskiego
Stronnictwa Lukratywnego odmieniło klimat społeczny i polityczny,
otwierając także zielone światło dla aspiracji państwowych narodów
uciśnionych. Ci żołnierze, którzy przeżyli czystki etniczne, stopniowo
odbudowali narodową siłę zbrojną, tworząc w końcu najwyższym wysiłkiem
woli regularną Armię Wyzwolenia Wołomina. Sformowana z najbardziej
zahartowanych w boju i najlepiej wyszkolonych żołnierzy 1. Brygada
Zmotoryzowana AWW otrzymała zaszczytne imię „Dziada”. Przyjęła ona za
swój hymn żołnierski marsz z refrenem: „My, Pierwsza Brygada / Wołomińskiego Dziada / Na stos rzuciliśmy / Swój życia los / Na stos, na stos!”
– mimo iż niektórzy patrioci wołomińscy krzywili się, że przypomina on
jedną z ulubionych pieśni polskich okupantów. Politycznym ramieniem
obozu niepodległościowego stał się Ludowo-Narodowy Ruch na rzecz
Demokratycznej Republiki Wołomina, natomiast organizację szerokiego
zaplecza wzięło na siebie Wołomińskie Stowarzyszenie
Społeczno-Kulturalne im. Klepaka.
Trzeba przyznać, że pod światłymi, postępowymi rządami nowej koalicji
w Polsce powoli, lecz systematycznie zmieniało się także nastawienie
społeczeństwa lechickiego do ewentualnej secesji Wołomina lub innych
terenów okupowanych przez Polskę. Kiedy zatem w 2012 roku faszyzujące
elementy w polskiej armii i policji podjęły samowolną i zbrodniczą próbę
zdławienia aspiracji narodowych Wołominian, to wspaniały ruch
obywatelskiej solidarności „Za wolność waszą i naszą”, spontanicznie
koordynowany przez Telewizję 42 (z niezapomnianą Redaktor Judytą Kahane,
o której nie będzie przesadą powiedzieć, że swoim ognistym słowem
ścięła głowę polskiego Holofernesa), zmusił polski rząd, wylegnięciem
tysięcznych tłumów na place prawie wszystkich polskich miast, do
energicznego powstrzymania akcji faszystów i wydania hersztów
ludobójczej akcji Europejskiemu Trybunałowi Sprawiedliwości. Wielu
Polaków zrozumiało w końcu ze wstydem, że naród, który sam tak długo
dobijał się niepodległości, nie może odmawiać jej innym narodom.
Nic więc dziwnego, że nie podniósł się już żaden glos sprzeciwu,
kiedy pod Wołominem zainstalowana została baza wojsk NATO, które
przejęły kontrolę nad tym formalnie wciąż jeszcze należącym do Polski
terytorium i umożliwiły wołomińskim siłom demokratyczno-narodowym
zorganizowanie własnej administracji, przeprowadzenie wyborów do Sejmu
Wołomina i powołanie centralnych urzędów państwowych z prezydentem
Wołomina na czele. Nienawistna, szeptana propaganda garstki
neofaszystów, jakoby niemal stuprocentowe poparcie ludności Wołomina dla
sił niepodległościowych to efekt jej całkowitego uzależnienia
ekonomicznego od «mafii» i jej przedsiębiorstw (w tym przymusowego
zatrudnienia wszystkich ładniejszych kobiet od 15 do 30 roku życia w
agencjach towarzyskich), wywoływała już tylko wzruszenie ramion u szybko
leczących się z szowinizmu większości Polaków. Był z tego zresztą nawet
pewien pożytek, gdyż rozsyłanie przez neofaszystów antywołomińskich
e-maili pozwoliło siłom bezpieczeństwa na wyłapanie źródeł ich nadawania
oraz likwidacji stron szerzących mowę nienawiści, w ramach sprawnej
akcji ich monitorowania pod kryptonimem „Nigdy Więcej”.
Kiedy zaś w ubiegłą niedzielę – o czym nasi czytelnicy doskonale już
wiedzą – parlament Wołomina proklamował niepodległość, to kwestią był
jedynie czas uznania przez Polskę tego aktu. Na wszelki wypadek jednak
Wysoki Komisarz ds. Zagranicznych Unii Europejskiej przypomniał rządowi
polskiemu, że naród z tak ciemną kartą hańby udziału w nazistowskich
zbrodniach ma niespłacony dług wobec ludzkości i demokratycznych
aspiracji narodów. I słusznie, albowiem z kręgów opozycyjnej,
prawicowo-populistycznej partii Postęp i Socjalizm podniosły się głosy
(wspierane przez wywodzącego się z niej prezydenta Lestka Gęsickiego)
aby jednak poczekać z tym uznaniem ze dwa tygodnie. Jak widać, mimo
samooczyszczenia się tej partii już dawno z najbardziej wstecznych,
klerykalno-konserwatywnych, elementów, ma ona wciąż spory kłopot z
kontrolowaniem własnych ekstremistów i zajmowaniem stanowiska zgodnego
ze standardami obowiązującymi w Europie wszystkich, więc także
cywilizowaną prawicę. Na wysokości zadania stanął natomiast minister
R’Adec Sicorsky, który – nawiasem mówiąc – miał do zmycia poważny błąd,
jako że jeszcze w 2019 roku pozwalał sobie twierdzić, że Gontyny
Rodzimej Wiary Wołomińskiej budowane są za pieniądze terrorystycznej
organizacji poleszuckich Tutejszych oraz wyrażać zdumiewającą „troskę” o
przyszłość katolickich kościołów i kapliczek pod rządami Wołominian. W
każdym razie, zjednoczona Europa, która dziś wita republikę wołomińską w
rodzinie wolnych, demokratycznych państw, może z ufnością patrzeć w
przyszłość.
Dla „Il Mondano” Giacinto Bartisello
Z ostatniej chwili:
Jak zapowiadaliśmy, rząd polski uznał właśnie niepodległość Wołomina.
Do tego podniosłego aktu sprawiedliwości dziejowej wkradł się jednak
nieprzyjemny zgrzyt, jako że przedstawiciel rządu oświadczył, że nie
wiadomo kiedy oba państwa wymienią się ambasadorami. Co gorsza, już w
kuluarach dowiedzieliśmy się o skandalu jakiego dopuścił się – miejmy
nadzieję, że niski rangą – urzędnik polskiego MSZ, który pozwolił sobie
zaproponować, aby ambasada nowego państwa znalazła się obok ambasady
Republiki Kolumbii. Była to więcej niż bezczelna aluzja, że
demokratyczne władze młodej republiki może coś łączyć z kartelem
narkotykowym z Medellin.
Mamy jednak dla czytelników „Il Mondano” również lepsze wiadomości.
Dowiedzieliśmy się, że w najświatlejszych kręgach społeczeństwa
polskiego – tych, które podlegają dobroczynnemu wpływowi edukacji
prowadzonej na tym trudnym ugorze przez ekipę „Dziennika Elektoralnego” –
pod wpływem najnowszych wydarzeń zrodził się szeroki i cieszący się
poparciem wszystkich autorytetów moralno-intelektualnych tego kraju ruch
inicjujący zmiany jeszcze śmielsze i bardziej dalekosiężne. Jego
animatorzy przypominają nie tylko, że do rozwiązania jest jeszcze wiele
problemów narodowościowych narodów siłą dotąd trzymanych przy Polsce,
jak choćby wspomniany już naród pruszkowski, którego członkowie coraz
śmielej domagają się respektowania ich podstawowych praw człowieka na
czele z prawem do samostanowienia. Światli Polacy patrzą jeszcze dalej i
stawiają pytanie czy w ogóle należy sztucznie podtrzymywać zwietrzałe,
pachnące naftaliną szowinizmu i śmiesznych acz groźnych aspiracji
imperialnych, nazewnictwo urzędowe państwa i związaną z nim symbolikę?
Czy nie należałoby raczej dostosować je do realiów etnicznych,
demokratycznej zasady narodowościowej oraz liberalnej koncepcji praw
człowieka? Dlatego, jak słyszymy, tworzony właśnie ruch obywatelski ma
zamiar przybrać nazwę: Rzeczpospolita Otwarta – Ruch na rzecz utworzenia
Republiki Warszawskiej.
GB