Odkąd
depczę po piętach okultystycznej swołoczy (a czynię to już od ponad
trzydziestu lat), raz po raz przekonuję się, że nie potrafi ona oprzeć
się pewnej manierze. Otóż z upodobaniem i wielką konsekwencją roztacza
wokół siebie coś w rodzaju śladu zapachowego złożonego z symboli o
różnej naturze, będącego jej swoistym podpisem. Tak, czegokolwiek się
ona nie dotknie, cokolwiek gotuje ludzkości, zawsze
musi na tym pozostawić własną sygnaturę. Być może nie jest to jej
zwykła próżność, ale emanacja jakiegoś duchowego przymusu stanowiącego
swoiste koło ratunkowe rzucane światu przez Boga.
Mając to w pamięci przywołajmy trochę zapomniany już rytuał odprawiony przed prawie czterema laty z okazji otwarcia Tunelu Gottharda w Szwajcarii. Oficjalnie podawanym powodem jego wybudowania było skrócenie czasu przejazdu ze szwajcarskich miast do Mediolanu. To włoskie miasto zajmuje szczególne miejsce na dwóch mapach: okultyzmu i koronawirusa. Może to tylko przypadek, a może i nie. W tym kontekście przypomina mi się znany zapis żydowskiego maga zwanego Nostradamusem: "Przez Hesperię i Insubrię: Ogień na statku, plaga i zniewolenie, Merkury w Strzelcu, Saturn zajdzie". Insburia oznacza tu właśnie Mediolan.
Wydarzenie z czerwca 2016 roku dość powszechnie zostało okrzyknięte satanistycznym rytuałem. Takim szablonem zmierzono wiele jego fragmentów, choć większość z nich pozostała niezrozumiała. Może warto na nowo spojrzeć na nie z perspektywy naszych dzisiejszych doświadczeń? Chętnym polecam jedną z pierwszych scen, gdy na platformie poruszającego się (do Mediolanu?) wagonu w dziwnych konwulsjach plączą się ubrane na biało postaci, a każda z nich rozsiewa wokół coś w rodzaju proszku, jakiejś dziwnej lotnej substancji. Wraz z jej nagromadzeniem uaktywnia się demoniczna istota, która po paru chwilach zamienia część ludzi w zniewolone zombi. Zaraz po niej następuje spalenie Baranka i nadejście kozła.
Nad wyraz czytelne, prawda? Zapraszam do dyskusji.