Oprawcy znęcali się nad nim sześć dni dłużej niż do tej pory
sądzono. Ksiądz Jerzy Popiełuszko zginął 25, a nie 19 października -
pisze "Polska", powołując się na nowe dowody. Duchownego torturowano w
sowieckiej bazie w Kazuniu. Prawdopodobnie męczyli go także oficerowie
KGB.
Do tej pory przyjmowano, że ksiądz Jerzy Popiełuszko został zamordowany przez esbeków z grupy Grzegorza Piotrowskiego 19 października 1984 roku. Okazuje się jednak, że mógł żyć jeszcze sześć dni.
Nowe fakty odsłonił historyk doktor Leszek Pietrzak, powołując się na nieznane do tej pory ekspertyzy i zeznania świadków. Wiele poszlak wskazuje na to, że przez ostatnie dni życia kapłan "Solidarności" był torturowany w sowieckiej bazie wojskowej i to prawdopodobnie przez oficerów radzieckiego wywiadu KGB.
Esbecy porwali księdza Popiełuszkę 19 października. Pomagał im agent "Desperat", Waldemar Chrostowski, który tego dnia pełnił funkcję kierowcy duchownego. Oprawcy wepchnęli duchownego do bagażnika i pomogli "Desperatowi" wyskoczyć z samochodu. Potem na kilku postojach bili księdza, a nad ranem - jak wynika z dokumentów, o których pisze "Polska" - przekazali go innej grupie i wrócili do Warszawy.
Kim byli ludzie, którzy przejęli skatowanego kapelana? Poszlaki wskazują na grupę operacyjną MSW, która na polecenie generała Czesława Kiszczaka, ówczesnego ministra, śledzili ludzi Piotrowskiego.
25 października u lekarza leczącego kapłana pojawiło się dwóch osobników z MSW z zapytaniem, jakie leki brał ksiądz i jakie dawki, sugerując zarazem, że wszystko jest z nim w porządku. Przerażona pani doktor udzieliła niezbędnych informacji tajemniczym osobnikom - rekonstruuje "Polska".
Tego dnia prawdopodobnie ksiądz został zamordowany. Na tę datę wskazywał na przykład profesor Andre Horve z Francji, który analizował dokumenty z oględzin zwłok. Jak pisze "Polska", 26 października ludzie generała Czesława Kiszczaka, ówczesnego szefa MSW, znaleźli w Wiśle zmasakrowane ciało księdza. Lekarz i prokurator obejrzeli je. Potem wrzucono zwłoki z powrotem do wody.
Oficjalnie kapelana "Solidarności" odnaleziono 30 października, gdy na tamę we Włocławku helikopterem przyleciał generał Kiszczak i zapowiedział: "Dziś musi się znaleźć". Akcja była przygotowana w najmniejszych detalach. Jedna ekipa nurków odnalazła ciało, inna je wydobyła. Lekarze sądowi, którzy prowadzili oględziny zwłok, celowo nie zwrócili uwagi na wiele ran, które wskazywały na brutalne tortury, jakim duchowny był poddawany przed śmiercią.