13 marca 1975 roku na jednej z
mediolańskich ulic młody chłopak zostaje napadnięty i brutalnie
skatowany przez dwóch napastników. Agresorzy biją ofiarę w głowę
metalowymi kluczami francuskimi, uderzając tak, żeby zabić, a potem
zostawiają nieprzytomnego nastolatka na ulicy i spokojnie odchodzą.
Chłopak umiera w szpitalu po 47 dniach agonii.Co
się właściwie wydarzyło? Czy to były porachunki mafii, zabójstwo w
napadzie oślepiającej wściekłości, czy rabunkowy atak pijanych
chuliganów? Nie, ci młodzi ludzie, mordujący z zimną krwią, byli
studentami. Studentami medycyny, dodajmy. Ich ofiarą był natomiast
18-letni uczeń technikum chemicznego – chłopak, który nie był im nic
winny i którego nawet nie znali. Dlaczego więc go tak brutalnie
zamordowali?
SKAZANY ZA WYPRACOWANIE
Sergio
Ramelli był normalnym nastolatkiem: lubił grać w piłkę, spotykać się ze
swoją dziewczyną i wychodzić z kumplami. Na jego zdjęciu ze szkolnych
czasów zwracają uwagę długie włosy i spokojne, uważne spojrzenie.
Sergio
interesował się chemią, dlatego też wybrał technikum chemiczne Instituto
“Ettore Molinari”. Wtedy jeszcze nie wiedział, że ten wybór skończy się
dla niego tragicznie. Przyszło mu bowiem żyć we włoskich „latach
ołowiu” – okresie drastycznej przemocy politycznej, strajków,
manifestacji i walk ulicznych między skrajną prawicą i lewicą, gdy z
łatwością można było stracić zdrowie lub życie tylko za trzymanie w ręku
nieodpowiedniej gazety albo odmówienie przyjęcia ulotki. Instytut
Molinari był, jak większość szkół średnich i uniwersytetów, szkołą
całkowicie „czerwoną” – prawie wszyscy uczniowie i nauczyciele byli albo
sympatykami albo aktywnymi działaczami skrajnej lewicy. Decydując się
na naukę tam Sergio nie wziął tego pod uwagę – wybierając szkołę
techniczną w wieku 14 lat nie interesował się jeszcze polityką.
Pierwsze
lata nauki Sergio w Molinari przebiegały spokojnie – uczył się dobrze i
był lubiany. Sytuacja zmieniła się dopiero w trakcie piątego roku nauki
w tej szkole – poznał kilku działaczy Fronte della Gioventu (Frontu
Młodzieży, młodzieżówki MSI) i zaczął pojawiać się na spotkaniach tej
organizacji. Nie był jednak fanatykiem, ani nawet bardzo zaangażowanym
aktywistą, raczej sympatykiem: przychodził na spotkania, czytał książki,
raz wziął udział w rozklejaniu plakatów. Co ciekawe, nawet mimo swoich
coraz bardziej prawicowych poglądów Sergio nie ściął długich włosów,
które były w tamtych czasach dosyć jednoznaczną deklaracją
przynależności do lewicy. Przede wszystkim zależało mu na pozostaniu
sobą, i ani w szkole ani w FdG nie ulegał modzie czy presji środowiska.
Relacje Sergio z kolegami ze szkoły
psuły się w miarę jego coraz wyraźniejszego związku ze środowiskiem
prawicowym, aż w końcu przybrały formę obrażania i zastraszania. Był
wyzywany, bity, opluwany i poniżany na każdy możliwy sposób. Zdarzało
się, że komunistyczni aktywiści wpadali, do klasy, w której miał zajęcia i siłą wywlekali go z sali by potem „dać mu nauczkę”. Wielokrotnie wracał do domu pobity, ale uspokajał zaniepokojonych rodziców, że nic takiego się nie stało.
Jeden z
tych epizodów zasługuje na szczególną uwagę: 13 stycznia 1975 r. Sergio
został otoczony na ulicy przez około 80 osób i, ku uciesze kolegów,
zmuszony do zamalowywania białą farbą faszystowskich napisów, które
pojawiły się na budynku szkoły. Cała scena została uwieczniona na
fotografii – dokładnie tej, która została potem dostarczona mordercom,
żeby mogli rozpoznać swoją ofiarę.
Niedługo potem miało miejsce wydarzenie, które przesądziło o dalszym losie Sergio.
Pewnego
dnia nauczyciel literatury zadał uczniom do napisania wypracowanie na
dowolny temat i wyszedł z klasy. Sergio w swojej pracy skrytykował
Czerwone Brygady, które w tamtym okresie właśnie przechodziły od
działalności umiarkowanie pokojowej do terroryzmu. Jego praca
nie dotarła do nauczyciela – została zabrana przez działacza Avanguardia
Operaia i wywieszona na tablicy w atrium szkoły z czerwonym dopiskiem
„Oto wypracowanie faszysty”.
Po tym
wydarzeniu został poddany “procesowi ludowemu”, który polegał na
zawleczeniu go do auli, w której zebrani byli lewicowi uczniowie,
postawieniu na środku i oskarżaniu o “faszyzm”. Oczywiście, głównym
“powodem” było nieszczęsne wypracowanie, lecz na tym się nie skończyło.
Normą w takiej sytuacji były dodatkowe oskarżania o przemoc (na
podstawie założenia, że “faszysta” równa się ”agresywny”), lecz w
przypadku Sergio taki zarzut byłby do tego stopnia absurdalny, że nie
uwierzyliby w niego nawet jego najzagorzalsi przeciwnicy, został więc
oskarżony o rzecz mniej widowiskową: kradzież motorowerów. W trakcie
tego “procesu politycznego” został uznany za “winnego” i “skazany” na
opuszczenie szkoły.
Wtedy
już jego rodzice byli nie na żarty przestraszeni, a gdy kilka dni
później jego brat został na ulicy zaatakowany przez dwóch chłopaków
uzbrojonych w klucze francuskie (którzy prawdopodobnie wzięli go za
Sergio), postanowili przenieść syna do innej szkoły. 13 lutego
Sergio wraz z ojcem poszedł do Instytutu Molinari, by złożyć podanie o
przeniesienie. Gdy wychodzili z gabinetu dyrektora zobaczyli na
korytarzu szpaler “czerwonych”, którzy tylko czekali, by ich
zaatakować. Sergio, uderzony w głowę, stracił przytomność, a
nauczyciele, którzy próbowali go bronić, także zostali pobici.
Sergio
został przyjęty do innej szkoły, i przez jakiś czas wydawało się, że
jego koszmar się skończył. Nie długo jednak – wkrótce pod domem rodziny
Ramellich zaczęły pojawiać się napisy w stylu “Sergio, faszysto, jesteś pierwszy na liście!”,
a rodzice otrzymywali telefony z groźbami. Gdy na początku marca Sergio
wraz z bratem poszedł do pobliskiego baru, wieczorem okazało się, że
przy wyjściu czeka na nich dwudziestu osiłków z czerwonymi flagami.
Prześladowcy postanowili “dać faszyście nauczkę”, nawet po tym, gdy
osiągnęli już swój cel i Sergio opuścił szkołę.
TEN TRAGICZNY DZIEŃ
“Lata ruchu oporu nas nauczyły: zabić
faszystę to nie przestępstwo!” – to, niezwykłe popularne w szeregach
skrajnej lewicy, hasło było przez działaczy Avanguardia Operaia
traktowane z przerażającą dosłownością. Szczególnie w Mediolanie, który
był głównym ośrodkiem “wojującego antyfaszyzmu” miało miejsce wiele przypadków
agresji, które często kończyły się śmiercią ofiar. Wśród nich był
Sergio. 13 marca 1975 r. o godzinie 13.13 Sergio wracał do domu. Właśnie
parkował swój motorower na rogu ulicy Amadeo, gdy podeszło do niego
dwóch zamaskowanych mężczyzn, którzy zaczęli bić go w głowę kluczami
francuskimi Hazet 36. Sergio próbował zasłaniać się rękami, lecz na
niewiele się to zdało – uderzenia 3,5-kilogramowego kawałka metalu bez
trudu przełamały jego opór i powaliły go na ziemię. Agresorzy
zostawili nieprzytomnego chłopaka z rozwaloną czaszką na chodniku, i
spokojnie odeszli. Kawałek dalej spotkali się z pozostałymi sześcioma
członkami swojej grupy, którzy w czasie ataku stali na czatach na rogach
ulicy.
Chwilę
później jakiś przypadkowy przechodzień wezwał karetkę i Sergio został
zabrany do szpitala uniwersyteckiego, gdzie przeszedł pięciogodzinną
operację. Po jej zakończeniu jeden z lekarzy wyznał matce Sergio, że
jeszcze nigdy nie widział nic tak przerażającego – chłopak miał rozległe
rany głowy i rozbitą czaszkę. Przewidywano, że jeśli przeżyje
pozostanie niemy i sparaliżowany.
Gdy stan
Sergio po operacji nieco się poprawił, został on przeniesiony na
oddział intensywnej terapii, gdzie każdego dnia na zmianę czuwali przy
nim rodzice. Pod drzwiami szpitala natomiast czuwali
komunistyczni bojówkarze, którzy pilnie obserwowali wchodzących i
wychodzących, chcąc wyłowić spośród nich członków prawicy,
którzy przyszli odwiedzić zmasakrowanego chłopaka, a którym mogliby
zgotować podobny los. Z tego powodu nikt oprócz najbliższej rodziny nie
mógł odwiedzać Sergio i trzeba przyznać, że taka ostrożność była jak
najbardziej uzasadniona – udany atak na Sergio jeszcze bardziej
rozzuchwalił „wojujących antyfaszystów” i w następnych dniach na ostry
dyżur przywożono kolejne ofiary „proletariackiej sprawiedliwości”, wśród
których był m. in. inwalida wojenny, który został zaatakowany w
siedzibie CISNAL-u (prawicowego związku zawodowego), brutalnie skopany a
następnie pozostawiony w budynku, pod który napastnicy podłożyli ogień.
Pomimo jego ciężkiego stanu udało się go uratować, lecz wielu innych
zaatakowanych nie miało takiego szczęścia – zamiast na oddział ratunkowy
trafiali wprost do kostnicy. Tak skończyło między innymi trzech
mężczyzn, podobnie jak Sergio pobitych kluczami francuskimi.
Przez
kolejne dni stan Sergio powoli się poprawiał, aż doszło do tego że w
pewnych momentach odzyskiwał świadomość. Wszystko wydawało się na jak
najlepszej drodze, jednak w środowisku prawicowym szybko pojawiły się
głosy, że nawet w szpitalu pobity nastolatek nie jest bezpieczny (jak
wynikło w trakcie śledztwa jego oprawcy byli studentami medycyny, a
szpital należał do uniwersytetu). I rzeczywiście, na pewne niepokojące
zachowanie personelu zwróciła uwagę także mama Sergio: w kwietniu
pracownicy szpitala otwierali na noc okna. Anita Ramelli
wspomina: „pielęgniarze często otwierali okna. Pewnego dnia skarżyłam
się na to pytając ich, co robią, bo Sergio miał już w tamtym czasie
pierwsze objawy infekcji dróg oddechowych. Odpowiedzieli mi, że osoby z
obrażeniami głowy potrzebują świeżego powietrza”. Może to prawda, lecz
faktem pozostaje, że bezpośrednią przyczyną śmierci Sergio nie były
urazy głowy ale… zapalenie płuc. W ostatnich dniach kwietnia jego stan
znacznie się pogorszył – miał gorączkę i kłopoty z oddychaniem. Zmarł 29
kwietnia, po 47 dniach agonii.
TO JESZCZE NIE KONIEC
Informacja o śmierci Sergio dotarła
natychmiast do środowiska prawicowego. Już kilka godzin po niej kilku
członków FUAN-u (organizacji studenckiej) udało się pod dom Sergio,
gdzie złożyli kwiaty i przyczepili na ścianie wycięte z gazety zdjęcie
zmarłego towarzysza. Tak rozpoczęła się warta, która trwała nieprzerwanie
przez kolejne trzy doby, aż do pogrzebu. Czuwający przed domem
działacze rozdawali przechodniom ulotki z podobizną Sergio i opowiadali
zainteresowanym jego historię.
A co
robili w tym czasie przeciwnicy polityczni? Można by się spodziewać że
śmierć ofiary nareszcie zaspokoi ich sadystyczne zapędy, lecz odwaga
nieustraszonych „antyfaszystów” nie cofnęła się nawet przed gnębieniem
pogrążonej w żałobie rodziny. Jeszcze gdy Sergio żył, jego bratu grożono
że jeśli w ciągu 48 godzin nie opuści miasta „skończy tak samo”, a
dzień przed śmiercią chłopaka pod jego domem przemaszerował pochód
komunistów, w trakcie którego uczestnicy pisali na murach obraźliwe
hasła, na ścianie przykleili plakaty z obelgami i groźbami pod adresem
rodziny a stróżowi domu zagrozili, że go zabiją jeśli odważy się je
zdjąć. Prześladowcy nie odpuścili także w dzień pogrzebu (w
przygotowaniu którego, swoją drogą, władze przeszkadzały jak mogły, by
nie zmienił się on w wielką polityczną manifestację) – na uroczystości
pojawiły się zamaskowane osoby robiące zdjęcia żałobnikom. Fotografie te
zostały potem odnalezione przez policję, wraz z opisami przestawionych
osób, oraz notatkami na ich temat. Nie ulega wątpliwości, że miały być one wykorzystane jako pomoc w przygotowywaniu kolejnych ataków.
Jeszcze
wieczorem, w dzień pogrzebu, Anita Ramelli odebrała kolejny telefon z
wyzwiskami i groźbami. Telefony takie powtarzały się codziennie, a gdy
państwo Ramelli zmienili numer, zaczęli je otrzymywać sąsiedzi: „Znacie
Ramellich? To powiedzcie im, że…”. Trwające prześladowania nie kończyły
się na tym: na ulicach Mediolanu, także pod domem Sergio, pojawiały się
napisy „10, 100, 1000 Ramellich z czerwoną rysą między włosami”. Bar,
który prowadził ojciec Sergio był kilkakrotnie obrzucany koktajlami
Mołotowa. Trzeba zresztą powiedzieć, że Sergio nie był jedyną śmiertelną
ofiarą tej przerażającej historii – jego ojciec, Mario Ramelli,
nigdy nie pozbierał się psychicznie po śmierci syna i po kilku latach
ciężkiej pracy w lokalu, który w każdej chwili mógł być znowu
zaatakowany przez komunistów, zmarł na zawał.
MORDERCY
Śledztwo w sprawie napaści na Sergio
trwało ponad 10 lat, z czego przez kilka pierwszych nie zdołano ustalić
nic konkretnego, ponieważ podejrzenia szły w zupełne błędnym kierunku. W
końcu jednak na skutek zebranych dowodów 16 września 1985 r.
aresztowano pierwszych 6 podejrzanych, a po złożeniu przez nich
pierwszych zeznań jeszcze
kolejnych 5 – wszyscy oni w momencie zatrzymania byli albo poważanymi
lekarzami, albo nie mniej poważanymi politykami lewicowych partii.
Później część z nich zwolniono (ewentualnie skazano za składanie
fałszywych zeznań) i w końcu przed sądem stanęli tylko ci, którzy
bezpośrednio uczestniczyli w napaści na Sergio. Rozpoczął się proces,
który ostatecznie zakończył się w 1990 r. Przesłuchania oskarżonych i
zeznania świadków pozwoliły zrekonstruować przebieg ataku na Sergio, a
także tego, co działo się potem. Ustalono, co następuje:
W 1974
r. działające na różnych wydziałach mediolańskiego uniwersytetu grupy
organizacji Avanguardia Operaia poprawiły swoją organizację i rozwinęły
swoją działalność. Szczególnie została wzmocniona rola tzw. „służb
porządkowych”, które, teoretycznie, miały służyć do ochrony lewicowych
pochodów, lecz w praktyce zajmowały się głównie „unieszkodliwianiem”
przeciwników politycznych, czyli przede wszystkim „faszystów” lecz także
komunistów z konkurencyjnej organizacji Movimento Studentesco. Członków
tych „służb porządkowych”, często nazywano „hydraulikami”, z racji
noszonych przez nich ciężkich kluczy francuskich Hazet 36, używanych
jako bardzo skuteczna broń – jedno z najpopularniejszych
antyfaszystowskich haseł brzmiało „Hazet 36, gdzie jesteś, faszysto?”.
Jednym z
oddziałów „służb porządkowych” był ten działający na wydziale medycyny,
dosyć liczny (złożony z 10 osób), lecz nie mający doświadczenia w
„akcji bezpośredniej”. Dlatego też właśnie ta grupa została obarczona
zadaniem „dania lekcji” faszyście – miał to być dla niej swoisty
„chrzest bojowy”.
Cała
akcja zaczęła być przygotowywana kilka tygodni przed samą datą napaści.
Zdjęcie ofiary wraz z najważniejszymi informacjami na jego temat
dostarczył oddziałowi Roberto Grassi, uczeń Instytutu Molinari, „kolega”
Sergio ze szkoły i znacząca postać w strukturach Avanguardia Operaia.
Następnie grupa udała się na zwiad w okolice domu wyznaczonego
„faszysty” by zbadać teren i opracować plan działania.
W końcu nadszedł wyznaczony dzień i grupa w składzie Claudio Colosio, Franco Castelli, Giuseppe Ferrari Bravo, Luigi Montinari, Claudio Scazza, Antonio Belpiede
(udziału nie wzięło dwóch członków oddziału: Francesco Cremonese i
Walter Cavallari), udała się pod dom Sergio. Przewodził jej Costa,
który, jako student pierwszego roku, był najmłodszy wśród „bojowników”,
ale miał już duże doświadczenie w „działalności”. Bojówkarze byli dobrze
powiadomieni, o której godzinie powinni wyruszyć – otrzymali wcześniej
dokładne informacje na temat zwyczajów swojej ofiary. Musieli jednak
zabrać ze sobą także wspomniane już zdjęcie, żeby móc ją rozpoznać.
Wiemy
już, co wydarzyło się na miejscu: wracający do domu Sergio został
zaatakowany przez dwóch zamaskowanych mężczyzn (którymi byli Costa i
Ferrari Bravo) i brutalnie pobity kluczami francuskimi. W tym czasie
pozostali członkowie bandy stali na rogach ulicy obserwując sytuację i
pilnując, by chłopak przypadkiem nie mógł uciec. Potem, gdy Sergio leżał
nieprzytomny na chodniku, wszyscy „awangardziści” spokojnie wrócili do
dzielnicy uniwersyteckiej, gdzie wyczyścili i schowali klucze
francuskie.
PROCES
Nic nie wskazywało na to, by
kaci Sergio odczuwali jakiekolwiek wyrzuty sumienia. I rzeczywiście – w
trakcie procesu Costa i Ferrari nie tylko nie wyrazili skruchy,
ale też nie potrafili nawet wyjaśnić, dlaczego właściwie podjęli się
zmasakrowania niewinnego człowieka, którego nawet nie znali. Podobnie
też zachowywali się pozostali oskarżeni –
wszyscy przedstawiali atak na Sergio jako naturalny efekt swojego
politycznego zaangażowania, lecz nie mogli czy nie chcieli dostrzec
związku między dokonanym przez siebie aktem agresji a jego śmiercią,
którą przestawiali jako owoc losu czy nieszczęśliwego przypadku.
Twierdzili, że nie chcieli zabić Sergio i nie spodziewali się, że dana
mu „nauczka” skończy się w tak drastyczny sposób. Lecz jak ludzie
studiujący medycynę mogliby nie wiedzieć, że bicie z dziką furią
3,5-kilogramowymi metalowymi kluczami francuskimi w głowę 18-letniego
chłopca może spowodować jego śmierć? Jak mogliby nie wziąć tego pod
uwagę? Powiedzmy to bardziej bezpośrednio: zabójcy Sergio, mimo,
że przyznali się do zarzucanych im czynów, byli tak ogłupieni
rozpowszechnioną w latach siedemdziesiątych ideologią „wojującego
antyfaszyzmu”, że nawet po dziesięciu latach nie potrafili dostrzec – i
przyznać się sami przed sobą – że nie „pozbyli się faszysty”,
lecz spowodowali śmierć niewinnego chłopaka. Trzeba przy tym dodać, że o
ile jeszcze pozostali członkowie bandy, którzy nie brali bezpośrednio
udziału w katowaniu Sergio, napisali do jego matki list (zgoła
poniewczasie, bo już po aresztowaniu), w którym wyrażali żal, że
„wszystko skończyło się tak okropnie”, to Costa i Ferrari nie wyrazili
skruchy w żaden sposób.
16 maja 1987 r. sąd pierwszej instancji
uznał wszystkich uczestników napaści na Sergio za winnych „nieumyślnego
zabójstwa” i wydał na nich wyroki w wysokości od 11 do 15 lat więzienia.
Wyrok ten jednak nie zadowalał żadnej strony, więc obie się od niego
odwołały i dwa lata później sąd drugiej instancji uznał napastników za
winnych „umyślnego zabójstwa”, lecz jednocześnie zmniejszył wymiar kary:
11 i 10 lat dla Costy i Ferrariego i między 6 a 8 dla pozostałych.
Obrona odwołała się również od tego wyroku, lecz w 1990 r. Sąd Kasacyjny
podtrzymał wyrok sądu drugiej instancji. Tyle tylko, że do
więzienia wrócili tylko Costa i Ferrari (i to też na jakiś czas).
Pozostali, ze względu na swoją pozycję społeczną oraz fakt, że nie
stanowią już zagrożenia, mogli skorzystać z amnestii i zostali zwolnieni
z więzienia.
SERGIO ŻYJE!
Trudno powiedzieć, żeby wyrok
wydany na morderców Sergio był surowy – z pewnością wielu obserwatorów
procesu liczyło na większy wymiar kary. Ale nawet jeśli sędziowie nie
zadbali o właściwie zapewnienie sprawiedliwości dla Sergio, to pamięć o
nim wciąż żyje w prawicowym środowisku. Co roku 29 kwietnia w Mediolanie
odbywa się poświęcony
mu pochód, a na murach można zobaczyć graffiti z hasłem „Sergio żyje”.
Jego imieniem zostało nazwanych około dziesięciu ulic, skwerów czy
ogrodów. Stał się również bohaterem kilku piosenek z obszaru muzyki
tożsamościowej, a jego historia została opisana w książce „Sergio
Ramelli. Una storia che ancora fa paura” („Sergio Ramelli. Historia
która nadal wzbudza strach”).
Dlaczego
pamięć o nim jest wciąż tak żywa? Z pewnością przede wszystkim dlatego,
że odważnie wyznawał swoje poglądy i za wierność im zapłacił najwyższą
cenę, za co należy mu się szacunek i hołd od wszystkich „camerati”. Ale
przypadek Sergio jest nie tylko ideowym dziedzictwem prawicy, lecz także
wyrzutem sumienia dla współczesnej włoskiej lewicy (której wielu
polityków i dziennikarzy ma za sobą bojówkarską przeszłość) i dla całego
państwa włoskiego, które jeszcze nie rozliczyło się z historią „lat
ołowiu i żelaza”. I w końcu, historia Sergio jest ostrzeżeniem dla
wszystkich ludzi, a szczególnie tych, którzy zajmują się polityką,
ponieważ pokazuje również jak łatwo ludzie inteligentni i na poziomie (w
tym przypadku studenci medycyny a potem cenieni lekarze), mogą dać się
ogłupić politycznej propagandzie do tego stopnia, że przestają widzieć w
przeciwniku człowieka, a widzą tylko cel, który należy bezlitośnie
zniszczyć. I dlatego, żeby takie szaleństwo nie powtórzyło się już w
przyszłości – ani we Włoszech ani nigdzie indziej – trzeba pamiętać o Sergio Ramellim.
Źródło: „Zabić faszystę to nie przestępstwo MUZYKA WŁOSKIEJ PRAWICY