Niniejszym wspomnieniem w żaden sposób nie deprecjonuję polskiego narodu, ani nie apoteozuję NSZZ Solidarność. Twierdzę tylko, że jest ono czytelnym potwierdzeniem bezzasadności głoszonych tu i ówdzie oczekiwań typu: "naród przejrzy na oczy i wyrzuci politycznych hochsztaplerów na śmietnik historii". Nic z tego. Napędem są elity (te w dobrym i te w złym tego słowa znaczeniu).
Zdarzyło się to 13 grudnia 1983 r. w Inowrocławiu. W rocznicę wprowadzenia stanu wojennego przechodziłem obok budynku, w którym jeszcze przed dwoma laty mieściła się siedziba zdelegalizowanej "Solidarności". Tuż przy wejściu do niego, na chodniku, ktoś złożył wiązankę kwiatów. Przede mną szła skromnie ubrana pięćdzisięcio-sześćdziesięcioletnia kobieta. Zatrzymała się przed bukietem i rozejrzała wokoło. Najpewniej stwierdziła, że ktoś zgubił te kwiaty i pozostają bezpańskie. Zdecydowanym ruchem podniosła je z chodnika i zadowolona szybko odeszła. Interwencja milicji, czy innych komunistycznych służb, okazała się zbędna. "Porządek" został przywrócony ręką bezmyślnego czynnika społecznego. Reminiscencja z powstaniem styczniowym, która wtedy pojawiła się w mojej głowie, była całkowicie zasadna.
Potomkowie tej kobiety szykują się do wyborów korespondencyjnych.
OD REDAKCJI: Stare hasło FRONTU REX potwierdza się: Elity Narodu dla Narodu!